Za darmo

W osiemdziesiąt dni dookoła świata

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział XXV. San Francisco w dniu mityngu

Była siódma, gdy pan Fogg, pani Aouda i Obieżyświat zeszli na ląd amerykański, jeśli w ogóle te pływające przystanie, do których dopłynęli, można nazwać lądem. Przystanie te, to pływające, to odpływające, zgodnie z przypływem i odpływem morza, ułatwiały załadunek i wyładunek towarów ze statków. Tam przybijają statki wszelkich rozmiarów i narodowości. Tam też gromadzą produkty handlu, ciągnącego się aż do Meksyku, Peru, Brazylii, Chin, Europy, Azji i wszystkich wysp Pacyfiku.

Obieżyświat z radości, że widzi nareszcie ziemię amerykańską, zdobył się na czyn ryzykowny i jednym wielkim skokiem znalazł się na przystani. Podłoga, stoczona przez robactwo, pod silnym i nagłym uderzeniem pękła i nasz poczciwiec o mało co nie znalazł się pod wodą. Zmieszany tym ogromnie, krzyknął przeraźliwie i rozproszył niezliczone stada kormoranów i pelikanów, stałych gości tych ruchomych przystani.

Pan Fogg natychmiast po wylądowaniu poszedł dowiedzieć się, o której odjeżdża pierwszy pociąg do Nowego Jorku. Okazało się, że o szóstej wieczorem, pozostał mu więc cały dzień na zwiedzenie stolicy Kalifornii.

Zamówiwszy dorożkę, umieścił się w niej wraz z panią Aoudą i Obieżyświatem na koźle i kazał się zawieźć do hotelu „International”.

Ze swego siedzenia Obieżyświat przypatrywał się z ciekawością dużemu miastu amerykańskiemu: szerokie ulice, niskie domy, kościoły i świątynie w stylu anglosaskiego gotyku, olbrzymie doki, wielkie jak pałace składy z drzewa i cegły, na ulicach mnóstwo powozów, omnibusów66, konnych tramwajów, a na chodnikach tłoczyli się nie tylko Amerykanie i Europejczycy, ale i Chińczycy, i Japończycy, i Indianie.

Obieżyświat dziwił się wszystkiemu, co widział.

Przejeżdżał przez legendarne miasto zbójców, podpalaczy i morderców, niegdyś ogromne zbiegowisko wszystkich wykolejonych, gdzie grano i pito z rewolwerem w jednej ręce, a nożem w drugiej. Ale te piękne czasy już dawno minęły. San Francisco było obecnie miastem handlowym. Nie widać tu ani sombrero67, ani czerwonych koszul, modnych wśród poszukiwaczy złota, ani ubranych w pióra Indian, tylko jedwabne kapelusze i czarne tużurki, noszone przez dżentelmenów trawionych gorączkową aktywnością. Niektóre ulice, między innymi Montgommery Street, odpowiadająca Regent Street w Londynie, bulwarowi des Italiens68 w Paryżu i Broadwayowi w Nowym Jorku, przepełnione były wspaniałymi magazynami, których efektowne wystawy jaśniały wyrobami z całego świata. Obieżyświatowi zdawało się, że nie opuścił Anglii.

Na parterze hotelu, do którego przybyli nasi podróżni, znajdował się bezpłatny bufet. Liczne mięsa, zupy z ostryg, biszkopty – wszystko stało na stołach na usługi konsumentów, nic za to nie płacących, wymagano tylko zapłaty za trunki, porter lub sherry69.

Nasz Obieżyświat uznał to za „arcyamerykańskie”. Stół w restauracji w hotelu był wykwintny. Panu Foggowi i pani Aoudzie usługiwali Murzyni, obnosząc obfite dania na lilipucich półmiskach.

Po śniadaniu nasi znajomi opuścili hotel i udali się do biura konsula angielskiego w celu podbicia wizy w paszporcie. Na chodniku spotkali Obieżyświata, który spytał swego pana, czy nie byłoby mądrze kupić kilka tuzinów karabinów Enfield70 albo rewolwerów Colta. Słyszał o Siuksach i Paunisach zatrzymujących pociągi jak zwykli rabusie hiszpańscy. Pan Fogg odpowiedział, że jest to zbyteczna ostrożność, lecz pozostawia mu co do tego zupełną swobodę działania. Nie uszedłszy nawet stu kroków, pan Fogg przez „najdziwniejszy w świecie przypadek” napotkał Fixa. Inspektor policji okazał niezmierne zdziwienie z tego spotkania i rzekł:

– To wielki zaszczyt widzieć dżentelmena, któremu się tyle zawdzięcza, a będąc wezwanym do Europy, byłbym zachwycony, gdybym mógł dalszą podróż odbywać w tak miłym towarzystwie.

Pan Fogg odpowiedział, że cały zaszczyt jest po jego stronie, a Fix, nie chcąc go stracić z oczu, poprosił o pozwolenie towarzyszenia mu w ciekawej przechadzce po mieście. Propozycja została przyjęta.

Widzimy więc pana Fogga, panią Aoudę i Fixa spacerujących po ulicach. Znaleźli się niebawem przy Montgommery Street, gdzie roiło się od tłumów.

Na chodnikach, między szynami tramwaju, pomimo ciągłego ruchu dorożek i omnibusów, na progach sklepów, w oknach wszystkich domów, a nawet na wszystkich dachach tłumy były niezliczone. Ludzie-afisze kręcili się między grupami. Flagi powiewały w powietrzu. Zewsząd rozlegały się okrzyki:

– Hurra! Kamerfield!

– Hurra! Mandiboy!

Był to „mityng”71, tak przynajmniej sądził Fix i swoją myśl przekazał panu Foggowi, dodając:

– Może lepiej odsuńmy się od tego tłumu, proszę pana. Można tylko oberwać.

– W rzeczy samej – odparł pan Fogg. – Ciosy kułakiem, nawet jeśli polityczne, są zawsze ciosami kułakiem.

Fix uśmiechnął się na tę uwagę, a nasi znajomi, chcąc widzieć, nie wmieszawszy się w tłum, zajęli miejsca na schodach prowadzących na taras położony nad Montgommery Street. Przed nimi, po drugiej stronie ulicy, między sklepem z węglami a składem z naftą, znajdowało się biuro, którego drzwi stały otworem i do którego zewsząd napływały tłumy.

Z jakiej okazji urządzono ten mityng? Chodziło zapewne o wybór jakiegoś wysokiego urzędnika wojskowego lub cywilnego, gubernatora stanu lub członka Kongresu72. Wielce ożywione miasto nasuwało podobne domysły.

W tej właśnie chwili zapanowało w tłumie niezwykłe ożywienie. Wszystkie ręce podniosły się w górę. Niektóre z nich, zaciśnięte w pięści, opuszczały się i podnosiły pośród nieludzkich krzyków. Flagi powiewały, znikały na chwilę, by ukazać się ponownie, poszarpane na kawałki. Fale tłumu dosięgały już schodów.

– To na pewno mityng – rzekł Fix. – Kwestia, która się tu rozstrzyga, musi być paląca. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby chodziło jeszcze o sprawę „Alabamy”73, choć została już rozstrzygnięta.

 

– Możliwe – rzekł spokojnie pan Fogg.

– W każdym razie dwóch przywódców stoi jeden naprzeciwko drugiego: szanowny Kamerfield i szanowny Mandiboy.

Pani Aouda, wsparta na ramieniu pana Fogga, przyglądała się ze zdziwieniem tej hałaśliwej scenie, a Fix, gdy powstał wyraźniejszy ruch, zwrócił się do sąsiada, żeby spytać go o przyczynę tego ogólnego wzburzenia.

Okrzyki „Hurra!”, pomieszane z przekleństwami, podwoiły się. Trzonki chorągwi zamieniły się w oręż. Wszędzie odgrażające się pięści. Z wysokości zatrzymanych pojazdów i omnibusów spadały pociski i uderzenia. Buty i trzewiki opisywały w powietrzu łuki, od czasu do czasu do ogólnego zgiełku mieszały się wystrzały z rewolwerów.

Tymczasem tłum zbliżył się do schodów i napełnił pierwsze stopnie. Z wszystkiego można było przypuszczać, że jednego z pretendentów odrzucono, ale na kogo padł wybór, czy na Mandiboya, czy na Kamerfielda, o tym obojętni widzowie jeszcze nie wiedzieli.

– Myślę, że rozsądnie byłoby się wycofać – rzekł Fix, który nie życzył sobie, by „jego człowiek” oberwał kułakiem lub wplątał się w złą sprawę. – Jeśli w tym wszystkim chodzi o Anglię i jeśli nas rozpoznają, będziemy poważnie zagrożeni.

– Obywatel angielski… – odparł Phileas Fogg.

Nie zdążył jednak dokończyć swej myśli, gdy z placyku przed schodami rozległy się przeraźliwe ryki rozjuszonego tłumu: „Hip, hip, hurra! Nich żyje Mandiboy!”.

To grupa wyborców nadciągała swoim z pomocą, zamierzając zajść z boku zwolenników Kamerfielda.

Nasi znajomi zostali wzięci w dwa ognie. Za późno się było cofać. Fala ludzi uzbrojonych w okute laski i pałki była nie do przebrnięcia.

Phileas Fogg i Fix, ochraniający panią Aoudę, byli niemiłosiernie potrącani. Pan Fogg, nie tracąc swego zwykłego spokoju, chciał się bronić swą naturalną bronią, którą natura umieściła na końcu ramion każdego Anglika, ale daremnie…

Olbrzymi rudowłosy drab o rumianej cerze i szerokich barkach, wyglądający na przywódcę bandy, podniósł olbrzymi kułak na pana Fogga i los naszego dżentelmena byłby godzien litości, gdyby nie nasunął się Fix i przez poświęcenie nie wziął na siebie uderzenia. Pod spłaszczonym kapeluszem w oka mgnieniu wyskoczył ogromny guz.

– Jankesie74! – rzekł pan Fogg, rzucając swemu przeciwnikowi wzrok pełen pogardy.

– Angliku! – odparł drugi.

– Znajdziemy się jeszcze…

– Kiedy się panu podoba!

– Pańskie nazwisko?

– Phileas Fogg. A pańskie?

– Pułkownik Stamp Proctor.

Rzekłszy to, odwrócił się, a fala ruszyła za nim. Fix, rzucony na ziemię, podniósł się. Ubranie miał podarte, ale poważnych uszkodzeń na ciele nie odniósł. Jego palto podróżne było przerwane na dwie nierówne części, a spodnie w opłakanym stanie.

– Dziękuję – rzekł Fogg do inspektora, gdy wydostali się z tłumu.

– Nie ma za co – odparł Fix. – Chodźmy!

– Dokąd?…

– Do sklepu z ubraniami.

Rzeczywiście wobec stanu garderoby obu panów było to konieczne. Ich ubrania zmieniły się w kupki łachmanów.

W godzinę później ubrani i uczesani powrócili do hotelu. Tam czekał już na swego pana Obieżyświat z półtuzinem sześciostrzałowych rewolwerów. Na widok Fixa twarz poczciwego chłopca zachmurzyła się. Ale gdy pani Aouda w kilku słowach opowiedziała, co zaszło, udobruchał się.

Po skończonym obiedzie sprowadzono dorożkę, mającą zawieźć naszych podróżnych i ich bagaż na dworzec.

Pan Fogg zwrócił się do Fixa.

– Nie widział pan więcej tego pułkownika?

– Nie.

– Powrócę do Ameryki, żeby go odnaleźć – rzekł chłodno pan Fogg. – Obywatela angielskiego nie wolno bezkarnie tak traktować.

Inspektor uśmiechnął się, nic nie odpowiedziawszy.

Pan Fogg należał, jak widzimy, do rasy Anglików nietolerujących pojedynków u siebie, lecz bijących się za granicą, jeżeli chodzi o sprawę honoru.

Za kwadrans szósta nasi znajomi przybyli na dworzec kolejowy przed samym odejściem pociągu. Wsiadając do wagonu, pan Fogg spytał konduktora:

– Mój panie, co to za zamieszanie było dziś w San Francisco?

– To był mityng, proszę pana – odparł urzędnik.

– Zauważyłem właśnie pewien niepokój na ulicach.

– To po prostu mityng wyborczy.

– Wybierano zapewne naczelnego dowódcę? – spytał pan Fogg.

– Nie, proszę pana, sędziego pokoju.

Zadowoliwszy się tą odpowiedzią, pan Fogg wsiadł do wagonu, a pociąg ruszył, pchany całą siłą pary.

Rozdział XXVI. Nieprzewidziana przeszkoda

„Od oceanu do oceanu”, mówią Amerykanie i te cztery słowa mogłyby służyć za określenie grand trunk, głównego szlaku kolejowego, który przecina Stany Zjednoczone Ameryki na całej szerokości. W rzeczywistości zaś Pacific Railroad, czyli Pacyficzna Kolej Żelazna, dzieli się na dwie części: na Central Pacific między San Francisco i Odgen oraz Union Pacific między Odgen i Omaha. Tam z kolei zbiega się pięć linii kolei żelaznej łączących Omaha z Nowym Jorkiem.

Nowy Jork z San Francisco łączy nieprzerwana metalowa wstęga mierząca nie mniej jak trzy tysiące siedemset osiemdziesiąt sześć mil. Między Omaha i Oceanem Spokojnym kolej żelazna przebywa okolice odwiedzane często przez Indian i dzikie zwierzęta. Niegdyś przy najbardziej sprzyjających warunkach podróż z Nowego Jorku do San Francisco trwała sześć miesięcy. Teraz ją można odbyć w siedem dni. W roku 1862, pomimo opozycji deputowanych z południa, domagających się, żeby drogę torowano bliżej południa, szyny położono między czterdziestym pierwszym a czterdziestym drugim równoleżnikiem. Nieodżałowanej pamięci prezydent Lincoln75 sam oznaczył główny węzeł nowej sieci kolejowej w mieście Omaha w stanie Nebraska. Roboty natychmiast rozpoczęto i prowadzono z prawdziwie amerykańską energią. Lokomotywa, tocząc się po szynach położonych poprzedniego dnia, wiozła z sobą szyny na następny dzień i tak parła naprzód w miarę wydłużania się drogi żelaznej.

Główna linia Pacyficznej Kolei Żelaznej dzieli się na swej drodze na kilka gałęzi prowadzących do stanów: Iowa, Kansas, Colorado i Oregon. Opuściwszy Omaha, ciągnie się wzdłuż lewego brzegu rzeki Platte aż do połączenia z gałęzią północną, biegnie wzdłuż gałęzi południowej, przemierza tereny Laramie76 i góry Wasatch, okrąża Jezioro Słone, zjawia się w Salt Lake City, stolicy mormonów, zapuszcza się w dolinę Tuilla, biegnie przez pustynię amerykańską, przecina góry Cedar i Humboldt, rzekę Humboldt, góry Sierra Nevada i przez miasto Sacramento dociera do Pacyfiku.

Otóż tak długa była droga, którą pociąg zwykle przebywał w siedem dni i tym sposobem pan Fogg miał nadzieję, że zdąży na parowiec wypływający jedenastego grudnia z Nowego Jorku do Liverpoolu.

Wagon zajęty przez pana Fogga kształtem przypominał długi omnibus, spoczywający na dwóch podwoziach, mających po ruchome cztery koła, co pozwalało mu pokonywać ciasne skręty. Wnętrze nie było przedzielone przegrodami, miało dwa rzędy siedzeń z przejściem pośrodku. Wagony połączono platformami tak, że pasażerowie mogli przechodzić wzdłuż pociągu do wagonów-salonów, wagonów-restauracji i do wagonów-kawiarni, pozostawionych do ich dyspozycji. Brakowało tylko wagonu-teatru, który lada dzień Amerykanie urządzą.

Na platformach krążyli ciągle chłopcy z książkami i pismami, sprzedawcy trunków i cygar. O szóstej wieczorem podróżni opuścili stację Oakland77. Nadeszła noc, noc zimna, ciemna. Niebo pokryło się chmurami, lada chwila miał spaść śnieg.

Pociąg dość wolno posuwał się naprzód. Z uwzględnieniem przystanków nie robiono więcej jak dwadzieścia mil na godzinę, taka szybkość powinna jednak wystarczyć na przebycie Stanów Zjednoczonych w przepisanym czasie.

W wagonie zapanowała cisza, gdyż sen ogarniał pasażerów. Obieżyświat siedział naprzeciw inspektora policji, ale nic do niego nie mówił. Po ostatnich wypadkach ich stosunki znacznie się ochłodziły. Żadnej sympatii, żadnej poufałości. Fix nie zmienił swego postępowania, a Obieżyświat zachowywał się wobec niego zupełnie obojętnie, gotów przy najmniejszym podejrzeniu udusić swego dawnego kompana.

W godzinę po wyruszeniu pociągu spadł drobny śnieg, nie tamujący komunikacji. Z okien wagonów widać było ogromną białą płachtę, na tle której kłęby pary wydawały się szare.

O ósmej konduktor wszedł do wagonów i zapowiedział, że nadeszła pora snu. W kilka minut wagon został zamieniony w sypialnię. Ławki zamieniono w wygodne łóżka, a gęste firanki chroniły śpiącego przed niedyskretnymi spojrzeniami. Białe prześcieradła i puchowe poduszki nęciły każdego i nasi podróżni, ułożywszy się, prędko zasnęli, a pociąg całą siłą pary pędził przez stan Kalifornia.

Około północy, kiedy podróżni byli pogrążeni we śnie, pociąg minął Sacramento. Nie mogli podziwiać tego miasta, w którym mieści się władza prawodawcza stanu Kalifornia, ani jego dobrze urządzonych przystani, ani pięknych ulic, ani wspaniałych hoteli, ani skwerów, ani pałaców.

O siódmej rano pociąg minął Cisco78. W godzinę później wagon sypialny na nowo powrócił do dawnego wyglądu i podróżni mogli z okien zachwycać się malowniczym wyglądem górzystych okolic Sierra Nevada.

Około dziewiątej przez dolinę Carson pociąg wjechał do stanu Nevada, jadąc ciągle w kierunku północno-wschodnim. W południe opuścił Reno, gdzie podróżni mieli dwadzieścia minut postoju na posiłek.

Potem pan Fogg, pani Aouda i ich towarzysze, wróciwszy do swych miejsc w wagonie, przyglądali się urozmaiconemu widokowi, jaki roztaczał się przed ich oczami. Rozległe prerie, góry zarysowujące się na horyzoncie, wszędzie bystre i pieniące się strumyki. Czasami w oddali pojawiały się duże stada bizonów. Nieprzeliczone gromady tych przeżuwaczy często tworzą ruchomą przeszkodę nie do pokonania dla przejeżdżających pociągów. Zdarzało się, że tysiące tych zwierząt przechodziło godzinami w poprzek torów, a lokomotywa wskutek tego musiała się zatrzymywać i czekać, aż droga się opróżni.

Przydarzyło się tak naszym podróżnikom. Około trzeciej stado, liczące dziesięć do dwunastu tysięcy bizonów, zagrodziło drogę pociągowi. Lokomotywa, zmniejszając szybkość, próbowała przedostać się przez zwartą masę zwierząt, lecz daremnie. Widziano te przeżuwacze, te buffalos, jak je nazywają Amerykanie, stąpające spokojnym krokiem i wydające donośne ryki. Były to zwierzęta większe od byków europejskich, o krótkich nogach i ogonach, wypukłym grzbiecie, tworzącym mocny garb, szeroko rozstawionych rogach i długiej grzywie, pokrywającej głowę, szyję i barki. Nie można nawet myśleć o powstrzymaniu takiego pochodu. Gdy bizony raz wybrały sobie kierunek, nic ich nie zdoła zmusić do zmiany. Jest to fala z żywych ciał, której żadna tama nie powstrzyma.

 

Podróżni wyszli na platformy i przyglądali się temu ciekawemu widowisku. Ale ten, komu najbardziej zależało na pośpiechu, Phileas Fogg, pozostał na swym miejscu, spokojnie czekając, aż bizonom spodoba się oswobodzić przejazd. Obieżyświat był wściekły z powodu opóźnienia powodowanego tym nagromadzeniem się zwierząt. Chciał do nich strzelać z całego swego arsenału.

– Co to za kraj! – krzyczał. – Zwyczajne byki ośmielają się zatrzymywać pociągi. Do licha, chciałbym bardzo wiedzieć, czy pan Fogg przewidział tę przeszkodę! A ci maszyniści, którzy nie mają odwagi puścić lokomotywy na te bestie!

Maszynista wcale nie próbował przebyć przeszkody i postąpił bardzo rozsądnie. Lokomotywa bez wątpienia zdruzgotałaby kilka pierwszych bizonów, ale wkrótce musiałaby się zatrzymać, gdyż inaczej wykolejenie byłoby nieuniknione.

Pochód bizonów trwał trzy długie godziny i szyny zostały uwolnione dopiero z nastaniem nocy.

O ósmej pociąg przejechał przez przełęcze Humboldt Ranges, a o wpół do dziesiątej wjechał na terytorium stanu Utah, w okolice Wielkiego Jeziora Słonego, do ciekawego kraju mormonów.

Rozdział XXVII. Obieżyświat śledzi historię mormonów

W nocy z 5 na 6 grudnia pociąg pędził na południowy wschód, następnie skręcił na północny wschód, zbliżając się do Jeziora Słonego. Około dziewiątej rano Obieżyświat wyszedł na platformę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Pora była chłodna, niebo szare, ale śnieg nie padał. Tarcza słoneczna wydawała się ogromną złotą monetą i Obieżyświat obliczał jej wartość w funtach szterlingach, gdy to pożyteczne zajęcie przerwane zostało pojawieniem się jakiejś dziwnej osobistości.

Postać ta wsiadła na stacji Elko. Był to człowiek wysoki, o bardzo ciemnej cerze, czarnych wąsach, w czarnych pończochach, w kapeluszu z czarnego jedwabiu, w czarnych spodniach, białym krawacie i rękawiczkach z psiej skórki.

Wyglądał na duchownego. Przeszedł z jednego końca pociągu na drugi i na drzwiach każdego wagonu przylepiał opłatkiem79 napisaną uprzednio notatkę.

Obieżyświat zbliżył się do drzwi i przeczytał, że czcigodny William Hitch, misjonarz mormoński, korzystając ze swego pobytu w tym pociągu, wygłosi odczyt o mormonizmie od jedenastej do dwunastej w wagonie numer sto siedemnaście. Prelegent prosił o łaskawe zjawienie się wszystkich dżentelmenów chcących dokładnie zbadać tajemnice religijne „Świętych ostatnich dni”.

„Pójdę” – pomyślał Obieżyświat, wiedzący tylko o mormonizmie tylko tyle, że uprawia poligamię80 jako podstawę społeczeństwa.

Wieść o odczycie rozeszła się szybko po całym pociągu. O godzinie jedenastej w wagonie numer sto siedemnaście zjawiło się ponad trzydziestu pasażerów. Obieżyświat zasiadł w pierwszym rzędzie między wiernymi. Jego pan i Fix pozostali na swoich miejscach, widocznie nieciekawi odczytu.

O wyznaczonej godzinie wielebny William Hitch powstał i głosem rozdrażnionym, jakby mu ktoś oponował, zawołał:

– A ja wam powiadam, że Joe Smyth81 jest męczennikiem, że jego brat Hyram jest nim również i że prześladowania Proroków przez rząd Unii82 przyczynią się do męczeństwa Bringhama Younga83! Któż się ośmieli temu zaprzeczyć?

Nikt nie zamierzał zaprzeczać słowom misjonarza, którego gwałtowność kontrastowała z jego zwykłą, spokojną fizjonomią. Przyczyną jego gniewu były zapewne ciężkie próby, jakie obecnie przechodził mormonizm. W samej rzeczy rząd Stanów Zjednoczonych starał się, choć nie bez trudu, okiełznać tych niezależnych fanatyków. W Utach udało mu się poddać ich Unii, uwięziwszy przedtem Bringhama Younga, oskarżonego o bunt i poligamię. Od tej chwili uczniowie proroka ze zdwojoną energią stawiali opór wymaganiom Kongresu. Jak widzimy, pan Wiliam Hitch prowadził dzieło nawracania nawet na kolei.

Pan ten, silnym głosem i żywo gestykulując, zaczął opowiadać historię mormonizmu, począwszy od czasów biblijnych.

Kilku słuchaczy, znudzonych opowiadaniem misjonarza, opuściło wagon. Niezrażony tym William Hitch ciągnął dalej.

Rzędy słuchaczy przerzedzały się coraz bardziej, publiczność składała się obecnie z zaledwie dwudziestu osób, ale misjonarz, nie zrażając się, opowiadał dalej.

Słuchaczy było już tylko dziesięciu, między nimi poczciwy Obieżyświat, przysłuchujący się uważnie rozprawie misjonarza.

Pociąg tymczasem posuwał się szybko i około wpół do pierwszej zbliżył się do północno-zachodniego krańca Jeziora Słonego. Stamtąd można było objąć wzrokiem to wewnętrzne morze, zwane Morzem Martwym, do którego wpada amerykański Jordan.

Piękne jest to jezioro w swych wspaniałych skalistych ramach, pokrytych białą szatą. Piękną jest powierzchnia wody, niegdyś pokrywająca daleko większe przestrzenie; z czasem podnoszące się stopniowo brzegi zmniejszyły objętość jeziora, potęgując jego głębokość.

Jezioro Słone, długości około siedemdziesięciu mil, szerokości trzydziestu pięciu mil, położone jest trzy tysiące osiemset stóp nad poziomem morza.

Przestrzeń naokoło morza jest doskonale uprawiana.

O drugiej nasi podróżni zatrzymali się na stacji Odgen. Pociąg nie odjedzie przed szóstą, a zatem pan Fogg, pani Aouda i dwaj ich towarzysze mieli czas zwiedzić „Miasto Świętych” znajdujące się w pobliżu stacji. Dwie godziny wystarczyły na zwiedzenie miasta, typowo amerykańskiego, zbudowanego podług wzorów wszystkich miast Stanów Zjednoczonych: w szachownicę o prostych, surowych liniach i ponurych kątach prostych, jak się wyraża Wiktor Hugo84.

O trzeciej podróżni przechadzali się jeszcze po ulicach miasta, położonego między rzeką Jordan a pierwszymi wzniesieniami gór Wasatch. Niewiele napotykali kościołów; godny widzenia był dom proroka i arsenał. Domki z werandami okolone były ogrodami pełnymi akacji i palm. Miasto opasywał mur z gliny i kamieni, wzniesiony w roku 1853. Na głównej ulicy, gdzie odbywał się targ, znajdowało się kilka hoteli przyozdobionych flagami.

Pan Fogg i jego towarzysze zauważyli, że miasto nie jest zbyt ludne. Ulice były prawie puste. O wyznaczonej godzinie podróżni zajęli miejsca w wagonie. Gdy pociąg ruszył, rozległ się okrzyk: „Stójcie! Stójcie!”. Lecz pociąg nie zwykł się zatrzymywać w biegu. Dżentelmen, który się spóźnił, spieszył co tchu. Na szczęście dworzec nie miał ani drzwi, ani barier. Mormon podbiegł do torów, wskoczył na ostatni stopień wagonu i padł zdyszany na ławkę.

Obieżyświat, śledzący z troską przygody spóźnionego pasażera, zbliżył się, aby z nim porozmawiać. Wkrótce dowiedział się, że mężczyzna uciekł z Utah z powodu kłótni domowej.

Kiedy mormon odzyskał oddech, Obieżyświat odważył się zapytać go uprzejmie, ile ma żon, przypuszczając na podstawie tego, co słyszał, że co najmniej ze dwadzieścia.

– Jedną, proszę pana – odpowiedział mormon, wznosząc ręce ku niebu. – Jedną i dosyć!

66omnibus (łac. dosł.: dla wszystkich) – dawny środek komunikacji (XVII–XIX w.), duży, kryty pojazd konny o wielu miejscach, kursujący w miastach lub między miastami. [przypis edytorski]
67Nie widać tu sombrero – sombrera, miękkie hiszpańskie kapelusze z szerokim rondem były początkowo powszechne w San Francisco, mieście założonym w 1776 przez kolonizatorów hiszpańskich; do 1848 Kalifornia stanowiła część Meksyku. [przypis edytorski]
68bulwar des Italiens w Paryżu – w XIX w. zdobył popularność dzięki słynnym kawiarniom; jego nazwa (bulwar Włochów) wywodzi się od XVII-wiecznego teatru, w którym wystawiano gł. komedie włoskie. [przypis edytorski]
69sherry – białe, mocne hiszpańskie wino. [przypis edytorski]
70karabin Enfield – jeden z modeli karabinów produkowanych seryjnie od 1858 w Enfield przez brytyjską firmę Royal Small Arms Factory, używanych również w innych państwach. [przypis edytorski]
71mityng (z ang. meeting: spotkanie) – zgromadzenie wielu osób w miejscu publicznym; tu: wiec wyborczy. [przypis edytorski]
72Kongres – nazwa parlamentu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. [przypis edytorski]
73sprawa „Alabamy” – podczas amerykańskiej wojny secesyjnej (1861–65) po stronie zbuntowanych stanów walczyły krążowniki parowe budowane i wyposażane na zamówienie w stoczniach Wlk. Brytanii, która oficjalnie deklarowała neutralność. Najskuteczniejszy z nich, „Alabama”, zatopił na Atlantyku i Pacyfiku ponad 60 statków handlowych Unii. Po wojnie rząd USA wysunął wobec rządu Wlk. Brytanii roszczenia za złamanie neutralności i skutki działań okrętów konfederackich, tzw. „roszczenia »Alabamy«”. Ostatecznie oba państwa uzgodniły, że sprawa zostanie osądzona przez powołaną w tym celu międzynarodową komisję. W 1872 w Genewie uznała ona działania Wlk. Brytanii za umyślne i przyznała St. Zjednoczonym kwotę 15,5 mln dolarów odszkodowania za straty bezpośrednie. [przypis edytorski]
74Jankes – określenie Amerykanina, czasem używane jako pogardliwe, szczególnie przez Brytyjczyków w stosunku do zbuntowanych Amerykanów podczas amerykańskiej wojny o niepodległość (1775–1783). [przypis edytorski]
75Lincoln, Abraham (1809–1865) – amer. polityk i prawnik, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki podczas wojny secesyjnej, zginął z ręki zamachowca. [przypis edytorski]
76Laramie – niewielkie miasto w USA, w stanie Wyoming, w dolinie Laramie, pomiędzy pasmami górskimi Snowy Range i Laramie Range, nad rzeką o tej samej nazwie; powstałe w 1868 jako kolejowe miasteczko namiotowe podczas budowy trasy transkontynentalnej, na krótki czas stało się znane jako zachodnia stacja końcowa. [przypis edytorski]
77Oakland – miasto na wsch. brzegu Zatoki San Francisco, zał. 1852. [przypis edytorski]
78Cisco – tu: niewielka osada kolejowa w Kalifornii, u podnóża gór Sierra Nevada, obecnie opuszczona. [przypis edytorski]
79opłatek (tu daw.) – krążek papieru z klejem, do pieczętowania listu. [przypis edytorski]
80poligamia – związek małżeński z wieloma osobami, tu: wielożeństwo, małżeństwo mężczyzny z dwiema lub więcej kobietami. [przypis edytorski]
81Joe Smyth, popr. Joseph Smith (1805–1844) – założyciel i przywódca wspólnoty religijnej mormonów (Kościół Jezusa Chrystusa Świętych Dnia Ostatniego), zamordowany razem z bratem przez wzburzony tłum, czczony jako prorok i męczennik. [przypis edytorski]
82Unia – zbiorcze określenie amerykańskich stanów, które pozostały w składzie Stanów Zjednoczonych Ameryki podczas domowej wojny secesyjnej (1861–1865), z powodu ich wygranej używane także jakiś czas po wojnie na określenie całego państwa. [przypis edytorski]
83Young, Bringham (1801–1877) – drugi prorok (przywódca) mormońskiego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dnia Ostatniego; po śmierci Josepha Smitha pod jego przywództwem mormoni przebyli Wielkie Równiny i osiedlili się w Dolinie Wielkiego Jeziora Słonego, gdzie w 1847 założyli miasto Salt Lake City. [przypis edytorski]
84Hugo, Victor (1802–1885) – francuski pisarz, poeta, dramaturg i polityk, czołowy prozaik francuskiego romantyzmu, autor m. in. Nędzników. [przypis edytorski]