Za darmo

Jak ognia szukałem

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

A smok patrzy i czeka, więc drżącym głosem zaczynam gadać:

– Hejże, stój! – przerywa mi smok. – Jakże to? Przecież jak już wyszedłeś z dziupli po siekierkę, to po coś właził z powrotem? I o jakim znów gadasz drewnianym kamieniu?

– Panie smoku – odpowiadam mu. – Toż na tym bajka polega…

– A no, to gadaj dalej! – zgadza się smok.

– Dobrze, będzie dalej – i ciągnę swoją opowieść:

A smok nareszcie złapał sens tej bajki i śmieje się coraz głośniej:

– Obciąć i przywiązać! Ha, ha, ha.. – aż brzuch mu się trzęsie, a ja gadam dalej:

– Ha, ha, ha – zaśmiewa się smok, tak głośno, aż się skały trzęsą. A brzuch mu napęczniał wielki, jak balon jakiś.

„Oj – myślę sobie – żeby mi on tylko ze śmiechu nie pękł, jak ten Wawelski, co się wody opił…”

Ledwie mi ta myśl przeszła przez głowę, a tu huk, grzmot straszny i płomienie! Wystrzeliło mnie jak z armaty, lecę, niesiony podmuchem przez wąwóz, przez las, przez halę mnie wyniosło i rzuciło na trawę, niedaleko bacówki. Spadłem między owce, a one tylko gapią się na mnie głupio.

Przyglądam się sobie, trochę mnie osmaliło, smoczą łuską obsypało, ale nawet blaszanki z ręki nie wypuściłem. I szczęśliwie, od tego wybuchu smoka zapaliły się wióry w blaszance i miałem przecie ogień!