Za darmo

Bank Nucingena

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Couture, zasłużyłeś na wieniec! – rzekł Blondet, kładąc mu zwiniętą serwetę na głowę. – Idę dalej, panowie. Jeżeli jest błąd w obecnej teorii, czyja wina? Prawa! Prawa wziętego jako całość, prawodawstwa! Owych powiatowych wielkich ludzi, których prowincja nam nasyła, nadzianych pojęciami moralnymi, pojęciami nieodzownymi w życiu, o ile ktoś nie chce mieć do czynienia z sądem, ale głupimi z chwilą, gdy bronią człowiekowi wznieść się na wyżyny, na których musi się znajdować prawodawca. Przez to, że prawa bronią namiętnościom takiego lub innego rynku (gra, loteria, prostytucja, wszystko, co chcecie), nie wytępią nigdy namiętności. Zabić namiętności znaczyłoby zabić społeczeństwo, które, o ile ich nie rodzi, to w każdym razie je rozwija. Skoro wy tamujecie waszymi zakazami pasję gry, która drzemie we wszystkich sercach, u młodej dziewczyny, u prowincjała, jak u dyplomaty, bo wszyscy pragną majątku gratis, gra przejawia się natychmiast w innej sferze. Kasujecie niedorzecznie loterię, kucharki i tak okradają swoich państwa, niosą swój łup do kasy oszczędności, a stawka ich wynosi dwieście pięćdziesiąt franków zamiast dwóch franków, ponieważ akcje przemysłowe, udziały, stają się loterią, grą bez zielonego stolika, ale z niewidzialnymi grabkami i oszukańczą szansą. Domy gry zamknięto, loteria już nie istnieje. Francja jest o wiele moralniejsza, krzyczą głupcy, tak jakby skasowali poniterów! Gra idzie dalej! Tylko że zysk nie przypada już państwu, które podatek płacony z przyjemnością zastąpiło podatkiem uciążliwym, nie zmniejszając samobójstw, bo nie gracz ginie, ale jego ofiara! Nie mówię już o kapitałach cudzoziemskich straconych dla Francji, ani o loterii frankfurckiej, za której kolportaż Konwent uchwalił karę śmierci, a trudnili się nim prokuratorzy-syndycy! Oto owoc cielęcej filantropii naszych prawodawców. Popieranie kas oszczędności to ciężkie głupstwo polityczne. Przypuśćcie jakikolwiek alarm, a rząd stworzył ogonek pieniężny, jak za rewolucji stworzono ogonek chlebowy. Ile kas, tyle rozruchów. Jeżeli gdzieś na ulicy trzech uliczników wywiesi jedną chorągiew, mamy rewolucję. Ale to niebezpieczeństwo, mimo iż wielkie, wydaje mi się mniejsze jeszcze niż to, które płynie z demoralizacji ludu. Kasa oszczędności to zaszczepienie przywar rodzących się z interesu ludziom, których ani wychowanie, ani rozum nie powstrzymują w ich skrycie zbrodniczych kombinacjach. I oto skutki filantropii. Wielki polityk powinien być abstrakcyjnym zbrodniarzem, inaczej narody źle są prowadzone. Polityk uczciwy człowiek, to maszyna parowa, która by czuła, albo pilot który by gruchał miłośnie, trzymając ster: statek zatonie. Prezydent ministrów, który zgarnie sto milionów, czyniąc Francję wielką i szczęśliwą, czy nie jest lepszy od ministra pochowanego kosztem państwa, który zrujnował swój kraj? Między Richelieu, Mazarinem, Potemkinem, z których każdy miał w danej epoce trzysta milionów majątku, a cnotliwym Robertem Lindet, który nie umiał wyzyskać ani asygnat, ani dóbr narodowych, lub cnotliwymi niedołęgami, którzy zgubili Ludwika XVI, czybyście się wahali? Jedź dalej, Bixiou.

– Nie będę wam tłumaczył – podjął Bixiou – typu przedsiębiorstwa, jakie wymyślił geniusz Nucingena, to byłoby tym niewłaściwsze, że ono jeszcze istnieje, akcje jego są notowane na giełdzie; kombinacje były tak realne, przedmiot tak żywotny, że akcje oznaczone wedle kapitału zakładowego na tysiąc franków, zatwierdzone patentem królewskim, spadły do trzystu franków, podniosły się do siedmiuset i dojdą do pari, przebywszy burze lat 27, 30 i 32. Przesilenie finansowe roku 1827 zachwiało je, rewolucja lipcowa je zwaliła, ale interes ma zdrowe kości. (Nucingen nie umiałby wymyślić złego interesu). Wreszcie, ponieważ kilka pierwszorzędnych banków brało w tym udział, byłoby nieparlamentarnie wchodzić w szczegóły. Kapitał nominalny wynosił dziesięć milionów, kapitał rzeczywisty siedem, trzy miliony przypadły założycielom i bankierom zajmującym się emisją. Wszystko obliczono tak, aby w pierwszym półroczu akcja dała zysku dwieście franków, dzięki wypłacie fałszywej dywidendy. Zatem dwadzieścia od sta na dziesięciu milionach. Procent du Tilleta wyniósł pięćset tysięcy franków. W słowniku finansowym to się nazywa lukier! Ze swoich milionów, sporządzonych z ryzy różowego papieru przy pomocy płyty litograficznej, Nucingen zamierzył zrobić śliczne akcyjki do ulokowania, szacownie przechowane w jego gabinecie. Akcje realne miały posłużyć na uruchomienie interesu, kupienie wspaniałego pałacu i rozpoczęcie operacji. Nucingen miał jeszcze akcje nie wiem już w jakich kopalniach srebronośnego ołowiu, w kopalniach węgla i w dwóch kanałach, akcje uprzywilejowane przyznane za wprowadzenie na scenę tych czterech przedsiębiorstw w pełnym ruchu, akcje stojące świetnie, poszukiwane dzięki dywidendzie czerpanej z kapitału. Nucingen mógł liczyć na ażio18, gdyby akcje poszły w górę, ale baron nie brał tego w rachubę, zostawił je na przynętę, aby zwabić rybki! Skupił tedy swoje walory, tak jak Napoleon skupiał swoich żołnierzy, aby zlikwidować w czasie przesilenia, które się rysowało na horyzoncie i które wstrząsnęło w latach 26 i 27 rynkami Europy. Gdyby miał swego księcia Wagram, byłby mógł powiedzieć tak jak Napoleon z wyżyn Santon: „Uważaj dobrze na giełdę tego dnia, o tej godzinie, będą rozlane kapitały!”. Ale komu mógł się zwierzyć? Du Tillet nie domyślał się swego mimowolnego wspólnictwa. Dwie pierwsze likwidacje wykazały potężnemu baronowi konieczność pozyskania sobie człowieka, który by mu służył za tłok naciskający wierzyciela. Nucingen nie miał siostrzeńca, bał się wziąć powiernika, trzeba mu było człowieka oddanego, Claparona inteligentnego, z dobrymi manierami, prawdziwego dyplomatę, człowieka godnego firmy Nucingen. Podobne stosunki nie tworzą się w jeden dzień ani w jeden rok. Rastignac był wówczas tak gruntownie omotany przez barona, iż, podobnie jak książę de la Paix tyleż kochany przez króla, co przez królową hiszpańską, sądził, iż zyskał w Nucingenie szacowną ofiarę. Naśmiawszy się zrazu z człowieka, którego długi czas nie rozumiał, powziął dla niego z czasem poważny i głęboki kult, uznając w nim siłę, którą przypisywał jedynie sobie. Od pierwszych swoich kroków w Paryżu Rastignac doszedł do pogardy dla całego społeczeństwa. Od roku 1820 myślał jak baron, że istnieją jedynie pozory uczciwego człowieka, i uważał świat za gniazdo wszelkiego zepsucia, wszelkiego szelmostwa. Jeżeli przyjmował wyjątki, osądził ogół: nie wierzył w żadną cnotę, tylko w okoliczności, w których człowiek jest cnotliwy. To przeświadczenie było rzeczą jednej chwili; nabył go na szczycie cmentarza Père-Lachaise w dniu, w którym odprowadził tam biednego poczciwca ojca swojej Delfiny, zmarłego jako ofiara społeczeństwa, ofiara najszczerszych uczuć, opuszczonego przez córki i zięciów19. Postanowił zadrwić sobie z całego świata, paradować przed nim w kostiumie cnoty, uczciwości, pięknych manier. Ten młody panicz uzbroił się w egoizm od stóp do głów. Kiedy nasz chwat ujrzał Nucingena odzianego w tą samą zbroję, ocenił go tak, jak w średnich wiekach na turnieju rycerz zakuty po sam czubek w stal damasceńską, siedząc na rumaku, oceniłby przeciwnika równie dobrze zakutego i na wierzchowcu równej ceny. Ale zmiękł na jakiś czas w rozkoszach Kapui. Miłość kobiety takiej jak baronowa Nucingen może wyzuć człowieka z egoizmu. Zawiódłszy się pierwszy raz w uczuciach, napotykając mechanikę birminghańską, jaką był nieboszczyk de Marsay, Delfina musiała przywiązać się bez granic do człowieka młodego i pełnego prowincjonalnych wierzeń. Czułość ta oddziałała na Rastignaca.

Kiedy Nucingen nałożył przyjacielowi żony chomąto, które wszelki eksploatator nakłada wyzyskiwanemu, co się zdarzyło właśnie w chwili, w której obmyślał trzecią likwidację, zwierzył mu się ze swej pozycji, ukazując mu jako obowiązek przyjaźni, jako odszkodowanie rolę pomocnika w tej całej sprawie. Baron uznał za niebezpieczne wtajemniczyć swego wspólnika małżeńskiego w cały plan. Rastignac uwierzył w nieszczęście, baron zostawił go w mniemaniu, że ratuje firmę. Ale kiedy siatka ma tyle nitek, robią się supły. Rastignac zląkł się o majątek Delfiny; żądał niezależności baronowej, domagając się separacji majątkowej i przysięgając sobie w duchu wypłacić się jej, potrajając jej mienie. Ponieważ Eugeniusz nie mówił nic o sobie, Nucingen ubłagał go, aby przyjął w razie zupełnego powodzenia dwadzieścia pięć akcji, po tysiąc franków każda, w kopalniach srebrodajnego ołowiu, które Rastignac przyjął, aby go nie obrazić! Nucingen wyuczył Rastignaca lekcji w wilię wieczoru, w którym Rastignac radził Malwinie, aby wyszła za mąż. Na widok stu szczęśliwych rodzin, które żyły w Paryżu spokojne o swe mienie, Godfrydów de Beaudenord, Aldriggerów, d'Aiglemontów, etc., przeszedł Rastignaca dreszcz, niby młodego generała, który pierwszy raz ogląda armię przed bitwą. Biedna mała Izaura i Godfryd, bawiący się w miłość, czyż nie byli podobni do Acisa i Galatei pod skałą, którą gruby Polifem na nich spuści?…

– Ta małpa Bixiou – rzekł Blondet – on ma prawie talent.

– A, więc już nie mariwoduję – rzekł Bixiou, sycąc się swoim sukcesem i spoglądając na zaskoczonych słuchaczy. – Od dwóch miesięcy – podjął po tej przerwie – Godfryd oddawał się wszystkim upojeniom człowieka, który się żeni. Każdy jest wówczas podobny do owych ptaszków, które ścielą gniazdko na wiosnę, latają tam i z powrotem, zbierają źdźbła słomy, niosą je w dzióbku i wyścielają domostwo swoich jajek. Przyszły małżonek Izaury wynajął przy ulicy de la Planche willę za tysiąc talarów rocznie, wygodną, przyzwoitą, ani za dużą, ani za małą. Zachodził tam co rano zajrzeć na pracujących robotników i doglądać malowania. Wprowadził tam komfort, jedyną dobrą rzecz, jaka jest w Anglii: kaloryfer, aby utrzymać w domu jednostajną ciepłotę, starannie dobrane meble, ani zbyt błyszczące, ani zbyt wykwintne: świeże i miłe kolory, story wewnątrz i zewnątrz u wszystkich okien; srebra i powozy nowe. Kazał urządzić stajnię, wozownię, remizę, gdzie Toby, Joby, Paddy krzątał się i uwijał jak fryga, widocznie bardzo ucieszony wiadomością, że w domu będą kobiety i lady! Ta namiętność człowieka, który zakłada dom, wybiera zegary, przychodzi do swej oblubienicy z kieszeniami pełnymi próbek, radzi się jej o urządzenie sypialni, który chodzi, biega, goni, kiedy chodzi, biega i goni ożywiony miłością, to jedna z rzeczy, które najbardziej cieszą uczciwe serce, a zwłaszcza dostawców. Że zaś nic w świecie nie budzi większej sympatii niż małżeństwo dwudziestosiedmioletniego przystojnego młodziana z uroczą dwudziestolatką, która ślicznie tańczy, Godfryd, nie umiejąc sobie dać rady ze swym podarkiem ślubnym, zaprosił na śniadanie Rastignaca i panią de Nucingen, aby się ich poradzić w tej doniosłej sprawie. Wpadł też na doskonały pomysł, aby zaprosić swego kuzyna d'Aiglemonta z żoną, zarówno jak i panią de Sérisy. Światowe panie lubią od czasu do czasu zapuszczać się na śniadanie do kawalerskiego mieszkanka.

 

– Jak studenci wymykający się za szkołę – rzekł Blondet.

– Mieli wszyscy iść na ulicę de la Planche zobaczyć gniazdko przyszłego małżeństwa – podjął Bixiou. – Kobiety są na te wyprawy tak łase jak ludożerca na świeże mięso: odświeżają swoją teraźniejszość owym młodym szczęściem, które jeszcze nie zwiędło w przesycie. Podano śniadanie w saloniku, który na ten pogrzeb kawalerskiego życia wystrojono jak konia przy ślubnej karecie. Śniadanie obfitowało w owe smakowite kąski, które kobiety lubią jeść, chrupać, smakować w południe, w którym to czasie mają wściekły apetyt, mimo iż nie chcą się do tego przyznać, wydaje się im bowiem, że się kompromitują mówiąc: „Głodna jestem!” – „Czemu sam?” spytał Godfryd wchodzącego Rastignaka. „Pani de Nucingen jest smutna, opowiem ci to potem” odparł Rastignac, który wyglądał na człowieka bardzo zmartwionego. „Sprzeczka?” wykrzyknął Godfryd. „Nie” rzekł Rastignac. O czwartej, skoro kobiety odfrunęły do Lasku Bulońskiego, Rastignac został w salonie i patrzał melancholijnie przez okno, jak Toby, Joby, Paddy, z ramionami skrzyżowanymi jak Napoleon, stał mężnie przed konikiem zaprzężonym do kabrioletu. Nie mógł go trzymać na wodzy inaczej, jak tylko swoim cieniutkim głosem, ale koń bał się malca. „No i co, co tobie jest, mój drogi, rzekł Godfryd, jesteś ponury, niespokojny, wesołość twoja nie jest szczera. To kradzione szczęście tak cię męczy! To w istocie bardzo przykre nie być poślubionym wobec Boga i ludzi z kobietą, którą się kocha”. „Czy masz odwagę, mój drogi, wysłuchać tego co ci powiem, i czy potrafisz ocenić, jak bardzo trzeba być komuś oddanym, aby popełnić tego rodzaju niedyskrecję?” rzekł Rastignac owym tonem, który podobny jest do uderzenia biczem. „Co takiego?” rzekł Godfryd blednąc. „Smuciła mnie twoja radość i nie mam serca, widząc wszystkie te przygotowania, to szczęście w samym kwiecie, zachować podobną tajemnicę”. „Mówże w trzech słowach”. „Przysięgnij mi na honor, że będziesz o tym milczał jak grób”. „Jak grób”. „Że gdyby ktoś z twoich bliskich był zainteresowany w tej tajemnicy, nie dowie się jej”. „Nie dowie”. „A więc, Nucingen wyjechał dziś w nocy do Brukseli, musi ogłosić bankructwo, jeżeli nie uda mu się zlikwidować. Delfina zażądała dziś rano w sądzie separacji majątkowej. Możesz jeszcze ocalić swój majątek”. „Jak?” rzekł Godfryd, czując, że mu krew ścina się w żyłach. „Napisz po prostu do barona de Nucingen list antydatowany na dwa tygodnie wstecz, w którym dajesz mu zlecenie, aby kupił za cały twój kapitał akcji (i wymienił mu towarzystwo akcyjne Claparona). Masz dwa tygodnie, miesiąc, trzy miesiące może na to, aby je sprzedać powyżej obecnej ceny, pójdą jeszcze w górę”. „Ale d'Aiglemont, który był z nami na śniadaniu, d'Aiglemont ma u Nucingena milion!” – „Słuchaj, ja nie wiem, czy znajdzie się dość akcji, aby go pokryć, przy tym ja nie jestem jego przyjacielem, nie mogę zdradzać tajemnic Nucingena, nie powinieneś mówić mu o tym. Jeżeli powiesz słowo, odpowiadasz mi za następstwa”. Godfryd przetrwał dziesięć minut w zupełnym bezwładzie. „Godzisz się czy nie?” spytał bezlitosny Rastignac. Godfryd wziął pióro i atrament, napisał i podpisał list, jaki mu podyktował Rastignac. „Biedny d'Aiglemont!” wykrzyknął. „Każdy dla siebie” rzekł Rastignac. „Jeden załatwiony!” dodał w myśli, opuszczając pokój Godfryda. Podczas gdy Rastignac manewrował w Paryżu, oto jaki widok przedstawiała giełda. Mam przyjaciela z prowincji, dudka, który mnie pytał, przechodząc koło Giełdy między czwartą a piątą, poco to zbiegowisko rozmawiających, którzy chodzą tam i z powrotem, co oni sobie mogą mówić i po co się przechadzają po nieodwołalnym ustaleniu kursu papierów publicznych. – Mój przyjacielu, rzekłem, najedli się, teraz trawią; w czasie trawienia robią plotki o sąsiadach, bez tego nie byłoby w handlu bezpieczeństwa w Paryżu. Tam się robią interesy i jest na przykład człowiek, taki Palma dajmy na to, którego powaga podobna jest powadze Sinarda w Akademii. Powiada, że transakcja jest dobra, i transakcja się robi!

– Co za człowiek, panowie – rzekł Blondet – ten Żyd, który posiada wykształcenie nieuniwersyteckie, ale uniwersalne. U niego uniwersalność nie wyklucza głębi; co wie, to wie do gruntu; ma intuicję, geniusz interesów; to wielki referendarz hien, które władają giełdą paryską i które nie zrobią interesu, póki Palma go nie zbada. Jest poważny, słucha, waży, namyśla się i mówi wreszcie interesowanemu, który patrzy ze zdumieniem na tę powagę wypchanego ptaka: „To mi się nie podoba”. Co mi się wydaje nadzwyczajne, że on był przez dziesięć lat wspólnikiem Werbrusta i że nie było nigdy między nimi nieporozumień.

– To się zdarza między ludźmi bardzo silnymi albo bardzo słabymi; wszyscy inni kłócą się i prędzej czy później rozstają się jak wrogowie.

– Domyślacie się – rzekł Bixiou – że Nucingen puścił mądrze i zręcznie pod kolumny giełdy mały granacik, który wybuchnął koło czwartej. „Wiesz pan ważną nowinę, rzekł du Tillet do Werbrusta pociągnąwszy go w kąt, Nucingen jest w Brukseli, żona jego zażądała sądownie separacji majątkowej”. „Czy ty maczasz palce w likwidacji?” spytał Werbrust z uśmiechem. „Bez głupstw, Werbrust, rzekł du Tillet, ty znasz ludzi, którzy mają jego obligi, posłuchaj mnie, jest dla nas interes do zrobienia. Akcje naszego nowego towarzystwa zyskały dwadzieścia od sta, podniosą się o dwadzieścia pięć z końcem kwartału, wiesz, czemu dają wspaniałą dywidendę”. „Filucie, rzekł Werbrust, jedź, jedź dalej, ty jesteś diabeł z długimi i ostrymi pazurami i zatapiasz je w masełku”. „Ale pozwól mi mówić, inaczej nie będziemy mieli czasu działać. Wpadłem na pewną myśl, dowiadując się o tej nowinie; na własne oczy widziałem panią de Nucingeu we łzach, drży o swój majątek”. „Biedna mała!” rzekł ironicznie Werbrust. „No i co?” podjął ten dawny Żyd alzacki, spoglądając na du Tilleta, który zamilkł. „To, że jest u mnie tysiąc akcji po tysiąc franków, które Nucingen mi powierzył do ulokowania, rozumiesz?” – „Wybornie!” – „Kupmy z dziesięcioma, z dwudziestoma procentami opustu papierów firmy Nucingen za milion, zarobimy ładną premię na tym milionie, bo będziemy wierzycielami i dłużnikami, będzie istniała kompensacja! Ale działajmy zręcznie, wierzyciele będą mogli myśleć, że my operujemy w interesie Nucingena”. Werbrust zrozumiał wówczas sztuczkę, która się nastręczała i ścisnął rękę du Tilleta ze spojrzeniem kobiety, która szyje buty sąsiadce. „No i co, wiecie nowinę, rzekł Marcin Falleix; bank Nucingena zawiesza wypłaty?” – „Ba! odparł Werbrust, nie rozgłaszaj pan tego, pozwól ludziom, którzy mają jego walory, załatwić swoje interesy”. „Wiecie przyczynę katastrofy?” wtrącił nadchodząc Claparon. „Ty sam nie wiesz nic, nie ma żadnej katastrofy, wszystko będzie w całości pokryte. Nucingen podejmie interesy i znajdzie u mnie kapitałów, ile zechce. Znam przyczynę zawieszenia wypłat: wpakował całą forsę w Meksyk, który mu daje metale, armaty hiszpańskie tak głupio odlane, że znajduje się w nich złoto, dzwony, srebro kościelne, wszystkie szczątki monarchii hiszpańskiej w Indiach. Wpłynięcie tych walorów opóźnia się. Kochany baron jest w kłopocie, to wszystko”. „To prawda, rzekł Werbrust, ja biorę jego akcepty z dwudziestoma procentami eskontu”.

Nowina obiegła wówczas z szybkością ognia po stogu słomy. Mówiono najsprzeczniejsze rzeczy. Ale było takie zaufanie do Nucingena, wciąż z przyczyny jego dwóch poprzednich likwidacji, że wszyscy trzymali akcepty Nucingena. „Trzeba, żeby nam Palma pomógł” rzekł Werbrust. Palma był wyrocznią Kellerów nabitych akceptami Nucingena. Słówko alarmu z jego ust wystarczało. Werbrust wymógł na Palmie, że zadzwoni na trwogę. Nazajutrz alarm na giełdzie. Kellerowie za radą Palmy oddali swoje walory ze stratą dziesięciu od sta i dali tym ton giełdzie, wiedziano, że to spryciarze. Wówczas Taillefer pozbył się trzystu tysięcy franków z dwudziestoma od sta, Marcin Falleix wypluł dwieście tysięcy z piętnastoma od sta. Gigonnet przejrzał sztuczkę! Podsycił panikę, aby skupować walory Nucingena i zarobił jakieś dwa albo trzy od sta, ustępując je Werbrustowi. Spostrzega w kącie Matifata, który miał trzysta tysięcy franków u Nucingena. Drogista, blady i wystraszony, zadrżał, widząc straszliwego Gigonneta, lichwiarza jego dawnej dzielnicy, zbliżającego się, aby mu rozpruć brzuch. „Źle idzie, pachnie bankructwem. Nucingen wchodzi w targi! Ale to pana nie tyczy, panie Matifat, pan się wycofał z interesów”. „Hm, właśnie, że się pan myli, panie Gigonnet, chwyciło mnie na trzysta tysięcy franków, którymi chciałem operować na rencie hiszpańskiej”. „Uratował się pan, renta hiszpańska byłaby panu zjadła wszystko, gdy ja panu dam coś za pańską sumę u Nucingena, na przykład tak pięćdziesiąt od sta”. „Wolę raczej doczekać likwidacji, odparł Matifat, nigdy żaden bankier nie dał mniej niż pięćdziesiąt od sta. Ba! gdyby chodziło tylko o dziesięć procent straty” rzekł ex-drogista. „No zatem, chce pan na piętnaście?” rzekł Gigonnet. „Coś panu bardzo pilno, jak widzę” rzekł Matifat. „Do widzenia” rzekł Gigonnet. „Chce pan na dwanaście?” – „Niech będzie” rzekł Gigonnet. W ciągu wieczora du Tillet odkupił za dwa miliony i pokrył je u Nucingena, na rachunek tych trzech przygodnych wspólników, którzy nazajutrz podjęli swoją premię. Stara pięknisia, baronowa d'Aldrigger, była przy śniadaniu z córkami i Godfrydem, kiedy Rastignac przyszedł z dyplomatyczną miną, aby skierować rozmowę na kryzys finansowy. Baron Nucingen ma (mówił) serdeczną przyjaźń dla Aldriggerów, pomyślał o tym, aby w razie nieszczęścia pokryć konto baronowej swymi najlepszymi akcjami, srebrodajnym ołowiem, ale dla pewności baronowa powinna go prosić, aby w ten sposób rozporządził jej kapitałem. „Biedny Nucingen, rzekła baronowa, co mu się trafiło?” – „Jest w Belgii, żona jego żąda separacji majątkowej, ale on pojechał szukać pomocy u bankierów”. „Mój Boże, to mi przypomina mego biednego męża! Drogi panie Rastignac, jak to panu musi być przykro, pan był taki przywiązany do tego domu”. „Byle obcy byli pokryci, przyjaciele porachują się z nim później, on się z tego wyłabuda, to sprytny człowiek”. „Uczciwy człowiek zwłaszcza” rzekła baronowa. Po miesiącu likwidacja pasywów Nucingena była dokonana bez innych procederów prócz listów, w których każdy prosił o użycie jego pieniędzy na kupno wskazanych walorów, i bez innych formalności ze strony banków jak tylko zwrot obligów Nucingena za akcje, które zaczynały iść w górę. Podczas gdy du Tillet, Werbrust, Claparon, Gigonnet i kilku innych, którzy się mieli za spryciarzy, sprowadzali z zagranicy z jednym procentem premii obligi Nucingena, bo zarabiali jeszcze na wymienieniu ich na akcje idące w górę, hałas na rynku paryskim był tym większy, że nikt nie potrzebował się niczego obawiać. Gadano o Nucingenie, rozważano, sądzono, znajdowano sposób, aby go spotwarzać! Jego zbytek, jego przedsiębiorstwa! Kiedy człowiek jedzie tak ostro, wywraca się, etc. W chwili największego tutti ten i ów zdziwił się bardzo, otrzymując listy z Genewy, z Bazylei, z Mediolanu, z Neapolu, z Genui, z Marsylii, z Londynu, gdzie korespondenci donosili mu nie bez zdziwienia, że im dają jeden procent premii za obligi Nucingena, o którego bankructwie im doniesiono. „Dzieje się coś” mówili starzy giełdziarze. Trybunał uchwalił separację majątkową małżeństwa Nucingenów. Kwestia skomplikowała się jeszcze bardziej: dzienniki oznajmiły powrót barona de Nucingen, który był w Belgii, aby się porozumieć ze sławnym belgijskim przemysłowcem co do eksploatacji dawnych kopalni węgla, w tej chwili zaniedbanych, w lasach Bossut. Baron pojawił się na giełdzie, nawet nie trudząc się zaprzeczyć oszczerczym pogłoskom, jakie krążyły o jego banku, nie raczył prostować w dziennikach, kupił za dwa miliony wspaniałą posiadłość pod samym Paryżem. W sześć tygodni później dziennik z Bordeaux oznajmił przybycie do portu dwóch statków naładowanych, na rachunek firmy Nucingen, metalami, których wartość wynosiła siedem milionów. Palma, Werbrust i du Tillet zrozumieli sztuczkę, ale tylko oni jedni. Fryce ci przemyśleli inscenizację tego finansowego kawału, przejrzeli, że był przygotowany od jedenastu miesięcy, i obwołali Nucingena największym finansistą Europy. Rastignac nie zrozumiał nic, ale zarobił na tym czterysta tysięcy franków, które Nucingen pozwolił mu ostrzyc z owieczek paryskich; wyposażył nimi swoje siostry. D'Aiglemont, ostrzeżony przez swego kuzyna Beaudenord, przyszedł błagać Rastignaca, aby przyjął dziesięć procent od jego miliona, jeżeli uzyska obrócenie tegoż miliona na akcje pewnego kanału, który się jeszcze nie zączął budować, bo Nucingen tak wykierował rząd w tej sprawie, że ci, którzy mają koncesję na kanał, mają interes w tym, aby go nie kończyć. Karol Grandet błagał kochanka Delfiny, aby mu się wystarał o zamianę jego pieniędzy na akcje. Słowem, Rastignac grał przez dziesięć dni rolę Lawa błaganego przez najpiękniejsze księżne, aby im dał akcje, i dziś hultaj ma czterdzieści tysięcy franków renty, których początek sięga akcji srebrodajnego ołowiu.

 

– Skoro wszyscy zarobili, któż stracił? – spytał Finot.

– Konkluzja – podjął Bixiou. – Znęceni pseudo-dywidendą, którą otrzymywali przez kilka miesięcy po wymianie swoich pieniędzy na akcje, margrabia d'Aiglemont i Beaudenord zachowali je (mówię o nich za wszystkich innych), mieli o trzy procent więcej od swoich kapitałów, śpiewali pochwały Nucingena i bronili go w tej samej chwili, gdy go podejrzewano o zawieszenie wypłat. Godfryd zaślubił drogą Izaurę i otrzymał za sto tysięcy franków akcji w kopalniach. Z okazji tego małżeństwa Nucingenowie wydali bal, którego wspaniałość przeszła wszelkie pojęcie. Delfina ofiarowała pannie młodej śliczny rubinowy garnitur. Izaura tańczyła już nie jak młoda dziewczyna, ale jak szczęśliwa kobieta. Rozkoszna baronowa była bardziej niż kiedykolwiek pasterką alpejską. Malwina, kobieta z Czy widziałeś w Barcelonie? usłyszała na tym balu z ust du Tilleta suchą radę, aby została panią Desroches. Desroches, zagrzewany przez Nucingena, przez Rastignaka, próbował zacząć od kwestii interesów, ale na pierwsze słowa o posagu w akcjach kopalni, zerwał i zwrócił się ku Matifatom. Przy ulicy du Cherche-Midi adwokat zastał przeklęte akcje kanałów, które Gigonnet wpakował Matifatowi, zamiast mu dać pieniądze. Czy widzisz minę Desroches'a, gdy spotkał dwa razy grabki Nucingena na dwóch posagach, które wziął na cel? Niedługo trzeba było czekać katastrofy. Bank Claparona rzucał się w zbyt wiele interesów, nastąpiło zatkanie, przestał płacić procenty i dawać dywidendy, mimo że operacje jego były doskonałe. Nieszczęście to skombinowało się z wypadkami roku 1827. W roku 1829 Claparon był już zbyt powszechnie znany jako słomiany człowiek tych dwóch kolosów i runął ze swego piedestału na ziemię. Z tysiąc dwustu pięćdziesięciu franków akcje spadły na czterysta franków, mimo że warte były naprawdę sześćset. Nucingen, który znał ich realną wartość, odkupił je. Kochana baronowa d'Aldrigger sprzedała swoje akcje w kopalniach, które nie przynosiły nic, a Godfryd sprzedał akcje żony dla tej samej przyczyny. Tak samo jak baronowa, i Beaudenord zmienił swoje akcje w kopalniach na akcje spółki Claparon. Długi zmusiły ich do sprzedaży w chwili najniższego kursu. Z tego, co dla nich przedstawiało siedemset tysięcy franków uzyskali dwieście trzydzieści tysięcy franków. Pocałowali stół i resztę umieścili roztropnie w trzech od sta po 75. Godfryd, tak szczęśliwy jako kawaler, bez trosk, którego życie samo niosło, znalazł się mając na karku kobietkę głupią jak gęś, niezdolną znieść niedostatku (bo po upływie pół roku spostrzegł się na zgęsieniu ukochanej istoty), plus teściowa bez grosza, marząca o pięknych tualetach. Dwie rodziny skupiły się, aby móc istnieć. Godfryd musiał puścić w ruch wszystkie swoje wystygłe protekcje, aby uzyskać miejsce na tysiąc talarów w ministerium finansów. Przyjaciele?… w kąpielach. Krewni zdziwieni, pełni przyrzeczeń: Jak to, mój drogi, ależ licz na mnie! Biedny chłopiec! – i zapominający o nim zupełnie w kwadrans później. Beaudenord otrzymał miejsce dzięki wpływom Nucingena i Vandenessa. Ci ludzie tak szanowni i tak nieszczęśliwi mieszkają dziś przy ulicy Mont-Thabor na trzecim pięterku nad antresolą. Wnuczka Adolphusów, Malwina, nie ma nic, daje lekcje fortepianu, aby nie być ciężarem szwagrowi. Czarna, duża, sucha, chuda, podobna jest do mumii, która się wyrwała zza gablotki i biega pieszo po Paryżu. W r. 1830 Beaudenord stracił posadę, a żona dała mu czwarte dziecko. Ośmioro państwa i dwoje służby (Wirth i jego żona)! Dochód: osiem tysięcy franków renty. Kopalnie dają dziś dywidendy tak znaczne, że jedna tysiącfrankowa akcja warta jest tysiąc franków renty. Rastignac i pani de Nucingen kupili akcje sprzedane przez Godfryda i baronową. Rewolucja lipcowa zrobiła Nucingena parem Francji i wielkim oficerem Legii Honorowej. Mimo że już nie likwidował po roku 1830, ma, jak powiadają, szesnaście do osiemnastu milionów majątku. Pewien skutku edykłów lipcowych, sprzedał wszystkie swoje papiery i odkupił je śmiało, kiedy trzyprocentowa renta była po 45; wmówił na Dworze, że to było przez poświęcenie. W owym to czasie połknął do spółki z du Tilletem, trzy miliony tego hultaja Filipa Bridau20! Niedawno przejeżdżając ulicą de Rivoli do Lasku Bulońskiego, nasz baron ujrzał pod arkadami baronową d'Aldrigger. Biedna stara miała zieloną kapotkę podbitą różowym, sukienkę w kwiaty, mantylkę, słowem była zawsze i bardziej niż kiedykolwiek pasterką alpejską, tak samo bowiem nie zrozumiała przyczyn swego nieszczęścia jak przyczyn swego dostatku. Wspierała się na biednej Malwinie, wzorze heroicznego poświęcenia; robiło wrażenie, że to Malwina jest starą matką, gdy baronowa wyglądała na młodą panienkę, a Wirth szedł za nimi z parasolem. Odo lucie, rzekł baron do pana Cointet, ministra, z którym jechał na spacer, gdórych niebodopna mi pyło zpogadzidź. Purza zasad minęła, fróćdzie miejzdze demu pietnemu Potenortowi. Beaudenord wrócił do finansów dzięki staraniom Nucingena, którego Aldriggerowie sławią wciąż jako bohatera przyjaźni, bo zaprasza zawsze pasterkę alpejską i jej córki na swoje bale. Nie sposób jest komukolwiek w świecie dowieść, jak ten człowiek chciał trzy razy i bez włamania okraść publiczność i jak ją wzbogacił mimo swojej woli. Nikt nie ma mu nic do zarzucenia. Kto by powiedział, że bank bywa czasem mordownią, popełniłby najstraszliwsze oszczerstwo. Jeżeli akcje spadają i idą w górę, jeżeli wartość papierów rośnie i maleje, ten przypływ i odpływ jest wynikiem naturalnego ruchu atmosferycznego, w związku z działaniem księżyca, a winę ponosi wielki Arago, że nie dał nam żadnej naukowej teorii dla tego doniosłego zjawiska. Wynika z tego jedynie wielka prawda finansowa, której nie spotkałem nigdzie wypisanej…

18ażio (z wł.) – nadwyżka kursu papierów wartościowych powyżej ich wartości nominalnej. [przypis edytorski]
19na szczycie cmentarza Père-Lachaise (…) opuszczonego przez córki i zięciów – [por.] Ojciec Goriot. [przypis tłumacza]
20połknął do spółki z du Tilletem (…) Bridau – [por.] Kawalerskie gospodarstwo. [przypis tłumacza]