Pamiętam to wszystko tak dokładnie jakby to wczoraj się stało.
Otwarłszy atoli drzwi od garderoby spostrzegłem starą szwaczkę leżącą na ziemi obok jej stołka, twarzą do ziemi, ręce rozłożone, w jednej trzymającą jeszcze igłę, koszulę w drugiej. Jedna z jej nóg w niebieskiej pończosze, wyciągniętą była pod stołkiem, okulary zaś błyszczały pod ścianą, potoczywszy się daleko od niej. Uciekłem z przeraźliwym krzykiem. Wszyscy się zbiegli i po chwili dowiedziałem się że ciocia Klocia nie żyje.
Nie potrafię opisać mojej głębokiej, wzruszającej i strasznej boleści, która ścisnęła moje dziecięce serce. Wolnym krokiem zszedłem do salonu i ukryłem się w ciemnym kącie, w głębi wielkiej i starodawnej niszy, gdzie uklęknąwszy rzewnie płakałem. Niewątpliwie, długo to trwało bo noc nadeszła.
Nagle zaświecono w salonie, mnie jednak nie zauważono, ja zaś posłyszałem że mój ojciec i matka rozmawiają z lekarzem którego poznałem po głosie.
Wkrótce bowiem posłano po niego i właśnie on wyjaśniał przyczyny tego wypadku. Ja zresztą nic z tego wtedy nie rozumiałem. Potem on usiadł i napił się kieliszek likieru z biszkoptem.
To co on opowiadał potem pozostało mi i pozostanie na zawsze głęboko zachowane w pamięci. Sądzę że potrafię nawet użyć tych samych wyrażeń dla oddania tego co mówił.
Ach! – opowiadał doktór – ta biedna kobieta była tutaj moją pierwszą klijentką. Złamała nogę w dzień mojego przybycia, a ja nie miałem nawet czasu rąk umyć sobie po wyjściu z dyliżansu, kiedy przybiegnięto po mnie w pośpiechu, gdyż byłto ciężki, bardzo ciężki wypadek.
Miała wtedy lat siedmnaście i była bardzo piękną dziewczyną, bardzo piękną, bardzo piękną. Czyż możnaby uwierzyć?
Nie opowiadałem nigdy nikomu tej historyi i oprócz mnie i jeszcze jednego, nikt nie zna tej historyi. Obecnie skoro już nie żyje mogę być mniej dyskretnym.