Gdzież jesteś, duchu Nebaby?
Zjaw mi się znowu; znowu śpiew ci wznoszę.
Za te nikczemne, świeckie powaby
Mieniałem, wietrznik, duszne me rozkosze:
I oto z wstrętem przesytu,
Obojego tułacz bytu,
Nie wiem, gdzie się dziś obrócę,
Jak mojej pieśni donucę!…
Burze serca, burze losów
Ogłuszyły mię na chwilę!
Losy piorunowały tyle!
Obyłem się z grozą ich ciosów.
I serce tyle wichrzyło,
Tak kochało, tak mi biło,
Że już omdlało – czczość, mgłę zostawiło.
W tej czczości, w tym omdleniu
Świat tobie, memu marzeniu!
Jesteś więc ze mną! Witam cię, o cieniu!
A z łomu gruzów, śród morderców gwaru
Wznosi się szatan falami pożaru
I w równi trzyma na wadze zniszczenia
Rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia —
Dając mi porę, bym w czasie cofnionym
Puścił wzrok wieszczy za jezdcem118 zgubionym:
Otom go znalazł i oto go wiodę
Po zasłużoną jego dzieł nagrodę.
Niepomnych czasów nieznana mogiła
W cieniach gęstego lasu się ukryła.
Nad boki mszyste, nad jej szczyt okrągły
Odwiecznym cieniem sklepienia się sprzągły
Ze sklepem119 dębu, co z lasów zarośli
Strzelał swym szczytem widniej i wynioślé
Niż wieża Ławry złotem błyskająca120
Pośrodku dzwonnic kijowskich tysiąca.
Starszy brat sławnej puszczy Łebedyna,
Niejednej puszczy plemię on zaczyna;
Bo burza nieba i czasu wstrząśnienia
Tak się po jego przesuwały szczycie,
Jak tej piastunki, co chce uśpić dziécię,
Zmyślone groźby i głaszczące pienia.
Czy spiekłe lato piorunami sieje,
Czy płaszcz jesieni mgłami się odyma,
Czy w nagich borach mroźna iskrzy zima,
Korona jego ciągle zielenieje;
Niby mąż wieków w mogile tej leży.
Niby myśl jego, w kształt drzewa odziana
I bohaterską posoką podlana,
Piastuje wieniec chwały, zawsze świeży.
Nebaba, senny, pod nim odpoczywa:
Wpółzwiędły trawnik jest kobiercem łóżka,
Namiot z gałęzi, ze mchu pnia poduszka:
Przykry świst puszczy piosenkę mu śpiéwa.
A kozackiego wartownik posłania,
Koń tylko wrony, tręzlami podzwania.
Po miejscu wspomnień, po męża postawie
Można by myśleć, że duch bohatyra,
O którym marzy ukraińska lira,
Tu, w pełni życia, zmartwychwstał na jawie.
Ale śpiącego zajrząc121 wspaniałości,
Snu atamana niech nikt nie zazdrości.
Wejrzyj na lice: w ich się ruchu kréśli
Cała męczarnia skrępowanych myśli.
Zdawało mu się widzieć ogień z wieży:
Dosiada konia – zebrać swój szyk bieży;
Ale na miejscu Kozaków obozu
Spotyka stado wilków śród wąwozu!
Wtem głos Orliki, jakby gdzieś za górą…
Spieszy ku niemu; światło, co błyszczało…
To Ksenia w oczy patrzy mu ponuro;
I kruków kilka w uszy zakrakało.
Zlał go pot rzęsny; wymknąć się im sili,
Aż on harcuje na żelaznym pręcie…
Tu go przestrachu ocknęło wstrząśnięcie.
Lecz cóż postrzega w przebudzenia chwili?
Człowiek spokojnie siedział sobie z boku:
Z brody sędziwej lata widać mnogie,
A że nie widzi, z zapadłego wzroku.
Trzymał na nodze założoną nogę;
Na niej wsparł lirę i tonów próbował,
Niby przypomnieć piosnkę usiłował.
Kamrat, Nebabie nie bardzo przyjemny.
Więc z góry krzyknie, ku starcowi skoczy:
„Dziadu! Kto jesteś? Co robisz w tym borze?”.
Z wolna, drwiąc prawie, odpowiedział ciemny122:
„Jak mowa groźna, taka twarz być może;
Dziękuję Bogu, że mi wydarł oczy”.
I znów spokojnie wziął się do brząkania,
Jakby wszystkiego zbył tą odpowiedzią.
„Nikt żartem nie zbył mojego pytania!
Bóg cię tu przyniósł, diabeł nie wyniesie!
Starcze, kto jesteś? Co robisz w tym lesie?”
I siłą starca pochwycił niedźwiedzią,
Ale w krwi zimnej lirnik jednakowy:
„Puść! Strunę urwiesz, a nie kupisz nowéj.
Gdym już tak bardzo nieprzyjemny tobie,
Ty widzisz dobrze, jam ślepy na obie123:
To zamiast gniewów i tego hałasu
Na trakt ubity wyprowadź mię z lasu
Albo mię przeproś, daj grosz jaki w rękę —
A na dobranoc usłyszysz piosenkę”. —
„Diabeł, nie ślepiec; w miejscu odpowiedzi,
Niezlękły groźbą, jak z kamienia siedzi” —
Pomyślał Kozak, skrycie się uśmiéchnie,
Bo już i gniewu uniesienie cichnie.
„Czemu to, ślepcze, nie masz przewodnika?”
Już łagodniejszym zapytał się głosem.
Dziad się uśmiechnął. „Hm! – mruknął pod nosem —
U mnie to kostur, co u kogo pika.
W słotę, w pogodę, czy to dniem, czy nocą,
Całą Ruś przejdę za jego pomocą.
A od Kaniowa aż do samej Smiły
Wszystkie pod ręką poznam ci mogiły;
Pień tobie każdy poznam nad mą drogą.
Każdą murawkę, co nastąpię nogą.
Ale kiedym się odbił od kamratów
I tutaj blisko smacznie odpoczywał.
Ktoś mi dziadowskich pozazdrościł gratów
I skradł kostura. Prawda, był okuty,
Stanie za szablę. Czyś się już przegniewał?
Długi gniew grzechem. No, będę ci śpiéwał
Na zgodę; tylko daj mi dwie minuty,
Że sobie lirę do głosu nastroję.
O! Wszędzie, wszędzie lubią pieśni moje”.
Nebaba ani zezwala, ni wzbrania.
Więc lirnik zaczął po chwili brząkania.
„Wypłyń, wypłyń zza obłoku!”
I nagle urwał w samym pieśni toku.
„Trzeba, bym wprzódy rzecz powiedział całą.
Historia długa, siądź tu, rzuć ratyszcze124:
Długa, lecz pewnie twą pochwałę zyszcze.
Gdzie się to działo i z kim się to działo,
Trudno jest wiedzieć – niekoniecznie wreście125.
Może i nie chcesz. Dość, we wsi czy w mieście
Była dziewczyna z niepełnym rozumem.
Dawno chodziły wieści między tłumem:
Że nad jeziorem, w zarosłej ustroni,
Kiedy się wszyscy w chatach spać pokładą,
A noc na niebie błyśnie gwiazd gromadą,
Jasny latawiec126 spływa ogniem do niéj.
Wszyscy to pletli, wszystkich to bolało,
Że o tym cudzie wiedzieli tak mało.
Ale z szatanem niebezpieczna sprawa.
A był tam chłopiec, sztuczka śmiała, żwawa.
Brząknąć w bandurkę, przylgnąć do dziewczyny,
Wywinąć tańca, coś spłatać – jedyny.
Jak się rozszalał z drugimi chłopaki,
Przyrzekł, że diabła na schadzce dostrzeże;
I dostrzegł. Czegóż nie dokaże taki?
Każdy to przyznał i ja temu wierzę.
Bo obłąkana drugiego wieczora,
Zamiast miłego czekać u jeziora,
Duszą i ciałem chłopaka się trzyma.
Aż niezabawem127 i łono się wzdyma…
I gdy już o tym pełne kumów uszy,
Ktoś wyjął z wody dziewczynę bez duszy:
Po żwawym chłopcu ni śladu, ni słychu.
Różnie to różni gadali po cichu;
Choć najpewniejsza utwierdza pogłoska,
Że ot, w tym wszystkim moc była czartowska!
Diablich miłostek mieszać nie wypada.
Ksenia… Ten język zawsze się wygada!…
Szalona żyje. Ale choć jak wprzódy
Błądzi pomiędzy i lasy, i wody,
I na noc całą przed gwiazdami siada —
Nikt jej nie śledzi, nikt jej tam nie bada:
Bo, niechaj z nami zostanie Duch Święty,
W ciało niebogi wsadził się bezpięty128.
Ale dojrzano kwitnące paprocie,
To i jej pieśni słyszano w ciemnocie.
Będę ci śpiewał, jakem nauczony”.
I nucił, w liry uderzając strony129:
„Wypłyń, wypłyń zza obłoku,
Po błękitnym przeleć niebie!
Ja, kochanka, wzywam ciebie!
W lasów ciszy, w nocy mroku.
Ho-hop, ho-hop! Wzywam ciebie!
Głucha ciemność wioskę kryje;
Zgasł kaganek w oknie chatki;
Sen zakleił oczy matki:
Moje serce bije, bije,
Do twojego serca bije!
O północnej wyszłam porze,
Na burzliwą nie dbam porę;
Skoro mi blask luby gore,
Niechaj zgasną wszystkie zorze!
Całą noc przesiedzę w borze!
Kiedy promień twych warkoczy
Spłynie na obłoki sinie,
Ziemia złotym dniem opłynie;
A mnie dusza, a mnie oczy,
A mnie serce szczęściem spłynie!
Ho-hop, ho-hop!… Ja, kochanka,
W lasów ciszy, w nocy mroku
Radam do samego ranka
Wywoływać cię z obłoku.
Ho-hop! Spłyń do mego boku!
W końcu najpiękniej; chcesz, to ci powtórzę:
«Ho-hop, ho-hop!…».
I musiał stanąć. Z ócz130 Nebaby błysku
Dawno już widać, co tam w myśli chmurze
I gromowego jak blisko pocisku.
Zdaje się, brakło ruszenia lub słowa.
Szczęśliwa dotąd, widać, stara głowa.
Ale w tej chwili schwycił go za ramię,
Że mu, jak szatan, musiał wypiec znamię:
„Jak mi raz jeszcze to «ho-hop» zawyjesz…
Słuchaj, przeklęty! Czy już nadto żyjesz?”.
Nie mógł dokończyć, bo rżenie wronego
Wezwało nagłej obecności jego:
Skoczył od starca, błysnął w ręku piką
I prędzej gęstwą przemykał się dziką.
A koń, jak wryty, stanął niespokojny:
To wzrok zaiskrzy i nozdrze rozszerzy,
To znowu zarży, kopytem uderzy,
Jakby go tchnienie obwiewało wojny.
Nic tu nie widać, nie słychać nikogo;
Chyba się listek odezwie pod nogą.
„Lecz karosz jeszcze nie trwożył mię próżno:
Nieostrożnego i Bóg nie uchował;
Złe się przechodzi pod postacią różną…”
I do lirnika myśli swe skierował:
„Trzeba go zbadać, podobno to zdrada,
Bo choć się dziadem i ślepym powiada,
Te drwiącym śmiechem wykrzywione usta,
Jeśli nie diabła, zdradzają oszusta.
Ten głos donośny, sama broda biała,
Ślepota nawet coś mi się nie zdała.
Patrz, jak usłuchał! A przeciem mu wzbronił!
Jakby we dzwony swoje «hop» zadzwonił!
Trza go nauczyć, choć to siwa głowa!
Niech dla weselszych swoje żarty chowa!”.
Już Kozak drogi do drzewa miał mało,
Kiedy w gęstwinie jeszcze się zaśmiało.
Teraz bezpiecznie szukaj go z latarnią!
Dokoła pusto: wszystko się ściszyło,
Jakby lirnika ni liry nie było,
I kwiat, gdzie siedział, wstał już między darnią.
Stał Ukrainiec i w długim podziwie
Po razy kilka pobożnie się żegnał:
Jeśli to szatan, żeby go krzyż przegnał;
Jeśli szpieg, w starca przebrany kłamliwie,
Żeby mógł znowu dostać go do ręku!…
Lecz gdzie go śledzić, że tak wkoło głucho!
Ukląkł, przyłożył do mogiły ucho:
Tętnienie konia słychać w ziemi stęku.
Ha! Myśl szczęśliwa kręci się po głowie:
Oko najlepiej z tego dębu powie.
Wstał; ale jeszcze uchem wiatru schwytał.
Raz jeszcze okiem gęstwiny zapytał —
I pod mszystymi zniknął gałęziami:
Tu pika błyszczy, kołpak czerwienieje,
A tu, po dębie, coraz bliżej wierzchu,
Gdzieniegdzie gałęź szeleśnie czasami —
Aż oto razem131 postać zajaśnieje,
Gdzie sam szczyt drzewa tonie w ogniach zmierzchu.
Darmo Nebaba wodzi orlim wzrokiem
Nad różnolistnym gęstych puszcz obłokiem,
Darmo okrąża po polu szerokiem.
Zawsze w pustynie czczości wzrok zapada:
Ani kurzawy po drożynie dziada.
Jak tylko zajrzeć, wokoło tumany,
Snują się jary, wstają w piątrach132 wzgórza;
Śród nich gdzieniegdzie lasek się zachmurza;
Błyszczy dnia resztą dach zamku blaszany;
Błyszczy na prawo Dniepr dołem rozlany.
W błędnej z tysiącznych węzłów plątaninie
Liczne się drogi na lewo rozbiegły:
To skrętnym wężem pełzną po wyżynie,
To się jak wstęga snują po równinie,
To w paszczach jaru giną niespodzianie —
Aż razem znikną w dalekim tumanie.
Tak tu wyraźny ten widok rozległy,
Że zliczysz wszystkie przydrożne figury;
A oczy lepsze dostrzec nawet mogą:
Gdzie jaki żebrak ciągnie którą drogą,
Gdzie koło błyska pośród pyłu chmury.
A dnia ostatkiem zachód pozłocony,
Pocieniowany lotnymi obłoki,
Jest jak zwierciadło tej ponętnej strony,
Z każdym jej cieniem, z wszystkimi uroki!
Kogóż ten widok, kogo nie zachwyci?
Kiedy nad otchłań pognębienia wzbici
Krążymy po niej spojrzeniem wpół-bożem,
A bliżsi nieba, czuć wyraźniej możem,
Żeśmy na samym dwóch sfer pograniczu,
W swojej kolebki, w ojczyzny obliczu.
Weselsza dusza żywiej tu promieni,
Jaśniej tu czyta w literach z płomieni,
Którymi Wieczny w tle chaosu cieni
Do swej potęgi dziedzictwa ją wpisał;
Sprzed tronu Boga głośniej tu dolata
Śpiew, co ją w łonie wieczności kołysał;
Głuszej tu jęczy płacz niskiego świata;
Na dół, do ziemi smutku kwef133 ponury,
Na dół westchnienie, co zawichrza duszą,
Łzy, sercu ciężkie, na dół tu ciec muszą —
Jak nawałnice i deszcze, i chmury
Płyną do ziemi od niebieskiej góry.
Co to Nebaba tak myśli głęboko,
Między gałęźmi oparty bez ruchu?
Czem tak zasunął134 rozigrane oko?
Czy dąb, gaduła, szepce w jego uchu
Smutne powieści o klęskach tej ziemi,
Gdy pod jej niebem sęp mordu ponury
Toczył cień trwogi skrzydłami krwawemi,
A z nim Tatarów napływały chmury?
O, nieraz może na tym jego szczycie
Rozwiewały się przestrogi znamiona135;
Niejedno może ta z liści zasłona
Przed srogą śmiercią uchowała życie.
Nie; w zadumaniu cichem i głębokiem
Puścił się Kozak swoich dni potokiem.
Po jego myślach młody wiek przegania
W kwitnących barwach świetnego zarania.
Co za świat w ciszy rodzinnego sioła!
Gdy dusza grała ogniami jutrzenki,
A wabna przyszłość, jak wróżka wesoła,
W kolej nadziei uchylała wdzięki.
Jak wszystko pełne, jak tam wszędzie miło!
Jak dzień skąpany w jeziorze rodzinnym,
Cicho, ponętnie w marzeniach świeciło —
Przeszłość i przyszłość, szczęście i niedole:
Życie – koń wrzący; świat – kwieciste pole!
Wzburzenia duszy, cierpkie serca bole,
Wszystko się topi w uśmiechu dziecinnym:
Łzę utrapienia łza rozkoszy strąca;
I struna w tony rozliczne bijąca
Leniwiej smutne wesołymi zmienia,
Jak jego umysł, swoje poruszenia.
Albo ten wieczór, ten ogień Kupały!136
Po zwierciadlanej Biełozyria wodzie
Mkną się rybackie z kagankami łodzie;
Niebo ciemniało, szyki gwiazd gęstniały,
Błękitna fala sypała kryształy,
Szum sosen mruczał piosenkę żeglugi,
Muzyczną miarą uderzały wiosła:
Cyt! Płomieniami rozgorzał brzeg drugi
I wrzawa dziewic zewsząd się podniosła.
We mgnieniu oka ucichli żeglarze,
Złożyli wiosła: czółna w okrąg płyną;
Już w oczeretach137 syknęły gadziną.
A brzegi kipią w piosenkach i gwarze,
A tanecznice migającym cieniem
Snują się ciągle przed wielkim płomieniem.
Wtem zaczajona młódź nagle wypada.
Nebaba huknął: „Zdrada, siostry, zdrada!”
Już po bałwanie138! Z wianków oberwany,
Złamany leży. Skończyły się tany,
Ucięto śpiewy, a mściwe dziewczęta
Całusem karzą śmiałego natręta.
A też pustoty!… Gdy wszyscy usnęli,
Widmo kobiety wysnuło się w bieli…
Dziką piosenką serce zaśpiewało.
Blask obłąkania strzelił ze źrenicy:
Kozak na chwilę zniżył skroń ściemniałą,
Jakby chciał przetrwać, aż ucichną pieśni,
Aż mu natrętne widziadło się prześni.
Czyż taka pamięć pieszczot miłośnicy?
Darmo! Nie ścieraj z czoła mgłę natrętną,
Nie stawiaj myśli na spojrzenia warcie;
Raz jeden zbrodni wyciśnione piętno,
Jak blask fosforu, czyści się przez tarcie.
Choć w całun duszy twe się oko wprządło,
Zawsze nieczystych miga się w nim żądło.
Inny Nebaba, bo z inną już duszą,
Pomiędzy borów majaczeje głuszą:
Grom namiętności mgłę spojrzeń rozświéca,
Szyderski uśmiech kazi hoże lica;
Wszystko kipiące, od serca począwszy
Aż do rumaka, co go, gdzie chce, niesie;
Jak w duszy jego, posępno w tym lesie;
Jak żądze jego, kraj tu coraz nowszy.
Z piąter na piątra139, z gór na góry drze się;
Za każdym krokiem rosną w nim tęsknice,
Im lasy głuchsze, wyższe okolice.
Aż oto nowa zajaśniała chwila
I cienie troski ciągle mu umila,
Jak noc wieczności zorza zmartwychwstania.
Cóż to za dziwna strona się odsłania?140
Tu, pod nogami, na równi pozioméj,
Moszen141 spojrzeniem policzone domy,
Irdyń drzymiący w spleśniałej głębinie,
Wiecznie z wiatrami sporne oczerety;
Jak rozsypane zielone bukiety
Drzewa i sady, i gaje w dolinie.
Tam błyskający jasnymi zwierciadły142,
Tu w gardła jaru jak w otchłań zapadły,
Dniepr tutaj całkiem skrył się w bór ponury,
A tu się znowu wylał z bioder góry.
Dalej – piaszczyste, pozłocone morze;
Dalej bór spływa po spiczastym szczycie,
Podobny strzępnej narodowca143 kicie.
A jeszcze dalej i dalej, i bliżéj
Góra po górze, bór idzie po borze;
Tysiącem węzłów, tysiącami krzyży
Plączą się, mącą, rozchodzą, zbiegają
Niepoliczoną, nieobjętą zgrają
Wioski i grody, pustynie i laski,
Jary i góry, i łąki, i piaski.
A coraz dalej stepy piasku bledsze,
A coraz dalej lasy błękitnawsze,
A coraz dalej dymniejsze powietrze
I nieba niższe – a mgły, a mgły zawsze.
Ileż uniesień, swobody rozwinie
Jeden tu widok w jednej tu godzinie!
Gdzie ten wiatr wieje, gdzie ten obłok dąży,
Co tam za strony! gdzie w tumany sinie,
Wiecznie drzemiące, fala Dniepru płynie?
Orzeł niech powie, co pod niebem krąży;
On wyżej buja i jego źrenice
Wyraźniej widzą tamtą okolicę;
O Zaporożu144 niechaj on opowié.
Jak tam rozlegle panują koszowi145;
Jakie tam wiecznie hulanki i wola146;
To samo słońce jak tam rozpromienia
Porozsiewane gwarne ich kurzenia147.
A tabun pędzi ze rżeniem na pola,
A Zaporożec148 na swobodnym koniu,
Jak jego myśli, ugania po błoniu:
Jak wicher stepu jego pieśń tak dzika.
A tam, po Dnieprze, łódka się przemyka,
Lekka i chybka, i szybka jak fala
Leci za nurtem po szklannej149 równinie:
Wpadła na poroh150; ze skał się przewala;
Zapadła w głębię… przepadła… aż z dala
Pęka wód kryształ, łódź jak łabędź płynie.
„Przeszło, co było! I co będzie, minie! —
Ockniony z myśli ataman zawoła —
A co być musi, niechaj się już staje!
Kozacy tęsknią i ogień goreje!”
Spuścił się z dębu na skrzydłach sokoła,
Na szumie wichru przemknął się przez knieje;
Już pod bajrakiem151 i już hasło daje.
Poznała hasło kozacza drużyna
W gęstwie bajraku dotychczas drzymiąca.
Lekkie gwizdnienie biegać w krąg poczyna
I ciszę zmroku powoli zamąca
Ale nie głośniej jak szum między drzewy,
Gdy wstaje chmura nawalnej ulewy.
Prędko spokojnie wszystko się odbywa;
Bo i pochodu młodzież niecierpliwa,
I atamana rozkaz wykonywa152.
Nie śmie złowiony koń zadzwonić w pęta;
Nie śmie stal brząknąć do boku przypięta;
Natrętna innym, gałązka przydrożna
Kozaczej czapki nie dotknie, ostrożna.
A z jaką ciszą do zbroi się brali,
Z taką, już zbrojni, z lasu wyjechali.
Czekał ataman kołpakiem omglony;
Pod atamancm kopał ziemię wrony.
Dał znak, mołodcy obwiedli go kołem;
Podniósł kołpaka, powiódł śmiałym czołem:
„Panowie bracia, czas nam ruszyć daléj!
Droga daleka, gwiazda się już pali,
A zamek czeka z łóżkiem i wieczerzą!
Więc z Bogiem naprzód! Niech koń w pęcie dłużéj,
A noże we rdzy niech dłużej nie leżą.
Szlak wiemy dobrze, choć się niebo chmurzy.
Aby dłoń sprawna i pika niekrucha,
To za godzinę do Dniepru popłynie
W diable ochrzczona niewiernych psów jucha!
Naprzód, Kozacy! Spoczniem po godzinie!”.
A nie chcąc dłużej rozwlekać się słowy,
Pokazał ręką na ogień zamkowy;
Świstnął i w przód się wysunął aż miło,
A wojsku chęci we dwoje przybyło.