Za darmo

Zamek kaniowski

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

10

 
Pośród puszcz gęstwy, pośród jarów cieśni
Mściwy Nebaba swoje szyki wiedzie.
Jak czuł koń jego, że na wszystkich przedzie!
Jak w piersiach jezdca rozigrane serce
Dzikiej, wojennej wtórowało pieśni!
Kiedy myślami w przyszłość uniesiony,
Pożary w każdej dostrzegał iskierce,
Co błyska za nim, skoro lustro stali
Od miesięcznego83 oka się zapali;
Kiedy zwycięskie odgadywał tony
W dzikich odgłosach wojennego pienia!
„Stójcie!” Od wschodu dzień się zapłomienia.
Księżyc rumiany niby się krwią zbroczył,
W posępne chmury, jak do śmierci łoża,
Na cichych ranku wiatrach się zatoczył,
I jak złej wieszczby wyszła drżąca zorza.
„Stójcie! Słów kilka!” Tu zemsty drużyna
W krąg atamana zawinęła kołem,
Gdzie się okrągli bezdrzewna równina
Śród ramion boru i przed boru czołem.
„Baczność! Coś wichrem zaszumiało w lesie.
Jeden to z naszych gęstwą się przerzyna”.
Pilnował skrzydła. Jakież wieści niesie?
Jego pierś robi, jego biegun84 w pianie.
Między drzew szumem słyszał otrąbianie.
Czyżby Polacy tak blisko być mieli?
„Wytrwałość, dzieci! Bądźcie tylko śmieli,
Naszym to będzie, co mamy przed nami!
Pod samym miastem ten bajrak85, czy wiécie,
Co się rozrasta pomiędzy jarami?…
Tam do godziny zmierzchu doleżycie.
Ja później będę, skoro do wieczerzy
Wezwie nas gwiazda, co w zamku na wieży!
No! W imię Trójcy! Ruszaj, gdzie kto może!”
Jak w tuman iskier rozdęte płomienie.
Jak śpiących nagle przerwane widzenie —
Tak razem zgaśli zwinni jezdcy w borze:
Tu się w promieni tysiąc rozskoczyli,
Tu między pniami jeszcze majaczyli,
A tu i śladu po żadnym już nié ma;
Niby zaklętych pochłonęły drzewa
Przed śmiertelnego słabymi oczyma.
Pusto – sam tylko duch boru powiewa,
A za nim nagie klaskają konary;
Pod nimi rumak majaczeje kary,
A na nim jeździec pręży pilne ucho:
Z tej strony trąbka zdaje się grać głucho;
Lecz głuchszy jeszcze słychać dźwięk z tej strony,
Ranne go wiatry krętym jarem86 wloką.
Jeździec posłuchał, pomyślał głęboko:
Jak mu nie poznać! To kaniowskie dzwony
Szczęśliwą wieszczbą do niego mówiły.
Razem się pomknął w sklepienia milczące,
Wnet drzew sklepienia czczością się zaćmiły;
Jeszcze przez chwilę echa w czczości biły.
Lecz go już teraz nie znajdzie i słońce.
 

11

 
Ponuro echa okoliczne trąca
Zamkowa trąba wieczór witająca,
Gromadząc zbrojnych na modły wieczorne.
Wielkim kościoła natury sklepieniem
Już, już gdzieniegdzie lampy wieków płoną.
Odkryto głowy, bronie opuszczono,
Utkwiono w ziemię spojrzenia pokorne,
Słów uroczystych słuchano z milczeniem.
„Amen!” I „amen” powtórzono z skruchą.
Echa zamkowe ozwały się głucho:
„Amen”. Ich „amen” tak smutny, niemiły,
Jakby go po raz ostatni odbiły.
Zagrzmiał ryk działa i skonał wśród boru.
Na wieży ogień zajął się strażniczy,
Milczący szyldwach ciche kroki liczy.
Po oknach błysły światełka wieczoru.
Mile zamkowa służebna drużyna
Wieczór – niestety, ostatni! – zaczyna.
Jak błysk jej światła, ciche jej wesele,
Kiedy zasiędzie każda przy swym dziele.
      O! co za rozkosz obejrzeć te grona,
Gdy, za prababek, bawiły się pracą:
Tu gazy blaskiem złota się bogacą,
Jak biała zima mrozem uiskrzona;
Tam czarodziejka, u krosien schylona,
Tchu nie da słyszeć, nie zwróci spojrzenia —
I trzeba wierzyć, widząc jej oblicze,
Że blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,
Cudowną władzą kwiat wiosny rozplenia.
W tej białych rękach drut jasny i gładki
Wydaje w mgnieniu różnowzore siatki,
Niby od wiatrów i z wiatrów tworzone,
Tak są przejrzyste i lekkie jak one.
A tutaj okrąg głośniejszej roboty:
Tutaj burzliwe furczą kołowroty,
Tutaj wrzeciono ze lnami miękkiemi
Brzmieje nieznacznie i gwiżdże po ziemi.
A pienie w prostej, melodyjnej nucie,
Lube jak pierwsze miłości uczucie,
Ciche jak łono, co nie zna kochania,
Tęskne jak pamięć rodzinnej zagrody,
Pełne z tym miejscem, z tą godziną zgody,
Sferą harmonii urok ich osłania.
 

12

 
Czy nie po panu zatęskniła pani?
Że między nimi, a nie kwitnie na niéj
Ta, co na wszystkich kwitnie w pełni – radość:
Słabość w jej oku, w jej obliczu bladość.
Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku87,
Wyziera dusza spoza łez w jej oku.
Cerę, co zgasła, wargę, co pobladła,
Z milczącą skargą mgła serca osiadła.
Czy się kto kiedy przypatrzył gangrénie?
Jak utajona, tląc w serca głębinie,
Na trupim ciele wyjdzie małą plamą,
Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,
Aż stosu śmierci dymem twarz odzieje.
Z młodej rządczyni smutkami toż samo:
Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,
W mgłach coraz grubszych, widać, jak się wloką;
A choć pierś westchnień, a łez pełne oko,
Jakby walczyły z nimi pierś i oko,
To łez nie puszcza, to więzi westchnienia.
Ach! Pierwsza rozkosz tak bardzo nie zmienia!
Nie gasi jagód, nie mrozi spojrzenia,
Żałobą duszy czoła nie ubiera,
Ciężkim westchnieniem piersi nie zapiera;
Ach! Pierwsza rozkosz w lubego objęciu,
Kiedy kochana i kocha, dziewczęciu
Daje czuć duszę życia anielskiego.
Lecz kiedy słabą żądze gwałtu zbiegą
I co drugiemu sobie wypieszczono,
W zmierzłej lubości obca rozkosz skradnie,
Piekło natenczas wciska się tam zdradnie
I śmierć zapładnia oblubieńcze łono.
Może uważną pracą zaprzątnięta
Zapomni smutku: usiadła za krosna;
Może miłosna, może pieśń żałosna
Posępną dumą utuli natręta,
Jak się utula pieszczoszek wrzaskliwy.
Dobre dziewczęta rozpoczęły śpiéwy.
Już na źrenicy łezka zabłysnęła:
Zbiera się, zbiera, toczy i stanęła;
Jakby z pogodą igrać jej niemiło,
Jakby ją zimno smutku zamroziło.
Już dłużej swego ciężaru nie wstrzyma:
Powstała z miejsca, lecz tak martwa cała,
I znów stanęła z takimi oczyma,
Jakby się w izbie obłędu lękała.
Wlecze, mdlejąca, z wolna krok rozchwiany
I obcym rzutem ciska się do ściany.
U okna przecie. Nadstawiła ucha:
Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,
Niósł od przyjaźni słowa pociech miłe;
Powoli widać w poruszeniach siłę,
Promyk nadziei w spojrzenia światełku,
Tęcza radości mgliła się z jej czoła.
Źle z nagłą zmianą! Pojrzała88 dokoła,
A wszystko przed nią w rozpaczy i zgiełku.
 

13

 
Już po Kaniowie straszna wieść latała:
Jak się wzburzyła Ukraina cała,
Jak zdradą Gonty dobyto Humania89,
ile tam mordów, ile krwi rozlania;
Jak samo Lachów zda się ścigać piekło,
A nigdzie schrony90 przed czernią91 zaciekłą.
Skoro wieczorem powstały tumany92
Od nasępionej strony Zaporoża93
I mglistą bielą osłoniona zorza
Z rózgą komety, jak lampa złej doli,
Gasnąć w obłokach zaczęła powoli;
Zdwoił się w mieście przestrach niesłychany:
Głuszej się zdały bełtać Dniepru szumy,
Jęczeć okropniej wichry Ukrainy
I groźniej ciemnieć sklepienia dębiny.
Jak po cmentarzu nieme duchów tłumy,
Snują się milczkiem po ulicach miasta
Tłumy mieszkańców trwogą omroczone;
A wieszczba klęski, w którą pojrzysz stronę!
Tam dziecię pyta: Skąd ten tuman wzrasta
I w takie kształty miesza się olbrzymie,
Jak Lucyfera wojsko w piekła dymie?
Cytnęła matka; wywróżyć się lęka.
Dwóch się przyjaciół zbiegła oto ręka —
I zimno śmierci ich uściski ziębi;
Dwojga kochanków spotkało się oko —
I męty śmierci widać w spojrzeń głębi,
I jęki śmierci z westchnieniem się wloką.
A topielicy skrwawione widziadło,
W skrwawionej szacie, ze skronią rozpadłą,
Ciągle Kaniowa przelatuje bruki,
W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszymi huki:
Jak co się wyrwał z łona ziemi matki,
Nieprzetoczone94 unosząc ostatki:
Bo jak nad trupem krążą nad nią kruki.
 

14

 
Z rękami w niebo płakał lud skruszony
Śród poświęconych sklepień Wszechmocnego:
Ściany świątyni wtórzyły płacz jego,
Księża śpiewali pokutnymi tony.
Kaniowskich dzwonnic jęczały wciąż dzwony,
W każdym ołtarzu światła wciąż pałały.
Nieocenione słano zewsząd wota
Z drogich kamieni, ze szczerego złota.
Wielkie ofiary, bo i strach niemały!
Płakali wierni, płakali niewierni.
Wprzódy niżeli noc barwy poczerni.
Dzieci Solimy95 przed arką bożnicy.
Bez płci różnicy, bez wieku różnicy,
Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,
Jakby od gniewu Bożego olśnęli,
I w pyle ziemi czoła ponurzywszy,
Podnieśli głucho lament żałośliwszy,
Niżli go słyszał świata wiek daleki
Na obcych brzegach babilońskiej rzeki.
I łzy Dawida z ich się ócz96 polały.
Szczere to płacze, bo i strach niemały!…
……………………………
Syny mej ziemi, o rodacy mili!
Wy szczerej wiary nie dacie poecie
I sami pojrzeć97 na przyszłość nie chcecie,
Na ucztę długo tłumionej swobody.
Wasi dziadowie widzieli te gody!
Dwory ich były smutnymi świadkami,
Ach, zapomnianej zbyt prędko igraszki.
Kiedy ze stalą, jak z zemsty żagwiami,
Krew żywej piersi lano w trupie czaszki
I każdą łezkę na pana wylaną
Jej dymiącymi kroplami spłacano.
 

15

 
Długo, zbyt długo myślom zostawiona,
Stała u okna młoda rządcy żona.
Czy nie zły wicher szeptał ci, Orliko?
Masz w oczach radość, ale radość dziką.
Ciężkieś westchnienie na łono stoczyła:
Jakby w obawie, aby skrytość cała,
Którąś w milczeniu tak długim warzyła,
Wcześnie przestraszyć świata nie zechciała.
„Ho-ha!” Bicz klasnął, brzęknęły łańcuchy,
Opadły mosty, bruk zagrzmiał, bicz klaska,
Rośnie po zamku, zbliża się grzmot głuchy:
„Ho-ha!” Bicz klasnął, stanęła kolaska.
Raduj się, zamku! Rządca wesół wrócił,
Widać, że drogę prędką jazdą krócił,
Bo z wszystkich koni tak się opar dymi.
Ale z wieściami powrócił dobrymi.
Skoro pomówił z kaniowskim starostą,
Wnet wyprawiono dwa oddziały na raz:
Jeden z nich Szwaczkę miał otoczyć zaraz,
A drugi ciągnie do Kaniowa prosto.
Pan wojewoda z Gontą kończy dzieło98;
Wkoło szubienic stawia tysiącami;
Opatrzne oko zeszło już nad nami,
By kres bezbożnej swawoli wytknęło!
Jemu więc do snu ufnie zdajcie życie
I w łoża wasze wstępujcie spokojnie,
Bo w świetle szczęścia oczy otworzycie;
Zaśniecie z wojną, wstaniecie po wojnie!
Otóż i nowy goniec pędem zmierza.
Coraz pomyślniej. Przybiega z oddziału,
Co śledził Szwaczkę u Rosi nadbrzeża:
Bez hasła bitwy, bez jednego strzału
Znikł on z obozem, jakby wpadł do ziemi;
I tak bez śladu, że nasi, zdumiali,
Już nie wiedzieli, gdzie go szukać daléj.
Aż go odkryto między lasy tymi:
I wkrótce przyjdzie do rozprawy z nimi.
Lecz męstwu naszych można ufać śmiele,
Że to spotkanie kres położy wojnie.
Więc dzwony, działa niech głoszą wesele!
A zamek z miastem zasypia spokojnie.
 

16

 
Już w głuchej nocy opóźnioną porę
Przyćmiona lampa słabo się rozżarza;
Tak po miesiącu99 okna różnowzore
Błyszczą w kaplicy pośrodku cmentarza.
Łoże małżeńskie zapłonione blado
Światłem, co mdlało, buchało, znów mdlało,
Tak się w półcieniach dziko wydawało,
Jakby to łoże, gdzie umarłych kładą.
Po dniowym trudzie małżonek śpi mocno:
Zmrużonym okiem po co żona czuje100?
Czy jak duch dobry jego snu pilnuje?
Zegar wybija dwunastą północną.
„Czego to, gdzie to dzwony uderzyły?” —
Porwał się nagle rządca przebudzony.
„Zdało się tobie; to zegaru dzwony”.
I oczy rządcy znów się snem zakryły.
Ale poczwara, przeczucie złowrogie,
Pod snu zasłony złośliwie się wkrada
I z bezzasadnych cierpień duszy rada,
Niewieścią w mężu ciągle budzi trwogę.
„Czego to trąby tak nagle zagrały?” —
„Ach, Pan Bóg z tobą! Świat jak umarł cały,
To zabrzęczała mucha obudzona”.
I znów od zmysłów popłoszone zgiełku
Cichnące czucia wróciły do łona;
Tak zgraja piskląt od kani spłoszona
Tuli się ufnie w matczynym skrzydełku.
Usnął. Rządczyni wciąż mruga powieka:
Jak góra westchnień ciężkie dla niej łono;
I serce rwie się, jakby je męczono,
I pot gwałtownych miotań ją ocieka.
Cóż to tak przykro podrażnia jej oczy?
Czegóż pot mdłości z jej się lica toczy?
Jakaż na pierś jej mogiła się tłoczy?
Czy to nie szatan igra z nią w beześnie,
By owoc, którym pierś przeklętą płodni,
Wykołysany jej myślami wcześnie,
Stanął dojrzały na skinienie zbrodni?
Jaśniej i jaśniej błyszcząca źrenica
Razem w powiece pełno się rozświéca.
Podniosła głowę; wyżej, jeszcze wyżéj.
Zyzem101 nasamprzód przeszyła śpiącego;
Potem swe oczy do ócz102 męża zbliży
I długo, trwożnie bada ruchów jego:
Ostrożną ręką serca w piersi bada:
Na piersi jedna, skryta druga ręka.
Patrzy na oczy, wstaje i usiada.
Znalazła serce, wstaje i uklęka.
Mignęła w ręku błyszczącym żelazem.
Mąż się obudził i zawołał razem103:
„O, jakże sny mię strwożyły niemiło!
Jakby się w zamku razem104 zapaliło,
Taką mniemałem widzieć błyskawicę.
A twoje czego tak błądzą źrenice?
Ciebie zmieszało moje pomieszanie.
Był to sen tylko. Prawda, sen niemiły:
Ale te myśli, co mię w dzień kłóciły105,
Wróciły na noc. Śpij już, śpij, kochanie”.
A więc usnęli. Biada temu, biada!
Kto nazbyt ufny w trwożną cnotę ludzi,
Przy swoim sercu, w swym łożu układa
Serce zatrute śmiertelną obrazą.
Usnął; a w ręku małżonki żelazo.
Bógże wie, kiedy i gdzie się obudzi!
 

17

 
Pono, nie we śnie rządcy biły dzwony,
Nie we śnie rządcy trąby grały głośno,
Nie we śnie rządcy płonęły pożary:
Trudno jest poznać śród nocy zgęszczonéj,
Ale nad miastem jakieś dymy rosną
I zasłyszane wrą tam jakieś gwary.
„Czyż zaraz każde ma trwożyć zjawisko?
Milczenie nocy jest nocy kapłanką,
Milczenie nocy jest marzeń kochanką,
W niemym jej łonie próżnych mar siedlisko.
Com wziął za oręż, za tętnienie koni,
Ani to konie, ani błysk oręży”.
Szyldwach zamkowy, gdy oko snem cięży,
Tak sobie myślał i usnął na broni.
Lecz zawsze błyska, lecz zawsze coś dzwoni,
Niby blask stali, niby tętent koni;
I coś się wznosi podobne do huku —
Tutaj przed zamkiem, a tu już po bruku.
Razem106 zagrzmiało, wrzasło, zabrzęczało:
Zginąłeś, zamku! Piekło się zaśmiało!
Bramy rozbite, straż wycięta w chwili;
A hajdamacy107 w zamek się wtłoczyli
I w tejże chwili srogość rzezi cała
Z blaskiem pożaru wkoło się rozlała
Śród nocnej ciszy: wściekłych wrzasków wrzenie,
Tętent konnicy, brzęk broni, dział grzmienie,
Łupanych murów, baszt rąbanych trzaski,
Krwawe maszkary widne z każdej strony,
Pożogi wiatrem rozdymanej blaski,
Czarny sklep108 nieba łunem109 zakrwawiony,
Dzwony kaniowskie jęczące donośnie —
Wszystko to razem wszczęło się i rośnie:
A głos watażki110 ryczy nieprzerwanie,
Wszakże to nie jest Nebaby wołanie.
 

18

 
Tak drogiej chwili piekło mu zazdrości;
Żart sobie z jego zrobiło wściekłości,
Biesiadę w zamku Szwaczce przeznaczyło.
      Już wojsko zbiegłe tętniało daleko,
Gdy mu się oko we śnie wytrzeźwiło
I zabłyszczało pod wąską powieką.
Jakże się ciężko, jak wściekle zadumiał,
Gdy się sam ujrzał na tę puszczę całą!
Dziełem to czarów z początku rozumiał:
Żegnał się, żegnał – nic nie pomagało.
Teraz, jak było, poznał rzeczywiście:
I wnet pogonią chciał lecieć za nimi;
Ale mu śladu nie da zwiędłe liście111,
Więc się drogami puścił pewniejszymi:
Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przybyły,
Dla wrzącej czerni112 był to gość zbyt miły.
Bez trudu krwawe uiścił zamysły;
A wiódł rzecz swoją tak skrycie, tak śmiele,
Że skoro zorza113 północne zabłysły.
Już go ujrzano na powstańców czele:
I bramy zamku pod szturmem rozprysły!
A tak i na tych, co go odstąpili,
I na Polakach mści się w jednej chwili.
 

19

 
„Hej, dzieci, dalej na pańskie komnaty!” —
Ryknęły miedzią114 atamańskie płuca,
A jak grzmot działa gradem śmierci rzuca,
Tak czerń115 rozjadła rzuciła się tłumem
Z piskiem wściekłości, z głowni skrzących szumem
Na drzwi, na dachy, na ściany, na kraty,
A stare echo zawyło z przestrachu,
Kiedy po całym rozleli się gmachu
Drzwiami, oknami, wyłomami dachu.
„A teraz, dzieci, na rządcy pokoje!
On, widzę, zamknął przed nami drzwi swoje!”
Ale jak siłą poparli drzwi całą,
Runęły z dźwiękiem przykrego gwizdnienia —
Jakby je żywcem wyrwano z korzenia.
Czemuż ten Kozak, co wprzód skoczył śmiało,
Jak śmiało skoczył, tak się cofnął z trwogą?
Cóż to ma znaczyć ta w ciele diablica?
Ona nie słyszy, nie widzi nikogo:
Takie spokojne jej oko i lica.
Przed nią trup leży w rozrzuconym łożu;
W ręku nóż trzyma, krew pieni po nożu;
A na niej całej skrwawiona koszula.
Ona ją bierze, macza w trupa ranę
I żmie ją niby, i niby wypiera,
Potem martwego pościelą otula,
Wymawia z cicha słowa ucinane,
Zbroczonym płótnem cała się wyciera
I wolnym krokiem idzie do zwierciadła.
Stanęła z lampą w ręce konającą,
Spokojna – tylko oczy się jej mącą.
Czerń rozjuszona właśnie wtedy wpadła,
Gdy w tej postaci stała u zwierciadła.
I konające potępieńca oczy,
Gdy je śmierć grzeszna pod swe bielmo toczy,
Już oblężone katów piekła zgrają,
Piekielnych krain witane już cieniem —
Nic groźniejszego widzieć nie zdołają
Przed ostatecznym na wieki zgaśnieniem.
Ta wpół kobieta, wpół grobów maszkara,
Z gasnącą lampą w rękach ubroczonych,
Jak gdyby z gwiazdą swych dni policzonych;
Ten Kozak za nią, co jak zbrodni kara,
Choć piętnem mordu cechowany cały,
Przecież niewolnie staje osłupiały
Przed okropnością złoczyńców sumienia;
Ten blask pożaru; skrwawione tło cienia;
A ci mordercy, co w głębokiej dali
Pomiędzy nocą orężem błyskali:
Prawdziwy obraz pieczar potępienia!
 

20

 
„Dalejże, dzieci! A wam co się stało?”
Był to głos Szwaczki świeżo przybyłego,
Gdy pozierano po sobie nieśmiało.
A choć na chwilę stanął i głos jego,
On by się zaśmiał do diabła samego.
„Ho, ho! Nie wiecie, co to za diablica,
Nie wiecie tego – a mój nóż odgadnie.
Patrzcie, jak we krwi skąpał się już ładnie!
A choć tak we krwi, jeszcze się rozświéca!
Stójże mi, widmo! Nóż to doświadczony
I poświęcony, i dobrze ostrzony.
Rzuć go na wicher, co tańczy po drodze,
A gdzie się kręcił, świeżą krew zobaczysz!
Jeżeli tylko dotrzymać mi raczysz,
W Bogu nadzieja, dobrze cię ugodzę!”
Nóż błysnął, gwizdnął… Po niewieścim jęku,
Po smutnym lampy rozbryźnionej dźwięku —
Głucho i ciemno. Kozacy zdumieli
Jeszcze krwawego widma nie pojęli,
Kiedy ryk Szwaczki rozległ się olbrzymi:
„Podajcie głownię, co się ot, tam dymi!
Zniknęła larwa116, to jej ślad te plamki…
Przyświecaj lepiej… bliżej… tu, do klamki…
Znać otwierała… wyszła tymi drzwiami.
Już to nie diabeł, co uciekł przed nami!”.
O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie równi
Ścigają ciebie przy iskrzącej główni117.
Skopcony ogniem, krwią ofiar ociekły,
Toczy się Szwaczka przed rozjadłą zgrają:
Tu jego usta „łamać drzwi!” wyrzekły
I tu drzwi nowe z zawias wypadają.
Długo trwać będzie ta igraszka dzika:
Ci dobrze gonią, ta dobrze umyka.
Zbestwiona pogoń drzwi po drzwiach wysadza:
Tu już stracili, tu znów krew ją zdradza,
Skoro o ścianę oprze się jej ręka;
Tu drzwi łupnęły, tu zasuwa brzęka;
Tu biegiem skorszym zbudziła podłogę;
Tu prawie słychać, jak serce jej bije:
Tu ją dokona przeznaczenie srogie,
Niech tylko drzwi te wyprze ramię czyje —
Już to ostatni przytułek za niemi,
Chybaby szatan schował ją do ziemi!
 
83miesięczny (tu daw.) – księżycowy. [przypis edytorski]
84biegun – tu: koń, wierzchowiec. [przypis edytorski]
85bajrak – las zarosły śród wąwozów. [przypis autorski]
86jar – wąwóz. [przypis autorski]
87stok – źródło. [przypis edytorski]
88pojrzeć – dziś: spojrzeć. [przypis edytorski]
89Jak zdradą Gonty dobyto Humania – patrz na końcu dodatek Kilka słów o Ukrainie i rzezi humańskiej. [przypis edytorski]
90schrona – schronienie. [przypis edytorski]
91czerń (tu daw.) – groźny tłum; pejoratywne określenie pospólstwa, biednej ludności Ukrainy w XVII–XVIII w., jako ludzi nieokrzesanych i skłonnych do buntów i okrucieństw. [przypis edytorski]
92tuman – tu: mgła. [przypis edytorski]
93Zaporoże (ukr. Запоріжжя) – kraina w płd.-wsch. części Ukrainy, poniżej porohów Dniepru, zamieszkana przez społeczność Kozaków zaporoskich; Dzikie Pola. Dziś: miasto przemysłowe nad Dnieprem, stolica obwodu zaporoskiego. [przypis edytorski]
94nieprzetoczony – tu: niestoczony przez robaki, niespróchniały. [przypis edytorski]
95Dzieci Solimy – Żydzi. Kozacy w czasie swoich buntów mordowali również Żydów; czasem jako makabryczny symbol wieszali na jednym drzewie szlachcica, Żyda i psa. [przypis edytorski]
96ócz – dziś popr. forma D. lm: oczu. [przypis edytorski]
97pojrzeć – dziś: spojrzeć. [przypis edytorski]
98Pan wojewoda z Gontą kończy dzieło – wojewoda Stempkowski poskromił bunt ukraiński. Trzeba wyznać, że kary nie ustępowały w srogości zbrodniom przestępców; one rozjątrzyły jeszcze bardziej, niż przestraszyły, lud ukraiński. [przypis autorski]
99miesiąc (tu daw.) – księżyc. [przypis edytorski]
100czuć (tu daw.) – czuwać. [przypis edytorski]
101zyz – dziś popr. forma: zez. [przypis edytorski]
102ócz – dziś popr. forma D. lm: oczu. [przypis edytorski]
103razem – tu: nagle. [przypis edytorski]
104razem – tu: nagle. [przypis edytorski]
105kłócić – tu: niepokoić. [przypis edytorski]
106razem – tu: nagle. [przypis edytorski]
107hajdamaka (z tur.) – buntownik, rozbójnik, uczestnik któregoś z powstań chłopskich na Ukrainie w latach 1730–1770. [przypis edytorski]
108sklep (tu daw.) – firmament, sklepienie. [przypis edytorski]
109łuno (daw. reg., r.n.) – dziś popr.: łuna (r.ż.). [przypis edytorski]
110watażka – herszt. [przypis autorski]
111liście (tu daw.) – listowie. [przypis edytorski]
112czerń (tu daw.) – groźny tłum; pejoratywne określenie pospólstwa, biednej ludności Ukrainy w XVII–XVIII w., jako ludzi nieokrzesanych i skłonnych do buntów i okrucieństw. [przypis edytorski]
113zorze (r.n.) – dziś popr. forma: zorza (r.ż.). [przypis edytorski]
114Ryknęły miedzią atamańskie płuca – ataman krzyknął tak głośno jak wojskowy kocioł, instrument z miedzi, używany jako wezwanie o bitwy. [przypis edytorski]
115czerń (tu daw.) – groźny tłum; pejoratywne określenie pospólstwa, biednej ludności Ukrainy w XVII–XVIII w., jako ludzi nieokrzesanych i skłonnych do buntów i okrucieństw. [przypis edytorski]
116larwa (tu daw.) – straszydło, potwór. [przypis edytorski]
117głównia – dziś popr. pisownia: głownia. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora