Następnym świadkiem był Felicjan Dulski.
W surducie, w nowym liliowym krawacie, przedstawiał się wcale90 przyzwoicie. Widoczne jednak było, iż postanowił nic nie mówić. Przysiągł i na tym ograniczyło się jego zeznanie. Dulska zawiadomiła sąd, iż w chwili krytycznej Felicjan znajdował się w kuchni, lecz gdy chciała dalej zeznawać za świadka, sędzia kazał jej milczeć.
– Więc pan nic nie słyszał?
Felicjan skinął głową.
– Dziękujemy panu!
Felicjan ukłonił się i szedł ku drzwiom. Coś jakby uśmieszek leciuchny, jakaś Schadenfreude przesunęła się po jego wąskich wargach, gdy spotkał się z wściekłym wzrokiem żony.
Następny świadek, Marianna Zygmuś, zawodowa praczka, wpadła w swej derowej chustce i dobrze wykrochmalonej spódnicy, jak bomba, i w dygach i ukłonach podleciała do stołu.
– Całuję rączki panu sędziemu, wielmożnej pani gospodyni i wielmożnym państwu! – wrzasnęła z radością.
Twarz jej obsypana piegami, podobna do indyczego jaja, promieniała. Uśmiechała się do wszystkiego i do wszystkich. Sąd jej nie przerażał. A natychmiast wykryła się przyczyna.
– Czy świadek był już karany? – zapytał między innymi sędzia.
– A jakże! – odparła, śmiejąc się Marianna.
– Ile razy?
– Dużo.
– Za co?
– Pan Bóg ich tam wie. Za rozmaite. Zawsze za pyskówki. Bo pan sędzia wie, u nas prostych ludzi jak się za łby pobierzemy, to zaraz do sądu…
Roześmiała się do Dulskiej, do kokotki, nie wiedząc, że na Dulską uderzyły płomienie.
– Jakże to było? – zapytał sędzia.
Wyciągnął się leniwie na krześle i wpił się wzrokiem w Matyldę Sztrumpf, która, zaróżowiona pod wpływem upału, była rzeczywiście ponętna i ładna.
– Ano, ta nie wiem! – wykrzykiwała dalej Zygmusiowa.
– Jak to, nie wiecie? – zaperzyła się Dulska. – Byliście przecież na dziedzińcu.
– Ano byłam, proszę łaski pani gospodyni, ale widziałam, że się panie czegoś uganiały na siebie po gankach. Tylko maglarka91 mówiła w grajzlerni92, że to poszło o to, że pani konduktorowa, jak pana konduktora nie ma, to wpuszcza przez okno do siebie jakiegoś, czy coś… Ja ta nie wiem…
Tableau93.
Sędzia stuknął w stół.
– To do rzeczy nie należy! Chodzi o obelgi!
– A! Obelgów żadnych nie słyszałam!
– Świadek może odejść!…
Następny świadek, stróż Czarnoryjski, z zawodu artretyk, zeznał w tym samym duchu. Nic nie słyszał, nic nie wie. Natomiast wyłuszczył, iż bierze cztery guldeny miesięcznie za całodzienną i całonocną służbę, że z tych pieniędzy kupuje naftę do oświetlania sześciu pięter i że wskutek nadmiaru pracy jest ciągle śpiący, a więc i obelg słyszeć nie mógł.
Wyłuszczywszy to wszystko, zabrał się ze swymi artretyzmami i piwniczną wonią, którą cały przesiąkł, do powrotu.
Na twarz Dulskiej wystąpiły granatowe plamy, mimo to siedziała, ciągle jeszcze ufając w sprawiedliwość boską i ludzką.
Lecz zawiodła ją ta ufność.
Zawiodła z kretesem.
Adwokat zrzekł się głosu, a sędzia, powstawszy, wygłosił wyrok, uwalniający Matyldę Sztrumpf od winy i kary.
Dla94 braku dowodów.
Dulska poczerwieniała jeszcze bardziej, potem zbladła. Kokotka patrzała na nią przez szybki swego face à main. Dulskiej zdawało się, że spełniona została w tej izbie straszna zbrodnia przekupstwa. Nie mogła się powstrzymać.
– Nie nam biednym ludziom prawować się95 z takimi, co złotem brzęczą! – syknęła, zabierając się do odejścia.
Sędzia spojrzał na nią uważnie.
– Co pani powiedziała? – zapytał ostro.
Lecz Dulska, jak każdy zuchwalec, stchórzyła wobec władzy.
– Nic, panie sędzio! – wyrzekła z ukłonem.
– Radzę pani liczyć się ze słowami – rzucił jej na pożegnanie sędzia. – Może pani odpowiadać za to ciężko!
Dulska wyszła, roztrącając wszystkich. Nie spojrzała nawet na Oderwankową, przybitą i przeczuwającą podwyżkę komornego. Felicjan dawno już znikł, nie czekając wydania wyroku.
Stróż i praczka kłaniali się nisko „pani gospodyni”, lecz ta zignorowała ich i cała drżąca wyszła z godnością na ulicę.
– Powyrzucam te wszystkie kanalie, bydło wstrętne i niegodziwe! – myślała. – A ten sędzia to pewno kochanek tej łotrzycy…
Uśmiechnęła się gorzko.
– Cóż! Nie nam uczciwym kobietom walczyć z takimi! Wolę moją przegraną niż jej wygraną, zdobytą takimi środkami. I ja, gdybym chciała, byłabym wygrała…
W pół godziny później w domu Dulskich panowała przygnębiająca atmosfera.
Z kawy familijnej nie było nic. Dulska, przyszedłszy do domu, wymówiła miejsce obu sługom, stróżowi – i mieszkanie Oderwankowej i praczce. Kawę kazała schować „na jutro”, a babkę, porwawszy z pasją, zamknęła na trzy spusty w kredensie. Odmówiła Hesi żądanych pieniędzy na zeszyty, a Meli dała chininę96 bez opłatka. Szukała Zbyszka wszędzie, aby go specjalnie przekląć, ale nigdzie go znaleźć nie mogła, jak również i Felicjana. Skryła się wreszcie do sypialni i pogrążyła w ponurym milczeniu.
Na ganku półnaga kokotka, trzymając demonstracyjnie pełną melancholii murzyńską „dziecinę”, śpiewała mocnym a silnie naderwanym głosem:
Man ist so alt wie eine Kuh,
Und lernt man immer was dazu 97.
Lido 1908