Za darmo

Pani Dulska przed sądem

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Zawieszona tak między niebem a ziemią, siała dokoła zgorszenie i niepokój, ujawniała tajemnicę swej rozpusty i hańbiła na wiek wieków dobrą reputację kamienicy Felicjanowej Dulskiej. Lecz mało było tego.

Matylda Sztrumpf od pewnego czasu była w rozterce57 ze starym Żydem, który przecież służył jej wiernie, dyskretnie i zręcznie.

Co chwila rozlegały się nieludzkie wrzaski, wymysły bogate, wiedeńsko-czerniowiecko-galicyjskie, z okien i drzwi wylatywały na ganek, dziedziniec pantofle, miednice, buty męskie, szklanki, ramki do fotografii, laski, rozmaite sprzęty. Lokatorzy wybiegali na ganki przerażeni, zdumieni, zgorszeni. Pewnego lipcowego ranka Matylda Sztrumpf „prywatyzująca” wytrąciła za drzwi swego factotum58, który wyleciał na ganek jak z procy, i nagle i on rozwarł czeluście swej wymowy. Zdawało się, że dwa szatany, zamknięte w klatce, odprawiają jakieś nabożeństwa. Kokotka wypadła na ganek i jęła doskakiwać z pięściami do starca. Wszystko, co słownik podręczny dam z „Amerykanki” posiada, wzbiło się pod niebiosy najwyższym diapazonem59, na jaki zdobyć się może głos kobiecy.

Przerażeni mieszkańcy, nie tylko kamienicy Dulskiej, lecz i sąsiednich domów, pobledli i niepewni stali w oknach i na gankach, niemi i cisi. Jakiś groźny szacunek dla tych dwojga, walczących pod słońcem i nazywających rzeczy po imieniu, sterroryzował wszystko. Tylko jakaś starsza panna wysłała służącą do Dulskiej z żądaniem, aby położyła koniec tym awanturom. Dulska wydelegowała stróża i ten nieśmiało zażądał, ażeby Matylda Sztrumpf udała się z załatwianiem swych kwestii spornych w głąb apartamentu.

– Was denn?!60 – wrzasnęła kokotka.

– Bo proszę wielmożnej pani, pani gospodyni kazała powiedzieć, że to wstyd, bo to przecie stary człowiek, a pani tak nim poniewiera, że aż ludzie…

Lecz nie mógł skończyć, bo Matylda Sztrumpf przyskoczyła do niego z pięściami:

– A pani gospodyni co się wtrąca! – wrzasnęła. – Niech pilnuje swego tłustego brzucha i swego strizzi61 synalka! Mnie wolno mit dem Mann treiben, was ich will. Es ist mein Vater!!!62

Po tym tryumfalnym wyznaniu blada twarz Dulskiej ukryła się poza firankami, zdobiącymi drzwi kuchni. Jak szalona pobiegła Dulska przez mieszkanie i natknąwszy się na rozwalonego na kanapie Zbyszka, przeklęła go silnie i solidnie do ósmego pokolenia.

Ale to nic nie pomogło. Zbyszko zadartych nóg nie opuścił, a kokotka dalej hulała po ganku, wypełniając na swój sposób czwarte przykazanie.

*

Wszystko to jednak nie było niczym w porównaniu z tym, co się dalej stało.

Oto kokotka sprowadziła do siebie dziecko.

Ową „dziecinę”, bawiącą na wsi.

Był to mały chłopak, mający około czterech lat, nędzny i chudy, odziany mimo upału w aksamitne ubranie.

Lecz gdy dziecko to pierwszy raz pokazało się na ganku, cała kamienica i przylegle domy po kraje Łyczakowa63, zaszemrały jak w ulu.

Oto – dziecko to było czarne.

Tak jest. Twarzyczka, rączki, nagie łydki, wysuwające się spod czerwonych skarpetek, były czarne. Nie tą wspaniałą czarnością prawdziwych Murzynów, ale ciemnokawowe, dostatecznie jednak świadczące o egzotycznym pochodzeniu ojca. Ogromne oczy świeciły z daleka białkami. Coś z małpki, coś z człowieka, uczepionego u prętów ganku pokornie i cicho.

Dziwny smutek, płynący ze źrenic ouistiti64, zdychających w złoconej klatce.

I trzepoczący się w tej ciemnawej osłonie, zagadkowy, łagodny, sponiewierany duch…

*

To wszystko zawisło nagle wśród szczebli ganku kamienicy Dulskiej.

Gdy sługi zaraportowały o tym zjawisku pani gospodyni, zdawało się, że uderzył w nią grom niebieski.

Wszystko, co do tej chwili kokotka wyprawiała, zdawało się niczym w porównaniu z tym ostatnim faktem.

Murzyńskie dziecko!…

Okropność!

Plama czarna, niezmyta, na bieli kamienicy.

Dulska przestała jeść, sprzątać kłócić się, przeklinać. Chodziła, coś sumując, coś ważąc. Czuła bezdenną śmieszność, ściągniętą przez pojawienie się małego Murzynka w jej kamienicy. Wiedziała, że przechodzący ulicą mieszkańcy okoliczni przystają i spoglądają ciekawie, radzi ujrzeć „to czarne” – bodaj przez szyby. I dzień, w którym na balkonie od frontu pojawiło się małe czarne Murzyniątko, przylepione do misternej balustrady, był dla Dulskiej dniem strasznego smutku i rozpaczy. To był afisz kamienicy, sto razy gorszy niż gumy i automobile, zajeżdżające obecnie zupełnie jawnie przed bramę.

To była publika nad publiki, niebywała, cyrkowa i potworna.

Dulska chodziła jak nieprzytomna. Sława bytności murzyńskiego potworka rozszerzała się coraz bardziej. Zbyszko w przystępie dobrego humoru zapowiedział, iż prawdopodobnie a maluczko65 w miejscowym „Nouveau Siècle'u” pojawi się aktualny rysunek, wyobrażający kamienicę Dulskich z Murzynkiem na głównym balkonie.

Dulska uwierzyła i zapadła jeszcze w większą rozpacz.

*

Dzieje czarnego dziecka Matyldy Sztrumpf były smutne i krótkie. Powstało z zachwytu cake-walk'a66 i było jak cake-walk giętkie, niewyraźne i odrażające. Obecnie całe wieczory spędzało same w ciemnicy apartamentu Matyldy, która o zmierzchu znikała wystrojona i szumiąca. Stary Żyd gasił światło i, zamknąwszy drzwi na klucz, szedł w świat, aby powrócić późno w noc. W mieszkaniu pozostawało małe Murzyniątko, trwożne i nieszczęśliwe.

I pewnej nocy zbudziło się, leżąc na dywanie salonu. Zbudził je może promień księżyca, może skurcz serca, może głód, może jakiś powiew melancholii od szerokich łanów, na których szumi jeno cukrowa trzcina i błyszczą zgięte plecy, czarne i lśniące.

Coś zbudziło małą czarną istotkę.

Porwało się na klęczki.

Zabłysły białka.

Murzynię zawyło.

Och! jak żałośnie.

Coś z psa bezdomnego, coś z prymitywnego człowieka, nawołującego na pomoc…

 

Nie słyszał przecież nikt, bo salon Matyldy Sztrumpf graniczył ścianą z łazienką i kuchnią młodego małżeństwa.

Nie słyszał nikt, tylko jedna istota.

Kucharka owego małżeństwa, dewotka, która już od wielu lat ze skradzionych na „koszykowym”67 pieniędzy wykupywała małe Chińczyki, Murzyny i inne egzotyczne czupiradełka, złożone z ciała i duszy.

Syn Matyldy Sztrumpf nie dawał spokoju Magdalenie Onyżek. Wzdychała ciężko, patrząc na tę nieochrzczoną może głowę. Gdy w nocy przez cienką ścianę posłyszała skowyt dziecka, w jednej chwili ogarnęła sytuację, wyskoczyła z łóżka i, odziawszy się, wypadła na ganek.

Energiczną będąc, zbiła szybę w sypialni Matyldy Sztrumpf, otworzyła okno i bez ceremonii wtargnęła do wnętrza. Szybko odnalazła dziecko, pochwyciła je na ręce i zaniosła do swojej kuchni.

Tam zapaliła lampę, napoiła dziecko mlekiem i nawzdychawszy się nad nim i nakręciwszy głową, zaczęła przygotowywać mu legowisko.

– Czarne, ale przecie człowiek i stworzenie boże!

Lecz to krzątanie się Magdaleny Onyżek posłyszała jej pani. Zaintrygowana, powstała z łóżka i cicho udała się do kuchni.

Gdy weszła, zupełnie niespodziewanie ujrzała czarne półdiablę, zainstalowane w negliżu na środku kuchni. Porwana ze snu, nie mogła na razie sobie przypomnieć, skąd się taki potworek wziął w kamienicy, i wydawszy wrzask, zemdlała.

Sprawa tym się pogarszała, że młoda pani była w poważnym stanie.

Nastąpiła więc seria okrutnych niepewności co do koloru spodziewanego infanta68.

Ponieważ – bowiem – istnieje „zapatrzenie”.

Podniósł się wielki wrzask i oburzenie w całej kamienicy. Wszyscy zwrócili się przeciw Dulskiej, która tolerując u siebie podobne skandale, wywołuje katastrofy.

Dulska uczuła, że musi wystąpić.

I wystąpiła.

Dopadła kokotkę na ganku, gdy ta wietrzyła swe koronki i cud swego ciała.

Wspaniale i z całą godnością, błyszcząc w świetle rozżarzonego lipcowego słońca, pani Dulska zażądała od Matyldy Sztrumpf usunięcia małego Murzyna z kamienicy.

I cofnęła się na próg swej kuchni, czekając.

Wszędzie drzwi i okna były na pozór zamknięte, tylko przez szpary liczni byli słuchacze. Jedynie żona konduktora odważnie wyszła na dziedziniec, w bramie praczka, Marianna Zygmuś, i stróż, filozoficznie oparty o miotłę.

Pani Dulska przygotowała się na straszną walkę.

Lecz nadspodziewanie Matylda Sztrumpf była tego dnia łaskawie usposobiona.

Machnęła koronkami, zajaśniała ramionami, potrząsnęła grzywą, wyszczerzyła zęby i niedbale rzuciła:

– Was?69

Pani Dulska powtórzyła swe żądanie.

– Was?

Pani Dulska stała się purpurowa.

Kokotka zaniosła się od śmiechu. Tego pani Dulska się nie spodziewała. Postąpiła bliżej. Słowa jej więzły w gardle, mimo to mówić zaczęła:

– Ja chcę, żeby pani tego dziecka nie trzymała u siebie.

Kokotka ramionami wzruszyła.

– A ja chcę, żeby pani także swojego syna nie trzymała u siebie!

Dulska się zakrztusiła.

– Jak pani śmie równać mego syna z tą swoją poczwarą! Mój syn jest uczciwie, ślubnie urodzony, nie jak to coś…

Kokotka była cudowna w swej obojętności.

– Ach, das ist ganz egal70. Ale mój syn, choć czarny, nie będzie nigdy so ein Lump, so ein Strizzi71, jak ten pani…

Tu żona konduktora uznała za stosowne przyjść w sukurs72 swej gospodyni:

– Doprawdy, że to szkandał73 takie coś! – zaczęła wołać piskliwym głosem. – Nie dość, że zgorszenie na całą ulicę, ale jeszcze taką zacną kobietę obraża…

Tu Matylda Sztrumpf zaczęła się czuć wzburzona. Przechyliła się przez ganek, spojrzała na dziedziniec i splunęła artystycznie.

Po czym wyzionęła po niemiecku całą masę słów, z których ani Dulska, ani żona konduktora, ani praczka nie zrozumiały ani słowa, ton jednak i napięcie nerwowe nie dozwalały wątpić, że były to wielkie i trudne do odpuszczenia obrazy honoru.

Rezultatem była skarga sądowa, którą pani Dulska wniosła przeciw lokatorce swej, Matyldzie Sztrumpf, prywatyzującej, z powołaniem na świadków: męża swego Felicjana, pani Zofii Oderwanek, lokatorki, Marianny Zygmuś, praczki, i stróża, Jakuba Czarnoryjskiego.

57rozterka – tu w dawnym znaczeniu: spór, konflikt. [przypis edytorski]
58factotum (łac. fac totum: rób wszystko) – zaufana osoba, wypełniająca wszelkie polecenia. [przypis edytorski]
59diapazon – skala, rozpiętość głosu. [przypis edytorski]
60Was denn? (niem.) – No co? [przypis edytorski]
62mit dem Mann treiben, was ich will. Es ist mein Vater (niem.) – z tym człowiekiem wyprawiać, co chcę. To mój ojciec. [przypis edytorski]
61strizzi (pot. niem.) – alfons, mężczyzna czerpiący zyski z prostytucji kobiet. [przypis edytorski]
63Łyczaków – wsch. dzielnica Lwowa. [przypis edytorski]
64ouistiti (fr.) – marmozeta, mała małpka z Ameryki Płd. [przypis edytorski]
65maluczko (przestarz.) – zdr. od mało; tu: niewiele brakuje, żeby… [przypis edytorski]
66cake-walk – taniec towarzyski o żywym tempie, łączący kroki polki, marsza i two-stepa oraz ruchy ciała naśladujące tańce murzyńskie; na przełomie XIX i XX wieku popularny początkowo w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Europie. [przypis edytorski]
67koszykowe (daw.) – przywłaszczona przez kogoś część pieniędzy, jakie otrzymał na zrobienie zakupów. [przypis edytorski]
68infant – następca tronu; dziecko, potomek. [przypis edytorski]
69Was? (niem.) – Co? [przypis edytorski]
70Ach, das ist ganz egal (niem.) – Ach, to wszystko jedno. [przypis edytorski]
71so ein Lump, so ein Strizzi (niem.) – taki śmieć, taki alfons. [przypis edytorski]
72sukurs (z łac.) – wsparcie, pomoc. [przypis edytorski]
73szkandał – skandal. [przypis edytorski]