Za darmo

Kobieta bez skazy

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

XXV

Spojrzał na nią coraz bardziej zamglonemi oczyma.

– Reno! Reno!… Wszak jesteś moja – moja!

– Ja?

Nic nie zdoła oddać tonu, tego krótkiego, urywanego słowa.

– Ja jestem niczyja!

Rzuciła te słowa jak fanfarę triumfalną.

Lecz on nastawał sentymentalnie:

– Właśnie dlatego, że jesteś niczyja, musisz być… moja. Właśnie dlatego, żeś tak biała i czysta…

Zaczaiła się jak zwierz, który czuje, iż myśliwy nie ma broni, zgubił ją i stoi przed nim, schlebiając mu teraz, fantazując o jego szlachetności – wielkiej, która jest po prostu ideałem…

– Więc ta moja biel i ta czystość jest dla pana także główną wartością moją?

Miał pozór rzeczywiście wzruszonego.

– Tak, Reno! Tak! – wyrzekł sciszonym głosem. – Tyś mi wróciła wiarę w czystość istoty kochanej i wykazała, że tylko taką kochać można. W zamian chcę ci przynieść miano żony – to miano, które wydawało mi się do tej chwili tak święte, że aż niedostępne dla żadnej kobiety na świecie. Pod stopy ci je składam…

Uczynił gest wytworny hidalga, składającego swą szpadę u stóp tronu. Nie widział, jak coraz więcej karlał w jej oczach. Pysznił się wspaniałą ofiarą, jaką jej składał.

Patrzyła na niego z pod przymrużonych powiek, zimna i obojętna zmysłowo, podrażniona do bezgranicza moralnie.

– Więc… – wyrzekła powoli i z uśmiechem – obecnie podnieca pana i zniewala ku mnie myśl, iż nikt oprócz pana nie wzbudzi we mnie uczucia rozkoszy?

– Tak, Reno!

Złożył ręce jak przed świętością.

– Dwanaście godzin temu stawiałeś mi pan warunek, abym miała właśnie kochanka – tego pierwszego, tego… tego inicjatora, tego, który mnie wciągnie w bagno i nauczy żyć waszem życiem.

– Obecnie to zbyteczne, skoro masz zostać moją żoną.

– A!… Więc ci będzie obojętne, jeśli cię znienawidzę jako tego, który pierwszy nauczył mnie nad wszystko stawiać rozkosze niższego rzędu?

Żachnął się.

– Ależ powtarzam, rzecz jest różna, skoro zostajesz moją żoną.

Wybuchnęła prawie bolesnym śmiechem.

– Panie łaskawy! Zapominasz, do kogo mówisz – do tej, która przeszła już całą komedję małżeństwa, która mu urąga i która, jeśli jeszcze wczoraj do czego dążyła, to jedynie w odwrotnym od małżeństwa kierunku.

Porwał się z niesmakiem.

– Nie mów tak, proszę!…

Lecz ona nagle wybuchnęła podniecona:

– Dlaczego? Dlaczego nie mam tak mówić? – Owszem! wsłuchaj się pan w swoje dzieło. Wyście ze mnie zrobili tę istotę połowiczną, grzeczną i bezbronną, tę, która nie wie, co jest dozwolone, a co zakazane, a rwie się i szarpie w rozbudzeniu zmysłów! Jako najwyższą cnotę ukazywałeś mi pan zadośćuczynienie mym popędom – dziś cnotą dla pana jest to, iż byłam ową kaleką i pożądasz mnie dla tego kalectwa mego.

– Ja cię kocham! – próbował wtrącić.

Lecz ona tupnęła nogą, iskrzącemi oczyma patrząc mu prosto w twarz.

– Kłamstwo! To nie miłość! – zawołała. – Pan mnie pożądasz po prostu – a podnietą w tem jest prosta radość z myśli, iż nikt, nikt, prócz pana!… Ani pan mnie, ani ja pana nie kochamy. Ja chciałam, byłam do tego zdolna – chciałam pana kochać i w tem kochaniu znaleźć miejsce także i dla złączenia się naszych ciał, ale pan nie byłeś ani na chwilę dla mnie „człowiekiem”. Zapomniałeś o tej stronie. Wiecznie i zawsze tylko zmysły, tylko dreszcze, tylko zaspokojenie ślepe i bezmyślne… To samo i dziś – i dziś…

– Jednak!…

– Nie przecz pan – to samo! Nie pytasz nawet, nie zdajesz sobie sprawy, kto jako człowiek jest ta istota, którą chcesz wziąć za żonę. Wystarcza ci, że jest pod względem erotycznych spazmów nowicjuszką, dalej, że nikt, żaden inny mężczyzna nie powie sobie o niej tego, co ty masz prawo powiedzieć. Nikt – bo nawet i ten nieszczęsny mąż umarł. Lecz nie ciesz się przedwcześnie, od wczoraj nie jestem bez skazy, jestem tą, która szła siłą pary w świecie zmysłów, jestem równą wszystkim twoim kochankom!… Tobie samemu.

Zaczęła drzeć, pobladła. Nienawiść ją ogarnęła całą, przepoiła nawskróś.

Stała się nienawiścią samą.

– Tak! Tak! – podjęła okrutnym, zmatowanym głodem. – Wiedz, że dzisiejsza noc rzuciła mnie na ręce takiego inicjatora. Nie jestem sobą, nie jestem Reną – nie jestem bez skazy. Oddałam się… bez zastrzeżeń, na przepadłe.

Zbladł także i cofnął się od niej.

Chwilkę milczeli. Nawet oddechów ich słychać nie było.

– To żarty! – wybełkotał wreszcie.

– Nie! Nie! Patrz, tam stoi kosz tuberoz. Tam jest list – nieotwierany przezemnie. To właśnie od mego… kochanka tej nocy. Otwórz go, przeczytaj! Przekonaj się, że mówię prawdę.

Wahał się, jakby przykuty do ziemi.

– Nie chcę…

Skoczyła do kwiatów, wyrwała kopertę z listem Kaswina, rozdarła ją – przerzuciła szybko list i gwałtownie podała Halskiemu.

– Przeczytaj… noc poślubna… uniesienia… zapach twego ciała… o, wszystko…

Rzuciła mu list na ręce i sama podeszła do okna. Triumfujące, upalne południe letnie biło się w pełnym blasku. Wszystko iskrzyło się od światła i żaru.

Mimowoli przeszło przez jej mózg pragnienie:

– Niechby już sobie poszedł! Niechby mi dał spokój!…

Słyszała jego kroki poza sobą. Widocznie chodził po pokoju. Myślała, że przecież pójdzie sobie natychmiast.

Czegoż chciał jeszcze?

Nagle zatrzymał się. Chrypiącym głosem odezwał się:

– Reno… pani!…

Odwróciła się z niechęcią. Nienawiść zaczęła przemieniać się w niej w rodzaj znudzenia i jakby pogardy.

Pytająco patrzyła, unikając wszakże jego twarzy.

– Dlaczego to zrobiłaś?

Chciała mu odpowiedzieć, że dlatego, aby zdecydował się wreszcie przyjąć ofiarę jej ciała, lecz wzrok jej ześlizgnął się na jego twarz i ogarnął go całego.

Wydał się jej marny, nędzny, żaden…

Erotyczny urok spadł – żadnego innego nie było!

– Dlaczego to uczyniłam? – podjęła powoli – to już rzecz moja.

Starał się pochwycić ją za rękę.

– Posłuchaj! – wyrzekł gorączkowo – muszę wiedzieć rzecz jedną, skoro mi na nią szczerze odpowiesz, gotów ci jestem przebaczyć.

Jak szalona rzuciła się w swem wnętrzu, słysząc te słowa.

– Przebaczyć? On? Jej? To nadto! Skąd prawo? Ona zaś musiałaby mu wybaczyć wszystkie kochanki, wszystkie Weychertowe, wszystkie spazmy zwierzęce, targające nim od lat tylu.

On, zaślepiony w pragnieniu tej kobiety, która mu się zaczynała objawiać temperamentowo z nieznanej strony, zbliżył się ku niej tak, że ustami prawie dotykał jej ust.

– Powiedz mi jedno, jedno tylko – szeptał – powiedz mi, czy brałaś udział w rozkoszy, którą wzniecałaś?…

Lawą rozpaloną – mgnieniem przebiegły jej nerwy i żyły.

– Tak! – padło z poza jej zaciśniętych zębów – tak! brałam udział, jak mówisz – pełny, zupełny!…

Odsunął się od niej – jeszcze więcej pobladły, ale napozór drewniany, zlodowaciały.

– Żegnam panią!

Skłonił się jej zdaleka. Wydał się jej śmiesznym. Doskonale się stało, że odchodził. Był nudny i doprawdy bezwiednie komiczny. Nie miał tu co robić. Nie odpowiedziała mu nawet na ukłon, tak bardzo zajęta pragnieniem, aby czemprędzej zniknął.

Gdy się to wreszcie stało i pozostała sama – wielkie, bezbrzeżne uczucie ulgi wydarło się jej z piersi.

Wzniosła ręce w górę i roześmiała się.

– Niczyja! Niczyja! – powtórzyła kilkakrotnie – raczej swoja własna!

– Jak ja się teraz cenić i kochać potrafię! ho! ho!… Wiem teraz, ile moje ciało dla mnie samej warte, co mi za przepych wrażeń dać może!…

Kopnęła kwiaty Kaswina, podarła jego list na strzępy…

– Niczyja!… Niczyja!…

15. października 1912. – Skiz.