Za darmo

Z różnych dróg

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Uczynił ręką gest lekceważący.

– Albo zefirek nudy powieje…

Nizko pochylił głowę.

– Gdy się to stało, spostrzegłem, żem zaniedbał duszę tej kobiety, żem właściwie nie myślał o niej nigdy. Jakie tony wywoływały w niej dotknięcia świata? Jakie czaiły się i czyhały potrzeby, pokusy? Gdzie były utajone źródła jej słabości i siły? Któż kiedykolwiek rzeczy takich ciekaw? Życie, jak strumień wartki z korytem po brzegi pełnem, kipi, pędzi! Zajęcia, zabawy, nadzieje, niepokoje! Godziny i dnie topnieją, jak mgła w upalnem słońcu. Czasu niema. Na zstępowanie w głębie istoty kochanej czasu niema! Jądro rzeczy, samo jądro kochania niewidzialnem pozostaje za obsłoną z ponętnej przędzy. Przędzę też przebija robak i jądro przegryza, a człowiek kochający… cha, cha, cha!… kochający! nie spostrzega, nie zapobiega, nie ratuje! a przecież – kocha! Lecz ślepcyśmy! Gdy zaś „ślepy ślepego prowadzi, azaż obadwa w dół nie wpadają?” Moja wina! moja wina!

Wyprostował się i śpiesznie pytać zaczął:

– Więc bardzo chora? Czy wiele cierpi? Jaka to choroba? Możeby ratunek… Wzrok mu zabłysnął. Zrywał się do czynu: prędzej, prędzej do czynu!

– Lekarzy? Pieniędzy? Może zmiana klimatu…

Siostra Klara przecząco wstrząsała głową.

– Nie. Nic już… nic. Kwestya kilku, paru dni…

W oczach uczuła mgłę wilgotną na widok głowy tego człowieka, która nizko na dłonie opadła, szepcąc:

– Biedna! biedna! biedna!

Po chwili zapytał:

– Mówiłaś, siostro, że ma jakieś żądania…

– Jedno tylko, lecz tak ważne i… śmiałe…

Zawahała się. Teraz dopiero uczuła, że to śmiałe żądanie może być także i okrutnem. Okrutnym był gwałt, który samej sobie zadać miała, aby dziewiczemi usty poruszyć te męty życia. Lecz on go jej oszczędził. Patrzał na blady rumieniec, który opłynął jej policzki, na drżenie wstrząsające wargami, myślał chwilę i zapytał:

– Czy kogo osieroca?

Jakim sposobem, jakim sposobem odgadł pomysł tak dziwny i zuchwały, że powstać mógł tylko w gorączce, w rozpaczy, w zgryzocie sumienia, oko w oko ze śmiercią? Odgadł jednak. Siostra Klara szepnęła:

– Maleństwo biedne… dziewczątko malutkie… zagrożone nędzą i zgubą!

Była chwila milczenia. Zanimirski, patrząc na zakonnicę, przemówił:

– Nic więcej nie mów, siostro. Wiem…

Ruchem porywczym wstał z fotelu; siostrze Klarze wydało się, że rysy jego zaostrzyły się i stwardniały. Odwrócił się, przeszedł pokój i stanął, zwrócony do okna w sposób taki, że profil jego uwypuklił się na tle szyby i zielonej za nią zasłony, ostry i twardy, jakby kamienny.

Minuty płynęły. Zakonnica z pochyloną głową myślała, że Bóg kazał jej dziś być świadkiem walki ciężkiej, toczącej się w duszy człowieczej. W myśli jej, niewiedzieć skąd, powstały dwa wyrazy:

– W pięknej duszy!

Zaczęła modlić się:

– Boże! wesprzyj twór twój szlachetny i cierpiący!

Już pomiędzy nędzarką ze szpitalnego łoża a człowiekiem, który pędził życie w tem pięknem mieszkaniu i w gwarze światowym, nie spostrzegła kontrastu oburzającego.

– Nieprzebranemi w rozmaitości swej są, o panie, te drogi, któremi stworzenia swe prowadzisz wśród nędz i smutków ziemi!

Minuty płynęły. W przyległym pokoju zegar zaczął uderzać godzinę. Z pod sufitu, od starego oblicza, zwieńczonego zbladłemi różami, płynęły zwolna dźwięki basowe i przewlekłe. Fala melancholii przepływała to mieszkanie, w którego ciszę, z za zielonej firanki liści, wpływać zaczęły różane światła zachodzącego słońca.

Siostra Klara pomyślała:

– Jak w klasztorze!

A potem jeszcze:

– Duch, kędy chce, tchnie.

Zanimirski odwrócił się od okna, postąpił parę kroków i, stając przed zakonnicą, wielkiem biurem z nią rozdzielony, zapytał:

– Gdzie się znajduje?

Podniosła oczy niepewne, czy trwożyć się mają, albo radować, lecz nie spotkała się z jego wejrzeniem. Powieki miał spuszczone; był bardzo blady, w palcach trochę drżących trzymał ołówek.

– Adres? – zapytał jeszcze.

Wymieniła nazwę uliczki nędznej i gminne nazwisko ludzi, które on szybko zapisał na kartce, a potem mówić zaczął:

– Powiedz jej, siostro, że uczynię, czego żąda, że uczynię wszystko, cokolwiek jest w mocy mojej. Niech będzie spokojną… Niechaj tej nocy spokojnie uśnie. Jutro… O której godzinie, siostro, chorych waszych odwiedzać można? Jutro przyjdę do niej, powiem, co obmyślę, jak ze zleceniem jej postąpię… i prosić ją będę, aby sumienie i serce jej nie trwożyło się, ani tem, co uczyniła, ani tem, co pozostawia. W miarę, jak mówił, siostra Klara podnosiła się z siedzenia, z oczyma rozbłysłemi od radości i ze śpiewającemi w myśli słowami:

– „Ujrzycie niebo otworzone i anioły boże”…

Ale werset biblijny przerwało jej zdziwienie. Co się stało? Skąd w człowieku tym zmiana tak nagła? Z twarzy jego zniknęły zmarszczki, czoło znowu stało się, jak przedtem, gładkie i wypogodzone, spojrzenie ciemnych źrenic, kędyś w przestrzeń tkwiące, pełne było radości cichej, lecz słodkiemi kroplami sączącej się z samego dna jego istoty. Ręce siostry Klary splatały się ruchem powolnym, w myśli, jak hymn, brzmiały słowa:

– Ujrzycie niebo otworzone i anioły boże wstępujące i zstępujące«… Azaż duch człowieka tego nie wstąpił na wysokości niebieskie i nie zstąpił z nich ku ziemskim nędzom, jak anioł boży?

Z oczyma oszklonemi łzami mówić zaczęła:

– Wiem już teraz, odgaduję… Bóg dał mi poznać źródło radości i tryumfów pana. Takim, jak w tej chwili, widziałam pana przed rozpoczęciem się rozmowy naszej. Zapewne i wtedy…

– O, nic wielkiego! – przerwał spiesznie i z uśmiechem – zupełnie nic wielkiego! Trochę tylko odepchnąłem ludzi od samych siebie… Bo ludzie, siostro, ogromnie lgną do samych siebie, i trzeba czasem jedną ręką odrywać ich od tego najwyższego przedmiotu ukochania, a drugą wskazywać coś innego!…

– Coś innego? co? – zapytała zakonnica.

– Nędze ludzkie i idee boskie – odpowiedział.

Rozmawiali stojąc, wielkiem biurem rozdzieleni. Światła zachodu, coraz natarczywiej wdzierając się przez zielone liście, coraz obficiej usypywały mieszkanie. Pełno złotych strzał i rubinowych kropel było teraz na marmurowych popiersiach wieszczów, w szkłach osłaniających książki i sztychy, na papierach okrywających biuro. Po tych papierach przesunęły się oczy zakonnicy.

– Praca! – pomyślała.

A głośno powtórzyła:

– Idee boskie!

– Tak, siostro – odpowiedział. – I cóżbyśmy nieszczęśni poczęli na ziemi, gdyby nie te gwiazdy na niebie naszem zapalone? Kiedy kruszy się i z pod stóp nam umyka statek własnego szczęścia, ich promieni czepiamy się rękoma zrozpaczonemi i ich tylko światło rozprasza nasze ciemności!…

– „Światło świata” – szepnęła siostra Klara.