Za darmo

Przygody Sindbada żeglarza

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Chińczyk spojrzał przez lupę na plecy wuja i jęknął boleściwie:

– Niestety! Poemat stał się nieczytelny! Litery znikły pod natłokiem sińców, pręg, skaz i szramów88! Jeden czyn brutalny zniweczył pracę długoletniego natchnienia!

– O, przeklęty czarnoksiężniku! – jęknął wuj Tarabuk. – Niech kara Boża spadnie na ciebie!

– Jeżeli nie będziesz posłuszny mym rozkazom – odpowiedział nielitościwy Barbel – postaram się o nieczytelność i reszty twych utworów.

Słowa te wywarły na wuju Tarabuku wrażenie tak potężne, że natychmiast odmienił swe pierwotne postanowienie:

– Będę tańczył – szepnął głosem złamanym. – Będę tańczył aż do upadłego! Uczynię z siebie tę ofiarę dla ocalenia utworów, które zasługują na nieśmiertelność. Niestety – jestem jedynym wydaniem moich własnych dzieł, nie mogę tedy narażać siebie na tego rodzaju niebezpieczeństwo i na tego rodzaju straty nieodżałowane!

Ogień na trójnogu zakłębił się i zapłonął rzęsiściej. Z wnętrza jego wynikła głośniejsza muzyka, która napełniła dźwiękami całą komnatę. Na skinienie czarnoksiężnika zbliżyliśmy się do nieruchomych królewien: wuj Tarabuk – do zielonej, Chińczyk – do złotej, a ja – do błękitnej. Wówczas królewny poruszyły się jednocześnie jakimś niechętnym i dziwacznym ruchem. Po czym jednocześnie powstały ze swych otoman i pochyliły się ku naszym ramionom.

Ujęliśmy je wpół i rozpoczęliśmy taniec zaklęty.

Upojony melodyjnymi dźwiękami płonącego ognia zwiewnie wirowałem po komnacie wraz z moją królewną błękitną.

Chińczyk tańczył ze zwinnością wiewiórki i tak szybko, że złota królewna zdawała się migotać w jego objęciach.

Wuj Tarabuk potykał się wprawdzie co chwila o zieloną szatę swej damy, ale tańczył mimo to z wielką starannością i sumiennością.

– Pląsajcie, pląsajcie! – mówił Barbel. – Pląsajcie aż do upadłego, a ja tymczasem pójdę na rynek, aby nabyć innych niewolników, którzy by zastąpili was w razie, jeśli skonacie ze zmęczenia.

Czarnoksiężnik opuścił komnatę.

Płomienna muzyka ogarnęła nas dziwną ochotą do tańca. Wszakże wuj Tarabuk wkrótce uczuł znużenie. Dyszał z trudnością i sapał. Pot gradem spływał mu po czole.

– Dość tego tańca! – zawołał wreszcie zdyszany. – Dość tego tańca! Czarnoksiężnik wyszedł, więc śmiało możemy zaprzestać żmudnego wirowania i wypocząć.

Myśl o wypoczynku trafiła do przekonania i mnie, i Chińczykowi. Chcieliśmy niezwłocznie przerwać taniec, ale – niestety – zamiar nasz spełznął na niczym.

Zaklęte dźwięki muzyki, wyłonionej z płonącego na trójnogu ognia, unosiły nas wbrew woli i zmuszały do nieustannego wirowania po komnacie. Nadaremnie zręczny Chińczyk starał się znieruchomić swe rozpląsane stopy! Nadaremnie wuj Tarabuk zrobił nagły wysiłek, aby siąść na podłodze i w ten sposób powstrzymać opętany taniec! Nogi nasze wirowały obłędnie w takt zaklętej muzyki i z przerażeniem zrozumieliśmy, że żadna siła nie zdoła powściągnąć naszych zapałów tanecznych.

– Niestety! – zawołał wuj, wirując coraz szybciej. – Zdaje mi się, iż mi sądzono przetańczyć krótką resztę mego żywota! Czuję, że będę tańczył aż do śmierci, która nastąpi wkrótce wskutek wycieńczenia!

– O tak, o tak! – jęknął Chińczyk, przebierając rytmicznie nogami. Wszystko w tym pałacu jest zaklęte, poczynając od tancerek, które trzymamy w objęciu, a kończąc na rytmie muzyki, która swym czarem nieodpartym opętała nasze dusze i nogi!

Wszystkie trzy królewny tańczyły w milczeniu i żadna z nich nie uroniła ani jednego słówka. Piękne ich twarze też zdradzały zmęczenie niewymowne. Usta ich poruszały się z trudem, jakby chciały coś powiedzieć, lecz nie mogły.

Pierwsza ozwała się królewna zielona, z którą tańczył zziajany wuj Tarabuk.

– Tancerzu mój, tancerzu! – zawołała, wirując zawrotnie. – Wiedz o tym, że tańczysz z wierzbą płaczącą, którą czarnoksiężnik zaklął w królewnę. Trzymasz w objęciu wierzbę płaczącą! Niech będzie pochwalony wszelki płacz na ziemi!

– Tancerzu mój, tancerzu! – zawołała królewna błękitna, wsparta na moim ramieniu. – Wiedz o tym, że tańczysz ze strumieniem, zaklętym w królewnę. Trzymasz w objęciu strumień! Niech będzie pochwalony wszelki szmer wody w sitowiu!

– Tancerzu mój, tancerzu! – zawołała królewna złota, z którą Chińczyk zwinnie wirował. – Wiedz o tym, że tańczysz ze złotą rybką, zaklętą w królewnę! Trzymasz w objęciu złotą rybkę! Niech będzie pochwalony wszelki plusk na fali!

– Jestem poetą i nic nie mam przeciw temu, aby trzymać w objęciach wierzbę płaczącą – odrzekł wuj Tarabuk, sapiąc w poskokach tanecznych. – Byłbym jednak rad, gdybyś zechciała, piękna tancerko, odsłonić mi tajemnicę tego, co się tu dzieje w tej komnacie zaczarowanej.

– Opowiem ci, wszystko opowiem! – zawołała zielona królewna, ledwo tykając ziemi rozpląsaną stopą. W tym miejscu, gdzie teraz tańczymy, była niegdyś dolina kwiecista. Po dolinie płynął strumień. W głębi strumienia mieszkała rybka złota, a nad brzegiem strumienia szumiała wierzba płacząca. Przyszedł pewnego razu czarnoksiężnik Barbel…

Zielonej królewnie zabrakło tchu w piersi – i zamilkła.

– Przyszedł pewnego razu czarnoksiężnik Barbel – pochwyciła królewna złota w wirze szalonego tańca. – Spojrzał Barbel na strumień i na wierzbę płaczącą i na rybkę złotą, która podpłynęła właśnie do brzegu. Barbel nigdy nikogo nie kochał…

Królewnie złotej zabrakło tchu w piersi – i zamilkła.

– Barbel nigdy nikogo nie kochał – ciągnęła dalej królewna błękitna, zwiewnym ruchem kołując po sali. Nic go na ziemi nie zachwycało, prócz widoków natury. Stał nad brzegiem strumienia i tak długo patrzył, aż się zakochał w strumieniu i wierzbie płaczącej i złotej rybce. I rzekł: „Muszę, ach muszę!”

Królewnie błękitnej zabrakło tchu w piersi – i zamilkła.

– I rzekł: „Muszę, ach muszę mieć w swoim pałacu strumień i wierzbę płaczącą i złotą rybkę! – mówiła królewna zielona, nawiązując przerwaną opowieść swej poprzedniczki. – I postanowił zakląć nas w trzy królewny, aby móc z nami rozmawiać, jak się rozmawia z ludźmi. I wyszeptał zaklęcie…

Królewnie zielonej zabrakło tchu w piersi i zamilkła.

– I wyszeptał zaklęcie – ciągnęła dalej królewna złota – a zaklęcie owo przeobraziło nas w trzy królewny, zaś dolinę przedzierzgnęło w pałac, w którym teraz tańczymy. Czarnoksiężnik złożył nas na trzech otomanach, gdyż byłyśmy zlęknione i znużone swym nowym kształtem. Lecz nadaremnie czarnoksiężnik wyczekiwał naszych spojrzeń i szeptów, i westchnień! Leżałyśmy bez ruchu niby martwe, niby nieżywe. Wówczas zapalił na trójnogu ogień tajemniczy, który napełnił komnatę dźwiękami zaklętej muzyki. Po czym sprowadził nam trzech tancerzy i rozkazał im tańczyć z nami aż do upadłego, aby tym sposobem zmusić nas do pozbycia się martwoty i bezruchu. I zaczęłyśmy tańczyć pod musem dźwięków tajemnych. Tańczyłyśmy tak długo, aż tancerze nasi skonali ze zmęczenia, nie mogąc na chwilę nawet przerwać zaklętego tańca, aby wypocząć. Wówczas czarnoksiężnik…

Królewnie złotej zabrakło tchu w piersi – i zamilkła.

– Wówczas czarnoksiężnik – podchwyciła królewna zielona – sprowadził nam innych tancerzy. Odtąd życie nasze stało się nieustannym, pełnym męki tańcem. O, gdybyś wiedział, mój tancerzu przygodny, jak ciężko jest i boleśnie wierzbie płaczącej dźwigać brzemię powłoki ludzkiej!

– I jak smutno złotej rybce taić się wciąż pod postacią królewny! – dodała królewna złota.

– I jak ciasno strumieniowi w tych zwiewnych szatach, które zdobią moją kibić! – dorzuciła królewna błękitna.

– Jest jednak sposób pozbycia się tańca i zniweczenia czarów, które nas więżą! – zawołała zielona królewna. – Trzeba tylko w czasie tańca zbliżyć się do trójnoga i zdmuchnąć płonący na nim ogień. Wówczas pałac zamieni się w dolinę, a ja – w wierzbę płaczącą.

– A ja – w strumień! – rzekła królewna błękitna.

– A ja – w rybkę złotą – szepnęła złota królewna.

– Gdy się to stanie, czarnoksiężnik natychmiast przybiegnie nad brzeg strumienia z wędką w dłoni i zarzuci wędkę do strumienia, aby złowić złotą rybkę – rzekła królewna zielona. – Tak bowiem chce przeznaczenie, że, aby nas ponownie w trzy królewny zakląć, musi pierwej złotą rybkę złowić.

– Muszę was uprzedzić – dodała królewna błękitna – że tajemnica życia czarnoksiężnika tai się na końcu wędki. Dość ów koniec złamać, aby Barbel istnieć przestał.

– Któż jednak potrafi dmuchnąć tak mocno, aby zgasić ogień zaklęty? – zawołała królewna złota. – Dotąd żaden z tancerzy nie potrafił tego uczynić!

– Zdmuchnijcie ogień zaklęty! – szepnęła królewna zielona.

– Zdmuchnijcie ogień zaklęty! – powtórzyła królewna złota.

Jęliśmy po kolei próbować sił swego oddechu. Wszakże ani ja, ani Chińczyk nie zdołaliśmy zdmuchnąć ognia zaklętego.

– Teraz na mnie kolej – zawołał wuj Tarabuk, który ze zmęczenia sapał jak miech kowalski.

Widziałem, jak czarne policzki wuja odęły się nagle, a pierś od nabranego tchu wezbrała, na kształt wzgórza. Właśnie skierował taniec w stronę trójnoga i zbliżył się do niego tak, że omal nie dosięgnął wargami zaklętego płomienia.

Wówczas wuj Tarabuk, sapiąc, dmuchnął tak potężnie, że ogień zgasł od razu. Dźwięki muzyki ustały. Zatrzymaliśmy się nagle w tańcu. Pałac w tej samej chwili zamienił się w dolinę kwiecistą. Królewna zielona wymknęła się z objęć wuja i przedzierzgnęła się w wierzbę płaczącą. Królewna błękitna oderwała się od mego ramienia i przeobraziła się w strumień tuż u stóp wierzby. Królewna złota wyślizgnęła się z uścisków Chińczyka i, zmieniona w złotą rybkę, wskoczyła radośnie do strumienia.

 

Znaleźliśmy się nagle w nieznanej dolinie, pełnej kwiatów i krzewów.

– Panowie! – zawołał Chińczyk. – Ukryjmy się w krzakach, bo mściwy czarnoksiężnik lada chwila nadejść może.

Zaledwo ukryliśmy się w krzakach, nadbiegł Barbel z wędką w dłoni. Przykucnął nad brzegiem strumienia i zarzucił wędkę do wody. Siedział tak kilka godzin bez skutku. Rybka złota omijała przynętę. Zmęczony kilkugodzinnym wyczekiwaniem, Barbel wyjął wędkę z wody i położył obok – na trawie, aby po chwili wypoczynku znów ją do strumienia zarzucić.

Wówczas zwinny Chińczyk wynurzył się z krzaka, podpełznął do wędki i szybko złamał jej kończynę89, gdzie kryła się tajemnica istnienia Barbela.

Barbel – martwy – padł na trawę.

– Jesteśmy zbawieni! – zawołał Chińczyk. – Uchodźmy co prędzej z tej wyspy, gdzie na każdym kroku czyha na nas niebezpieczeństwo!

Natychmiast udaliśmy się wprost przed siebie, aby dotrzeć do brzegów wyspy. Żaden wypadek nie zatrzymał nas w drodze. Wkrótce stanęliśmy na brzegu morza, gdzie właśnie płynął w pobliżu okręt. Na dany przez nas znak okręt się zatrzymał. Wbiegliśmy wesoło na pokład. Wesołość nasza wzmogła się, gdyśmy się dowiedzieli, ze okręt właśnie płynie w stronę Balsory.

Zakończenie

Załoga okrętowa składała się z rozmaitych osób. Uwagę naszą zwróciła pewna piękna dziewczyna oraz pewna wiekowa już, ale bardzo miła jejmość. Dziewczyna okazała się córką jednego ze sławnych podróżników, zaś jejmość – wdową po kupcu perskim. Dziewczynie było na imię Arkela, zaś jejmości – Barabakasentoryna. Arkela oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia. Oświadczyłem się jej niezwłocznie i zostałem przyjęty. Wuj Tarabuk zachwycił się otyłą nieco postacią Barabakasentoryny. Idąc w moje ślady, nie zwlekał ani chwili, jeno od razu wyjawił jej chęć ożenku.

– Zgodziłabym się na ożenek, ale pod warunkiem, że zmyjesz z twarzy te czarne cętki, które cię szpecą i czynią podobnym do murzyna – odrzekła Barabakasentoryna.

– O, Barabakasentoryno! – odpowiedział wuj. – Te czarne cętki są literami, które się wiążą w słowa cudowne! Wiedz, że na powierzchni mego ciała kazałem wydrukować moje poematy, jestem bowiem poetą. Będziesz więc miała we mnie i męża, i książkę do czytania.

– Nie znoszę książek i nigdy ich nie czytam – odparła Barabakasentoryna. – Nie cofnę mego warunku. Jeśli chcesz mnie posiąść, musisz zmyć z twarzy ten druk przebrzydły.

– O, Barabakasentoryno! – westchnął wuj Tarabuk. – Kocham cię nad życie i gotów jestem ponieść wszelką ofiarę, byle tylko nazwać cię żoną. Prawdziwy poeta wszystko może przezwyciężyć, prócz miłości! Nie wiem jednak, czym mogę zmyć ten druk, który nazywasz przebrzydłym? Zdaje mi się, że nic go już nigdy nie zmyje!

– Mam zioła, których wywar zmywa wszelkie plamy – rzekła Barabakasentoryna. – Dam ci je natychmiast, abyś jeszcze w czasie podróży wykonał mój warunek.

Barabakasentoryna podała wujowi pudełko z ziołami. Wuj pochwycił je i udał się do kajuty wraz z Chińczykiem, aby tam spróbować mocy tych ziół.

Po godzinie wrócił na pokład – z twarzą zupełnie białą. Widok tej twarzy uradował mnie bardzo, gdyż znów ujrzałem dawnego wuja.

– Jesteś teraz tak piękny, że nie mogę ci odmówić mojej ręki! – zawołała Barabakasentoryna.

Po trzech miesiącach żeglugi stanęliśmy w porcie balsorskim, a stamtąd udaliśmy się do Bagdadu. Nazajutrz w Bagdadzie odbyły się dwa śluby – mój z Arkelą i wuja Tarabuka z Barabakasentoryną.

Odtąd żyliśmy spokojnie w pałacu rodzinnym. Diabeł Morski już nie nawiedzał mnie we śnie i nie kusił do podróży, ponieważ stałem się człowiekiem żonatym i poważnym.

Wuj Tarabuk od czasu do czasu próbuje pisać wiersze, ale Barabakasentoryna drze je na drobne kawałki, bo nie znosi poezji. Wuj pozwala jej na wszystko i nigdy się jej nie sprzeciwia.

Sam jej przynosi każdy świeżo napisany wiersz i mawia zazwyczaj:

– Moja droga Barabakasentoryńciu! Przynoszę ci tu wierszyk, abyś go mogła zawczasu zniszczyć.

I Barabakasentoryna niszczy bezlitośnie utwory wuja.

Co do Chińczyka – ten, jak się okazało, posiadał niezwykły talent kulinarny. Wuj Tarabuk mianował go kucharzem pałacowym.

88szramów – dziś popr. D. lm: szram. [przypis edytorski]
89kończyna – tu: końcówka. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora