Za darmo

Faraon, tom pierwszy

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Jego oddechem jest wiatr północny, który otrzeźwia zemdlałe drzewa, a Jego dmuchnięciem jest chamzim, który pali ziemię.

Kiedy wyciągnie rękę swoją nad wody, woda staje się kamieniem. On przelewa morza na nowe miejsce jak niewiasta kwas do dzieży. On rozdziera ziemię niby zbutwiałe płótno, a łyse szczyty gór nakrywa srebrnym śniegiem.

On w pszenicznym ziarnie chowa sto innych ziarn i sprawia, że lęgną się ptaki. On z sennej poczwarki wydobywa złotego motyla, a ludzkim ciałom w grobach każe oczekiwać na zmartwychwstanie…

Zasłuchani w śpiew wioślarze podnieśli wiosła i purpurowy statek królewski z wolna płynął sam z biegiem rzeki. Nagle Herhor podniósł się i zawołał:

– Skręcić do Memfis!…

Wiosła uderzyły, statek zawrócił w jednym miejscu i z szumem zaczął wdzierać się w górę wody. Za nim goniła stopniowo milknąca pieśń Sary:

– On widzi ruch serca mszycy i ukryte ścieżki, po których chadza najsamotniejsza myśl ludzka. Lecz nie masz takiego, który by Jemu spojrzał w serce i odgadł Jego zamiary.

Przed blaskiem Jego szat wielkie duchy zasłaniają swoje oblicza. Przed Jego spojrzeniem bogowie potężnych miast i narodów skręcają się i schną jako liść zwiędły.

On jest mocą, On jest życiem, On jest mądrością, On twój Pan, twój Bóg, Izraelu!…

– Dlaczego wasza dostojność kazałeś odsunąć nasz statek? – zapytała czcigodna Nikotris.

– Czy wiesz, pani, co to jest za pieśń?… – odparł Herhor w języku zrozumiałym tylko dla kapłanów. – Przecież ta głupia dziewczyna na środku Nilu śpiewa modlitwę, którą wolno odmawiać tylko w najtajemniejszym przybytku naszych świątyń…

– Więc to jest bluźnierstwo?…

– Szczęście, że na tym statku znajduje się tylko jeden kapłan – mówił minister. – Ja tego nie słyszałem, a choćbym słyszał, zapomnę. Lękam się jednak, czy bogowie nie położą ręki na tej dziewczynie.

– Ale skądże ona zna tą straszną modlitwę?… Przecież Ramzes jej nie mógł nauczyć?…

– Książę nic nie winien. Ale nie zapominaj, pani, że Żydzi niejeden taki skarb wynieśli z naszego Egiptu. Dlatego między wszystkimi narodami ziemi traktujemy ich jak świętokradców.

Królowa wzięła za rękę arcykapłana.

– Ale memu synowi – szeptała, patrząc mu w oczy – nie stanie się nic złego?…

– Ręczę pani, że nikomu nie stanie się nic złego, skoro ja nie słyszałem i nie wiem… Ale księcia trzeba rozdzielić z tą dziewczyną…

– Łagodnie rozdzielić!… prawda, namiestniku? – pytała matka.

– Jak najłagodniej, jak najnieznaczniej, ale trzeba… Zdawało mi się – mówił arcykapłan jakby do siebie – że wszystko przewidziałem… Wszystko, z wyjątkiem procesu o bluźnierstwo, który przy tej dziwnej kobiecie wisi nad następcą tronu!…

Herhor zamyślił się i dodał:

– Tak, czcigodna pani! Można śmiać się z wielu naszych przesądów; niemniej prawdą jest, że syn faraona nie powinien łączyć się z Żydówką.

Rozdział XVII

Od owego wieczoru, kiedy Sara śpiewała w łódce; statek dworski już nie ukazywał się na Nilu, a książę Ramzes począł nudzić się na dobre.

Nadchodził miesiąc Mechir, grudzień. Wody opadały niżej, ziemia rozlegała się coraz szerzej, trawa była co dzień wyższa i gęstsza, a wśród niej, jak barwne iskry, zapalały się kwiaty przerozmaitych kolorów, niezrównanego zapachu. Niby wyspy na zielonym morzu ukazywały się w ciągu jednego dnia kwieciste kępy: białe, niebieskie, żółte, różowe albo pstre kobierce, z których dyszała woń upajająca.

Mimo to książę nudził się, a nawet – czegoś lękał. Od wyjazdu ojca sam nie był w pałacu i nikt stamtąd u niego, nie wyłączając Tutmozisa, który po ostatniej rozmowie przepadł jak wąż w trawie. Czy szanowano jego samotność, czy chciano mu dokuczyć, czy wprost lękano się odwiedzać księcia dotkniętego niełaską?… Ramzes nie wiedział.

„A może ojciec i mnie odsunie od tronu, jak starszych braci?…” – myślał niekiedy następca i pot występował mu na czoło, a nogi ziębły.

Co on począłby w takim razie?

W dodatku – Sara była niezdrowa: chudła, bladła, wielkie oczy zapadały się, czasem z rana narzekała na mdłości.

– Pewnie kto czary rzucił na niebogę!… – jęczała chytra Tafet, której książę nie mógł znosić za jej gadulstwo i bardzo mizerne praktyki.

Parę razy na przykład widział następca, że Tafet wieczorami wyprawiała do Memfis ogromne kosze z jadłem, bielizną, nawet z naczyniami. Na drugi zaś dzień wniebogłosy narzekała, że w domu brak mąki, wina lub garnków. Od czasu bowiem, jak następca sprowadził się na folwark, wychodziło dziesięć razy więcej różnych produktów niż dawniej.

„Jestem pewny – myślał Ramzes – że ta gadatliwa jędza okrada mnie dla swoich Żydów, którzy w dzień znikają z Memfisu, ale w nocy roją się po najbrudniejszych zaułkach jak szczury!…”

W tych czasach jedyną rozrywką księcia było przypatrywać się zbieraniu daktyli.

Nagi chłop stawał pod wysoką, bezgałęzistą palmą, otaczał pień i siebie sznurem, jak luźną obręczą, i wchodził na drzewo piętami, całym ciałem odsadzony w tył. Sznur zaś utrzymywał go, przyciskając do drzewa. Potem sznurową obręcz posuwał na pniu o kilka cali wyżej, wspinał się, znowu posuwał sznur i w ten sposób, ciągle narażając się na złamanie karku, właził niekiedy o parę piętr116 wysoko, na szczyt, gdzie rosła kępa dużych liści i daktyle.

Świadkiem tych ćwiczeń gimnastycznych był nie tylko książę, ale i dzieci żydowskie. Z początku nie było ich. Potem między krzakami i spoza muru zaczęły wychylać się kędzierzawe główki i czarne, błyszczące oczy. Potem spostrzegłszy, że książę nie płoszy ich, dzieci wyszły ze swych ukryć i bardzo powoli zbliżyły się do obrywanego drzewa. Najśmielsza dziewczynka podniosła z ziemi piękny daktyl i podała go Ramzesowi. Jeden z chłopców zjadł sam najmniejszy daktyl, a następnie dzieci poczęły już to same jeść, już częstować księcia owocami. Z początku przynosiły mu najlepsze, później gorsze, w końcu całkiem zepsute.

Przyszły władca świata zamyślił się i rzekł w duchu:

„Oni wszędzie wlezą i zawsze tak mnie będą częstować: dobrym na przynętę, zepsutym na podziękowanie!…”

Wstał i odszedł pochmurny, a dziatwa Izraela, jak rój ptaków, rzuciła się na pracę egipskiego chłopa, który wysoko, nad ich głowami, nucił piosenkę nie myśląc ani o swoich kościach, ani o tym, że zbiera nie dla siebie.

Niezrozumiała choroba Sary, częste jej łzy, zanikanie wdzięków, a nade wszystko Żydzi, którzy przestawszy się kryć, coraz głośniej gospodarowali na folwarku, do reszty obmierziły księciu ten piękny zakątek ziemi. Nie pływał już czółnem, nie polował, nie patrzył na zbieranie daktylów, lecz pochmurny błąkał się po ogrodzie lub z tarasu śledził zamek królewski.

Nie wezwany, nigdy nie wróciłby do dworu, ale już zaczął myśleć o wyjeździe do dóbr położonych w Dolnym Egipcie, obok morza.

W takim nastroju ducha znalazł go Tutmozis, który pewnego dnia na paradnym dworskim statku przyjechał do następcy z wezwaniem od faraona.

Jego świątobliwość wracał z Tebów i pragnął, ażeby następca tronu wyjechał naprzeciw powitać go.

Książę drżał, bladł i rumienił się, gdy czytał łaskawy list pana i władcy. Był tak wzruszony, że nawet nie zauważył nowej kolosalnej peruki Tutmozisa, wydającej ze siebie piętnaście różnych zapachów, nie spostrzegł jego tuniki i płaszcza, delikatniejszego od mgły, ani sandałów zdobnych złotem i paciorkami.

Po niejakim czasie Ramzes ochłonął i nie patrząc na Tutmozisa rzekł:

– Cóżeś tak dawno nie był u mnie? Czy przestraszyła cię niełaska, w jaką wpadłem?…

– Bogowie! – zawołał elegant. – A kiedyżeś ty był w niełasce i u kogo? Każdy goniec jego świątobliwości zapytywał, jak się miewasz; zaś czcigodna pani Nikotris i jego dostojność Herhor kilka razy podpływali do twego domu licząc, że zrobisz ku nim choć sto kroków, gdy oni zrobili parę tysięcy… O wojsku już nie wspominam. Żołnierze twoich pułków jak palmy milczą podczas musztry i nie wychodzą z koszar, a dostojny Patrokles ze zmartwienia całe dnie pije i klnie…

A więc książę nie był w niełasce, a jeżeli i był, to już się skończyła!… Ta myśl podziałała na Ramzesa jak puchar dobrego wina. Szybko wykąpał się i namaścił, włożył nową bieliznę, wojskowy kaftan i hełm z piórami i poszedł do Sary, która, blada, leżała pod opieką Tafet.

Sara aż krzyknęła, zobaczywszy księcia tak ubranego. Usiadła i schwyciwszy go rękoma za szyję, poczęła szeptać:

– Ty odjeżdżasz, panie mój?… Ty już nie wrócisz!…

– A to dlaczego? – zdziwił się następca. – Czyliż raz odjeżdżałem i wracałem?…

– Pamiętam cię tak samo odzianym tam… w naszej dolince… – mówiła Sara. – O, gdzież te czasy!… Tak prędko przeszły, a tak dawno minęły.

– Ależ wrócę i przywiozę ci najznakomitszego lekarza.

– Po co?… – wtrąciła Tafet. – Ona jest zdrowa, pawica moja… jej trzeba tylko odpocząć… A lekarze egipscy wpędzą ją w prawdziwą chorobę…

Książę nawet nie spojrzał na gadatliwą kobietę.

– To był mój najszczęśliwszy miesiąc z tobą – mówiła Sara, tuląc się do Ramzesa – ale nie przyniósł mi szczęścia.

Na statku królewskim zatrąbiono, powtarzając sygnał dany w górze rzeki.

Sara wstrząsnęła się.

– O, czy słyszysz, panie, te straszne głosy?… Słyszysz i uśmiechasz się… i biada mi, wyrywasz się z moich objęć… Kiedy trąbki wołają, nic cię nie zatrzyma, a już najmniej twoja niewolnica….

– Chciałażbyś, ażebym zawsze słuchał gdakania kur folwarcznych?… – przerwał zniecierpliwiony książę. – Bądź zdrowa i wesoło czekaj na mnie…

Sara wypuściła go z objęć i spojrzała tak żałośnie, że następca złagodniał i pogłaskał ją.

 

– No, bądźże spokojna… – mówił. – Boisz się głosu naszych trąb… Alboż one wtedy złą były wróżbą?…

– Panie – odezwała się Sara – ja wiem, że oni cię tam zatrzymają… Więc zrób mi ostatnią łaskę… Dam ci – mówiła szlochając – dam ci klatkę gołąbków… One tu urodziły się i porosły… Więc… ile razy wspomnisz o słudze twej, otwórz klatkę i wypuść jednego ptaka… On mi wiadomość przyniesie od ciebie, a ja… ucałuję go… upieszczę, jak… jak… No, już idź!

Książę uścisnął ją i wyszedł do statku, polecając swemu Murzynowi, aby zaczekał na gołębie Sary i dopędził go w lekkim czółnie.

Na widok następcy odezwały się bębny i piszczałki, a osada podniosła wielki krzyk. Znalazłszy się między żołnierzami, książę głęboko odetchnął i przeciągnął ręce, jakby uwolnione z powrozów.

– No – rzekł do Tutmozisa – dokuczyły mi już i baby, i Żydzi… Ozyrysie!… lepiej każ mnie natychmiast upiec przy wolnym ogniu, ale nie osadzaj drugi raz na folwarku.

– Tak – potwierdził Tutmozis – miłość jest jak miód: ze smakiem można jej kosztować, ale niepodobna – kąpać się w niej. Brr!… aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę, żeś blisko dwa miesiące spędził karmiony pocałunkami wieczór, daktylami z rana, a oślim mlekiem w południe…

– Sara jest bardzo dobra dziewczyna – wtrącił książę.

– Ja też nie mówię o niej, tylko o tych Żydach, którzy obsiedli folwark jak papirus moczary. Czy widzisz, że jeszcze wyglądają za tobą, a może nawet zasyłają ci pozdrowienia – prawił pochlebca.

Książę z niechęcią odwrócił się w inną stronę, a Tutmozis wesoło mrugnął na oficerów, jakby chciał im dać do zrozumienia, że Ramzes nieprędko rzuci ich towarzystwo.

Im bardziej posuwali się w górę rzeki, tym gęściej było ludu na obu brzegach i czółen na Nilu, tym więcej płynęło kwiatów, wieńców i bukietów rzucanych pod statek faraona.

O milę za Memfisem stały ciżby z chorągwiami, bogami i muzyką i rozlegał się wielki gwar, podobny do zgiełku burzy.

– Otóż i jego świątobliwość! – zawołał radośnie Tutmozis.

Oczom patrzących ukazał się jedyny widok. Środkiem szerokiego zakrętu płynęła ogromna łódź faraona, z przodem podniesionym jak łabędź. Z prawej i lewej strony, niby dwa olbrzymie skrzydła, sunęły niezliczone łódki poddanych, a z tyłu, niby bogaty wachlarz, roztaczał się orszak władcy Egiptu.

Kto żył – krzyczał, śpiewał, klaskał lub rzucał kwiaty do stóp panu, którego nawet nikt nie widział. Dość było, że nad złocistym namiotem i pękami strusich piór powiewała czerwono-niebieska chorągiew, znak obecności faraona.

Ludzie w łódkach byli jak pijani, ludzie na brzegu jak oszaleli. Co chwilę jakieś czółno potrącało lub wywracało inne i ktoś wpadał w wodę, z której na szczęście uciekły krokodyle spłoszone niebywałym hałasem. Na brzegach popychano się, nikt bowiem nie patrzył na sąsiada, na ojca, na dziecko, ale obłąkane oczy wlepiał w złocisty dziób łodzi i namiot królewski. Nawet ludzie tratowani, kórym rozhukany tłum bezmyślnie gniótł żebra i skręcał stawy, nie mieli innego okrzyku nad ten:

– Żyj wiecznie, władco nasz!… Świeć, słońce Egiptu!…

Szał powitalny niebawem udzielił się i łodzi następcy tronu: oficerowie, żołnierze i wioślarze, zbici w jeden tłum, krzyczeli na wyścigi, a Tutmozis, zapominając o następcy tronu, wdarł się na wysoki przód statku i o mało nie wleciał w wodę.

Wtem z królewskiej łodzi zatrąbiono i po chwili odpowiedziała trąbka ze statku Ramzesa. Drugi sygnał i – czółno następcy przybiło do wielkiej łodzi faraona.

Jakiś urzędnik wezwał Ramzesa. Między statki rzucono cedrowy mostek z rzeźbionymi poręczami i – książę znalazł się wobec ojca.

Widok faraona czy burza okrzyków huczących dokoła tak oszołomiły księcia, że nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Upadł ojcu do nóg, a pan świata przycisnął go do swej boskiej piersi.

W chwilę później podniesiono boczne ściany namiotu i cały lud z obu brzegów Nilu ujrzał swego władcę na tronie, a na najwyższym stopniu klęczącego, z głową na ojcowskich piersiach, księcia Ramzesa.

Stała się taka cisza, że było słychać szelest chorągiewek na statkach. I nagle wybuchnął ogromny krzyk, większy aniżeli wszystkie dotychczasowe. Uczcił nim lud egipski pojednanie ojca z synem, pozdrawiał obecnego, witał przyszłego pana.

Jeżeli ktokolwiek rachował na niesnaski w świętej rodzinie faraona, mógł dziś przekonać się, że nowa gałąź królewska mocno trzyma się pnia.

Jego świątobliwość wyglądał bardzo mizernie. Po czułym przywitaniu syna kazał mu usiąść obok tronu i rzekł:

– Dusza moja rwała się do ciebie, Ramzesie, tym goręcej, im lepsze miałem wieści o tobie. Dziś widzę, że jesteś nie tylko młodzianem o lwim sercu, ale i mężem pełnym roztropności, który umie oceniać własne postępki, potrafi hamować się i ma poczucie interesów państwowych.

A gdy wzruszony książę milczał i całował ojcowskie nogi, pan mówił dalej:

– Dobrze postąpiłeś, zrzekając się dwu pułków greckich, należy ci się bowiem korpus Menfi, którego od dzisiaj jesteś wodzem…

– Ojcze mój!… – szepnął drżący następca.

– Nadto, w Dolnym Egipcie, z trzech stron otwartym na ataki nieprzyjaciół, potrzebny mi jest mąż dzielny i rozumny, który by wszystko dokoła widział, rozważył w sercu swoim i szybko działał w nagłych wypadkach. Z tego powodu, w tamtej połowie królestwa, ciebie mianuję moim namiestnikiem.

Ramzesowi obfite łzy popłynęły z oczu. Żegnał nimi swoją młodość, witał władzę, do której od wielu lat z tęsknością i niepokojem zwracała się jego dusza.

– Jestem już człowiek zmęczony i schorzały – mówił władca – i gdyby nie troska o twój młodociany wiek i przyszłość państwa, dziś jeszcze prosiłbym wiecznie żyjących przodków, aby mnie odwołali do swej chwały. Lecz z każdym dniem jest mi ciężej, i dlatego, Ramzesie, zaczniesz już podzielać ze mną brzemię władzy. Jak kokosz uczy swoje pisklęta wyszukiwać ziarn i chronić się przed jastrzębiem, tak ja nauczę ciebie pełnej trudów sztuki rządzenia państwem i śledzenia obrotów nieprzyjaciół. Obyś z czasem padł na nich jak orzeł na płoche kuropatwy!

Łódź królewska i jej strojny orszak przybiły pod pałac. Strudzony pan wsiadł do lektyki, a w tej chwili do następcy zbliżył się Herhor.

– Pozwól, dostojny książę – odezwał się – abym był pierwszym z tych, którzy radują się twoim wyniesieniem. Obyś z równym szczęściem przewodził wojskom, jak rządził najważniejszą prowincją państwa na chwałę Egiptu.

Ramzes mocno uścisnął mu rękę.

– Tyś to zrobił, Herhorze? – spytał.

– To ci się należało – odparł minister.

– Masz moją wdzięczność i przekonasz się, że jest coś warta.

– Jużeś mnie wynagrodził, mówiąc tak – odpowiedział Herhor.

Książę chciał odejść, Herhor jeszcze go zatrzymał.

– Małe słówko – rzekł. – Ostrzeż, następco, jedną z twych kobiet, Sarę, ażeby nie śpiewała pieśni religijnych.

A gdy Ramzes patrzył na niego zdziwiony, dodał:

– Wtedy, podczas przejażdżki na Nilu, dziewczyna ta śpiewała nasz najświętszy hymn, którego ma prawo słuchać tylko faraon i arcykapłani. Biedne dziecko mogło ciężko odpokutować za swoją umiejętność śpiewu i nieświadomość o tym, co śpiewa.

– Więc ona popełniłaby bluźnierstwo?… – spytał zmieszany książę.

– Mimowolne – odpowiedział arcykapłan. – Na szczęście, tylko ja słyszałem i sądzę, że między tą pieśnią i naszym hymnem jest podobieństwo bardzo odległe. W każdym razie niech jej już nigdy nie powtarza.

– No i powinna się oczyścić – wtrącił książę. – Czy dość będzie dla cudzoziemki, jeżeli ofiaruje świątyni Izydy trzydzieści krów?…

– Owszem, niech ofiaruje – odparł Herhor z lekkim grymasem. – Bogowie nie obrażają się za dary…

– Ty zaś, szlachetny panie – mówił Ramzes – racz przyjąć cudowną tarczę, którąm dostał od mego świętego dziada…

– Ja?… tarczę Amenhotepa?… – zawołał wzruszony minister. – Czyliżem jej godzien?…

– Mądrością dorównywasz memu dziadowi, a stanowiskiem dorównasz.

Herhor milcząc złożył głęboki ukłon. Owa złota tarcza wysadzona drogimi kamieniami, oprócz wielkiej wartości pieniężnej, miała jeszcze znaczenie amuletu; była więc królewskim darem.

Ale bardziej doniosłe znaczenie miały słowa księcia, że – Herhor stanowiskiem dorówna Amenhotepowi. Amenhotep był teściem faraona… Czyby następca już zdecydował się poślubić córkę jego, Herhora?…

Było to ulubione marzenie ministra i królowej Nikotris. Trzeba jednak przyznać, że Ramzes mówiąc o przyszłych dostojeństwach Herhora bynajmniej nie myślał o żenieniu się z jego córką, lecz – o daniu mu nowych urzędów, których było pełno w świątyniach i przy dworze.

Rozdział XVIII

Od dnia kiedy został namiestnikiem Dolnego Egiptu, zaczęło się dla Ramzesa życie niesłychanie uciążliwe, jakiego nie domyślał się nawet, pomimo że urodził się i wyrósł wśród królewskiego dworu.

Wprost tyranizowano go, a katami byli interesanci różnych gatunków i rozmaitych klas społecznych.

Już w pierwszym dniu, na widok tłumu ludzi, którzy, cisnąc się i popychając, mimowolnie wydeptywali mu trawniki, łamali drzewa, nawet psuli mur otaczający, następca do swej willi zażądał warty. Ale trzeciego dnia musiał uciec ze swego domu w obręb właściwego pałacu, gdzie z powodu gęstej straży, a nade wszystko wysokich murów, dostęp dla zwykłych ludzi był utrudniony.

W ciągu dekady, poprzedzającej wyjazd, przed oczyma Ramzesa przesunęli się przedstawiciele całego Egiptu, jeżeli nie całego ówczesnego świata.

Najpierwej puszczano wielkich. Więc przychodzili pozdrawiać go: arcykapłani świątyń, ministrowie, posłowie feniccy, greccy, żydowscy, asyryjscy, nubijscy, których nawet ubiorów nie mógł spamiętać. Dalej szli naczelnicy sąsiednich nomesów, sędziowie, pisarze, wyżsi oficerowie korpusu Menfi i posiadacze ziemscy.

Ludzie ci nie żądali niczego, wypowiadali tylko swoją radość. Ale książę, słuchając ich od rana do południa i od południa do wieczora, czuł zamęt w głowie i drżenie we wszystkich członkach.

Potem przyszli reprezentanci niższych klas z darami: kupcy ze złotem, bursztynem, zagranicznymi tkaninami, pachnidłami i owocami. Potem bankierzy i wypożyczający na procenta117. Dalej – architekci z planami nowych budowli, rzeźbiarze z projektami posągów i płaskorzeźb, kamieniarze, fabrykanci naczyń glinianych, stolarze zwyczajni i ozdobni, kowale, giserzy, garbarze, winiarze, tkacze, nawet paraszytowie, którzy otwierali ciała zmarłych.

Jeszcze nie skończyła się procesja hołdowników, a już nadciągnęła armia proszących. Inwalidzi, wdowy i sieroty po oficerach domagali się pensji; szlachetni panowie – dworskich urzędów dla synów. Inżynierowie przynosili projekta nowych sposobów irygacji, lekarze środki przeciw wszelkim chorobom, wróżbici horoskopy. Krewni więźniów podawali prośby o zmniejszenie kary, skazani na śmierć o darowanie życia, chorzy błagali, aby następca dotknął ich lub udzielił im swej śliny.

Zgłaszały się wreszcie piękne kobiety tudzież matki dorodnych córek, pokornie i natrętnie prosząc, aby namiestnik przyjął je do swego domu. Niektóre oznaczały wysokość żądanej pensji, zachwalały swoje dziewictwo i talenta.

Po dziesięciu dniach przypatrywania się co chwilę nowym osobom i twarzom i wysłuchiwania próśb, które zaspokoić mógłby chyba majątek całego świata i boska potęga, książę Ramzes wyczerpał się. Nie mógł sypiać, był tak rozdrażniony, że irytował go brzęk muchy, i chwilami nie rozumiał: o czym mówią do niego?

W tym położeniu znowu Herhor przyszedł mu z pomocą. Możnym kazał zapowiedzieć, że książę już nie przyjmuje interesantów, a na lud, który, mimo kilkukrotnych wezwań do rozejścia się, wciąż czekał, wysłał kompanię numidyjskich żołnierzy z kijami. Tym udało się bez porównania łatwiej aniżeli Ramzesowi zadowolnić ludzką pożądliwość. Zanim bowiem minęła godzina, interesanci znikli z placu niby mgła, a ten i ów przez parę dni następnych okładał wodą głowę lub inną rozbitą część ciała.

Po tej próbie piastowania najwyższej władzy książę uczuł głęboką wzgardę dla ludzi i wpadł w apatię.

Dwa dni leżał na kanapie, z rękoma pod głową, bezmyślnie patrząc w sufit. Już nie dziwił się, że jego świątobliwy ojciec przepędza czas pod ołtarzami bogów, lecz nie mógł pojąć, jakim sposobem Herhor daje sobie radę z nawałem podobnych interesów, które, jak burza, nie tylko przewyższają siły człowieka, lecz nawet mogą zmiażdżyć.

„W jaki sposób przeprowadzić tu swoje plany, jeżeli tłum interesantów pęta naszą wolę, pożera myśli, wypija krew?… Po dziesięciu dniach jestem chory, po roku chyba bym ogłupiał!… Na tym urzędzie niepodobna robić żadnych projektów, lecz po prostu bronić się od szaleństwa…”

 

Był tak zatrwożony bezsilnością na stanowisku władcy, że – wezwał Herhora i jękliwym głosem opowiedział mu swoje strapienie.

Mąż stanu z uśmiechem słuchał biadań młodego sternika nawy państwowej, wreszcie rzekł:

– Czy wiesz, panie, że ten ogromny pałac, w którym mieszkamy, wzniósł tylko jeden budowniczy, imieniem Senebi, i w dodatku – umarł przed ukończeniem go?… A z pewnością zrozumiesz: dlaczego wiecznie żyjący ten architekt mógł wykonać swój plan, nigdy nie zmęczywszy się i zawsze mając wesoły umysł.

– Ciekawym?…

– Oto on sam nie robił wszystkiego; nie ciosał belek i kamieni, nie wygniatał cegły, nie nosił jej na rusztowania, nie układał i nie spajał. On tylko wymalował plan, a jeszcze i do tego miał pomocników.

Ty zaś, książę, wszystko chciałeś wykonać sam; sam wysłuchać i załatwić wszelkie interesa. To przechodzi człowiecze siły.

– Jakże miałem robić inaczej, jeżeli między proszącymi znajdowali się niewinnie pokrzywdzeni albo zasługa nie wynagrodzona? Przecież fundamentem państwa jest sprawiedliwość – odparł następca.

– Ilu książę możesz wysłuchać dziennie bez zmęczenia? – spytał Herhor.

– No… dwudziestu…

– Toś szczęśliwy. Ja słucham najwyżej sześciu lub dziesięciu, lecz nie są nimi interesanci, tylko – wielcy pisarze, nadzorcy i ministrowie. Każdy z nich nie donosi mi drobiazgów, lecz rzeczy najważniejsze, jakie dzieją się: w armii, w dobrach faraona, w sprawach religijnych, w sądach, w nomesach, w ruchach Nilu. Dlatego zaś nie donoszą mi błahostek, że każdy z nich, zanim przyszedł do mnie, musiał wysłuchać dziesięciu pisarzy mniejszych. Każdy mniejszy pisarz i dozorca zebrał wiadomości od dziesięciu podpisarzy i poddozorców, a tamci znowu wysłuchali raporty od dziesięciu niższych urzędników.

Tym sposobem ja i jego świątobliwość, rozmawiając tylko z dziesięcioma ludźmi dziennie, wiemy, co ważnego stało się w stu tysiącach punktów kraju i świata.

Wartownik, który czuwa na kawałku ulicy w Memfis, widzi tylko parę domów. Dziesiętnik zna całą ulicę, setnik oddział miasta, naczelnik całe miasto. Faraon zaś stoi ponad nimi wszystkimi, niby na najwyższym pylonie świątyni Ptah, i widzi nie tylko Memfis, ale jeszcze miasta: Sochem118, On119, Cherau120, Turra, Tetaui121, ich okolice i kawałek pustyni zachodniej.

Z tej wysokości jego świątobliwość nie spostrzega wprawdzie ludzi skrzywdzonych albo nie nagrodzonych, ale dojrzy tłum gromadzących się bez zajęcia robotników. Nie zobaczy żołnierza w szynkowni, ale pozna, czy pułk odbywa musztrę. Nie widzi, co gotuje na obiad jakiś chłop albo mieszczanin, ale dostrzeże pożar zaczynający się w dzielnicy.

Ten porządek państwowy – mówił ożywiając się Herhor – jest naszą chwałą i potęgą. A kiedy Snofru122, jeden z faraonów najpierwszej dynastii, spytał pewnego kapłana, jaki by sobie pomnik wystawić? – ten odpowiedział:

Wyrysuj, panie, na ziemi kwadrat i połóż na nim sześć milionów głazów – one przedstawią lud. Na tej warstwie połóż sześćdziesiąt tysięcy kamieni ociosanych – to będą twoi niżsi urzędnicy. Na tym ułóż sześć tysięcy kamieni wygładzonych – to będą wyżsi urzędnicy. Na tym postaw sześćdziesiąt sztuk pokrytych rzeźbą – to będą twoi najbliżsi doradcy i wodzowie, a na szczycie połóż jedną bryłę ze złotym wizerunkiem słońca – a będziesz ty sam.

Tak też zrobił faraon Snofru. W ten sposób powstała najstarsza piramida schodowa – rzetelny obraz naszego państwa – z której urodziły się wszystkie inne. Są to budowle niewzruszone, z których szczytu widać krańce świata, a które będą podziwem najodleglejszych pokoleń.

W takim urządzeniu – ciągnął minister – spoczywa i nasza przewaga nad sąsiadami. Etiopowie byli równie liczni jak my. Lecz ich król sam troszczył się o swoje bydło, sam bił kijem poddanych i ani wiedział, ilu ich ma, ani potrafił zgromadzić ich, gdy wkroczyły nasze wojska. Tam nie było jednej Etiopii, ale wielka gromada ludzi nieuporządkowanych. Więc dzisiaj są naszymi wasalami.

Książę libijski sam sądzi każdą sprawę, szczególniej między ludźmi bogatymi, i tyle oddaje im czasu, że prawie nie może obejrzeć się za siebie. Toteż, pod jego bokiem, rodzą się całe bandy rozbójników, których my wytępiamy.

Wiedz jeszcze i o tym, panie, że gdyby w Fenicji był jeden wspólny władca, który by wiedział, co się dzieje, i rozkazywał we wszystkich miastach, kraj ten nie płaciłby nam ani utena danin. A co to za szczęście dla nas, że królowie Niniwy i Babelu mają tylko po jednym ministrze i tak są zmęczeni nawałem spraw, jak ty dzisiaj! Oni wszystko sami chcą widzieć, sądzić i rozkazywać, przez co na sto lat zawikłali sprawy państwa. Lecz gdyby znalazł się jaki nikczemny pisarz egipski, który poszedłby tam, wytłumaczył królom ich błędy w rządzeniu i zaprowadził naszą urzędniczą hierarchię, naszą piramidę, za kilkanaście lat Judea123 i Fenicja wpadłyby w ręce Asyryjczyków, a za kilkadziesiąt lat – od wschodu i północy, lądem i morzem zwaliłyby się na nas potężne armie, którym moglibyśmy nie dać rady.

– Więc dzisiaj my napadnijmy ich, korzystając z nieładu! – zawołał książę.

– Jeszcze nie wyleczyliśmy się z poprzednich naszych zwycięstw – odparł zimno Herhor i zaczął żegnać Ramzesa.

– Alboż zwycięstwa osłabiły nas?… – wybuchnął następca. – Alboż nie zwieźliśmy skarbów?…

– A czy nie psuje się topór, którym ścinamy drzewo?… – zapytał Herhor i wyszedł.

Książę zrozumiał, że wielki minister chce spokoju za wszelką cenę, pomimo że sam jest naczelnikiem armii.

– Zobaczymy!… – szepnął do siebie.

Na parę dni przed wyjazdem Ramzes wezwany został do jego świątobliwości. Faraon siedział na fotelu w marmurowej sali, w której nie było nikogo, a czterech wejść strzegły nubijskie warty.

Obok fotelu124 królewskiego stał taboret dla księcia i mały stolik założony dokumentami pisanymi na papirusie. Na ścianach były kolorowane płaskorzeźby przedstawiające zajęcia rolne, a w rogach sali sztywne posągi Ozyrysa, z melancholijnym uśmiechem na ustach.

Kiedy książę na rozkaz ojca usiadł, jego świątobliwość odezwał się:

– Masz tu, książę, twoje dokumenta, jako wódz i namiestnik. Cóż, podobno pierwsze dni władzy zmęczyły cię?…

– W służbie waszej świątobliwości znajdę siły.

– Pochlebca!… – uśmiechnął się pan. – Pamiętaj, że nie chcę, ażebyś się zapracowywał… Baw się, młodość potrzebuje rozrywki… Nie znaczy to jednak, ażebyś nie miał ważnych spraw do załatwienia.

– Jestem gotów.

– Po pierwsze… Po pierwsze odkryję ci moje troski. Skarb nasz źle wygląda: dopływ podatków jest co rok mniejszy, osobliwie z Dolnego Egiptu, a rozchody mnożą się…

Pan zamyślił się.

– Te kobiety… te kobiety, Ramzesie, pochłaniają bogactwa nie tylko śmiertelnych ludzi, ale i moje. Mam ich kilkaset, a każda chce posiadać jak najwięcej pokojówek, modystek, fryzjerów, niewolników do lektyki, niewolników do pokoju, konie, wioślarzy, nawet swoich ulubieńców i dzieci… Małe dzieci!… Kiedy wróciłem z Tebów, jedna z tych pań, której nawet nie pamiętam, zabiegła mi drogę i prezentując tęgiego trzyletniego chłopaka żądała, abym mu wyznaczył majątek, gdyż ma to być mój syn… Trzyletni syn, czy uważasz, wasza dostojność?… Rzecz prosta, nie mogłem spierać się z kobietą, jeszcze w tak delikatnej sprawie. Ale – człowiekowi szlachetnie urodzonemu łatwiej być uprzejmym aniżeli znaleźć pieniądze na każdą podobną fantazję…

Pokiwał głową, odpoczął i mówił dalej:

– Tymczasem moje dochody od początku panowania zmniejszyły się do połowy, szczególniej w Dolnym Egipcie. Pytam się: co to znaczy?… Odpowiadają: lud zubożał, ubyło wielu mieszkańców, morze zasypało pewną przestrzeń gruntów od północy, a pustynia od wschodu, było kilka lat nieurodzajnych, słowem – awantura za awanturą, a w skarbie coraz płycej…

Proszę cię więc, ażebyś mi wyświetlił tą sprawę. Rozpatrz się, poznaj ludzi dobrze informowanych i prawdomównych i utwórz z nich komisję śledczą. Gdy zaś zaczną składać raporty, nie ufaj zbytecznie papirusowi, ale to i owo sprawdź osobiście. Słyszę, że masz oko wodza, a jeżeli tak jest, jedno spojrzenie nauczy cię, o ile są dokładnymi opowieści członków komisji. Ale nie śpiesz się ze zdaniem, a nade wszystko – nie wygłaszaj go. Każdy ważny wniosek, jaki ci dziś przyjdzie do głowy – zapisz, a po kilku dniach znowu przypatrz się tej samej sprawie i znowu zapisz. To nauczy cię ostrożności w sądach i trafności w ogarnianiu przedmiotów.

– Stanie się, jak rozkazujesz, wasza świątobliwość – wtrącił książę.

– Druga misja, którą musisz załatwić, jest trudniejsza. Coś się tam dzieje w Asyrii, co mój rząd zaczyna niepokoić.

Kapłani nasi opowiadają, że za Morzem Północnym jest piramidalna góra, zwykle okryta zielonością u spodu, śniegiem u szczytu, która ma dziwne obyczaje. Po wielu latach spokoju nagle zaczyna dymić, trząść się, huczeć, a potem wyrzuca z siebie tyle płynnego ognia, ile jest wody w Nilu. Ogień ten kilkoma korytami rozlewa się po jej bokach i na ogromnej przestrzeni rujnuje pracę rolników.

116piętr – dziś popr.: pięter. [przypis edytorski]
117na procenta – dziś popr.: na procent. [przypis edytorski]
118Sochem – Chem, gr. Letopolis, stolica 2. nomu Dolnego Egiptu, ok. 30 km na północny zachód od Memfis. [przypis edytorski]
119On (hebr.) – gr. Heliopolis, stolica 13. nomu Dolnego Egiptu, ok. 20 km na północ od Memfis. [przypis edytorski]
120Cherau – na wschodnim brzegu Nilu, ok. 20 km na północ od Memfis. [przypis edytorski]
121Tetaui – Iczitaui, miasto na zachodnim brzegu Nilu ok. 30 km na południe od Memfis, niedaleko dzisiejszego al-Liszt. [przypis edytorski]
122Snofru (ok. 2613–2589 p.n.e.) – założyciel IV dynastii, przypisuje mu się budowę co najmniej trzech piramid: przebudowę zaczętej przez jego ojca schodkowej piramidy w Meidum, Piramidy Łamanej w Dahszur (5 km na południe od Memfis) oraz Czerwonej Piramidy w Dahszur, pierwszej typowej piramidy o kształcie ostrosłupa, w której został pochowany. Pierwszy grobowiec władców Egiptu o kształcie piramidy, kamienna piramida schodkowa, jaką opisuje autor, została wzniesiona kilkadziesiąt lat wcześniej w Sakkarze (5 km na północny zachód od Memfis) na polecenie władcy III dynastii Dżesera (Dżosera) (ok. 2667–2648 p.n.e.) przez architekta Imhotepa, mędrca-kapłana uznawanego także za twórcę egipskiej medycyny, czczonego później jako opiekun skrybów. Piramida Dżesera składa się z sześciu segmentów. [przypis edytorski]
123Judea – górzysta południowa część historycznej Ziemi Izraela. [przypis edytorski]
124fotelu – dziś popr.: fotela. [przypis edytorski]