Za darmo

Poglądy księdza Hieronima Coignarda

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Zabawne są te wszystkie wywody twoje, przezacny panie Wisienko, o rozmnażaniu i naturze! – ciągnął dalej ksiądz Coignard. – Wyglądasz z nimi jak prosty sobie mieszczuch, który obejrzawszy obrazy i obicia w królewskiej sali obrad, mniema, iż posiadł wszystkie sekrety Króla Jegomości. Podobnie jak sekret mieści się w rozmowie suwerena z ministrami, tak przeznaczenie ludzkości w myślach, płynących jednocześnie ze Stwórcy i stworzenia. Reszta to głupstwa mogące bawić tępogłowych dociekaczy i erudytów, jakich pełno w każdej akademii. Jeśli mi już chcesz bajać o naturze, to mów o tej, jaką widuje się pod „Małym Bachusem” w osobie koronczarki Kasi, krąglutkiej i cudnie zbudowanej.

– Ty zaś, drogi gospodarzu – dodał – racz mi dać wina, bym zwilżył gardło, wyschłe z oburzenia, iż czcigodny Mikołaj Wisienka oskarża naturę o zbrodnię ateizmu! Do stu tysięcy diabłów, jest tak nawet! Tak, Wisienko! A jeśli mimo wszystko natura ta śpiewa chwałę Bogu, to czyni to nieświadomie, bowiem świadomość istnieje tylko w umyśle człowieka, będącego wytworem skończoności i nieskończoności jednocześnie!… Wina!

Ojciec napełnił co prędzej kubek zacnego mistrza mego dobrym winem, potem postąpił tak samo z kubkiem pana Mikołaja Wisienki, a oni trącili się w jak najlepszej myśli, albowiem byli to ludzie porządni i wiedzieli, co się winu należy.

VI. Nowe ministerstwo

Mister Shippen, wykonywujący w Greenwich zawód ślusarski, ile tylko razy przyjeżdżał do Paryża, stołował się zawsze w gospodzie „Pod Królową Gęsią Nóżką” i jadał obiady w towarzystwie gospodarza oraz mego mistrza, czcigodnego księdza Hieronima Coignarda. Tego dnia po deserze, zażądawszy jak zawsze butelki wina, zapalił fajkę, wyjął z kieszeni „Gazetę Londyńską” i zaczął w skupieniu ducha pić, palić, czytać jednocześnie. Po chwili złożył gazetę, fajkę położył na brzegu stołu i powiedział:

– Panowie, gabinet upadł!

– Oo… – pocieszył go ksiądz Coignard – to rzecz bez znaczenia!

– Przepraszam – odrzekł mister Shippen – ale to posiada znaczenie, bowiem poprzednie ministerstwo było torysowskie, przeto nowe będzie whigowskie, a zresztą wszystko, co się dzieje w Anglii, ma wielkie znaczenie!

– Proszę pana – powiedział mistrz – mieliśmy już we Francji zmiany daleko większe niż ta. Widzieliśmy, jak zastąpiono cztery pierwotne sekretariaty stanu sześciu lub siedmiu radami, każda zaś miała po dziesięciu członków, czyli panów ministrów pokrajano na drobne kawałki, potem zaś, i to niedługo, posklejano ich na nowo i przywrócono do życia w poprzednim kształcie. Za każdą taką zmianą jedni klęli się, że wszystko przepadło, drudzy głosili, że teraz została ocalona ojczyzna, a nawet śpiewano o tym piosenki.

Ja osobiście nie interesuję się zgoła tym, co się dzieje w gabinecie Króla Jegomości; uczyniłem spostrzeżenie, że sam tok życia nie ulega zgoła żadnej zmianie, a po reformie ludzie pozostają jak dawniej samolubni, chciwi, nikczemni, okrutni, głupi, wściekli, że co roku rodzi się mniej więcej taż sama ilość dzieci, tyleż zawiera się małżeństw, tyleż rozdziela się par rogów i tyluż ludzi zawisa na szubienicy, co razem świadczy o pięknym, nie zmąconym niczym trwaniu społeczeństwa i społecznego ładu. Ład ten zaś jest stały, szanowny panie, i nic go naruszyć nie zdoła, albowiem oparty on jest o fundament słabości i głupoty człowieczej, zaś ten trybunał kryminalny nie pomyli się w wyroku nigdy! Gmach tak trwały urągać może śmiało wszelkim zakusom najgorszych suwerenów oraz tłuszczy nikczemnych urzędników, idących w nagonce.

Ojciec mój przysłuchiwał się uważnie rozmowie, trzymając w ręku wielki szpikulec do nadziewania pieczeni słoniną, gdy zaś ks. Coignard skończył, uczynił stanowczym głosem uwagę, że zdarzyć się może czasem dobry minister. Sam zna nawet takiego, a był nim właśnie niedawno zmarły Dubois, autor bardzo mądrego rozporządzenia, które broni kucharzy przeciw nienasyconej zachłanności rzeźników i pasztetników.

– Być może – zgodził się mój mistrz ochotnie – być może, panie Szpikuliński, ale w kwestiach tego rodzaju najlepiej dyskutować z panem Ciastolepem. Nam idzie o to, by stwierdzić, że państwa trwają nie skutkiem mądrości kilku jakichś tam sekretarzy stanu, jeno że jest to wynik zbiorowych potrzeb wielu milionów ludzi, którzy w celu utrzymania się przy życiu oddają się różnym rodzajom pracy ciężkiej i haniebnej, jak przemysłowi, handlowi, rolnictwu, wojnie i żegludze. Te wszystkie nędze osobnicze, razem wzięte, zwą się potęgą ludu, a ani książęta, ani ministrowie nie mają w niej żadnego udziału ni zasługi.

– Myli się ksiądz – zauważył Anglik – ministrowie biorą w tym żywy udział, stwarzając ustawy, z których każda może wzbogacić lub zniszczyć cały naród.

– Przesada, wielka przesada! – odparł mistrz. – Zresztą cóż oni mogą zrobić? Sprawy państwa mają zakres tak szeroki, że człowiek nie ogarnia go spojrzeniem. Przeto przebaczyć należy ministrom działającym na oślep i nie żywić ku nim nienawiści ani za dobre rzeczy, które zaprowadzić chcieli, ani za zło, jakiego są sprawcami; należy pamiętać zawsze, że działali na oślep, jak Collin-Maillard28. Zresztą, gdybyśmy na sprawy patrzyli bez przesądów, to owe dobre i złe rzeczy wydałyby się nam drobiazgami, bo bardzo wątpię, czy jakieś rozporządzenie lub ustawa może mieć skutki takie, jak pan powiadasz. Weźmy na przykład dziewczęta publiczne. Wszakże w ciągu jednego roku wydają władze przeciw nim samym więcej edyktów niż w ciągu lat stu przeciw wszystkim innym stanom w państwie, a mimo to uprawiają one nieprzerwanie swe rzemiosło, i to z zastraszającą wprost precyzją prawa natury.

Śmieję się po prostu z naiwnych gryzipiórków w guście urzędnika specjalnego, nazwiskiem Nicodème, który dniem i nocą medytuje, jakby im zamknąć sklepik. Drwią w żywe oczy z takiej figury jak mer Bordeaux, pan Baiselance29, który stworzył wespół z fiskalistami bezsilną ligę ku ich zatracie. Mogę panu zaręczyć, że fląderka i koronczarka jednocześnie, Kasia, nie zna ani pana Baiselance, ani owych rozporządzeń i będzie się puszczała codziennie, wbrew ustawom, aż do ostatnich dni żywota, który, mam nadzieję, zakończy w sposób przykładny i katolicki. Nie posunę się do twierdzenia, że wszystkie projekty ustaw, jakimi minister wypycha portfel, są to bezpożyteczne papierzyska, skierowane przeciw prostytucji, twierdzę jeno, że nie są zdolne stworzyć warunków życia ani ich zniweczyć.

– Czcigodny księże – odrzekł ślusarz z Greenwich – z prostactwa wysłowienia pańskiego widać, iż niewolnictwo ukształtowało twój umysł. Wyrażałbyś się zgoła inaczej o ministrach i prawach, gdybyś jak ja cieszył się rządem wolnościowym.

– Panie Shippen, który robisz łańcuszki i kłódki, wiedz, że jedyna wolność to wolność ducha, który pogardził znikomościami tego świata. Z wolności społecznych drwię sobie, są to bowiem chochoły, są to złudzenia schlebiające pysze głupców.

– Utwierdzasz mnie ksiądz w opinii, iż Francuzi są oswojonymi małpami – zauważył obiektywnie pan Shippen.

– Za pozwoleniem! – wrzasnął papa Leonard stając w pogotowiu ze swym szpikulcem. – Zdarzają się pośród nich także nie oswojone lwy!

– Nie ma tylko obywateli! – odparł spokojnie pan Shippen. – Wszyscy rozprawiają w Tuileriach o sprawach publicznych, a z onych wszystkich swarów nie rodzi się żadna rozsądna myśl. Naród wasz to coś w rodzaju wrzaskliwej menażerii.

– Proszę pana – powiedział ks. Coignard – prawdą jest, że społeczeństwa ludzkie, doszedłszy do pewnej granicy obłaskawienia i wyrafinowania, zaczynają stawać się czymś w rodzaju menażerii i że postęp narzuca życie w klatce, a oducza od błąkania się smętnego bez celu po lasach. Ten stan jest jednak wspólny wszystkim ludom Europy.

– Księże – odparł ślusarz – Anglia nie jest menażerią, posiada ona bowiem parlament, przed którym ministrowie są odpowiedzialni.

– Panie – zauważył ksiądz – niedalekim jest może dzień, w którym Francja również będzie miała ministrów odpowiedzialnych przed parlamentem! Nawet więcej stać się może jeszcze! Czas niesie ze sobą wiele zmian, urządzenia wewnętrzne państw rozwijają się i wolno nam przypuszczać, że za lat sto Francja dojdzie do czysto ludowej formy rządów. Ale wówczas, drogi panie, sekretarze stanu, którzy dziś znaczą niewiele, przestaną w ogóle znaczyć cokolwiek. Miast zależeć od monarchy, któremu zawdzięczają władzę i trwanie tej władzy, staną się zależni od opinii publicznej i doświadczać będą jej niestałości i chwiejności wielkiej.

Musimy zwrócić uwagę na fakt, że ministrowie wykonywać mogą swą władzę z pewnym autorytetem i skutecznością jeno w monarchiach absolutnych, jak to widzimy na przykładzie Józefa, syna Jakuba, ministra spraw wewnętrznych faraona, oraz Hamana, ministra Ahaswerusa, z których pierwszy brał skuteczny udział w zarządzie Egiptu, drugi zaś rządził Persją. Musiało tak się złożyć, by królewskość była silna, a król słaby, by dać we Francji władzę absolutną takiemu ministrowi, jak Richelieu. W państwie ludowym ministrowie skarleją do tego stopnia, że nawet złość ich i głupota nie będą mogły nic złego spowodować.

Władza ustawodawcza, jakąkolwiek ona będzie, wyposaży ich we władzę nieokreśloną jeno i wątpliwą. Nie mogąc liczyć na dłuższy okres władania, daleko posunięte nadzieje ni górnolotne idee, ścierać się będą w codziennych walkach i fortelach, wegetując smętnie do końca. Dostaną żółtaczki z wysiłku, chcąc wyczytać z twarzy pięciuset członków parlamentu, co mają właściwie czynić i czym się kierować. Szukając daremnie odbicia myśli własnych w głowach tłumu, złożonego z głupców podzielonych na stronnictwa, męczyć się będą w bezpłodnej rozterce ducha. To zaś przyuczy ich do bezczynności, nie będą umieli niczego przysposobić naprzód, niczego przewidzieć, i praktykować będą jeno intrygę i kłamstwo. Spadną w końcu tak nisko, że ostateczny upadek stanie się zgoła niedostrzegalny, a tylko z nazwisk ich, nagryzmolonych na murze przez żaków szkolnych, natrząsać się będą obywatele.

 

Pan Shippen wzruszył tylko ramionami.

– To możliwe – odparł. – Wyobrażam sobie zupełnie dobrze taki stan rzeczy we Francji.

– Oo… – dodał mistrz – zaręczam, że cały świat pójdzie tą samą drogą. Zawsze tylko trzeba będzie jeść. Oto najistotniejsza konieczność, z której wynikają wszystkie inne.

Pan Shippen wytrząsnął fajkę i rzekł:

– Zanim do tego dojdzie, zagraża nam ministerstwo popierające rolnictwo, a da się ono we znaki przemysłowi, o ile zostawimy gnojowozom wolną rękę. Musimy się bronić. Nie zapominam, że jestem ślusarzem w Greenwich, zwołam meeting ślusarzy i powiem mowę.

Włożył w kieszeń fajkę i wyszedł, zapomniawszy się z nami pożegnać.

VII. Nowe ministerstwo (Dokończenie)

Wieczór był ciepły i pogodny, przeto po wieczerzy ks. Hieronim Coignard udał się na przechadzkę po ulicy Św. Jakuba, gdzie właśnie zapalano jedną latarnię po drugiej, a mnie przypadł w udziale zaszczyt towarzyszenia drogiemu mistrzowi. Zatrzymał się pod portykiem kościoła Św. Benedykta Beturneńskiego i wskazał mi jedną z ławek kamiennych, ustawionych po obu stronach wejścia, tuż pod figurami w stylu gotyckim, na których widniały nieprzyzwoite bazgroty. Ręka mistrza mego była piękna, pulchna, stworzona do czynienia gestów wymownych w ciągu scholastycznych dysertacji.

– Rożenku, synu mój umiłowany! – powiedział. – Jeśli nie masz nic przeciw temu, usiądźmy na chwilę na tych oto starych, spolerowanych używaniem kamieniach, gdzie przed nami siadywało tylu biedaków, nędznych i nieszczęśliwych. Być może, znalazło się pośród bezliku tych istot kilka bodaj, których rozmowa godna by była uwagi. Nie wiem, czy nie obsiądą nas tam pchły. Ale, synu mój, znajdujesz się w wieku miłości, przeto snadnie wyobrazisz sobie, iż są to pchły Żanetki muzykantki lub Kasi koronczarki, które tutaj zwykle odprawują obrzędy z gachami swymi o zmierzchu, przeto ukłucie tych stworzeń, dopuszczonych do wielkiej z nimi konfidencji, słodkie ci będzie. To łudzenie się właściwe jest młodości. Ja przekroczyłem już wiek rozkosznych omamień, ale powiem sobie, że nie wolno zwracać zbytniej uwagi na drobne dotkliwości cielesne i że prawdziwego filozofa nie mogą wyprowadzać z równowagi pchły, będące na równi z resztą wszechświata wielką, niezgłębioną tajemnicą Boga.

To mówiąc, zasiadł ostrożnie, by nie zbudzić małego Sabaudczyka, śpiącego na kamiennej ławie z świnką morską w objęciach.

Zająłem miejsce obok niego i zaraz przyszła mi na myśl rozmowa, prowadzona przy stole.

– Mistrzu drogi – powiedziałem – przed chwilą mówiłeś o ministrach. Ministrowie królewscy nie imponowali ci ani strojem, ani karocami, ani talentem i wydałeś o nich sąd, jaki przystoi duchowi wyzwolonemu, którego nic zadziwić nie zdoła. Potem, wyobrażając sobie, jak będą wyglądali ciż sami dostojnicy czasu ludowego ustroju państw (o ile nastaną takie ustroje), twierdziłeś, iż będą to stworzenia nędzne, zasługujące raczej na politowanie jak pochwały. Czyż byłbyś przeciwnikiem demokratycznej formy rządu, zbudowanej na wzorach starożytności?

– Synu mój – odparł mistrz – sam przez się skłaniam się ku rządom demokratycznym i odczuwam dla nich dużo sympatii. Powoduje mną wzgląd na skromne stanowisko moje oraz Pismo Święte, które zgłębiałem po trochu. Sam Bóg powiedział przecież: „Starsi spośród Izraela chcą króla, przeto abym ja nie rządził nimi. Tedy wiedzcie, jakie będą prawa króla. Weźmie dzieci wasze, iżby kierowały zaprzęgiem wozów i biegły przed nimi jako gońce. Z córek uczyni takie, co czynią wonności i warzą jadło, i pieką chleb: Filias quoque vestras faciet sibi unguentarias et focarias et panificas. To jest dokładnie zapisane w Księdze Królów, skąd dowiadujemy się jeszcze, że król poddanym swym przynosi dwa przykre dary: wojnę i dziesięcinę. Tedy, jeśli nawet prawdą jest, że monarchia jest instytucją boską, to jednak posiada wszystkie cechy ludzkiej głupoty i przewrotności. Nasuwa się przypuszczenie, że niebiosa narzuciły ludziom ten ustrój za karę: et tribuit eis petitionem eorum.

 
Ofiary są zazwyczaj ceną gniewu jego,
Dary – zapłatą srogą wszelakiego zła.
 

Mógłbym, drogi Rożenku mój, przytoczyć ci mnóstwo pięknych ustępów z autorów starożytnych, w których z siłą niezmierną, w podniosłych słowach przedstawiona jest nienawiść ludzka ku tyranom. Zresztą zawsze, o ile wiem, okazywałem niejaką siłę ducha pogardzając wielmożami i nie znoszę tych bydląt ze szpadami przy zadku, na równi z jansenistą Błażejem Pascalem. Wszystkie te względy przemawiają w sercu moim za demokratyczną formą rządów. Na temat ten rozmyślałem niejednokrotnie i wyniki zawrę w utworze opartym na zasadzie, że trzeba umieć czytać, by przeczytać, czyli rozbić kość, by znaleźć szpik. Mam zamiar skomponować nową Pochwałę szaleństwa, która wyda się sprośną rozpustnikom, lecz mędrcom, umiejącym odnaleźć mądrość skrytą roztropnie pod głupstwem, ukaże swe prawdziwe oblicze. Jednym słowem, zostanę drugim Erazmem i nauczał będę ludy jak on, przy pomocy uczonego i rozsądnego ględzenia o głupstwach. W jednym z rozdziałów odnajdziesz, synu mój, wszystkie objaśnienia w sprawie, która cię tak żywo obchodzi. Dowiesz się wówczas, jaka jest sytuacja ministrów podanych w zależność od państwa czy zgromadzenia narodowego.

– Ach! – wykrzyknąłem. – Jakże mi spieszno przeczytać tę książkę! Kiedyż się ona ukaże, mistrzu mój?

– Nie wiem! – odpowiedział. – Prawdę mówiąc, nie napiszę jej pewnie wcale. Przeznaczenie, kształtujące losy człowieka, posuwa się wskroś sprzeczności. Nie posiadamy ni jednej okruszyny jutra, a owa niepewność, wspólna wszystkim potomkom Adama, dochodzi u mnie do granic ostatecznych skutkiem złańcuchowania się mnóstwa niepowodzeń. Dlatego, drogi Rożenku, nie mam żadnej nadziei napisania tej głęboko pomyślanej facecji.

Nie mam zamiaru wygłaszać na owej zapchlonej ławce dysertacji politycznej, powiem ci tylko pokrótce, jak chciałem w owej fikcyjnej książce przedstawić niemoc i przewrotność owych służalców głuptaska Demosa, gdy stanie się panem świata. Nie wiem, czy się stanie, nie zabieram w tej sprawie głosu, albowiem proroctwa pozostawiam jasnowidzącym dziewicom o nietkniętym hymenie, co objawiają przyszłość na wzór Sybilli kumańskiej, persikańskiej czy tyburtyńskiej: quarum insigne virginitas est et virginitatis praemium, divinatio.

Ale wracajmy do tematu. Przed jakimiś dwudziestu laty mieszkałem w uroczym mieście Séez, gdzie byłem bibliotekarzem biskupa. Przybyli tam raz wędrowni komedianci i w jakiejś szopie dawali wcale dobrą tragedię. Poszedłem na przedstawienie i zobaczyłem cesarza rzymskiego, którego peruka przyozdobiona była większą ilością bobkowych liści niż szynka na jarmarku św. Wawrzyńca. Siedział w wielkim krześle kanonickim, dwaj ministrowie w galowych strojach, z wstęgami i orderami, przysiedli po obu stronach na niskich taboretach i, tak we trójkę utworzywszy Wielką Radę Stanu, zaczęli deliberować przy świetle lamp, cuchnących ohydnie. W ciągu rozpraw jeden z ministrów skreślił satyryczny portret konsulów z ostatnich czasów republiki rzymskiej. Przedstawił, jak byli zachłanni, żądni użycia i nadużycia swej krótkotrwałej władzy, wrogo usposobieni dla ludu i zawistni wobec następców, w których jednak na pewne30 spodziewać się mogli godnych naśladowców własnych zdzierstw i kradzieży publicznego majątku. Zapamiętałem jeden kapitalny ustęp:

 
Mocarz, którego władza rok trwać jeno miała,
Baczył, by mu dochody jak największe dała,
Więc nie państwa korzyści, lecz swe własne liczył,
Bacząc, by już następca… nic nie odziedziczył.
Urząd niewielkie dawał w gotówce wyniki,
Żął więc zboże na łanach biednej republiki,
Pewny, że przebaczenie uzyska bez trudu,
Bo to samo uczyni następca… dla ludu!
 

Ten wiersz, drogi synu, przypominający epigramaty Pibraca swą ścisłością i pełnią sentencji, była to najlepsza część całej tragedii, która trąciła nadto pompatycznym wyuzdaniem Frondy, a do reszty zepsutą została bohaterskimi dwuznacznikami w guście księżny de Longueville, która tam nawet występuje pod imieniem Emilii. Wiersza tego wyuczyłem się na pamięć celem rozważenia głębszego, przekonany, że piękne maksymy znajdują się nawet w utworach teatralnych. To, co poeta w przytoczonym ośmiowierszu powiada o konsulach republiki rzymskiej, odnosi się dosłownie do ministrów w przyszłych ustrojach demokratycznych, których władza jest znikoma.

Słabymi być muszą, Rożenku mój, bowiem zależą od zgromadzenia przedstawicieli ludu, niezdolnego zarówno do powzięcia rozległych i głęboko ugruntowanych planów polityka, jak i do niewinnej głupoty rozpróżniaczonego króla. Wielkość ministrów jest możliwa wówczas jeno, gdy współdziałają z mądrym władcą, jak Sully, albo gdy zajmują miejsce króla, jak Richelieu. A przecież wiemy wszyscy, że król Demos31 nie może posiadać ani wytrwałej roztropności Henryka IV, ani bierności podatnej Ludwika XIII. Przypuśćmy nawet, że ów król Hołota będzie wiedział, czego chce, to na pewno nie będzie miał pojęcia, w jaki sposób wola ta ma zostać ziszczona, ani też, czy jest w ogóle ziszczalna. Wydając złe rozkazy, nie zdobędzie posłuchu i ciągle przekonany będzie, że został zdradzony. Posłowie, których wyśle do zgromadzenia narodowego, podtrzymają zręcznymi kłamstwami przez pewien czas jego złudzenia, ale nadejdzie chwila, kiedy padną przywaleni podejrzeniami, słusznymi lub nieuzasadnionymi. Owo zgromadzenie czy parlament składać się musi z osobistości przeciętnych, bowiem wybrani zostaną przez ciemne masy, idee ich tedy i plany będą szmatławe i ciemne, chociaż obfite. Przywódcom rządu narzucać będą tedy wolę swą, nie ujętą w ścisłą formę, do jakiej nie dorosła ich samoświadomość, a ministrowie, mniej zaiste wprawni w rozwiązywaniu rebusów niż śp. Edyp, po kolei pożerani będą przez Sfinksa o stu głowach, za karę, że nie odgadli zagadki, o której sam Sfinks nie ma zielonego pojęcia.

Najokropniejszą rzeczą będzie dla tych biedaków pogodzenie się z niemocą własną i dużo wody upłynie, zanim przyuczą się gadać miast działać. Z biegiem czasu jednak staną się retorami, ale pilnie baczyć muszą, by byli… złymi retorami, gdyż pierwsza jasno postawiona kwestia musi ich zmieść z powierzchni życia publicznego. Powstanie tedy szkoła gadania, by gadać, a najmędrsi z uczniów, nie chcąc stracić głowy przy pomocy własnego języka, muszą wziąć się do sumiennych studiów nad sztuką kłamania. Wraz z postępami na tym polu najinteligentniejsi staną się najnikczemniejszymi. Jeśli zaś po całej tej uciążliwej i długiej nauce trafi się jeszcze któryś zdolny do zawarcia traktatu, uporządkowania finansów czy wglądnięcia w administrację, to talent ten nie przyda mu się na nic, gdyż zbraknie mu czasu, który jest surowcem niezbędnym dla fabrykacji wielkich przedsięwzięć.

Te fatalne i upokarzające warunki zniechęcą naturalnie dobrych, a podsycą ambicję złych. Naczelne miejsca w zarządzie państwa zaroją się pełnymi nieudolności zarozumialcami, ponieważ zaś uczciwość nie jest przyrodzoną człowiekowi, ale musi zostać wyhodowana z troskliwością wielką i usilną przez czas długi, przy zastosowaniu właściwych metod fachowych, przeto niebawem całe kohorty defraudantów i oszustów runą na skarb państwa. Zło pogorszy jeszcze stokrotnie jawność skandalu, bowiem w ludowej formie rządu nic się utaić nie da, a gdy skompromitowanych zostanie wielu, w podejrzenie popadną wszyscy.

 

Nie wyciągam stąd, drogi Rożeneczku mój, tego wniosku, iżby ludy w przedstawionej powyż sytuacji miały się stać nieszczęśliwsze, niźli są teraz… tego nie twierdzę wcale! Wszakże wspominałem już kilkakrotnie w poprzednich rozmowach, że nie wierzę, by los narodu mógł zależeć od księcia i jego ministrów. Nie wolno przypisywać ustawom takiej mocy, by uważać je za przyczyny pomyślności czy upadku społeczeństwa. Mimo to jednak straszna to rzecz, gdy ustaw jest za dużo, a bardzo się boję, by parlament demokratyczny nie nadużył swej władzy prawodawczej.

Straszy mnie ów mały grzeszek pastuszka Colina, który, sposobiąc się do przyszłych edyktów, mówił do kolegi Jasia: „Ach, gdybym został królem…” Gdy taki Jaś stanie się królem, wyda na pewne32 w ciągu roku więcej okrutnych edyktów niż cesarz Justynian w ciągu całego morderczego panowania swego! To jest dalszy powód obawy mej odnośnie do władzy pastuchów.

Zważmy jednak z drugiej strony, że rządy królów i cesarzy były przeważnie tak złe, iż nie ma się co spodziewać pogorszenia, a Jaś i koledzy jego nie narobią chyba więcej głupstw ani łajdactw od władców w koronach zwykłych, podwójnych i potrójnych, jacy od czasów potopu (który uporządkował kwestię następstwa tronu) zalewali i zalewają świat krwią i zasypują gruzami. Powiem nawet, że nieudolność i popędliwość tej pastuszej duszy będzie zachwycającą zaletą, albowiem uniemożliwi ową wykwintną korespondencję międzypaństwową, która zwie się wymianą not dyplomatycznych, a ma na celu rozżarzać sztucznie pożogi wojen wyniszczających, a zgoła bezcelowych.

Ministrowie Demosa, czyli Chamosa, ustawicznie kopani, popychani, upokarzani, besztani, obalani, boksowani i obrzucani zgniłymi jabłkami i jajami dużo obficiej niż najmarniejszy arlekin jarmarczny, nie znajdą czasu na to, by przysposabiać z uśmiechem, w spokoju, w zaciszu gabinetów, przy stołach okrytych zielonym aksamitem, rzezie ludów, zdaniem ich niezbędne dla utrzymania równowagi europejskiej, a w istocie potrzebne im samym dla prywatnych interesów i sławy. Za panowania pastuszka nie będzie polityki zagranicznej i stanie się to dobrodziejstwem prawdziwym dla biednej ludzkości.

Nagle przerwał swój wywód czcigodny mistrz mój i powiedział zrywając się z ławki:

– Pchły trafiły, zdaje mi się, już do dziur w mej sutannie, licznych jak gwiazdy na niebie. Poza tym, wysiadując dłużej pod tym portykiem, sprawilibyśmy przykrość Kasi i Żanetce, spłoszylibyśmy bowiem gaszków owych litościwych dziewczątek, a czekają oni zapewne z utęsknieniem swojej porcji codziennej.

28Collin-Maillard (fr.) – gra podobna do ciuciubabki. [przypis edytorski]
29pan Baiselance – nomen omen, bo baiser la lance znaczy uznać się zwyciężonym. [przypis autorski]
30na pewne – dziś: na pewno. [przypis edytorski]
31demos (gr.) – lud. [przypis edytorski]
32na pewne – dziś: na pewno. [przypis edytorski]