Za darmo

Księżniczka

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

XIV

Prosząc swego pryncypała o pozwolenie pracowania w kantorze wieczorem, Helenka mniemała, że będzie pracować samotnie i zdziwiła się niepomału widząc tam dwie młode kobiety, które widocznie także chciały zarabiać poza godzinami obowiązkowymi. Dla panny Oreckiej, nie spodziewającej się nikogo zastać o tej porze, obecność ta była bardzo niemiłą. Myślała, że oprócz rodziny Radliczów nikt więcej o tym wiedzieć nie będzie, tymczasem jej współtowarzyszki od pierwszego dnia zaraz miały być tego świadkiem. Gdy się jest elegancką damą, ubierającą się podług najpierwszej mody, to nie doznaje się przyjemnego uczucia, gdy ludzie wiedzą, że się tak bardzo potrzebuje zarobku…

Pan Radlicz zapoznał ją z tymi młodymi osobami, z czego ona nie bardzo była zadowolona. Wolałaby już pracować zupełnie incognito44. Proszone przez pryncypała, panie te obznajmiły Helenkę z całą manipulacją ważenia i nasypywania, za co otrzymały grzeczne, ale nieco lekceważące podziękowanie. Skromne ich suknie, nie odznaczające się elegancją, a głównie brak salonowych manier, dały jej do myślenia, że ma do czynienia z osobami niezmiernie niżej od siebie stojącymi nie tylko pod względem towarzyskim, ale i umysłowym. Ze zaś chłodne zachowanie się panny Oreckiej nie mogło do niej towarzyszek pociągnąć ani ośmielić, a obecność jej krępowała do pewnego stopnia ich swobodę, więc wszystkie trzy pracowały w milczeniu. Helenka wkrótce nabrała wprawy w swoim nowym zajęciu, a myśl, że za gorliwszą pracę lepiej będzie wynagrodzona, dodawała szybkości jej rękom.

Milcząca praca trzech kobiet nie mogła jednak trwać długo, po kilku dniach obie towarzyszki przestały zważać na obecność trzeciej i gawędziły z dawną swobodą. Z rozmów ich powoli dowiedziała się Helenka, że jedna z nich od lat pięciu opiekuje się czworgiem drobnego rodzeństwa, a druga posyła pieniądze bratu na wyspę Sachalin45. Odkąd się o tym dowiedziała, wielkość jej własnego dla rodziców poświęcenia bardzo zbladła. Obie te kobiety posiadały ukształcenie mniej świetne wprawdzie niż ona, ale za to gruntowniejsze; obie były młode, miały więc także prawo żądać czegoś od losu, używać rozrywek i przyjemności, a przecież znosiły go cierpliwie, a nawet były szczęśliwe, że mogły zarabiać.

Blade zimowe słońce skąpo oświecało ziemię, gdy Helenka w godzinie południowej wyszła do ogrodu, żeby odetchnąć trochę świeżym powietrzem po czterech godzinach nużącego siedzenia na jednym miejscu. Nogi jej śmielej już teraz stąpały po śniegu, bo długie suknie, które wprzód z uporem nosiła, musiały zostać odłożone na lepsze czasy. Okazały się one bardzo niepraktyczne przy codziennej pracy, a pył, wydzielający się z nasion, osiadał na muślinach i koronkach i zmieniał do niepoznania ich barwę. Toteż wydobyła z kufra podróżną suknię z granatowego sukna, zrobioną krojem marynarskim, najskromniejszą ze wszystkich, i musiała przed sobą przyznać, że z powodu braku przy niej wytworniejszych ozdób właśnie ta była najwygodniejszą. Powierzchowność Helenki nic na tym nie straciła; wyglądała wprawdzie mniej elegancko, ale za to jakoś raźniej i swobodniej, a szeroki płócienny kołnierzyk dodawał temu ubiorowi świeżości i prostoty. Nie kładła też już na ręce złotych bransoletek, bo sama dziś wiedziała, że to byłoby śmieszne – a od noszenia tiurniury, której żadna z kobiet w tym domu nie nosiła, powstrzymywał ją jakiś wstyd.

Przechodząc koło cieplarni spotkała się oko w oko z wychodzącym stamtąd Andrzejem. Chciała się cofnąć, ale już było za późno – zresztą „nieprzyjemny człowiek” niósł w ręku coś, co przyciągało jej wzrok siłą magnetyczną. Był to przepyszny egzemplarz białej azalii cały okryty kwiatami i pączkami, spod których nawet gałązek nie było widać, jeden olbrzymi bukiet bielszy od śniegu. Oczy dziewczęcia zajaśniały.

– Co za prześliczne kwiaty! – zawołała mimo woli.

Andrzej przystanął.

– Lubisz pani kwiaty? – rzekł jakby zdziwiony. – Nie wiedziałem o tym. Ale kiedy tak, to proszę z sobą. Mam tu coś, co panią pewnie zainteresuje.

I otworzył drzwi cieplarni, puszczając ją przed sobą.

Był to duży budynek, obmyślany podług wszelkich wymagań nowoczesnego budownictwa szklarnianego. Nakryty szklanym dachem, wspartym na lekkim, ale mocnym wiązaniu żelaznym gromadził wielką ilość światła potrzebnego roślinom. Stały tam olbrzymie paprocie, zwieszające ku dołowi swoje koronkowe liście, stały palmy, sięgające niemal do sufitu, a dokoła nich grupowały się gardenie, franciscee i inne rośliny okryte kwiatami. Na ziemi były ustawione setki cebulkowych roślin kwitnących o tej porze: tulipany, hiacynty, konwalie, szafrany – a żywe ich barwy przepysznie odbijały na ciemnym tle innych krzewów. W rogu cieplarni, gdzie były zgromadzone wszystkie paprocie, znajdował się niewielki okrągły basen napełniony wodą, a złote rybki to wypływały na wierzch, to chowały się między rośliny wodne czepiające się ścian obmurowania. Tuż przy basenie stała mała ławeczka żelazna, zachęcająca do siedzenia – a druga ławeczka pod ścianą, która cała bluszczem była pokryta, miała jeszcze przed sobą niewielki żelazny stoliczek. Z góry, niby żyrandole, zwieszały się rosnące w korze drzewa i mchu przepyszne storczyki.

– Jest to pracownia moich sióstr – powiedział Andrzej wskazując ławeczki – jedna przychodzi tu często malować z natury kwiaty na porcelanie, druga układa obstalowane bukiety.

„Przyjemna pracownia” – pomyślała Helenka, oddychając orzeźwiającym powietrzem oranżerii, nasyconym wonią kwiatów.

Nie wiedziała ona o istnieniu tego raju w obrębie swego więzienia, bo apatyczna na wszystko, co się dokoła niej działo, myśląca ciągle tylko o własnej osobie i tym, co nazywała swoim nieszczęściem – nie okazała ani razu chęci zwiedzenia budynków. Oczy jej patrzące od dwóch tygodni na same ciemne barwy i formy surowe nie mogły się nasycić tym widokiem.

Andrzej pokazał jej olbrzymi krzew, którego wielkie, zębate, błyszczące liście, podziurawione w duże foremne serca zwracały już uwagę swoją oryginalnością, jak również wielka ilość korzeni grubości palca, wyrastających wzdłuż łodygi i zwieszających się na dół niby dziwaczna frędzla. Helenka przypatrywała mu się ciekawie.

– Jest to filodendron – odpowiedział Andrzej – znajduje on się we wszystkich cieplarniach i zaczyna się bardzo rozpowszechniać w hodowli pokojowej dla swych ozdobnych liści. Nie zwracałbym na niego uwagi pani, gdyby nie jedna okoliczność. Roślina ta w naszym kraju jeszcze nie kwitła. Sądziliśmy, że do tego potrzebuje koniecznie swego ojczystego powietrza i słońca, tymczasem… Spojrzyj pani w górę…

Helenka podniosła głowę do góry i wydała okrzyk podziwu. Z samego wierzchołka wykwitał kwiat osobliwy. Z kształtu podobny do wielkiej muszli wyrzuconej z głębi morza, do połowy rozwartej, olśniewał oczy swą śnieżną białością. W muszli, niby Wenus, leżała pewnego rodzaju szyszka, kolbą zwana, pokryta wypukłym rysunkiem, który to rysunek odciśnięty na śnieżnym jej łożu, zdobił je jak koronka.

– Ależ to cud prawdziwy – przemówiła po chwili, w której się przyglądała kwiatowi w niemym podziwie – jak żyję, nie widziałam nic podobnego. Dziękuję panu bardzo, żeś był łaskaw mi to pokazać.

– Jest to istotnie kwiat cudowny, ale mnie on tak nie zadziwia jak panią. Od czasu gdy jako przyrodnik zacząłem ściślej badać naturę, widzę cuda na każdym kroku i drobne źdźbło trawy, które depczemy nogą nie zwracając na nie uwagi, jest dla mnie cudem nie mniej godnym podziwu jak ten kwiat wspaniały; a im więcej tajemnic natury poznaję, tym bardziej staję się pokornym i zaledwie śmiem oczy podnieść ku gwiazdom i powtarzać z poetą:

 
Potężny Boże na ziemi i w niebie,
Gdy spojrzę na dzieł Twoich widowisko,
A potem oczy obrócę na siebie,
Jak mnie Twa wielkość upokarza nisko!46
 

– I pan to przemawiasz językiem poety? Pan, uważający za szkodliwe wszelkie marzenia i zawzięty ich przeciwnik!

– Jestem przeciwnikiem chorobliwego marzycielstwa i gorączkowo wybujałej fantazji – odpowiedział – ale poezję prawdziwą cenię tak samo jak pani. Tylko w tym się z sobą różnimy, że pani gardzi pospolitymi sprawami codziennego życia i rada by się od ziemi oderwać, a ja rad na niej pozostaję i żadnej sprawy nie uważam za błahą. Wszystko, cokolwiek istnieje na świecie, jest godne uwagi i potrzebne, a wielkie sprawy tak samo nie mogą istnieć bez drobnych, jak drobne bez wielkich. Rzekłbym, że jedne podają rękę drugim, a wszystkie razem sprzęgają się w jeden ogromny łańcuch, którego my jesteśmy tylko ogniwami.

 

– Czy jednak, patrząc w niebo, nigdy panu nie przyjdzie ochota podumać i pomarzyć? Czy nigdy pan nie zapragnie ściągnąć stamtąd na ziemię, jak ze źródła wszelkiego dobra, światła, ciepła i wszelkiej szczęśliwości?

– Nie, pani, bo zdawałoby mi się, że niebo mówi do mnie: „Spełnienie twoich pragnień od ciebie samego zależy. Zamiast patrzyć we mnie z założonymi rękami, weź się raczej do pracy nad urzeczywistnieniem ich”. Pan Bóg złożył w duszach naszych pierwiastki sił potrzebnych do wytworzenia sobie dobra i szczęścia – nie godzi się więc żądać jeszcze od niego, żeby odrabiał za nas całą robotę!

Helenka uśmiechnęła się mimowolnie.

– Marzycielstwo jest rzeczą szkodliwą, jako przytępiające energię i prowadzące do lenistwa duchowego. Czy pani znany jest wiersz Pauliny Krakowowej47 o kobiecie?

– Nie.

– Cierpiała ona wiele i rozumiała dobrze potrzeby swego społeczeństwa. Oto jej słowa:

 
Kobieta? puch marny! Kobieta? niebianka!…
Kobieta? to cacko/ To raju mieszkanka!
To wietrzna istota! Serc ludzkich królowa!
To rodu ludzkiego… mniej ważna połowa!
 
 
Kobieta?… a ja wam powiadam zaiste;
Gdy myśli porządnie i serce ma czyste,
Gdy od czczych uniesień i marzeń jest wolna,
Gdy szczerze dla drugich poświęcić się zdolna,
 
 
Gdy ziemię swą kocha uczuciem poczciwem,
Gdy myślą od ziemi do nieba aż sięga,
Och! wtedy kobieta jest świętym ogniwem,
Które ziemię z niebem sprzęga.
 

Słowa te: „gdy myśli porządnie”, kazałbym złotymi literami wyryć na marmurze i umieścić w miejscu tak widocznym, żeby je wszystkie kobiety czytać mogły; bo tylko kobieta myśląca porządnie i wolna od czczych uniesień i marzeń może być prawdziwie użytecznym członkiem społeczeństwa. Bujać po obłokach nie wolno nawet kobietom narodów szczęśliwych… bo jeśli są takie narody, to marzenia kobiet nieszczęśliwymi by je zrobiły. Nasze nie powinny ani na chwilę odrywać się od ziemi, co je na świat wydała, ale trzymać jej się mocno sercem i pilnować jak skarbu, bo inaczej mogą ją utracić. Nie mówię, żeby nie spoglądały w niebo, bo mają o co się modlić; ale niech nie tworzą sobie fikcyjnych sytuacji i nieszczęść urojonych, gdy rzeczywistość wszystkimi głosami i ze wszystkich stron nawołuje je do trzeźwości, baczności i czuwania. Czymże jest poezja marzeń wobec rozgrywających się bezustannie dokoła tragedii i dramatów, o których wszyscy wiedzą, chociaż chór milczy!…

Helenka słuchała, dziwiąc się, jak tym ludziom nieodstępnie towarzyszyła na każdym kroku myśl o położeniu społeczeństwa, w którym żyli, i poczuwanie się z nim do solidarności. Rodzina Radliczów, choć żyła prawie na ustroniu, nie prowadziła życia odosobnionego, ale odczuwała wszystko, co się dookoła niej działo. Helenka w domu nie widziała nic podobnego. Tam prądy przepływały obok ich rodzinnego ogniska, ale nie przez jego środek; a jeśli które poruszyły struny bolesne w sercach, umysły pozostawały smutne i zniechęcone. Tu nie poddawano się zniechęceniu; zastanawiano się nad przyczynami złego, patrzano niebezpieczeństwu śmiało w oczy i szukano na nie środków zaradczych.

– Jak państwo wszyscy jesteście do siebie podobni – rzekła – podobne słowa słyszałam już od ojca pańskiego i od matki. Co mnie zaś najwięcej zadziwia, to że ani na chwilę nie odstępuje was myśl należenia do ogólnej całości.

– I pani myśl ta z czasem towarzyszyć będzie, bo ona przychodzi do człowieka w miarę lat i nabytego doświadczenia. Dziecko zrazu nie widzi nic prócz siebie; młodzieniec widzi więcej, ale własna osobistość zasłania mu świat cały, który zdaje się być wyłącznie dla niego stworzonym. Ale z każdym upłynionym rokiem życia osobista wielkość w umyśle człowieka razem z jego własnymi sprawami maleje, a wielkość społeczeństwa, jako istoty zbiorowej, wzrasta. Starzec kładący się do grobu, ten sam, który będąc młodzieńcem uważał siebie za środkowy punkt świata, wie, że jest tylko prochem, z którego powstał.

„Z tego wynika – pomyślała Helenka – że ja jestem jak owo dziecko, które nie widzi nic prócz siebie” – i spytała:

– A nieśmiertelność?

– Na nieśmiertelność zarobić trzeba: może ją mieć tylko ten, kto tak się umiał zjednoczyć myślami i uczuciami ze swym społeczeństwem, że cierpiał jego cierpieniem, cieszył się jego radościami, żył jego życiem i umiał się do jego dobra czymkolwiek bądź przyłożyć. Taki, choć umrze, nieśmiertelny jest, bo czyny jego żyją.

Helenka zamyśliła się. Ten człowiek mówił jej dziwne rzeczy… Zaczęła przebiegać w myśli swoje życie i szukać w nim chwil takich, którymi mogłaby sobie zarobić na nieśmiertelność, ale nic nie znalazła. Były tam same zabawy, rozrywki, tańce; były i dobre uczynki, ale te ostatnie ją nic nie kosztowały, bo w kieszeniach rodziców miały swoje źródło. Żeby łzę otrzeć cierpiącemu, nie potrzebowała sobie niczego odmawiać. A praca, której się podjęła dla rodziców, czy dawała jej już do tego prawa? O nie! Czuła to dobrze; praca ta była jej nieznośną, a ona nie była pewną nawet, czy przy niej wytrwa, chociaż szczerze tego pragnęła. Co zaś do zjednoczenia się ze społeczeństwem, w którym się żyje, to jakże to ona zrobić miała? Podniosła na Andrzeja wielkie, szafirowe oczy, pełne niepokoju, i rzekła:

– Zastanawiałam się nad słowami pana o zjednoczeniu się ze społeczeństwem: czy czuć dlań miłość nie jest już zjednoczeniem? Kocham mój kraj.

– Kochasz go, pani?

Błyskawice gniewu strzeliły z oczu Helenki.

– Panie! – zawołała – samo to pytanie już jest obelgą.

– Niech mi pani wybaczy moją szczerość, ale wątpliwość co do tego wczoraj właśnie powstała w moim umyśle.

– Czy mogę wiedzieć, co ją panu poddało?

– I owszem, będę szczery do końca. Patrzyłem na panią czytającą gazetę: na samym wstępie była wiadomość, zapewne mylna, o odmówieniu subwencji rządowej zakładom dobroczynnym w Królestwie, wiadomość rujnująca podwaliny bytu tych zakładów – pani jej nawet nie zauważyłaś. Dalej było obliczenie majątków ziemskich na Litwie, znajdujących się w obcych rękach – pominęłaś je pani nie czytając, jak również artykuł o projekcie zniesienia Banku Polskiego. Dalej jeszcze, w części politycznej, znajdowała się mowa księdza Jażdżewskiego w parlamencie niemieckim w obronie języka polskiego, oczy pani zaledwie prześlizgnęły się po niej. Szukały one felietonu, gdzie autor w sposób bardzo zajmujący opisywał nader zawikłaną intrygę – i utonęły w nim z widoczną przyjemnością. Wstrzymywałem się jednak z sądem moim o pani, czekałem, co dalej będzie; pani jednakże po ukończeniu felietonu gazety przeczytałaś felieton w dwóch „Kurierach”, felieton z „Tygodnika Ilustrowanego”, felieton z „Kłosów”, felieton z „Bluszczu”, jeden krótki poemacik i na tym skończyłaś czytanie. Wówczas powiedziałem sobie: w tej młodej piersi nie ma ani odrobiny miłości dla kraju, bo najważniejsze sprawy narodowe są jej zupełnie obojętne. Nie kocha ojczyzny, kto nie ma w sobie poczuć obywatelskich i w czyjej krwi nie drgają tętna narodu.

Helenka stała przed nim śmiertelnie blada.

– Kto panu dał prawo przemawiania do mnie w ten sposób! – zawołała głosem drżącym z gniewu.

– Spełniłem tylko życzenie pani – odpowiedział poważnie – chciałaś pani wiedzieć, jakim sposobem doszedłem do mej wątpliwości, i powiedziałem pani prawdę. Bardzo mi przykro, jeżeli miałem nieszczęście panią obrazić.

Helenka gryzła wargi do krwi niemal; w piersiach jej wrzało, w myśli szukała broni, którą by dotknąć go mogła tak samo, jak on ją dotknął.

– Mówiłeś pan – przemówiła po chwili – że trzeba czynem dowodzić miłości dla kraju. Czy pan z patriotyzmu, nie dla własnej korzyści, produkujesz i sprzedajesz nasiona? Czy pańska najstarsza siostra dla miłości ojczyzny i zarobienia sobie na nieśmiertelność smaży konfitury, że już nie mówię o podkładach do bukietów, wyrabianych przez młodszą?

– Tak jest, pani – odrzekł z niezachwianym spokojem – bo pieniądze, posyłane do Erfurtu, Gandawy i Kwedlinburga za nasiona, do Moskwy i Kijowa za konfekty, do Paryża za podkładki, w znacznej części pozostaną w kraju. Prawda, że my sami na tym korzystamy, ale korzysta nie mniej kraj cały. Gdy jednostki się bogacą, wzrasta bogactwo narodowe. Moje siostry biorąc się do przemysłu, wcale dotąd u nas nie uprawianego, spełniły czyn obywatelski. Nie ci tylko zasługują na wdzięczność i pamięć ludów, którzy z orężem w ręku giną w ich obronie, ale i ci, co się do ich dobrobytu przyczynili. Holandia czci pamięć Jana Peekela, który wynalazł sposób solenia śledzi, i tym cały kraj wzbogacił – jakby największego bohatera. Dążąc do odrodzenia narodu powinniśmy nie tylko w moralne, ale i w materialne siły wzrastać. Franklin48 jeszcze powiedział, że „pusty worek nie może stać prosto”.

Wszedł służący i podał Andrzejowi karteczkę.

– Przepraszam panią – powiedział, rzuciwszy okiem na kartkę – ale przybył dla nas transport z kolei, muszę go odebrać.

Ukłonił się i odszedł. Helenka pozostała sama. Długo stała na tym samym miejscu z oczami utkwionymi w ziemię, a po twarzy jej gorące przechodziły płomienie. Tak więc nisko stoi w jego oczach, że odmawia jej nawet tego, czego się nie odmawia prostemu wyrobnikowi! Jak on śmiał jej to w oczy powiedzieć? Jak śmiał śledzić ją bez jej wiedzy i sądzić? Gdy jego ojciec robił jej uwagi, słuchała go z szacunkiem; gdy jego matka ją strofowała, znosiła to z cierpliwym pobłażaniem; ale żeby młody mężczyzna mógł jej w oczy powiedzieć coś innego jak komplement – to było rzeczą niesłychanie zdumiewającą. Wiele ciężkich chwil przebyła już w tym domu, ale takiej…

Podniosła machinalnie oczy w górę i patrzyła na wspaniały kwiat filodendronu nie widząc ani jego misternych arabesków, ani śnieżnej białości, tak zachwycającej przed chwilą – wzrok jej bowiem zwrócony był w głąb jej własnej duszy. Szukała tam obrony już nie przed tym człowiekiem, który odszedł, ale przed trybunałem własnego sumienia, przed którym stawiała się sama. Ale nie znalazła tej obrony. Wszystko, co on przed chwilą tu powiedział, było prawdą, i to właśnie bolało ją najwięcej. Tak jest; rzeczy błahe zajmowały ją więcej niż poważne, ale nigdy jej nie przyszło do głowy, że to jest dowód obojętności na sprawy publiczne. Teraz dopiero, gdy jej zwrócił na to uwagę, prawda ta stała się jasna dla niej samej.

Wieczorem po skończeniu pracy w kantorze zamiast iść zaraz spać, jak to czyniła zwykle, udała się do biblioteki, gdzie leżały na stole pisma ilustrowane i gazety. Tą razą49 nie szukała felietonów powieściowych, ale artykułów dotąd pomijanych, rozbierających sprawy, o których mówił Andrzej.

Czytała i odczytywała, a to, czego się z nich dowiedziała, wstrząsnęło głęboko jej sercem i umysłem i wywołało szybsze krążenie krwi w żyłach. Andrzej, który w godzinę później chciał wejść do biblioteki i uchylił lekko portierę, zobaczył, jak spomiędzy palców, zasłaniających twarz dziewczęcia, spłynęło kilka łez. Oczy jego zajaśniały radością i oddalił się niepostrzeżony, mówiąc do siebie:

 

„Przebudzenie duszy drogo ją kosztowało, ale przyszło nareszcie!”

Północ już była, gdy panna Orecka opuściła bibliotekę. Twarz miała bledszą niż kiedykolwiek, a tak była zamyślona, że nie posłyszała delikatnego skrzypnięcia drzwi kantoru ani nie dostrzegła stojącej w nich wysokiej, męskiej postaci, której wzrok odprowadził ją do końca korytarza. Był to Andrzej chcący zbadać, jak też długo posiedzi ona w bibliotece. Szła jak lunatyczka krokiem wolnym, automatycznym, a odblask świecy, trzymanej w ręku, padający na jej twarz, pozwalał widzieć skupiony i zarazem bolesny wyraz tej twarzy. Znalazłszy się w swoim pokoju, stała chwilę przy stole, na którym postawiła świecę, zapatrzona w migający jej płomień, po czym westchnęła i klękła do pacierza. Ale modlitwy, których słowa wymawiała co dzień i prawie machinalnie, plątały się dziś na jej ustach nie przylegając do nich. Klęczała tak czas jakiś z głową wspartą na rękach, wreszcie sięgnęła po książkę do nabożeństwa, ale zamiast niej natrafiła na inną, którą przed kilku dniami przyniosła sobie z biblioteki. Otworzywszy ją, znalazła wiersz następujący:

Orate fratres50
 
Módlmy się, bracia! – mówi u ołtarza
Kapłan, najświętszą składając ofiarę.
Módlmy się! – prosty lud za nim powtarza,
Co w prawym sercu szczerą chowa wiarę.
 
 
Módlmy się! – wżywa z wież kościelnych dzwonek,
Czystymi dźwięki dążąc pod niebiosy;
Módlmy się! – śpiewa w poranku skowronek,
Lekko skrzydełka otrząsając z rosy.
 

Odwróciła kartkę dla zobaczenia nazwiska autora i wyczytała imię Pauliny Krakowowej, tej samej, której wiersz o kobiecie wypowiedział jej dziś Andrzej w oranżerii. Muskuły w jej twarzy lekko drgnęły na wspomnienie tej rozmowy i czytała dalej:

 
I my, choć z dala od świętych podwoi,
Z powszechnej troski, od prostej roboty,
Z ziemskiego życia codziennej tęsknoty,
Módlmy się w duszy, Bóg smutek ukoi!
 

– Są jednak smutki, których modlitwa ukoić nie może – szepnęła – ja dziś na próżno próbowałam się modlić…

 
Za tych, co czarną, drogą ziemię naszą,
Potem oblani, uprawiają w ciszy
I ciężką pracę rzewną piosnką kraszą,
Módlmy się, módlmy. Bóg nasz głos usłyszy.
 

– Tu jest mowa o rodzinie Radliczów – rzekła z lekką goryczą – oni uprawiają ziemię rodzinną w pocie czoła. Dla mnie tu nie ma nic, nic…

 
Za tych, co jęczą w smutku i ucisku,
A przecież trwają w nadziei i wierze;
Za tych, co giną wpośród mieczów błysku,
Módlmy się! Krew ich Pan przyjmie w ofierze!
 

– Zginąć wpośród mieczów błysku dla ojczyzny, tak jak to czynili moi przodkowie, łatwiej by mi przyszło niż zdobywać się co dzień na kilka godzin pracy nużącej i jednostajnej – szepnęła z westchnieniem.

 
Za tych, co ducha szlachetne poloty
W urocze słowa zdobią umiejętnie,
By nas przynęcić i podnieść do cnoty,
Módlmy się, módlmy, a słuchajmy chętnie.
 

– I to nie dla mnie. Marzyłam niegdyś wprawdzie nie o umiejętnym zdobieniu w urocze słowa szlachetnych polotów ducha, ale o podnoszeniu i zachęcaniu do cnoty moich bliźnich. Szalona! Nie przeczuwałam, że ludzie będą mieli prawo rzucić mnie samej w oczy ciężkie oskarżenie…

 
Za tych, co w ciężkiej niedoli zamęcie,
Na śliską drogę pokusy wtrąceni,
Stracili święte braterstwa pojęcie.
Módlmy się! kąkol niechaj Bóg wypleni.
 

– To dla mnie. Ja jestem podobno tym kąkolem, który lepiej, żeby Bóg wyplenił. Dano mi to do zrozumienia aż nadto wyraźnie. Autorka każe się modlić za tych, którzy stracili święte pojęcie braterstwa… cóż jednak będzie z tymi, co go nigdy nie mieli? Widać, że niewarci, aby się za nich modlono, że są winniejsi od tych nawet, którzy, uległszy pokusom, upadli.

Roześmiała się gorzko.

 
Bo silnej woli olbrzymia potęga
Kruszy opoki, kieruje falami —
Ale modlitwa pod niebiosa sięga;
Módlmy się zatem, a Bóg będzie z nami.
 

– „Ale modlitwa pod niebiosa sięga” – powtórzyła zamyślając się – więc Bóg usłyszy głos biednego kąkolu, jeśli podniesie się ku niemu nieśmiały… usłyszy i przebaczy, że nie wyrósł w złotodajne ziarno pszenicy! Ach, czemuż nie wiedziałam wielu rzeczy wcześniej, czemu od obcych ludzi dopiero musiałam się o nich dowiedzieć! Ileż by mi to oszczędziło wstydu i upokorzenia!… O Boże, nie proszę Cię już o poprawienie mojej doli, ale o dobre pojęcie braterstwa… Spraw, aby niepożyteczne ziarno kąkolu przemieniło się w ziarno zboża!

Długo jeszcze dumała, z głową wspartą na rękach, i ani się spostrzegła, jak znużenie wzięło górę nad znękanym umysłem. Ciałem jej sen zawładnął, a tak głęboki, że ranek zastał ją śpiącą w klęczącej postawie.

Była to właśnie już siódma godzina. Helenka obmyła twarz zimną wodą i zeszła do jadalnego pokoju.

44incognito (łac.) – bez podania nazwiska, zatajając swoją tożsamość. [przypis edytorski]
45posyła pieniądze bratu na wyspę Sachalin – na wyspie Sachalin, leżącej pomiędzy Rosją a Japonią na Oceanie Spokojnym, znajdowała się w II połowie XIX w. carska kolonia karna, na którą zsyłano m.in. Polaków walczących z caratem. [przypis edytorski]
46Potężny Boże na ziemi i w niebie, Gdy spojrzę na dzieł Twoich widowisko, A potem oczy obrócę na siebie, Jak mnie Twa wielkość upokarza nisko! – pierwsza strofa Pieśni o wielkości Boga, a nikczemności człowieka Franciszka Karpińskiego. [przypis edytorski]
47Paulina Krakowowa (1813–1882) – społeczniczka, pisarka i dziennikarka. Jej ojciec, warszawski mieszczanin, stracił cały majątek w czasie powstania listopadowego i popełnił samobójstwo, więc Paulina była zmuszona zarabiać na życie jako nauczycielka. Wyszła za mąż za uczestnika powstania listopadowego, wychowała pięcioro dzieci, trzech jej synów brało udział w powstaniu styczniowym. Założyła i prowadziła szkołę dla dziewcząt. Głosiła idee patriotyczne i emancypacyjne. Zofia Urbanowska pisała Księżniczkę na konkurs „Tygodnika Ilustrowanego”, ogłoszony na cześć zmarłej właśnie Pauliny Krakowowej, i uzyskała pierwszą nagrodę. [przypis edytorski]
48Benjamin Franklin (1706–1790) – amerykański polityk i publicysta, jeden z autorów Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych. Był też malarzem i naukowcem, wynalazcą m.in. piorunochronu. [przypis edytorski]
49tą razą – dziś popr.: tym razem. [przypis edytorski]
50orate fratres (łac.) – módlcie się, bracia. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora