Raz woła mię pisarz, w północnéj cóś porze,
Budzę się natychmiast, przychodzę, —
A była to zima, mróz tęgi na dworze,
Zawieja, sumioty5 na drodze.
«Powieziesz sztafetę!» – «Oj licho przywiodło!» —
Tak sobie odchodząc mruczałem.
Za pakiet, za trąbkę, za konia, za siodło,
I w moment puściłem się czwałem. —
A tutaj wiatr świszcze, śnieg kręci i ciemno,
A przytém okrutne bezdroże;
Dwa słupy wiorstowe mignęły przede mną,
Podjeżdżam pod trzeci – o Boże!
Wśród wichru poświstów, głos z płaczem zmieszany,
W bok drogi gdzieś woła pomocy;
Myśl piérwsza – pomogę! któś pewno zbłąkany,
Brnie w śniegu i zginie wśród nocy.