Za darmo

Marcin Studzieński

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

XX

 
Modła serdeczna niebo przebija,
Ale wyroków zmienić nie zdoła.
Prosząc za lubym, tęskna Maryja,
Odwiedza święte progi kościoła.
Próżno bolesną dzieląc się troską,
Do krat pokuty uczęszcza rada;
Przed Zbawicielem i Matką Boską,
Stan swojéj duszy kornie spowiada.
Ale niebiosa próżno zaklina:
Niebo nie chciało przyjąć ofiary,
Nie ocaliło zdrowia Marcina.
Podczas morderczej bitwy z Tatary
Oszczep mongolski strzaskał mu ramię;
Strzała puszczona z twardej cięciwy,
Ostrym się grotem w piersiach załamie;
 
 
Rycerz się zachwiał, – padł jak nieżywy:
Wśród bojowiska nikt nań nie zważa.
Ledwie po bitwie, a ciemną już nocą
Jakieś życzliwe serce husarza
Towarzyszowi przyszło z pomocą:
Ocalił brata, co krwią oblany
Już dogorywać w mdłości poczyna;
Omył, przewiązał, zasklepił rany,
Na tatarskiego wsadził mierzyna48
I zaprowadził na wieś pobliską,
I tam wypytał aż do ostatka.
«Jak herb waszmościn? jakie nazwisko?
W jakim powiecie ojciec i matka?»
«Jestem Studzieński, – Marcin mi imie,
Gryf jest herbowym moim klejnotem;
Ród mój w Poznańskiem bywał w estymie,
Aleśmy jakoś zbiednieli potem;
Ojciec i matka dawno już w grobie,
A mnie tu nędza w świecie pędza:
Ale jak mogę przypomnieć sobie,
Że mam w Oszmianie krewnego księdza.
Tam chciałbym dobrnąć, gdy będą siły,
A jeśli umrę między obcemi,
Wszakże tu będą kopać mogiły:
Będzie i dla mnie trzy łokcie ziemi!
Umrzeć dla kraju i dla Pana Boga,
Nie żal polskiemu bojownikowi!
A już tam droga moja nieboga
Zgadnie, żem umarł i pacierz zmówi».
 

XXI

 
«Ej bredzisz waszmość – husarz odpowie —
Rany waszmości goją się prawie;
Za tydzień, drugi, da Pan Bóg zdrowie:
Ja do Oszmiany sam cię dostawię.
Moi rodzice żyją tam blisko;
I ja mam kraśny cel mych zalotów,
A jak jej imię, a jak nazwisko,
Nie powiem waści, boś odbić gotów».
 
 
Dzięki staraniom bratniej opieki
Od ran tatarskich boleść nie taka:
Marcin Studzieński chory, kaleki,
Został pod Kleckiem w chacie wieśniaka.
 

Część czwarta. Zgon Wojciecha Tabora

I

 
Król Aleksander już w Wilnie złożył
Na łonie śmierci znękaną głowę,
Nawet tej pięknej chwili nie dożył,
Aż mury miejskie były gotowe.
Postrach tatarski grzał do roboty,
By się zasłonić prędzej od klęski,
Ale najwięcéj dawał ochoty
Wielki mąż boży, biskup wileński.
Grosz szczodrobliwy sypał w ofierze,
Miłemu miastu w jego potrzebie,
Otworzył w wioskach mnogie szpichlerze49
I robotników garnął do siebie.
 

II

 
We dnie i w nocy zwożono cegły,
Dźwigane ludu wielkiemi siły;
Już się w obronne ściany uległy,
Już się w wysokie baszty spiętrzyły.
A każda wieża głowę piętrzastą
Chlubnie podnosi na Litwę całą
I Gedymina odwieczne miasto
Piękną a groźną postać przybrało.
Snadź50 duch Jagiełłów czuł radość nową,
Z wysokich niebios gdy spojrzał na nie,
Przez Gedymina pierś granitową,
Przebiegło ciepło w zimnym kurhanie,
Do swej wzniesiona już wysokości,
Kiedy ostatnia baszta stanęła,
Sędziwy biskup płakał z radości,
Widząc owoce swojego dzieła.
I drżące ręce wznosi ku ścianie,
I do modlitwy kolana chyli.
«Teraz w pokoju puść mię już Panie!
Bo upragnionej dożyłem chwili!
Zabezpieczenie w potomne wieki,
Twojego ludu widzą me oczy:
Niechże mur drugi, mur Twéj opieki,
To chrześcijańskie miasto otoczy».
 

III

 
Zatém rozkazał uderzyć w dzwony,
A krzyż Chrystusa niosąc po przedzie,
Ze wsi i z miasta lud zgromadzony
Dokoła murów z obrzędem wiedzie:
Pokrapia ściany święconą wodą,
Przy każdéj baszcie dłużéj przystanie,
A zacne dłonie wznosząc nad trzodą,
Z miednickiéj bramy dał przeżegnanie;
Z uszanowaniem głowy uchyla,
Pada na klęczki orszak narodu
I wielka a święta chwila,
W życiu pasterza i w życiu grodu.
 

IV

 
Och! bo chwil wielkich w życiu tak mało,
Radość bez ofiar stać się nie może.
Wkrótce stroskane Wilno płakało
Po swoim ojcu, po swym Taborze.
Złaman chorobą, pracą i laty51,
Czuje, że stanął w wieczności progu.
Pójdźmy zobaczyć w jego komnaty,
Jak sprawiedliwy umiera w Bogu.
 

V

 
Z białą rzęsistą od pasa brodą,
Z obliczem piękném, suchém, schorzałém,
Siadł starzec w krześle. Czoło pogodą,
Oczy się jego iskrzą zapałem;
Habit świętego Franciszka gruby
Na zwiędłych członkach jak leży,
Bo Wojciech Tabor uczynił śluby,
Dać się pochować w mniszej odzieży.
 
 
Przy nim oprawna w dębowe deski,
W mosiężne klamry spoczywa księga.
To Pismo Święte – pokarm niebieski,
Wierzącéj duszy moc i potęga.
Na starcu znaczne cierpień ostatki,
Lecz się już dusza niebem nasyca,
Wyswobodzona z kościanej klatki,
Chciałaby lecieć jak gołębica,
W górę!… wysoko!… i wnet uleci,
Lecz jeszcze miłość ku ziemi zowie52:
Ojciec pożegnać musi swe dzieci,
Bo tu spłakani stoją synowie.
 

VI

 
Naprzód – król Zygmunt, wiedząc, że chory,
Chce uczcić starca ostatnie chwile,
Przysyła do niego swe senatory;
Pasterz ich przyjął – wysłuchał mile
I głosem cichym jako brzęk pszczoły,
Przemówił do nich w następne53 słowa:
«Nie płaczcie waszmość, gdym ja wesoły,
Nas nie rozdzieli deska grobowa:
Jeśli oglądam Pańskie oblicze,
Jeśli wysokie niebo posiędę,
Wiecie, jak ziemi ojczystéj życzę,
Tam modlitwami służyć jéj będę!
Za króla, za was i za rycerze,
Za stany miejskie, za stan poddańczy,
Będę się modlić. Niech Bóg was strzeże,
Od głodu, moru, ognia, szarańczy!
Niechaj wam niebo męstwa przyczyni,
Od pól oddala grady i susze!
Będę strzec Litwy, a wy, Litwini,
Módlcie się tutaj za grzeszną duszę!»
 

VII

 
Przeżegnał panów skostniałą ręką;
Wyszli ze łzami senatorowie, —
Wszedł burmistrz miasta, pan Otoczeńko,
Padł na kolana i tak doń powie:
«Panie! Wy ojcem naszym jesteście!
Tyleście miastu dali opieki,
Raczcie zezwolić by w naszém mieście,
Stanął twój pomnik w potomne wieki!
Niech go wyrobią nasi rzeźbiarze!
Niech go wykują nasi kowale!
A my, magistrat, jak dług nam każe,
Sami ustawim na miejskim wale!»
– «Panie Burmistrzu! praca za długa,
Mnie za ten pomnik nie kupisz nieba,
Jakaż tu była moja zasługa?
Żem ja was kochał? bo tak potrzeba!
Te wasze baszty, te wasze ściany,
Ta łza, co u was w oczach się kręci,
To będzie pomnik mój wykowany!
On moją pamięć trwaléj uświęci!
Czy nieprzyjaciel, czy czas go zburzy,
Wy się nie leńcie kielni i młota.
Niech wasze głowy strzeże najdłużéj,
Aby nie poszła marnie robota,
W Bramie Miednickiej postawcie straże,
A gdy zadzwonią, że już mię nié ma,
Pierwszy, kto w niéj się jutro ukaże,
Pięćset kop groszy niechaj otrzyma!
Grosz na to w mojéj znajdziecie skrzyni,
Opieczętowan wielce starannie,
Niechże to łaska wasza uczyni,
Bom tak ślubował Najświętszej Pannie!
Bywajcie zdrowi, mój Otoczeńko!
Módlcie się za mną, gdy w Panu zamrę,
Bywajcie zdrowi!» I drżącą ręką
Mosiężnej księgi otworzył klamrę,
I począł czytać – i święta rosa,
Zwilżyła oczy, co jeszcze gorą.
Snadź świętej duszy tęskno w niebiosa!
Burmistrz i Radni wyszli z pokorą…
On się zadumał, w górę wzniósł oczy,
Przycisnął mały krzyżyk do łona,
Wtém jęknął kapłan, co stał z uboczy,
Że pasterz kona…
 

VIII

 
O zmroku w mieście zagrzmiały dzwony
I wieść żałośna wszystkich uderza,
Że już dobrego nie masz pasterza!
Płacz po nim, ludu osierocony!
Mnogi się naród tłoczy w ulicy,
Wszyscy żałośni, wszyscy ciekawi,
«O! na pasterskiej naszej stolicy,
Drugi się Tabor nie prędko zjawi».
 

IX

 
Pan burmistrz spełnił to, co mu każe,
Święty nieboszczyk – nazajutrz do dnia54
W Miednickiéj Bramie postawił straże,
By najpierwszego spotkać przechodnia.
O piątéj z rana bramę otwarto:
Któś idzie pieszo z miednickiéj drogi…
I w miejskiej bramie stanął przed wartą
Pokaleczony żołnierz ubogi.
Twarz ma i postać jeszcze młodzieńczą:
Stąpa szykownie, zbudowan składnie,
Lecz głuchym kaszlem piersi mu brzęczą
I skaleczoną ręką nie władnie.
Skłonił się warcie, wstrzymał się w bramie,
Spojrzał na nowe żelazne wrota
I rzekł z boleścią, co łez nie kłamie:
«Gdzież się ja udam, biédny sierota!» —
«O, ja waszmości drogę pokażę!
Pójdziesz na ratusz, sąd cię opisze». —
Rzecze mu żołdak, co pełnił straże,
Ze śmiechem patrząc na towarzysze.
«Na ratusz! – krzykną. – Kto waszmość taki?
I skąd przychodzisz w tak rannéj chwili!»
Rozswawolone miejskie żołdaki
Halabardami go otoczyli.
«Po co na ratusz? Héj! hola! hola!
Albom ja zbrodzień? – rzekł żołnierz śmiele —
Ja wracam z boju, z kleckiego pola,
Tatarskie rany noszę w mém ciele!
Szanujcie rany! bo jak Bóg miły,
Jeszcze choć szczudłem bronić się mogę!»
Ale żołdaki go ostąpiły,
Wejścia do miasta przecięły drogę.
«Wasz ratusz żadną nie jest mi władzą!
Ja jestem szlachcic!» – wolał kaleka;
Lecz go żołdaki gwałtem prowadzą,
Gdzie na ratuszu obrada czeka.
 
48mierzyn – nieduży, silny koń. [przypis edytorski]
49szpichlerz – dziś: spichlerz; magazyn żywności, szczególnie zboża. [przypis edytorski]
50snadź – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
51laty – dziś forma N.lm: latami. [przypis edytorski]
52zwać – tu: przyzywać; zowie, zwie: oboczne formy 3 os.lp cz. ter. [przypis edytorski]
53następny – tu: następujący. [przypis edytorski]
54do dnia (daw.) – przed świtem. [przypis edytorski]