Za darmo

Słowa cienkie i grube

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Szczęście Marcelego Bouteron180 czyli nowe listy pani Hańskiej181

Cała Polska literacka przypomina sobie dobrze tego sympatycznego, tęgiego mężczyznę z czarnym wąsikiem, który spędził w naszym kraju dwa tygodnie, wypił mnóstwo piwa, zostawił wielu przyjaciół i wygłosił z francuską swadą i elegancją kilka odczytów. Tematem ich była pani Hańska, muza wielkiego Balzaka, gdyż Balzac wypełnia po brzegi jestestwo Marcelego Bouteron. Pamiętam wrażenie jego odczytów na publiczności. Słuchano z zajęciem, ale zarazem z odcieniem pobłażliwego zdziwienia. Czemu on się tak zapala, z kim on tak walczy, kogo on tak przekonywa, czemu ta ciągła kwestia „czy ona go kochała, jak go kochała” etc. Zdziwienie to byłoby niemożliwe w Paryżu, we Francji, gdzie zresztą Bouteron nieraz mówił na ten temat. Nie potrzeba się uciekać do oklepanej anegdoty o francuskim ujmowaniu każdego przedmiotu – l'éléphant et ses amours182 – (która zresztą pod względem fizycznym dość dobrze by się do Balzaka nadała), aby wyjaśnić tę różnicę. Pani Ewelina Hańska, osoba swoim rodakom dość obca, we Francji jest niemal kartą piśmiennictwa, jest na wpół mistycznym poematem miłosnym jednego z najkrwistszych realistów literatury, jest ową sekretną zaprawą, bez której indywidualność Balzaka nie byłaby kompletna. I tam nikt nie dziwiłby się, o co Bouteron walczy, kogo przekonywa. Każdy tam zna ową słynną stronicę z Choses vues183 Wiktora Hugo, która tak zaciążyła nad pamięcią Ewy184; każdy zna, bodaj z drugiej ręki, owe paszkwilem trącące karty Oktawa Mirbeau185, usunięte z jego książki tuż po jej ukazaniu się. I każdy ma tam w pamięci rysy „imaginacyjnego” portretu pani Hańskiej, która długo żyła w legendzie jako próżna, samolubna i oschła kobieta, udręka i zły los wielkiego pisarza.

I oto przyczyna tego walczącego, namiętnego, polemizującego tonu Marcelego Bouteron. Jego to właśnie badania i odkrycia dały początek przewartościowaniu legendy. Zestawił na nowo fakty, daty, poddał próbie świadectwa, miał to nieopisane szczęście badacza, że znalazł nowe dokumenty – i, w istocie, na tym wszystkim oparta, jego Apologia pani Hańskiej (ogłoszona drukiem przed kilku laty) stanowi moment przełomowy.

W Apologii tej uderza jedno: jej motyw liryczny. Ten uczony bibliotekarz, uczony trawiący życie na owym wybrzeżu Sekwany, gdzie nawet plusk fal brzmi jak szelest kartek, on pasący się jak spętana krówka na cienistej łączce Instytutu, niemający czasu żyć, przeniósł swoje sny o życiu na ten cień kobiety, w której ukochał – kochankę Balzaka. Tworzą istne stadło we troje: Balzac, Bouteron i ona. Do tego stopnia, że niemal mu to przeszkadza w pracy badacza; chciałby być obiektywny, bezstronny, ale zawsze, gdy chodzi o Ewę, wszystko barwi mu się sentymentem, uwielbieniem, pobłażliwością. Kocha ją i wierzy w jej miłość… dla tamtego, dla Balzaka, i za to ją kocha. Od czasu pani de Warens z nieśmiertelnych Wyznań Russa, nie było bardziej wzruszającego trójkąta. Trzeba widzieć Bouterona, w jego pokoiku z oknem wychodzącym na ów do bajki podobny kąt wybrzeża Sekwany, wśród pamiątek po pani Hańskiej, jakimi pokój jego jest wypełniony; trzeba widzieć jak ten sceptyczny Francuz bierze do rąk jej książkę do nabożeństwa, jeszcze – jakby to było wczoraj! – poznaczoną zakładkami, z jaką miłością otwiera stojącą u niego na biurku malakitową186 szkatułkę, w której Balzac chował listy Ewy. A patrzy nań ze ściany, macierzyńskimi oczami kochanki, oryginał najpiękniejszego portretu pani Hańskiej.

Można sobie wyobrazić uczucia tego człowieka, kiedy się dowiedział, dwa lata temu, że na publicznej licytacji, nie wiem już po jakim zbieraczu, będą wystawione na sprzedaż listy pani Hańskiej do córki. Listy zupełnie nieznane, bo zbieracz ów, z typu zazdrosnych maniaków, nikomu ich nie chciał pokazać. Bouteron od razu uczuł, że te listy musi mieć za wszelką cenę, choćby mu przyszło ukraść, zabić. Zebrał wszystkie swoje oszczędności, 10.000 franków, majątek jak na bibliotekarza Instytutu! I stała się rzecz niesłychana: kiedy wywołano listy w cenie 200 franków, a ktoś zaczął licytować, antykwariusze-bywalcy pociągnęli go za rękaw: „Niechże pan nie podbija, zostawmy te listy panu Bouteron”. Tak była znana ta pasja człowieka, który wszędzie ma samych przyjaciół. I Bouteron kupił te łakome listy za 200 franków. Trudno uwierzyć, że stało się to w Paryżu, owym Paryżu wyrachowanym, drapieżnym i bez serca… jeżeli wierzyć Balzakowi.

Byłem przypadkowo u Bouterona w Bibliotece, kiedy oglądał te listy; trzeba go było widzieć! Nie wiem, czy sam autor Komedii ludzkiej tak delikatną i miłosną dłonią pieścił kiedy ich autorkę, jaką ten bibliotekarz muskał zmysłowym dotknięciem te pożółkłe płatki papieru.

Ale nie tylko je pieścił; odczytywał je, pokazywał pewne ustępy, wydawał okrzyki triumfu, znalazł w nich nowe dokumenty na poparcie swej apologii. „Nie kochała go? Opuściła go? Nie była przy jego łożu śmierci? Niech pan czyta!” I Bouteron, wzruszonym półgłosem, odczytuje ustępy listów poufnych, pisanych do ukochanej córki, Anny Mniszchowej. Istotnie, wszędzie gdzie mowa o Balzaku, tam pani Ewa mówi o nim z czułością, serdecznością, z akcentem, którego się nie podrabia.

Mój mąż wrócił w tej chwili, załatwił wszystkie sprawy z podziwu godną energią, wyjeżdżamy dziś wieczór. Nie miałam wyobrażenia, co to za cudowny człowiek, znałam go od lat 17 i co dzień spostrzegam, że ma jakiś nowy przymiot, którego nie znałam. Gdyby tylko miał zdrowie! Nie masz pojęcia, jak on cierpiał tej nocy. Mam nadzieję, że rodzinne powietrze zrobi mu dobrze, ale gdyby mi tej nadziei brakło, byłabym bardzo biedna, upewniam cię…

Tak pisze pani Hańska tuż po ślubie z Balzakiem, który już jest ruiną człowieka, schorowany, skazany na śmierć. Aby dać mu to upragnione małżeństwo, na które czekał tyle lat, a któremu sprzeciwiały się wszystkie względy świata, Ewa Hańska zrzekła się na rzecz córki olbrzymiego majątku, którego car w razie zaślubienia cudzoziemca nie pozwolił jej zachować. Bouteron miał to szczęście, że znalazł autentyczny dokument tej odmowy. „I mówią, że ona go nie kochała, że to była zła i próżna kobieta!” wścieka się Bouteron, gestykulując namiętnie.

Otóż te właśnie listy wydał obecnie p. Bouteron, poprzedzone swoją wymowną apologią (wprzód drukowaną w „Revue des deux mondes”187) pod tytułem La veritable image de madame Hańska188, jako wytworną książeczkę wydaną przez słynnego Lapina (nazywa się Łapina, jest rodem z Grodna i łamaną polszczyzną czule wspomina Warszawę), wydaną tak, jak francuscy bibliofile umieją to robić. To już jest prawdziwa rozpusta grafiki, papieru, smaku!

 

Te listy i dla nas są bardzo interesujące. Przypuśćmy nawet, że nie każdy czytelnik skłonny jest wraz z Marcelim Bouteron obrywać margerytkę i szeptać „kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje”… Ostatecznie, nie byłoby nic dziwnego, gdyby, przez siedemnaście lat znajomości i romansu, wszystkie płatki margerytki po trosze miały rację. Ale listy te są same przez się niepospolitym dokumentem: żywe, zajmujące, pełne obserwacji, mające coś z pani de Sévigné189 bodaj w tym, że Anna była tak samo najwyższym ukochaniem pani Hańskiej i że rozkosz pisania do córki, chęć zabawienia jej, uskrzydlała jej pióro. Wszystkiego tam po trosze. Tu zabawne anegdoty o Rotszyldach190, powtarzane na ciepło z pobytu we Frankfurcie w r. 1847; o starej Rotszyldowej191, matce rodu, mającej 97 lat, siedzącej na milionach, a mieszkającej w nędznej budzie, jak pewnego dnia wzywa przed swoje oblicze syna swego, a króla dynastii, wymyśla mu od ostatnich i każe sobie stawiać wspaniały pałac… To znów o kapeluszach paryskich, i znów, prawie bez przejścia, o całej serii pożarów na Wołyniu. Spaliły się Bystrówka, Rutycze, spłonął doszczętnie Czernobyl, przeszło tysiąc domów. Żydzi nie chcą już się tam odbudowywać, uważają to miejsce za przeklęte. „Przypominam sobie (pisze pani Hańska), że twój ojciec192 uzyskał przywilej na Sobolucze, na zbudowanie tam miasta; ponieważ to jest nad brzegiem Dniepru, a są tam same piaski, na których się nic nie rodzi, byłoby wspaniałe wyhodować tam Żydów193”…

To znów, w sierpniu 1849, jakże charakterystyczne dla nastrojów tej sfery wiadomości o Rewolucji na Węgrzech:

Adam194, który przyjechał, prosił mnie o pozwolenie udania się do Żytomierza, gdzie był obecny na Te Deum odśpiewanym na cześć wielkiego zwycięstwa odniesionego przez nasze wojska. Twierdzi, że Görgey195 i Bem196 są wzięci, ale ja sądzę, że chodzi tylko o bitwę pod Debreczynem, która odbyła się 19 lipca…

W przejeździe po ślubie, w maju 1850:

Twoja matka (pani Mniszech) jest przejęta, jak my wszyscy, przekleństwem związanym z imieniem Polaka. Wszystkie wielkie rody są zgubione, zrujnowane, i na majątku, i na czci. Zastałam Galicję sfanatyzowaną dla Rosji i dla Cesarza, a Austriaków znienawidzonych bardziej niż kiedykolwiek i pracujących na to, aby ich nienawidzono coraz więcej, bo są upokorzeni tym, że wszyscy głośno wyrażają swą sympatię dla Rosji.

Wojska rosyjskie cudownie się zachowywały tutaj, a rząd austriacki był ohydny dla swoich zbawców: umierali z głodu, a jak na pośmiewisko rząd dawał im z wielkim trudem dziecinne porcje. Twoja zacna matka żywiła ich swoim kosztem (to znaczy tych, których zakwaterowano u niej). Toteż mówili: „Widać, że ona jest nasza, że to nie jest paskudna Niemka jak inne. Nie nazywali jej inaczej jak „nasza barynia197 ruska”.

Kiedy była chora, ci zacni ludzie sprawowali straż, aby nie było żadnego hałasu, a kiedy wyzdrowiała, przychodzili kolejno jej winszować i starali się ją rozerwać czy to swoim śpiewem, czy swoimi ćwiczeniami, które odbywali umyślnie dla niej, aby ją zabawić. Prawda, że była tak dobra, że kurowała tych, co byli chorzy, i że przychodziła co dzień asystować przy ich obiedzie, wsparta na ramieniu panny służącej, o ile nie była sama poważnie chora, aby się przekonać, czy im niczego nie zbywa.

Dziwiono się temu w Galicji, bo podczas rewolucji chciano u niej umieścić emigranta i ona dała sto florenów, aby ją od tego uwolniono, natomiast gdy chodziło o przyjęcie wojsk rosyjskich, przyjęła je z radością. Jak ci mówiłam, bardzo sobie to chwaliła. Nie wiem, czy tak samo byłoby z panem emigrantem. Bo wszędzie, gdzie przyjęto te figury, nie tylko żałowano tego na teraz, ale nawet na przyszłość, bo cała służba w tych domach była podejrzana o komunizm, o socjalizm i o inne podobne jady i trucizny.

Potem opis całej podróży: okropny Berdyczów, schludniejsze Brody, smaczny obiad w Tarnowie, nocleg w Krakowie w hotelu Pod Różą. I tu pierwszorzędna reklama dla tego hotelu: wyborny pokój na pierwszym piętrze, bardzo obszerny, bardzo czysty, z wygodnymi łóżkami; rozkoszna kawa ze śmietanką, „prawie tak dobra, jak w Wierzchowni”.

Po drodze wchodzimy w sekrety rodzinne familii Mniszchów. Andrzej, brat Jerzego (zięcia pani Hańskiej) bardzo jest niedobry dla matki (tej samej, która była tak dobra dla Rosjan):

…Andrzej okazał się niegodnym synem, dał jej uczuć, że jest zbyteczna w Wiśniowicach. Czy wyobrażasz sobie, że twoja matka, kiedy chciała w Wiśniowicach herbaty i cukru, musiała je sobie kupować!

Potem już list z Paryża. Opis postępów choroby Balzaka, znajomość z matką wielkiego pisarza: aby ją określić, ucieka się pani Ewa do polszczyzny (wszystkie listy pisane są po francusku), mówiąc, że „quand à sa personne, c'est une198 elegantka zastarzała”. Dodaje zresztą, że musiała być bardzo ładna. Po śmierci Balzaka, w sierpniowy wieczór, wdowa siedzi w ogrodzie Tuileryj199.

…siedząc na krześle, w tym ogrodzie królewskim, tak zdziwionym, że jest pod Republiką, patrzałam, nie widząc ich, na te niezliczone postacie mężczyzn i kobiet, wystrojone, wyelegantowane, które przechodziły koło mnie, i czułam smutek i niewymowny ucisk serca na myśl, że w tej rojnej samotni, w tej pustyni ludzi mi nieznanych, nie ma ani jednej istoty, która by mniej lub więcej nie dzieliła mej okropnej i nieutulonej boleści. Nie pamiętają równie powszechnego żalu. Śmierć Ludwika Filipa przeszła niepostrzeżenie wobec tej przygniatającej żałoby.

I znowuż, w parę miesięcy później, opis domowych kłopotów: kucharka zużywała funt masła dziennie, trzeba ją było oddalić; służąca nagle, o jedenastej w nocy, powiedziała, że musi iść do szpitala. Nie pójdziesz, zostaniesz w domu, jutro poślę po doktora. Naraz robi się gwałt: pokojowa rodzi! „Wyobraź sobie, moje dziecko, ta dziewczyna miała twarz rekina i nie była już zbyt młoda, a miała kilku kochanków i ja nie miałam o tym pojęcia przez pięć miesięcy, które była u mnie”.

Sama pani Ewa ma wielbiciela, och, bardzo niewinnego:

…mój legitymista z Pau, o którym ci mówiłam w moim ostatnim liście, nie pojechał jeszcze, niestety! i przedwczoraj siedział do jedenastej w nocy czytając mi… co? zgadnij; przez miłość dla mnie, kazał sobie przetłumaczyć na francuskie ody Naruszewicza i układa je wierszem, aby mi je czytać! Przypuszczam, że ten, który mu je tłumaczy, bierze go na fundusz, bo niemożliwe jest, aby Naruszewicz mógł kiedy pisać głupstwa tak płaskie i tak nudne…

 

Opowiastka o księżnej Bagration, staruszce, która przyjmuje gości w rodzaju cieplarni, w tropikalnej temperaturze, mając na sobie tylko koszulę przybraną wspaniałymi koronkami. „Pięćdziesiąt lat temu mogła być powabna w tym stroju, ale piękność, która wyszła za mąż za panowania carowej Katarzyny, powinna, o ile mi się zdaje, nosić solidniejsze szaty”.

W końcu ploteczka grubszego kalibru:

Miałam małe starcie z Dumasem, który, w zapale filantropijnym, zbierał wszędzie subskrypcje na grobowiec Balzaka, z których, rozumie się, chował pieniądze dla siebie. Musiałam mu wytoczyć proces. Wygrałam w tym sensie, że „wzbronione jest Dumasowi zajmować się grobowcem, o który staranie należy tylko do wdowy, i że, o ile mu jest wolno wznieść pomnik wszędzie gdzie indziej niż na cmentarzu, miejsce musi być wyznaczone przez rząd”. Tak więc, nie przegrałam, ale Dumas opowiada wszędzie, że to on wygrał proces, mimo że jest w gruncie wściekły, że nie może dalej uprawiać swoich szacherek.

Tak w relacji samej pani Hańskiej przedstawia się jeden z ważnych zarzutów, jaki jej czyniono; mianowicie, że nie dbała o grób męża, tak iż Alexander Dumas musiał kwestować o grosz publiczny w tym celu… Wiemy od Marcelego Bouteron, że i inne zarzuty nie więcej miały podstaw. Wierzymy mu. Bo biada pani Hańskiej, gdyby nas nie przekonał! Gdybyśmy mu nie uwierzyli, w takim razie przez wydanie tych listów pani Ewa spadłaby w Polsce z deszczu pod rynnę. Zamiast być tylko nieczułą kobietą, byłaby dla nas jeszcze Polką, która o wojsku rosyjskim pisze „nasze wojska” i cieszy się z wzięcia do niewoli Bema; byłaby typową przedstawicielką wołyńsko-parysko-arystokratycznego sobkostwa i nieuświadomienia. Bouteron wystawia jej chlubne, z takich ust zwłaszcza, świadectwo, że listy jej pisane są najwytworniejszą francuszczyzną, taką, powiada, jakiej życzy wielu Francuzom. A my myślimy sobie po cichu, czy ta siostra autora Pamiątek Soplicy umiała pisać po polsku? Ale nie popełniajmy tego błędu, aby z dzisiejszej perspektywy sądzić inne epoki! Jeżeli Delfiny Potockiej, muzy Przedświtu200, nigdy nie mógł nakłonić Krasiński, aby do niego pisała po polsku, nie rzucajcie kamieniem za jej cudzoziemszczyznę na tę Ewę, która była przez siedemnaście lat bożyszczem genialnego Francuza. A gdyby nawet, przez tych siedemnaście lat, zakosztował wielki pisarz przez swą ukochaną Cudzoziemkę radości i smutków, upojeń i goryczy, jest człowiek, któremu dała ona samo szczęście, a człowiekiem tym jest – Marceli Bouteron.

„Garsonka” sprzed lat stu

Mam na myśli pannę Lamiel, bohaterkę powieści Stendhala201, którą świeżo wydałem po polsku. Lamiel należy do licznych utworów tego niepospolitego pisarza, które nie ukazały się za jego życia. Brak powodzenia, jaki prześladował autora Pustelni Parmeńskiej, trudności wydawnicze, świadomość własnej przedwczesności, wszystko to nie działało podniecająco na jego twórczość literacką. Pisał wprawdzie ciągle, ale raczej dla siebie, szkicował, ale nie wykończał202. Wierzył, że wobec potomności czeka go zwycięstwo, i nawet z całą ścisłością przepowiedział jego datę; ale nie miał tej pobudki, jaką daje druk, który zmusza do decyzji, przyśpiesza krystalizację formy i zniewala do ostatecznego wykończenia. Przeciwnie, raz po raz przystępował do tematu od innej strony, tworzył nowe bruliony, nowe wersje, zmagając się ze swym przedmiotem z czystej pasji pisarskiej i psychologicznej.

„Mój talent (pisze gdzieś), o ile mam talent, to talent improwizatora. Zapominam wszystkiego, co napiszę; mógłbym napisać cztery powieści na jeden i ten sam temat i tak samo zapomniałbym wszystko”.

Takie fazy przechodziła i ta powieść, kilkakrotnie przetwarzana na różne sposoby, nigdy nie doprowadzona do końca i zaledwie z pozostawionego planu pozwalająca się domyślić zamierzeń całości; mimo to – jedna z najciekawszych, jakie Stendhal napisał, odciskająca się w pamięci niezatartym wrażeniem dzięki postaci swej bohaterki.

Powstała w czasie pobytu Stendhala w Civitavecchia203. Jak wiadomo, po rewolucji lipcowej204, gdy dawni bonapartyści odzyskali „kurs”, został tam konsulem francuskim. Dostał się do ukochanych Włoch, za którymi tak długo tęsknił, ale tym razem spotkało go rozczarowanie. Może brakło mu tego, co było koniecznym owych wytęsknionych Włoch dopełnieniem: młodości. Obecnie, kiedy, przeszedłszy od wzruszeń serca do wzruszeń intelektu, raczej zaczynał się czuć dobrze w Paryżu, Civitavecchia, mała mieścina bez żadnego odpowiedniego dlań towarzystwa, była mu niemal wygnaniem. Nudził się tam i o ile mógł, uciekał do Rzymu. Poza tym skracał sobie czas pisaniem. W roku 1836 uzyskał urlop, który zdołał przeciągnąć trzy lata. Spędził go we Francji, w Niemczech, w Anglii, głównie zaś w Paryżu. Wróciwszy w r. 1839, zaczął pisać tę powieść, stanowiącą niejako kobiece pendant do bohatera powieści Czerwone i Czarne, Juliana Sorel. Pisał ją i dyktował przez kilka miesięcy, potem przerwał, próbował wrócić do niej, zmieniał wciąż plan i sposób ujęcia. Starał się, między innymi, wprowadzić w nią element komiczny, do czego miała służyć figura doktora Sansins. Słowem, myślał o swojej Lamiel ciągle, aż wreszcie nagła śmierć w r. 1842 w Paryżu przecięła te zamysły.

Rękopis Lamiel, zagrzebany wśród innych rękopisów, znalazł się w Grenoble. Wykonawca testamentu i przyjaciel Stendhala, Colomb, wydając niektóre z nich, pominął Lamiel. Może wydobycie na jaw tej niepokojącej osóbki wydało mu się przedwczesnym?… Odkrył ją rodak nasz, Kazimierz Stryjeński205, niestrudzony stendhalista, wydawca całego szeregu utworów rękopiśmiennych wielkiego pisarza. Długi czas Stryjeński był w zakresie Stendhala powagą: obecnie, uznając jego zasługi, nowsi badacze krytykują bardzo sposób, w jaki traktował rękopisy, dowolność, z jaką czynił skróty, poprawiał styl, etc. Bo też, pod tym względem, trzeba stwierdzić, pojęcia bardzo się zmieniły. Stryjeński wydał tedy Lamiel w r. 1888; w czterdzieści lat później, podjął na nowo tę pracę Henryk Martineau206, w przyczynku do swego wydania zestawiając ustępy tekstów i dając listę nieścisłości Stryjeńskiego. To ostatnie poprawne wydanie posłużyło mi do sporządzenia polskiego przekładu.

Nie tylko brak zakończenia świadczy o tym, że utwór ten jest brulionem. I w samym tekście znajdziemy sporo niekonsekwencji, rozbieżność chronologii, zaniedbania stylu – za które proszę nie winić tłumacza! – szkicowe traktowanie całych partii. Nie wiemy, jaki by to wszystko przybrało kształt w ostatecznej formie; ale dla każdego, kto się poufniej interesuje literaturą, tym ciekawszy jest ten obraz wykluwania się utworu, ta – można by powiedzieć – tualeta, jaką autor robi swojemu dziecku. Zwłaszcza że, mimo wszystkich zaniedbań i szkicowości, tym silniej odcina się główna postać utworu, Lamiel, to harde dziecko ludu o niepodległych instynktach, to wcielenie kaprysu i woli, ciekawości i znudzenia, pełna niespodzianek i kontrastów, wywierająca na wszystkich nieodparty urok, rozpraszająca jak czarami nudę wszystkich… Och! gdyby się mogła pojawić w druku wówczas, sprawiłaby skandal z pewnością większy niż niedawna La Garçonne207, której niewątpliwie jest wielką protoplastką. (Czy by się przyznała do tej progenitury, to inna sprawa…). Niech to da miarę skoku, jakim Stendhal wyprzedził swoją epokę, miarę niepodległości jego spojrzenia. Ta dziewczyna zuchwała, kontrolująca wszystko, co jej do wierzenia podają, rozglądająca się, myśląca, śmiała do ostatnich granic cynizmu w doświadczaniu życia, zaledwie dziś staje się rzeczywistością. Wyobraźmy sobie scenę, gdy Lamiel każe się nieokrzesanemu Jaśkowi uczyć „miłości”, wyobraźmy ją sobie zwłaszcza na tle epoki romantycznej i mieszczańskiej zarazem. Wszak to było o wiele wprzód, nim Pani Bovary Flauberta ściągnęła na autora proces o niemoralność i nim Dama Kameliowa zaczęła – przez parę lat daremnie! – szturmować do teatru. A wszak te dwie osoby to niewiniątka wobec Lamiel!

A epizod z księdzem Clement? Nie, stanowczo nie przypuszczam – gdyby nawet Stendhal skończył swoją Lamiel – aby ta książka mogła była ujrzeć światło dzienne…

Dziwne są losy tego pisarza! Rzecz jego O miłości, dziś jakże popularna, jak ciągle cytowana, rozeszła się w ciągu dziesięciu lat w kilkunastu egzemplarzach. Rychło, jak wspomnieliśmy, autor jej nauczył się pisać z melancholijną świadomością, że pisze – dla przyszłych pokoleń. Tak np., notuje na wstępie do swoich pamiętników (Życie Henryka Brulard):

Przypuśćmy, że będę dalej ciągnął ten rękopis, i że, raz ukończywszy, nie spalę go; zapiszę go nie przyjacielowi, który mógłby zostać bigotem lub sprzedać się partii… zapiszę go księgarzowi…

Zatem księgarz otrzyma po mojej śmierci oprawny tom tego okropnego pisma. Każe przepisać kawałek i przeczyta go: jeżeli rzecz wyda mu się nudna, jeżeli nikt nie będzie już mówił o panu de Stendhal, rzuci w kąt ten rupieć, który odnajdą może w dwieście lat później, jak pamiętniki Benvenuta Cellini208.

…Niezdolny do niczego, nawet do pisania urzędowych listów w moim zawodzie, kazałem zapalić ogień i piszę to, mam nadzieję, bez kłamstwa, bez robienia sobie złudzeń, tak jak list do przyjaciela, z przyjemnością. Jakie będą pojęcia tego przyjaciela w roku 1880? Jak bardzo różne od naszych?

W roku 1880! O ile chodziłoby o tę powieść, stanowczo za wcześnie! W roku 1880 wciąż byłaby Lamiel poza społeczeństwem, tak samo, jak w r. 1840. Zaledwie dziś uczułaby się może na swoim miejscu. Zaledwie dzisiaj widzę ją, widzę jej gibką postać, jak biegnie swobodnie gubiąc się w tłumie ulicy, widzę jej podłużne śmiałe oczy, jak rozglądają się po świecie, wszystko ważąc, wszystko przenikając, wszystko sądząc, nie biorąc się na lep żadnego frazesu. Dzisiejsza kobieta pozna w Lamiel swoją siostrzyczkę. Dziś dopiero wyzwalamy się po trosze z przesądów, które ona wyrzuciła za płot; dziś dopiero odetchnął świat, zwolniony od najgłupszych mieszczańskich snobizmów, do których dociągał swą egzystencję przez wiek cały; dziś dopiero wyzwala się z tyranii niedorzecznych pojęć, których powagę opłacało się życiem, i więcej niż życiem, bo nudą całego życia… Jakże byłoby do twarzy młodej Lamiel w dzisiejszej modzie, jak uwydatniłaby ona jej smukłą nogę, jak zgrabnie by jej było w małym filcowym kasku na głowie… Nawet pod względem fizycznego typu, Stendhal przeczuł dzisiejszą kobietę. Lamiel w stroju z roku 1840, ależ to maskarada! Ale jakże byłaby dziś utemperowana, o ile mniej niebezpieczna dla społeczeństwa: wówczas, aby pokonać nudę i opłukać się z hipokryzji, Lamiel musiała szukać aż miłości bandyty; dziś chodziłaby może na uniwersytet, pracowała w laboratoriach, latała aeroplanem… Ale kto wie, może i dzisiaj zachowałaby swoją buntowniczą duszę i potrzebę ryzyka, i wplątałaby się może i dziś w jaką niebezpieczną aferę…

Jak bardzo ta Lamiel była przedwczesną, jak bardzo wyprzedzała epokę, wskaże nam choćby porównanie jej z ową encyklopedią społeczną, jaką jest Komedia ludzka Balzaka. Nie spotykamy w niej tego typu wyzwolonej kobiety. Może panna des Touches; ale ona jest na wyjątkowych prawach; jest artystką, jest pisarką, ma krociowy majątek… Poza tym młode panny Balzaka ściśle zamykają się w horyzoncie rozsądnego małżeństwa. Ale ten typ dziewczyny zuchwałej, krytycznej, inteligentnej, idącej na przełaj, drwiącej ze wszystkiego i gardzącej społeczeństwem, którego wartość oceniła, jakież to było śmiałe! Bo też Balzac dążył do typizowania, gdy Stendhal kochał się zawsze w wyjątkach społecznych; przy tym Balzac – o ile chodziło o te sprawy – zawsze tkwił w mieszczańskich pojęciach francuskich, gdy Stendhal przewędrował cały świat, widział różne obyczaje, a widział je z perspektywy pochodów Napoleona, gdy wiele norm i wiele przesądów posyłało się w diabły. Przeniesiony z tego obozu napoleońskiego w życie normalne, nigdy, w gruncie, do niego się nie przystosował; tworzył sobie w wyobraźni swój świat, świat ludzi mocnych, śmiałych, wolnych. Tak wyroił sobie swoją Lamiel i kochał się w niej – poprzez tę setkę lat, która go dzieliła od jej masowej inkarnacji.

Tak, Stendhal został zawsze po trosze na marginesie społeczeństwa. Brutalna szkoła wojny, zawrotna fantazja napoleońskiej budowy świata, wycisnęły na nim swoje piętno. Nigdy nie mógł się pogodzić z kontrastem, jaki stworzył we Francji przełom roku 1815: Czerwone i czarne, to tytuł jednej jego powieści, najgłośniejszej; Czerwone i białe (Lucjan Leuwen) – tytuł innej, która pozostała niedokończona, a którą niedawno wydano. I Lamiel ma ten sam podkład społeczny. I tu, z początkiem powieści, jesteśmy w pełni Restauracji. Napoleon, unieszkodliwiony, umiera na wyspie św. Heleny; wyczerpana, umęczona Francja oddaje się, za cenę pokoju, we władanie dawnym swym królom. Arystokracja ściąga z wygnania, odzyskuje ogromne majątki, chwyta w ręce władzę i stara się przekreślić wszystko, co tych dwadzieścia pięć lat zmieniło w psychice Francji. Odbudowa religii ma być w tym celu najdzielniejszym środkiem. Niewidzialna ale wszechobecna Kongregacja włada wszystkim, kładzie swą rękę wszędzie (a przynajmniej Stendhal widzi jej rękę wszędzie), misje objeżdżają kraj, odwołując się, bodaj za pomocą niewybrednych „cudów”, do uśpionych uczuć religijnych; prawdziwa lub udana dewocja staje się nieodzownym warunkiem dojścia do czegoś, zajmowania jakiegoś stanowiska. Najbardziej płaska obłuda święci triumfy. Ale równocześnie w tej atmosferze dojrzewa duch buntu, który, w chwili gdy zaślepione sfery rządzące najmniej się tego spodziewają, wybuchnie rewolucją dni lipcowych roku 1830. W tej atmosferze wyrasta Lamiel. Jak młody Julian Sorel, tak i ona ma duszę niepodległą, zarażoną romantyzmem; dusi się zarówno w chacie wujostwa, jak w pałacu księżnej; dławi się otaczającą ją obłudą, służalstwem, ciasnotą; nie zadowala się odpowiedziami, jakimi chcą oszukać dręczące ją pytania; sama chce ogarnąć wszystko; wszystko podważa duchem krytyki. Ten duch krytyki ma tu dwie inkarnacje: jedna dumna i śmiała, ucieleśniona w smukłej postaci Lamiel; druga pokraczna, przeżarta ambicją i próżnością – to garbus, doktór Sansins. Lamiel zostanie kurtyzaną, księżną, zbrodniarką, Sansins może… posłem. Bo podobnie jak Julian Sorel, tak i Lamiel ma wszystkie warunki, aby i w tym światku zrobić karierę; ale nie może: broni jej tego nuda i obrzydzenie; mierzi ją tak samo mieszczański snobizm, jak wprzód arystokratyczna i bezmózga nadętość. Toteż Stendhal nie widzi innego godnego końca dla swej bohaterki, jak uśmiercić ją: i to w jakiż romantyczny sposób!

Szkoda, że nie mamy tej książki w całości; byłoby to może arcydzieło Stendhala. Ale i w tej niekompletnej postaci, sądzę, że panna Lamiel warta jest, aby z nią zawrzeć znajomość. Wszystkich, którzy kochają Czerwone i czarne (a jest ich w Polsce cały legion, wiem o tym) zelektryzuje niewątpliwie wiadomość o żeńskiej odbitce Juliana Sorel, i to odbitce nieskończenie przewyższającej urokiem tego ambitnego i ponurego młodzieńca.

Kiedy myślę o Stendhalu i jego kulcie u nas, zawsze staje mi w pamięci Żeromski, dla którego Stendhal pozostał do końca najukochańszym pisarzem. Czy znał Lamiel, czy by mu się podobała? Raczej przypuszczam, że nie znał. Ale zainteresowałaby go z pewnością ta harda i niespokojna dziewczyna, która, jak jego Ewa, też znalazła swego hrabiego Szczerbica, a skończyła na Pochroniu209

180Bouteron, Marcel (1877–1962) – fr. bibliotekarz i historyk literatury. [przypis edytorski]
181Hańska, Ewelina (1801–1882) – polska arystokratka, siostra pisarza Henryka Rzewuskiego, długoletnia miłość, a w końcu żona Honoré de Balzaka. [przypis edytorski]
182l'éléphant et ses amours (fr.: słoń i jego życie miłosne) – fragment popularneg na początku XX w. dowcipu, w którym charakterystyczne cechy różnych narodowości ujawniają się w rozprawach naukowych na temat olbrzymiego zwierzęcia. Według tej anegdoty, praca angielska traktowała o polowaniu na słonie, amerykańska nosiła tytuł Elephant and how to make it bigger and better, niemiecka dotyczyła miejsca słonia w systemach filozoficznych, francuska opisywała życie płciowe słoni, natomiast polska rozprawa była zatytułowana Słoń a sprawa polska. [przypis edytorski]
183Choses vues (fr.: Rzeczy widziane) – książka, w której Hugo opisuje swoją wizytę u umierającego Balzaka, krytykując nieobecność przy boku konającego jego żony, pani Hańskiej. [przypis edytorski]
184Ewa – tu: Ewelina Hańska. [przypis edytorski]
185paszkwilem trącące karty Oktawa Mirbeau – fr. pisarz Octave Mirbeau (1848–1917) w swojej książce La 628-E8, w części pt. La Mort de Balzac opisuje ostatnie godziny życia Balzaka, jego agonię i samotność, podczas gdy w pokoju obok jego żona, pani Hańska, spędzała czas na przyjemnościach w towarzystwie swego kochanka, malarza Jeana Gigoux (1806–1894). [przypis edytorski]
186malakitowy – dziś: malachitowy. [przypis edytorski]
187Revue des deux mondes (fr.: Przegląd dwóch światów) – fr. periodyk społeczno-literacki, powstał w 1829 r., w XXI w. ukazuje się nadal. Artykuł Apologie de Madame Hanska wydrukowano w numerze z 15 grudnia 1924 r. [przypis edytorski]
188La véritable image de madame Hańska (fr.) – prawdziwy obraz pani Hańskiej. [przypis edytorski]
189pani de Sévigné , właśc. Marie de Rabutin-Chantal, markiza de Sévigné (1626–1696) – autorka słynnych listów pisanych do córki, cenionych jako obraz obyczajów epoki. [przypis edytorski]
190Rotszyldowie, właśc. Rothschildowie – rodzina niemieckich Żydów, zajmująca się bankowością i finansami, jedna z najbogatszych rodzin na świecie. [przypis edytorski]
191stara Rotszyldowa – Guttle Schnapper (ok. 1753–1849), żona Mayera Amschela Rothschilda (1744–1812) i matka dziesięciorga dzieci. [przypis edytorski]
192twój ojciec – pierwszy mąż Eweliny Hańskiej, Wacław Hański (1782–1841). [przypis edytorski]
193są tam same piaski, na których się nic nie rodzi, byłoby wspaniałe wyhodować tam Żydów – Żydzi w Europie tradycyjnie unikali zawodów związanych z uprawą ziemi. [przypis edytorski]
194Adam – prawdopodobnie Adam Rzewuski (1805–1888), brat Eweliny Hańskiej, generał armii rosyjskiej. [przypis edytorski]
195Görgey, Artur von, węg. Görgey, Artúr (1818–1916) – generał węgierski, jeden z dowódców węgierskich w czasie powstania Wiosny Ludów 1848 r., w sierpniu 1949 r. po klęsce pod Világos poddał swoje wojska armii rosyjskiej. [przypis edytorski]
196Bem, Józef (1794–1850) – polski generał, dowódca wojsk węgierskich w powstaniu w 1848 r. [przypis edytorski]
197barynia (z ros.) – szlachetna pani, dama. [przypis edytorski]
198quand à sa personne, c'est une… (fr.) – jeśli o nią chodzi, jest ona… [przypis edytorski]
199ogrody Tuilerii, właśc. Jardins des Tuileries – park w Paryżu, w pobliżu pałacu Louvre, jeden z najstarszych ogrodów francuskich. [przypis edytorski]
200Przedświt – poemat Zygmunta Krasińskiego. [przypis edytorski]
201Stendhal, Marie-Henri Beyle (1783–1842) – fr. pisarz epoki romantyzmu. [przypis edytorski]
202wykończać – dziś raczej: wykańczać. [przypis edytorski]
203Civitavecchia – miasteczko portowe we Włoszech, ok. 70 km na płn. zachód od Rzymu. [przypis edytorski]
204rewolucja lipcowa – kilkudniowe powstanie we Francji w 1830 r., w wyniku którego obalony został Karol X Bourbon, a na tron powołano Ludwika Filipa I. [przypis edytorski]
205Stryjeński, Kazimierz (1853–1912) – tłumacz, wydawca. [przypis edytorski]
206Martineau, Henri (1882–1958) – fr. krytyk literacki, dziennikarz. [przypis edytorski]
207La Garçonne (fr.) – Chłopczyca, utwór Victora Margueritte'a (1866–1942), wydany w 1922, wywołał skandal, po którym autorowi odebrano odznaczenie Legii Honorowej. Oburzenie wywołał wówczas opis postępowania bohaterki, która szuka przygód erotycznych, aby wynagrodzić sobie zdradę, jakiej dopuścił się jej narzeczony. [przypis edytorski]
208Cellini, Benvenuto (1500–1571) – włoski rzeźbiarz, złotnik. [przypis edytorski]
209Ewa, hrabia Szczerbic, Pochroń – bohaterowie powieści Stefana Żeromskiego Dzieje grzechu. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora