Za darmo

Nasi okupanci

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

I w ogóle, gdy chodzi o polecenie co czytać, ksiądz Pirożyński jest w kłopocie. Okazuje się, że ten kapłan zna przeważnie książki – niestosowne. Zdumiewa mnie zaś wręcz oczytanie księdza Pirożyńskiego w „pornografii” (daję cudzysłów, bo u księdza Pirożyńskiego pojęcie pornografii jest bardzo obszerne) wszystkich epok i krajów. Przyznam się, że nie znam ani jednej książki Pitigrillego; ksiądz Pirożyński zna bez mała wszystkie. I wylicza je – w tej książce pt. Co czytać? – jak z nut:

PITIGRILLI, współczesny pornograf, wyuzdanie jego nie zna żadnych granic: Pas cnoty, Kokaina, Obraza moralności, Osiemnaście karatów dziewictwa.

Ten ojciec redemptorysta zna wszystkie sprośności, bodaj najbardziej zapomniane i przedawnione:

KOCK PAWEŁ. Francuz. Mając lat 19, ogłosił Dziecię mojej żony i odtąd pisał bez przerwy niemoralne i ordynarne romanse. W tłumaczeniu polskim jest ich przeszło czterdzieści.

Cóż za erudycja! Czasami ten katalog przypomina owe notatki w brukowych dziennikach, które gromiąc odkryty przez policję dom schadzek, podają jego szczegółowy adres. Gdy np. napiętnowawszy ohydę Lavedana, Ojciec Pirożyński dodaje: „Na szczęście, przetłumaczono tylko Łóżko”.

Znam dosyć dobrze literaturę francuską, ale nie miałem pojęcia, że istniał jakiś Felicjan Champsaur. Ksiądz Pirożyński wie nawet to, że się urodził w r. 1859, i dodaje: Jeden z najniemoralniejszych pisarzy francuskich; Siewca miłości.

Natomiast na próżno szukałby tu ktoś nazwiska Chateaubrianda, Claudela, Hello i tylu innych katolickich francuskich pisarzy.

I ta obfitość „pornograficznej” lektury – choćby traktowanej negatywnie – w poradniku Co czytać? nie jest przypadkowa. U tych ofiar celibatu płeć wyradza się w ów wciąż niedosycony, ciekawy, wścibski erotyzm, który niejedną uczciwą kobietę na zawsze oddalił od konfesjonału. To przebija w dziełku księdza Pirożyńskiego z całą naiwnością. Nawet lektura Dickensa działa na tego kapłana podniecająco!

Wrażenie, jakie nam zostaje ze spojrzenia zapuszczonego w tę duszę – a możemy ją uważać poniekąd za „reprezentatywną” – jest dość szczególne. Litość i zgroza. Litość dla człowieka, który ma takie widzenie świata, takie horyzonty; dla tej naiwnej płaskości i ciemnoty; ale zarazem zgroza, kiedy się pomyśli, że to jest przekrój kasty, która z całą bezwzględnością i z takim zuchwalstwem wyciąga ręce po wszystkie władze w dzisiejszej Polsce, która zwłaszcza chce wyłącznie kierować duszą młodzieży.

Poradnik księdza Pirożyńskiego to ciekawy, ale niewesoły komentarz do psychiki kleru. Tak, byłaby ta książka zabawną osobliwością, ale nie dziś i nie u nas. Niepodobna jej uważać za indywidualny wybryk. Tam nic nie dzieje się przypadkiem. Wszak książka ta przeszła cenzurę duchowną; czytać ją musiał szereg osób, wydali ją księża jezuici. Są logiczni: toż to nie co innego, tyko nawrót do ich najlepszych tradycji w Polsce, do czasów saskich. I jeżeli rzeczy pójdą tym trybem jak obecnie, widzę w tym poradniku – w tej pierwszej i jedynej zdrowej ocenie – odpowiednio rozszerzonej i uzupełnionej – przyszły nasz podręcznik szkolny. Wystarczy, aby p. minister oświecenia wyjechał na urlop, a przemyci taki podręcznik ksiądz wiceminister, stwarzając fakt dokonany. Nie ksiądz Żongołłowicz – na to mam za dobre pojęcie o jego poczuciu humoru – ale który z jego następców. Bo sądzę, że urząd wiceministra oświecenia już pozostanie przy sutannie na stałe. Nasz kler niełatwo wypuszcza z rąk raz uzyskany stan posiadania…

Jeden z naszych pisarzy – najmilszy sercu i duszy ojca Pirożyńskiego – napisał książkę pt. Ku czemu Polska szła. Ja daję tym rozważaniom tytuł: Ku czemu Polska idzie… Idzie szybkim krokiem.

Przygody Franciszka Villona w kraju okupowanym

Pewnego dnia przyszła mi nieodparta chęć, aby cała Polska święciła pięćsetlecie urodzin Villona, o którego istnieniu – w znakomitej większości – nigdy nie słyszała. „Zachcenie mężczyzny w ciąży”– powiedzą ci, którzy mnie pomawiają o wszystkie perwersje. Postanowiłem puścić się z odczytem. Lubię od czasu do czasu popatrzeć sobie w oczy z moją publicznością, od czasu zaś mego ostatniego objazdu pasterskiego upłynęło sześć czy siedem lat.

Dotąd zwilonizowałem 24 miasta. Warszawa (z recydywą); Łódź, Kielce, Katowice, Sosnowiec… (W Bielsku odmówiono mi sali). Dalej Tarnów (gdzie omal nie powtórzyłem przygody gogolowskiego rewizora, wzięty przez miejscowe władze za komisję ministerialną, jak to opisałem na innym miejscu); Krynica, Kraków – mój kochany Kraków, dla którego nie mam dość słów podzięki za serdeczne przyjęcie „marnotrawnego syna”; Zakopane, gdzie wpadłem w przyjazne objęcia „czterdziestu lekarzy”, autorów znanego adresu11, wrogów etyki i społeczeństwa, agentów moskiewskich, subwencjonowanych przez Berlin (jak to daje do zrozumienia krakowski „Głos Narodu”).

Jedziemy dalej. Radom, Lublin (w Przemyślu odmówiono mi sali), Stanisławów, gdzie miały być podobno wrogie demonstracje, ale skończyło się na kwiatkach i oklaskach…

Lwów. Od rana chodzą groźne wieści: odczyt ma być zerwany, ja – pobity i wyświecony z miasta. Wieczór, sala przepełniona, komisarz policji bardzo się troska ilością dostawionych krzeseł. Pytam go, co mu to szkodzi? „Proszę pana – odpowiada dobrodusznie – krzesło normalne jest przymocowane do podłogi, ale krzesłem dostawionym można w łeb dostać”. W rezultacie – najserdeczniejsza owacja, o jakiej mogłem zamarzyć.

Białystok, Grodno, Wilno. W Wilnie odnawiam miłe znajomości, podejmowany przez świeżo powstały wpół żartobliwy – tradycje wileńskie! – Związek Sumaryjczyków.

Częstochowa. Młode Tow. Przyjaciół Francji inauguruje tym odczytem swoją działalność. Sala teatru okazuje się o połowę za mała, wszystkie drzwi trzeba zostawić otwarte. Po odczycie wieczerza w kółku przyjaciół Francji, przy świeczkach – z powodu strajku elektrycznego – co wytwarza nastrój dość willonowski. Co prawda, trochę mnie to żenuje najadać się na koszt tego biedaka, który tak często w życiu nie dojadł… Pakując do ust apetyczną kanapkę, mimo woli słyszę ironiczną strofę Wielkiego Testamentu: „Ci mają winko i pieczyste – ptaszęta, rybkę, leśne zwierzę – sosy i smaki zawiesiste – jajca, kładzione, z octem, świeże… – Nie są podobni do murarzy – którym trza służyć w wielkim trudzie; – tu się pomocnik nie nadarzy: – sami se zżują, dobrzy ludzie…”

Dotąd wszystko odbywało się pogodnie: za to teraz zbierają się groźne chmury. Następna tura miała objąć Toruń, Gdynię, Gdańsk, Grudziądz. Gdańsk odpadł; odmówiono „bezbożnikowi” sali. W Toruniu wszystko zapowiadało się jak najlepiej, atmosfera przychylnego zainteresowania. Wieczór miał się odbyć w sali teatralnej. Naraz przychodzi depesza: „Odczyt niemożliwy”. Co się stało? Po prostu pewne sfery zagroziły dyrektorowi teatru… zdemolowaniem sceny; kiedy zaś ta groźba nie poskutkowała, przydano do niej inną: zapowiedź nieodnowienia dzierżawy gmachu, która wygasa dn. 1 kwietnia, podczas gdy kontrakty z aktorami są do września. Argument bez repliki! Atak był skierowany na ostatnią chwilę, tak aby za późno już było przenieść się do innej sali. Niemniej otrzymałem z Torunia wiele wyrazów oburzenia z powodu terroru oraz zaproszeń na przyszłość.

Z Gdyni dochodzą również wieści alarmujące! Właściciel sali zrazu pod naporem agitacji cofa się, potem mimo wszystko godzi się dotrzymać umowy; jedziemy tedy do Gdyni. Kupuję na dworcu miejscowe pisma; widzę wielkimi czcionkami tytuł: Wróg Kościoła w Gdyni. (To ja). Autor notatki wyraża nadzieję, że „społeczeństwo gdyńskie, które już nieraz dawało dowody przynależności do Kościoła katolickiego, na pewno odpowiednio zareaguje na odczyt”… Na odczyt o Villonie, tym biednym Villonie, który dla swojej matki napisał tak śliczną modlitwę do Najświętszej Panny!…

Próba rozagitowania Gdyni, która skupia w sobie żywioły z całej Polski, spaliła na panewce; odczyt odbył się w atmosferze życzliwości i sympatii. I oto podziwiajmy ekwilibrystykę: ta sama gazetka, która daremnie podburzała wszelkimi sposobami spokojnych Gdynian, pisze nazajutrz, że „Boy miał być w Gdyni wygwizdany i obrzucony jajami, ale że jedna z czołowych osobistości interweniowała wśród wzburzonej młodzieży, aby zaniechała podobnego czynu, nielicującego z godnością katolika”. Gazetka stwierdza na pociechę, że „mimo iż udział publiczności był dość liczny, były to tylko elementy napływowe, które w imprezach religijnych (?) udziału nie biorą. Na szczęście ludność kaszubska na odczyt nie poszła, czym dała dowód, że zwolennicy rozwodów nie mają u nas nic do szukania”.

Przyznaję, że nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się zapełnić sali ludnością kaszubską; w zupełności wystarczyły mi „elementy napływowe”…

Gdzieżby się zresztą odczyt o Villonie mógł odbyć bez polityki! Jakoż „Goniec Pomorski” stwierdza, że „salę głównie wypełnili miejscowi sanatorzy”, przy czym daje dowód głębokiej przenikliwości: „pierwszy odczyt był taki, by nikogo nie zrazić. Chodzi o to, by Boy-Żeleński mógł na przyszłość głosić swoje znane teorie o wolnej miłości itd. Społeczeństwo katolickie powinno zwrócić uwagę na występy tego znanego wroga zasad religii katolickiej”…

Ale nie mam czasu badać bliżej nastrojów Gdyni, bo odczyt kończy się o kwadrans na trzecią w południe, a o wpół do trzeciej odchodzi pociąg do Grudziądza. I tam próby terroru zawiodły, mieszkańcy Grudziądza odwiedzają mnie za kulisami z wyrazami sympatii i solidarności…

 

Włocławek. Znów przygrywka w prasie. Szumny tytuł: W obronie godności naszego miasta. Czytam: „Rzecz ciekawa, kto w naszym mieście odczuwa potrzebę tej niewybrednej strawy, jakiej dostarcza biedny umysł godnego współczucia człowieka. Jedno wiadomo, że ogół zdrowo myślących obywateli naszego miasta jeszcze tak nisko nie upadł, by dla zaspokojenia swych potrzeb kulturalnych miał słuchać ludzi, których zainteresowania nie wychodzą poza wąski zakres spraw seksualnych… Jesteśmy przekonani, że obywatele włocławscy nie dadzą się sprowokować… Nie pozwolimy sobie przed oczyma roztaczać tak pojętej postępowości… Nie współdziałajmy z tymi, co dokonywają moralnego rozbioru Polski”…

Stanowczo w „biegu głupoty na przełaj” tym razem dziennikarz z Włocławka zdobył puchar wędrowny. Poza tym odczyt odbył się bez przeszkód.

Płock. Tu jeszcze groźniej. W miejscowej gazetce, w rubryce Nadesłane czytam odezwę Do katolików miasta Płocka: „Doszło do naszej wiadomości, że Boy-Żeleński ma wygłosić w Płocku odczyt. Ze względu na całokształt działalności p. Boy-Żeleńskiego, która godzi w istotne zasady moralności chrześcijańskiej, mamy głębokie przeświadczenie, że wszyscy, którzy czują i myślą po katolicku, nie wezmą udziału w zapowiedzianym odczycie”.

Następują oficjalne podpisy i tytuły proboszczów wszystkich parafii Płocka.

Ta metoda, połączona z niesłychaną wręcz agitacją z ambony (agitacja z ambony była zresztą prawie we wszystkich miastach prowincjonalnych), okazała się skuteczniejsza od innych. Służące w Płocku powtarzały sobie ze zgrozą, że ksiądz nie da rozgrzeszenia temu, kto pójdzie na wiec urządzony przez Antychrysta. (To był mój odczyt o Villonie!) W niedużym mieście, gdzie każdego widzą i każdego znają, mało kto ma ochotę dostać się na czarną listę Czarnej Ręki. Sala była słabo wypełniona, mimo że sam dziennik, który zamieścił owo nadesłane uczuł potrzebę odgrodzenia się od tego „protestu”, stwierdzając, że uważa go za „chybiony w zupełności” i że „nic nie stoi na przeszkodzie, aby wysłuchać odczytu o Villonie, poecie francuskim sprzed lat 500, tj. z czasów, kiedy ludzie nie roznamiętniali się jeszcze z powodu projektowanej reformy małżeńskiej”.

Powiedzcie, czy to wszystko nie są dokumenty godne utrwalenia?

Kalisz, Piotrków, Tomaszów Mazowiecki zamknęły bez przeszkód ten objazd pasterski, który na razie wypadło mi zakończyć, mimo zaproszeń z wielu stron Polski.

Wracając w przerwach do Warszawy, zastawałem jak zwykle, pliki korespondencji. Najwięcej listów otrzymuję z najbardziej okupowanych dzielnic; z Pomorza, z Poznańskiego, ze Śląska. Kto pisze? Najrozmaitsi: prokurator, sędzia, nauczyciel, robotnik, młodzież. Kto nie czytał takich listów, ten nie może mieć pojęcia o prawdziwym nastroju ludności w stosunku do naszych okupantów. Ach, jak tam ludzie zaciskają pięści, jak zgrzytają zębami, a równocześnie jak panicznie się boją! Po prostu utraty chleba, represji, zemsty. Ucisk – w małych zwłaszcza środowiskach – jest straszliwy. Tam nie można być nawet neutralnym, trzeba być karnym szeregowcem w kadrach świętoszkostwa, patrzyć bez mrugnięcia okiem na ogłupianie, łupiestwo, cynizm tyjący kosztem skrajnej nędzy, na zuchwałą brutalność czarnych wielkorządców. „Specjalnie tutaj, na Śląsku – pisze mi jeden z przygodnych korespondentów – sprawa mieszania się kleru do wszystkiego ma odrębny i niespotykany gdzie indziej charakter. Ta tłusta, czerwona łapa, wyciągnięta z czarnej sutanny, gnębi najmniejszy przejaw myśli”…

Od dziecka każdy musi być wpisany do bractwa. Najpierw – do Stowarzyszenia Dzieciątka Jezus wyciskającego z dzieci – jak dzisiaj – bezrobotnych przeważnie nędzarzy znaczne kwoty na Murzynka w Afryce. Starsi – do Stowarzyszenia Młodzieży. Oczywiście składki. Dziewczęta, po dziesięć, tworzą różę. Jedenasta już szuka towarzyszek do nowej róży. Każda róża musi przynajmniej raz do roku dać na mszę za członkinie. Prócz tego, inne związki młodzieży. Straż Honorowa, tercjarze, sztandary, kwesty, pielgrzymki, niekończące się nigdy „odnowienia kościoła”. Składki, składki. Starsi – to przeróżne Bractwa Mężów i Żon Katolickich, Czcicieli Oblicza Pana Jezusa. Najstarsze baby – to Arcybractwo Matek. I znów składki, składki, aż do ostatniego tchu.

Ale największy terror połączony jest z obrzędem kolędy. Cóż za uroczystość, cóż za aparat i w rezultacie do jakiego celu! Ksiądz obchodzi domy w asyście kościelnych, organistów, zelatorów. Drzwi domów muszą być na oścież otwarte. Na stole ma być krzyż i jarzące się świece; obok – pisma kościelne i religijne, na podłodze klęcznik lub poduszka. Gdyby ktoś w tym czasie – nie daj Boże – musiał wyjechać, ma zostawić pieniądze dla księdza u gospodarza. Tymi i innymi sposobami, tam gdzie komornik nie znajdzie już nic, poborcy w sutannie wyciskają jeszcze z największej biedoty miliony.

Ale nie chcę już cytować listów, jakie otrzymuję; mimo iż tchną prawdą, mogłyby się wydać podejrzane. Wolę sięgnąć do samego źródła. Oto „Szarlejskie Wiadomości Parafialne, organ Akcji Katolickiej”, z dn. 14 lutego 1932. Cóż za posępna lektura! Same „gorzkie żale” – „drogi krzyżowe dla dzieci” – „drogi krzyżowe dla dorosłych” i po każdym wierszu: płać, płać, płać! I co za sposoby wymuszenia, pod grozą mąk piekielnych, hańby doczesnej, no i – o czym się nie wspomina, ale co wszyscy dobrze wiedzą – pod grozą utraty pracy i bytu z piętnem „bezbożnika”. Każdy z parafian musi oddać kartkę odbytej spowiedzi: „bez tej kartki (czytamy w „Wiadomościach Parafialnych”) – czego Boże nie daj – pogrzeb bez krzyża, bez kapłana, bez miejsca poświęconego, pod płotem”… Ale nie tylko za brak kartki spowiedzi grożą takie rygory. To samo za uchylenie się od kolędy owej osławionej kolędy, która jest po prostu zorganizowanym szantażem. W dzień, gdy kapłan chodzi po kolędzie (czytamy tamże), „prosimy, żeby wszystkie rodziny zostały w domu… Tu zależy wiele na gospodarzu domu, żeby wszystkich komorników zawiadomił o kolędzie i na nich wpływał… Jeżeli się coś gorszącego dzieje w jakim domu, o czym duszpasterz wiedzieć powinien, ażeby według możności to naprawić, wtedy prosimy nam to przed kolędą powiedzieć w kancelarii, albo przy samej kolędzie… W każdym razie ogłaszamy, że w razie pogrzebu – co Pan Bóg nie da – do tej rodziny kapłan po zwłoki nie pójdzie, gdzie mu przy kolędzie wstępu wzbroniono”… A stawki tej kolędy – w stosunku do środków materialnych ludności – olbrzymie.

Płacić, płacić, płacić bez ustanku. „W środę (czytamy dalej w „Wiadomościach Parafialnych”) uroczystość Trzech Króli… W tym dniu jest kolekta na misje pogańskie… Po rannym nabożeństwie absolucja generalna dla tercjarzy… Popołudniu przyniosą zelatorzy (zelatorki) ze Stowarzyszenia Św. Dziecięctwa Pana Jezusa składkę za styczeń do kancelarii. Niech każde dziecko zdobędzie nowych członków dla naszego stowarzyszenia. Jest jeszcze wiele dzieci w Piekarach, które nie należą, a mogą należeć od urodzenia (!) aż do 16 roku przynajmniej. Dzieci, które jeszcze nie mają nowej listy składkowej, niech przyjdą po nią do kancelarii”…

„Stow. Młodzieży męskiej… Druh kasjer prosi, żeby druhowie zapłacili na składkach zaległości za stary rok i za I kwartał nowego roku”…

Dalej: „Nikt nie ma prawa siedzieć w ławce (kościelnej), jeżeli należytość za miejsce nie zapłacił; przy rewizji kościelnej taki może się narażać, że go się z ławki wyprosi”…

Bilans, jaki mi jeden z przygodnych korespondentów z sum wyciskanych tymi drogami w przybliżeniu przesyła, jest przerażający. Kontrast bogactwa kleru z nędzą jego podatników – również. A życie duchowe, umysłowe, w tej atmosferze fałszu, ucisku, ciemnoty, szpiegostwa, denuncjacji? Ci, którzy nie są doszczętnie ogłupieni, dławią się po prostu od wściekłości i nienawiści. Obawiam się, że żaden Moskal ani Prusak nie budził takiej reakcji wewnętrznego buntu jak ta okupacja, głębiej wdzierająca się w dusze, w życie prywatne i w kieszenie niż jakakolwiek inna. Toteż ślepota i sobkostwo naszych okupantów są wprost groźne: od iskry, która by padła na te prochy, mógłby spłonąć cały kraj!

Tę atmosferę trzeba poznać, aby zrozumieć niepoczytalny szał, jaki ogarnął pewne sfery z powodu odczytów moich bodaj o… Villonie. Bo gdyby wnioskować z tych „Wiadomości Parafialnych” – jak i z wielu innych objawów – trzeba by dojść do przekonania, że katolicyzm w Polsce jest zaledwie w jakich 20% religią, a w 80% przemysłem, znakomicie zorganizowanym przedsięwzięciem finansowym. Aparat działa z drapieżną precyzją, ale zarazem z poczuciem, że wszystko to wspiera się na ciemnocie i na zastraszeniu i że wystarczyłoby trochę światła i powietrza, aby podciąć ten przemysł, uprawiany w mroku i zaduchu. Katolicyzm nasz jest niemal obojętny na punkcie dogmatu; – może np. Towiański, który przeczył bóstwu Chrystusa, być in odore sanctitatis u naszych katolickich pisarzy. Jest obojętny na wszystko, co nie ma bezpośredniego związku z taksami i opłatami (kara śmierci, sądy doraźne); natomiast wszystko, co dotyka w jakiej bądź mierze aparatu finansowego, uderza w najczulszy punkt tego „katolicyzmu”. Dlatego wydobyć na światło szalbierczy i świętokradzki przemysł „unieważnień”, oświetlić dzisiejsze praktyki rozwodowe, oświadczyć się po stronie uczciwości i prawa, znaczy – w ich języku – „godzić w istotne zasady moralności chrześcijańskiej”. Ładne dają świadectwo tej moralności chrześcijańskiej!

Równocześnie zastaję w pliku korespondencji numer brukselskiej „Revue Catholique”, a w nim – również sprawozdanie z mojego odczytu. Jakże inna atmosfera! Pisał je Paul Cazin, który właśnie bawił we Lwowie. Odmalowawszy w sympatycznych słowach charakter odczytu, Cazin – jeden z czołowych katolickich pisarzy francuskich – kończy słowami:

„…sławny Boy, którego dowcipny i wywrotowy brak uszanowania, dziedzictwo naszego Beaumarchais, wywołuje oburzenie albo zachwyt, wznieca burze śmiechu albo zgorszeń, ale zmusza wszystkich do myślenia, co jest samo w sobie olbrzymią korzyścią”.

Tak pisze „Revue Catholique”… Otóż właśnie tego myślenia, tej „olbrzymiej korzyści”, najbardziej boją się u nas duchowne sfery. Bo mogłoby ono stanąć w poprzek innym znów „olbrzymim korzyściom”…

„Moralnie obojętne”…

Kiedy niedawno temu ogłosiłem wyciąg ze słynnego już dziełka o. Pirożyńskiego pt. Co czytać, sporo osób było zdania, że przecenia się znaczenie tej publikacji. Ot, – mówiono – ekstrawagancje nieszkodliwego dziwaka, bez znaczenia. Wyznaję, że i ja sądziłem mniej więcej tak samo; a jeżeli poświęciłem o. Pirożyńskiemu tyle miejsca, to dlatego, że chciałem w tych dość ponurych czasach dostarczyć czytelnikom trochę łatwej zabawy. Przyznaję się nawet do jednej naiwności. Sądziłem mianowicie, że wystarczy ujawnienie tych bredni, aby wydawca, który przepuścił je może przez niedopatrzenie, wycofał je czym prędzej z obiegu. Byłem o tym tak przekonany, że zakupiłem kilka egzemplarzy, aby je mieć na podarki dla znajomych wówczas, gdy staną się bibliograficzną rzadkością.

Byłem naiwny. Bo oto niebawem, w najpoważniejszym naszym czasopiśmie katolickim, „Przeglądzie Powszechnym”, organie tychże samych krakowskich oo. jezuitów, którzy książeczkę o. Pirożyńskiego wydali, pojawiła się z niej recenzja. Recenzja solidaryzująca się bez zastrzeżeń z zawartością książki. Oto w skróceniu, co czytamy w lutowym zeszycie (1932) tego miesięcznika:

Dziełko o. Pirożyńskiego wypełnia dotkliwą lukę w piśmiennictwie polskim: brak katolickiej oceny całokształtu twórczości beletrystycznej. Dotychczas stosowano najrozmaitsze oceny: estetyczne, narodowe, państwowe, ekonomiczne; tylko o etycznej jakoś stale zapominano. Poradnik Co czytać? przezwyciężył ten bezwład i powinien stanowić punkt wyjścia do dalszych prac w tym kierunku. Pragnąc osiągnąć możliwie najwyższy stopień obiektywizmu, autor opiera się na autorytecie Kościoła… Trzeba przyznać, że autor ma dar w kilku lapidarnych słowach scharakteryzować pisarza, uchwycić zasadniczy ton jego twórczości ze stanowiska etyki. Pomimo wyraźnej tendencji do umiaru, ocena ta nie dla wszystkich pisarzy wypadła przychylnie, ale to już nie jest wina o. Pirożyńskiego… Jeżeli w twórczości jakiegoś pisarza oprócz rzeczy złych są i dobre, autor nie omieszka zaznaczyć tego szczegółu; widać nawet, że czyni to z pewnym pośpiechem i radością; za to tam, gdzie ganić należy, wyczuwa się żal i smutek; ale trudno: amicus Plato, sed magis amica Ecclesia. Tak więc, akcja katolicka w Polsce zyskała w pracy o. Pirożyńskiego nieodzowną pomoc w umoralnieniu stosunków na terenie literatury, w zorientowaniu się, gdzie przyjaciel, a gdzie wróg”.

Kończy się ta ocena życzeniem, aby o. Pirożyński nie zaniedbywał swej pracy na tym polu, ale kontynuował ją i doskonalił.

 

Ci wszyscy zatem, którzy uważali dziełko o. Pirożyńskiego za wyskok indywidualny, mają oto autorytatywną odpowiedź: to nie jednostka mówi w tym niesłychanym poradniku, ale Kościół. To nie majaczenia nieuka i maniaka: – to program! Wobec tego, czym Kościół (a raczej kler, który stara się utożsamić te pojęcia: ksiądz – Kościół – religia – Bóg) jest w Polsce, a jeszcze więcej, czym chce być, stwierdzenie to wystarczy, aby usprawiedliwić uwagę, jaką poświęca się księdzu Pirożyńskiemu. Wszak już donosił „Dwutygodnik Literacki” z Poznania o nieoficjalnej próbie wprowadzenia dziełka Co czytać? do gimnazjum!

Ale nie tylko dlatego książeczka ta zasługuje na uwagę. Ma ona wielką wartość dla studiów nad psychiką naszych okupantów. Jest karykaturalna; ale właśnie przez to tym lepiej odbija, niby we wklęsłem zwierciadle, charakterystyczne rysy.

Ponieważ ocena „Przeglądu powszechnego” kładzie główny nacisk na etyczne kryteria zawarte w książce, pozwolę sobie przytoczyć jeszcze pewną ilość zwięzłych, w istocie, ocen o. Pirożyńskiego z tegoż samego dziełka.

DOLIŃSKI. Niezwykły Pomysł pana Anapesta polega na tym, że zamierza założyć komitet opiekujący się kandydatami na samobójców; – niezdrowa książka.

EMONTS. Duch trwogi, uczciwa powieść, przedstawiająca walkę dwóch szczepów w Kamerunie.

FLETSCHER, autor bardzo przyzwoitych powieści detektywistycznych.

GERSTAEKER. Zbiry, wojny domowe w Meksyku, na początku XIV wieku, nie ma nic niestosownego.

GLYN ELEONORA. Przygody Eweliny, smutne przejścia sieroty, pod względem moralnym obojętne.

GOLDEN JAN. Gdy zegar wybije jedenastą, historia detektywistyczna, bez wartości, ale nieszkodliwa.

LANDSBERGER. Ślepa sprawiedliwość, powieść wymierzona przeciw karze śmierci, nieszkodliwa.

LARROUY. Syrena i trytony, katastrofa łodzi podwodnej, jest ustęp bardzo niestosowny.

LATZKO. Powrót. W kreśleniu okropności wojny jest umiarkowany i nie wprowadza pierwiastka erotycznego.

LAWRANCE T. E. Pułkownik angielski, który z polecenia swego rządu podczas ostatniej wojny tworzył w Arabii bandy dywersyjne przeciw Turkom. Przygody swoje opisał w książkach Bunt Arabów, Burza nad Azją, niezawierających niestosowności.

LEROUX, autor powieści kryminalnych, obojętnych pod względem moralnym.

LUCIETO, autor bardzo przyzwoitych powieści na tle szpiegostwa politycznego.

MACDONALD. Zemsta detektywa, należy do typu sympatycznych powieści kryminalnych.

MARCZEWSKI. Pijawki – łapownictwo rosyjskie, powieść nie zawiera nic gorszącego.

MORUS. Człowiek w cieniu, życie Zacharoffa, kapitalisty międzynarodowego, który zarobił setki milionów na dostawie broni mocarstwom europejskim, zwłaszcza podczas wojny; pouczająca biografia.

MUNOZ. Czarny dyktator, walka liberałów ze zwolennikami dyktatury, naiwne, moralnie obojętne.

NORRIS. Potęga giełdy w Chicago, obraz spekulacji pieniężnych, moralnie obojętny.

POKER. Kobieta w pociągu, pod wiele obiecującym tytułem nowele nieobrażające na ogół moralności; na pierwszy plan występuje pociąg, kobieta dopiero na dziesiąty.

SABATINI. Sokół morski, awanturnicze przygody w XVI w. Anglika, który przyjmuje mahometanizm, potem wraca do Anglii; z wyjątkiem zaprzania się wiary, nic niestosownego nie ma.

SALTEN. Jerzy Erbacher, nieszczęśliwe pożycie dwojga niedobranych małżonków, nic ciekawego…

Te oceny „moralne” księdza Pirożyńskiego są bardzo wymowne. Potwierdzają one to, na co zresztą nieraz zwracano uwagę; mianowicie, że kler potrafił zacieśnić pojęcia moralności po prostu do wstrzemięźliwości lub – ściślej biorąc – obłudy płciowej. Z siedmiu grzechów głównych upodobali sobie tylko jeden, a z dziesięciu przykazań bożych co najmniej siedem jest im obojętnych. Człowiek moralny, kobieta cnotliwa, tych słów używa się tylko w znaczeniu płciowym; poza tym ten człowiek może być lichwiarzem i wyzyskiwaczem, obżartuchem i leniwcem, potwarcą i kłamcą; kobieta może być piekielnicą, plotkarą i jędzą. Te same kryteria stosuje ksiądz Pirożyński do literatury. Sam anielski Dickens jest dla niego „niepedagogiczny, bo sceny wyznań miłosnych opisuje zbyt drobiazgowo”: wszystko inne natomiast jest moralnie obojętne! „Moralnie obojętne” – jak na to zwrócił już uwagę W. Rogowicz – są dla tego księdza oszukańcze spekulacje giełdowe; i udręki sieroty, i okropności wojny. Ba, kiedy mówi o najstraszliwszych zbrodniach, jak zbrojenie jednych ludów przeciw drugim, na zimno, dla celów „dywersyjnych”, obchodzi ks. Pirożyńskiego tylko to, że książka Lawrence'a „nie zawiera niestosowności”, to znaczy, że się w niej nie całują! „Nieszczęśliwe pożycie niedobranych małżonków”, to dla niego „nic ciekawego”. Łajdackie życie hieny żerującej na dostawie broni, to dla ks. Pirożyńskiego „pouczająca biografia”. Do czego doprowadza tego kapłana katolickiego owo spojrzenie na świat wyłącznie erotyczne, dowodzi niesłychany w jego ustach zwrot: „Z wyjątkiem zaprzania się wiary, nic niestosownego (!) nie ma”.

Bardzo, bardzo charakterystyczny jest stosunek tego księdza do wielu spraw. Powieść agitująca przeciw karze śmierci jest dla niego zaledwie „nieszkodliwa”; pomysł opieki nad kandydatami na samobójców – niezdrowy; wśród obelg rzuconych na Anatola France, mieści się epitet „zagorzały pacyfista”; za to innego autora chwali o. Pirożyński, że „w kreśleniu okropności wojny jest umiarkowany”…

W rezultacie ten ksiądz, który oplwał wszystkich wielkich pisarzy, od Goethego do Żeromskiego; który chce wytrącić czytelnikom z rąk niemal całą naszą literaturę, który tępi wszelką szlachetną ideę, „bez zastrzeżeń” poleca prawie wyłącznie „sympatyczną” lekturę detektywistyczno-kryminalną, czyli tę, która, jak to dowodnie stwierdzono, fabrykuje młodych zbrodniarzy. Oto do czego doprowadza autora jego wyrafinowana „moralność”.

Dziełko o. Pirożyńskiego przywodzi mi jedno wspomnienie. Podczas wojny miałem przez jakiś czas powierzony jeden z oddziałów fortecznego szpitala Nr 7 w Krakowie, pomieszczony w gmachu Akademii Sztuk Pięknych. Otóż jednego dnia zaraportowano mi, że ksiądz, który z urzędu odwiedzał chorych, przyniósł pod habitem młotek i poodbijał wstydliwe części wszystkim gipsowym posągom znajdującym się w sieni i w korytarzach. Nie darował nawet boginiom i ich nadobnym wzgóreczkom! Wojna szalała, sale były pełne rannych, ludzkość przechodziła gehennę, ale księżulo interesował się tylko tym jednym…

Ten ksiądz ze swym młotkiem wydaje mi się symbolem; odzwierciadla psychikę całej kasty. Ci detektywi niemoralności sami nie zdają sobie sprawy, do jakiego stopnia przeżarci są niezdrowym erotyzmem. Czy przeciętny ksiądz strzeże celibatu czy nie, sprawa płci jest dla niego nieustającą obsesją, zboczeniem, chorobą. Przesłania mu cały świat. I to jest zupełnie naturalne; nie może być inaczej. Pamiętamy okres powojenny; ziemia kurzyła się jeszcze od krwi, przed Europą otwierały się całe kompleksy nowych zagadnień gospodarczych i moralnych, a księża nasi umieli tylko grzmieć z ambon przeciw krótkim włosom, krótkim sukniom, przeciw gołym ramionom pierwszych wioślarek. Najwyższe dla nich zadanie, to nie dopuścić, aby jakaś para się pocałowała – bodaj w książce; – poza tym wszystko jest dla nich „moralnie obojętne”. Życie przepływa koło nich jak coś obcego, niezrozumiałego, nienawistnego; widzą tylko genitalia, bodaj na gipsowym posągu. Chorzy ludzie!

Otóż wobec tego, że ci ludzie są oficjalnymi piastunami moralności, że najzazdrośniej strzegą swego monopolu w tym zakresie, nie jest bez znaczenia fakt, że nędza, wojna, szpiegostwo, oszustwo, spekulacje, wyzysk i wszystkie w ogóle niedole ludzi to są dla nich rzeczy „moralnie obojętne”. Czyż tym wyznaniem nie stawiają się poza społeczeństwem, w którym – i z którego – żyją?

Tak, ta idiotyczna i przez to pozornie niewinna książeczka spełnia doniosłe zadanie: dokumentuje poziom etyczny i umysłowy naszego kleru. Powinna stać się sygnałem alarmowym.

11„czterdziestu lekarzy”, autorów znanego adresu – Patrz Dokumenty. [przypis autorski]