Za darmo

Profesor Wilczur

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

„Kochanek – myślał – pełniący obowiązki kochanka, p.o. kochanka na okres urlopu…”

Jego ambicja była boleśnie skaleczona.

„I dlaczego? – myślał, stojąc przed lustrem. – Jestem przecież młody, silny, przystojny. Nie wyróżniam się oczywiście żadną nadzwyczajną urodą, ale zawsze uchodziłem za przystojnego. Nie należę też do typu mydłków. Zajmuję poważne stanowisko, dobrze zarabiam, mam przed sobą pewną przyszłość. Nikt nie może mi odmówić wykształcenia i inteligencji. Więc dlaczego?…”

Utrata Niny nie tylko pod względem ambicjonalnym dotknęła Kolskiego. Jednak przyzwyczaił się do niej i wiedział dobrze, że przez pewien czas będzie odczuwał jej brak. Nie tak, ma się rozumieć, jak odczuwa brak Łucji, ale jednak…

Nazajutrz rano wysłał list przez chłopaka stróża i poszedł do lecznicy. Dzień był wyjątkowo ciężki. Przywieziono kilku nowych pacjentów, których trzeba było od razu wziąć na stół. Obie sale operacyjne były zajęte od ósmej rano do drugiej po południu bez przerwy. Kolski przeprowadził sam część drobniejszych operacji i asystował Rancewiczowi przy czterech poważniejszych. Gdy wreszcie zszedł do swego gabinetu, zastał tam kartkę na biurku oznajmiającą, że pani profesorowa Dobraniecka telefonowała trzy razy. Zmiął kawałek papieru i wrzucił do kosza. Przyniesiono mu obiad. Zjadł z apetytem i wyciągnął się na sofie z papierosem w ustach. Zegar wybił trzecią. Miał jeszcze pół godziny na odpoczynek.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę – niechętnie rzucił Kolski.

Do pokoju weszła Nina.

Zerwał się z kanapy i sięgnął po marynarkę wiszącą na oparciu krzesła. Nina wyglądała prześlicznie. Śmiało patrzyła mu w oczy. Twarz miała posągowo spokojną. Powoli otworzyła torebkę, wydobyła z niej list Kolskiego i zapytała niemal wyniośle:

– Co to ma znaczyć?

Spojrzał na list, jakby go pierwszy raz w życiu widział. W palcach Niny wyglądał tak, jakby był czymś ohydnym, wstrętnym, brudnym, czymś, co się bierze do ręki tylko po to, by natychmiast odrzucić. Zmarszczył brwi i odwrócił głowę.

– Chciałam zapytać, co oznacza ten niezrozumiały dla mnie list.

Kolski spojrzał na nią z nienawiścią: zrozumiał, że ta kobieta chce wyzyskać to, że on nie posiada żadnych dowodów jej zdrady. Powiedział sucho:

– Sądzę, że nie mamy o czym dyskutować, proszę pani.

Wzruszyła ramionami.

– Nie zamierzam dyskutować i nie po to przyszłam. Chciałam zażądać wyjaśnień.

Kolski milczał.

– Przypuszczam, że mam do tego prawo. Że wysyłając do mnie podobny list, musiałeś mieć jakieś powody.

– Oczywiście miałem je.

– Czy mogę coś o nich wiedzieć?

Przygryzł wargi.

– Wiesz o nich znacznie więcej niż ja. Żadna komedia tu nie pomoże. Moje postanowienie jest ostateczne.

Zmierzyła go zimnym spojrzeniem i nie bez ironii zapytała:

– A skądże wiesz, że chcę wpłynąć na zmianę twego postanowienia? Skąd masz tę pewność?

Kolski zmieszał się.

– Więc tym lepiej. Lepiej dla nas obojga – mruknął.

– Być może, mój drogi. Jednakże rozumiesz, że twój list mnie obraził i że po prostu żądam od ciebie satysfakcji pod postacią wyjaśnienia, którego nie możesz mi odmówić.

– Służę ci – odpowiedział Kolski, nie patrząc na nią.

– Czy pozwolisz, że usiądę?

Przysunął jej krzesło i mówił:

– Zdradzasz mnie. Przekonałem się o tym wczoraj ponad wszelkie wątpliwości.

– Ponad wszelkie? – podniosła brwi. – No, proszę!…

– Tak – wybuchnął. – Zdradzasz. Gdy zatelefonowałem, by się dowiedzieć, dlaczego się spóźniasz do mnie, służąca oświadczyła mi, że jesteś w domu.

– Tak ci powiedziała?

– Powiedziała coś, co znaczyło to samo. Powiedziała, że zaraz cię poprosi do telefonu, a wróciła z oświadczeniem, żeś wyjechała. Gdybyś istotnie wyjechała, ona nie mogłaby o tym nie wiedzieć. Byłaś w domu i byłaś nie sama.

– Oczywiście – przyznała spokojnie Nina. – A w dodatku byłam tak naiwna, że nie uprzedziłam służby, by zataiła moją obecność w razie twojego telefonu.

Zaśmiał się ironicznie.

– O nie. Wcale nie byłaś naiwna. Tylko nie spodziewałaś się mojego telefonu. Bo byłaś pewna, że w porę otrzymam twój list. Niestety, najsprytniej obmyślone machinacje czasem zawodzą. Jakaś drobna przeszkoda, jak na przykład niedbalstwo posłańca, i wszystko wychodzi na wierzch.

W rysach jej twarzy nie było ani śladu zaniepokojenia. Zapytała spokojnie:

– I cóż wyszło na wierzch?

Zrobił zniechęconą minę.

– Po co mamy poruszać te nieprzyjemne sprawy? Nie chcę się wtrącać w twoje romanse. Już dzisiaj nie uważam się za uprawnionego. Więc po co?

– I cóż wyszło na wierzch? – powtórzyła z naciskiem.

Podniósł głowę i nie patrząc na nią powiedział tonem jak najbardziej obojętnym:

– Skoro koniecznie chcesz… Wyszło na jaw to, że jesteś kochanką rotmistrza Korsaka. Bo to on wczoraj był u ciebie.

Mówił to nie tylko z przekonaniem, lecz z jakąś zaciętością. Najniespodziewaniej w świecie Nina wybuchnęła długim, wesołym śmiechem.

– Ach, Janku, Janku. Powinna mi pochlebiać twoja zazdrość. Niestety w tym wypadku jest zupełnie bezprzedmiotowa. Przypuszczam, że Korsak bez większego sprzeciwu zgodziłby się na rolę, którą mu przypisujesz, a przynajmniej na to, by być w ogóle w Warszawie, zamiast męczyć się na manewrach pod Stanisławowem.

Kolski potrząsnął głową.

– Niestety, twój śmiech mnie nie przekonał. A to z tej prostej przyczyny, że pan Korsak wcale nie męczy się na manewrach, lecz najspokojniej w świecie przebywa w Warszawie. Popołudnie wczoraj spędził u ciebie, a wieczorem był we własnym mieszkaniu, co sprawdziłem telefonicznie.

Na twarzy Niny odbiło się prawdziwe zdziwienie.

– Ależ to niemożliwe. Nie dalej jak przedwczoraj otrzymałam od niego kartkę, w której wspominał, że wróci nie wcześniej niż za miesiąc. To jakieś nieporozumienie.

– Nie może być mowy o żadnym nieporozumieniu – zirytował się. – Nie potrzebuję robić przed tobą z tego żadnej tajemnicy. Więc o godzinie dwunastej zadzwoniłem do jego mieszkania i zapytałem, czy mogę prosić pana rotmistrza. Usłyszałem odpowiedź, i to poirytowaną odpowiedź, że jest przy aparacie i dziwi się, że mu w nocy nie dają spać.

Nina uśmiechnęła się.

– Prosiłeś rotmistrza? A czy wymieniłeś też nazwisko rotmistrza?

– Po cóż miałem wymieniać? Nie przypuszczam, by w jednym mieszkaniu był cały szwadron rotmistrzów.

Przyglądała mu się przez kilka chwil z pobłażliwym wyrazem twarzy. Wreszcie powiedziała, cedząc słowa:

– Szwadron zapewne nie. Ale jeszcze jeden mógł być. Na przykład rotmistrz Supiński, który na czas nieobecności kolegi zainstalował się w jego mieszkaniu.

Kolski zmieszał się trochę, lecz natychmiast zauważył:

– To jest rzecz bardzo łatwa do sprawdzenia.

– Oczywiście – przyznała Nina. – Stoi przed tobą telefon. A obok leży spis abonentów. Zadzwoń i zapytaj.

Kolski zamyślił się i odpowiedział:

– Ponieważ sądzisz, że tego nie zrobię, zrobię to zaraz.

Wyszukał numer Korsaka i zadzwonił. Usłyszał jakiś nieznajomy i nieinteligentny głos męski, prawdopodobnie ordynansa.

– Czy mogę prosić pana rotmistrza Korsaka?

– Pan rotmistrz jest na manewrach – odpowiedział ordynans.

– A pana rotmistrza Supińskiego?

– Pan rotmistrz przyjedzie dopiero o czwartej – brzmiała odpowiedź.

Bąknął „dziękuję” i odłożył słuchawkę.

Nina paliła papierosa. Znalazł się rzeczywiście w głupiej sytuacji. Na poparcie swoich podejrzeń miał dwa argumenty i oto jeden z nich rozpłynął się mu w ręku. Pozostawał drugi. Właściwie mówiąc i ten wystarczał wobec jego przeświadczenia o niewierności Niny. Jeżeli istotnie nie utrzymywała bliższych stosunków z rotmistrzem Korsakiem, musiał być jeszcze ktoś inny. Lecz był na pewno. Dałby sobie za to głowę uciąć.

– Czy może pan nacisnąć guzik dzwonka? – odezwała się Nina.

Wykonał w milczeniu jej polecenie. We drzwiach zjawił się sanitariusz.

– Proszę zawołać tu mego szofera – powiedziała mu krótko.

Gdy szofer wszedł do pokoju, zapytała go:

– Czy Pawłowski nie pamięta, gdzie ja mogłam wczoraj zostawić swego lisa?

– W aucie nie został, proszę pani profesorowej. Na pewno. Po przyjeździe do garażu oporządziłem wóz i byłbym znalazł. A wczoraj pani profesorowa była tylko u fryzjera i w Konstancinie…

– Właśnie – przerwała mu. – Zdaje mi się, że zostawiłam lisa w Konstancinie. Niech Pawłowski pojedzie i zabierze. Ja wrócę pieszo do domu.

– Tak jest, proszę pani profesorowej – służbiście odpowiedział szofer i wyszedł.

W pokoju zapanowało milczenie. Nina powoli dopalała swego papierosa. Uważnie zgasiła go w popielniczce, wstała, z półuśmiechem skinęła Kolskiemu głową i bez słowa skierowała się do drzwi.

Zatrzymała się i spojrzała nań obojętnie.

– Nino! – zawołał Kolski.

– Czym mogę służyć?

Czuł się winny, zawstydzony, skompromitowany, ośmieszony. Miał przeświadczenie, że go zdradziła. Lecz podobne przeświadczenia z punktu widzenia rozsądku nie są niczym innym jak zwykłą histerią. Cienie fałszywych poszlak, bo to były zaledwie cienie, uznał za wystarczające dowody jej winy. Stworzył w swojej wyobraźni koncepcję niemającą żadnych realnych podstaw. Po prostu wszystko wyssał z palca. Znieważył tę kobietę, która, musiał to w duchu przyznać, zniżyła się przecież, dając mu siebie. Zniżyła się, gdyż zarówno jej pozycja towarzyska, jak jej uroda i kultura dawały nieograniczone możliwości w wyborze kochanka. Powinna była spoliczkować go za te podejrzenia, zignorować je milczeniem. Wyświadczyła mu wielką łaskę już tym, że chciała się usprawiedliwić. I zrobiła to tak po pańsku, tak wytwornie i tak boleśnie, że podziałało to silniej od policzka. Zachował się jak gbur, zachował się jak zazdrosny smarkacz.

– Nino – zaczął mówić. – Winienem ci przeprosiny. Rzeczywiście postąpiłem zbyt pochopnie i niesłusznie cię obraziłem. Czy możesz mi przebaczyć?…

 

Uśmiechnęła się ironicznie.

– O, nie przepraszaj mnie jeszcze przedwcześnie. Możesz tego później żałować. Sprawdź, czy cię nie oszukałam. Przeprowadź śledztwo. Wybadaj służbę. Może przekupiłam szofera i tego tam ordynansa. Wynajmij detektywa.

– Nie znęcaj się nade mną – powiedział pokornie.

Ninie zaiskrzyły się oczy.

– Oczywiście wynajmij detektywa. Z takim nędznym płazem jak ja należy postępować metodami policyjnymi. Przecież ja jestem twoją kochanką nie dlatego, że cię kocham, tylko dlatego, że to jest dla mnie łaska i zaszczyt. Czyż mogłabym marzyć o takim szczęściu? Na kolanach co dzień powinnam za to dziękować dobrym losom. Bo któż inny mnie by chciał?!

Wziął ją za rękę i powiedział błagalnie:

– Nie drwij ze mnie, Nino.

– Nie drwię. Raczej drwię z siebie. Bo czyż to nie komiczne, że zabiegam o twoje uczucia, wówczas gdy ty poniewierasz moje? I naprawdę, Janku, najbardziej mnie zabolało to, że posądzasz mnie o tchórzostwo i małoduszność. Zastanów się, człowieku. Co mogłoby mi przeszkodzić w tym, by przyjść do ciebie i powiedzieć otwarcie: „Mam dość ciebie, pokochałam innego!”…

– Tak, tak, Nino – przyznał obcałowując jej ręce. – Przebacz. Przebacz. Byłem niemądry. Czy zdołasz mi przebaczyć?

W jej oczach zjawił się smutek.

– Nie zdołam nie przebaczyć – powiedziała cicho. – Tylko nie wiem, kiedy będę mogła cię widzieć. Sam to rozumiesz.

– Rozumiem – przyznał.

– Muszę się pogodzić z sobą. Nie dzwoń do mnie i nie pisz, póki się nie odezwę sama…

Lekko musnęła wargami jego policzek i wyszła.

Pierwszego dnia Kolski nie mógł oderwać myśli od tej przykrej sprawy, której był autorem dzięki swojej głupiej zazdrości i przesadnej imaginacji. Nazajutrz poprawił mu się humor. Był kontent, że wszystko dobrze się skończyło. Trzeciego dnia z rana, przechodząc przez plac Napoleona, przed samą pocztą spotkał rotmistrza Korsaka.

Stanął w miejscu tak, jakby nagle otrzymał silne uderzenie po ciemieniu. Zatrzymał się i rotmistrz. Był po cywilnemu. Miał na sobie sportowe, szare ubranie i sportową czapkę. Przez rękę przewieszony płaszcz. W ręku nieduży neseser.

Kordialnie wyciągnął do Kolskiego dłoń.

– Witam, doktorze. Co słychać w Warszawie? Ależ upał.

– To pan, rotmistrzu, nie na manewrach? – zdołał wydobyć z siebie Kolski.

Korsak podniósł ostrzegawczo palec do ust.

– Ssss. To wielka tajemnica! Wyrwałem się na krótko do Warszawy.

Kolski odzyskał już panowanie nad sobą i zaśmiał się prawie swobodnie:

– Oczywiście cherchez la femme? – rzucił pytająco.

– Jest pan zanadto domyślny, doktorze – rotmistrz przymrużył oko. – No, ale żegnam. W wagonie był taki kurz, że czuję się jak kundel wytarzany w piasku. Muszę się wykąpać.

– To wprost z dworca? – zaciekawił się z niedowierzaniem Kolski.

– Tak – potwierdził Korsak. – Czołem.

Przyłożył niedbale rękę do daszka sportowej czapki i zniknął w tłumie. Po chwili namysłu Kolski wsiadł w taksówkę i kazał się zawieźć na dworzec. Przejrzał rozkłady jazdy. Rzeczywiście, rotmistrz mógł mówić prawdę. Przed piętnastu minutami przyszedł pociąg ze Lwowa. Teraz już nic nie rozumiał.

Wieczorem miał wielką ochotę zadzwonić do Niny. Zamiast tego jednak zadzwonił do mieszkania Korsaka, by sprawdzić, czy jest w domu. Oczywiście, jeżeli w domu go nie będzie, to znaczy, że przesiaduje u Niny. Jakież było zdumienie Kolskiego, gdy usłyszał od ordynansa:

– Pana rotmistrza Korsaka nie ma w Warszawie. Jest na manewrach. Wróci za miesiąc.

Jedno z dwojga. Albo zatrzymał się w hotelu, albo ukrywając swój pobyt w Warszawie, zakazał ordynansowi zdradzania jego obecności. Tak czy owak, należało rzecz wyjaśnić. Nie mógł dłużej pozostawać w niepewności. Szybko przebrał się i wyszedł z domu. Po pięciu minutach był już we Frascati. Zadzwonił.

– Czy zastałem panią profesorową? – zapytał.

Drzwi otworzył lokaj.

– Nie, nie ma, proszę pana doktora. Ale ma niedługo przyjechać. Może pan doktor zaczeka. Tu już czeka pan Howe.

– Kto taki? – zdziwił się Kolski, który nigdy tego nazwiska nie słyszał.

– Mister Howe. Ten Anglik.

Istotnie w hallu siedział bardzo przystojny, bardzo blady młodzieniec o zblazowanej twarzy, z monoklem w lewym oku. Ujrzawszy Kolskiego wstał, wolno poprawił monokl, jeszcze wolniej wyciągnął rękę i wymówił swoje nazwisko. W ogóle cały był au ralenti58.

„Cóż to za małpa” – myślał Kolski i skonstatował, że młodzieniec ma na sobie smoking.

– Mamy dziś szalony upał – zwrócił się doń uprzejmie.

Mr. Howe odpowiedział skrzywieniem jednego kąta ust, co mogło nawet przypominać uśmiech.

– I do not understand. I'm sorry59

Okazało się, że ani słowa nie umie po polsku ani po francusku. Ponieważ język niemiecki znali bardzo słabo, rozmowy, którą prowadzili przez pół godziny, nikt nie mógł nazwać ani zbyt ożywioną, ani interesującą, zważywszy i to, że absolutnie nic sobie nie mieli do powiedzenia. W każdym razie Kolski dowiedział się, że Anglik bawi w Warszawie od miesiąca i że swój powrót do kraju uzależnia od pewnych spraw, dla których tu przybył. Dowiedział się też, że w Warszawie Mr. Howe nie zna prawie nikogo poza panią Dobraniecką, którą miał zaszczyt poznać na Riwierze francuskiej. Prawdziwą ulgą dla obydwóch był dzwonek oznajmiający powrót pani domu.

Ninę ani zaskoczyła, ani zdziwiła obecność Kolskiego. Była w tak świetnym humorze, w jakim jej Kolski nie pamiętał od dawna. Wyglądała przy tym przynajmniej o pięć lat młodziej. Po krótkim powitaniu i paru zdaniach angielskich, rzuconych zblazowanemu młodzieńcowi, zwróciła się w przelocie do Kolskiego:.

– Spodziewam się, że bawili się tu panowie dobrze.

– Nie umiem po angielsku – mruknął Kolski.

– Ach, jaka szkoda. Przepraszam was. Muszę się przebrać.

Jeszcze jedno zdanie po angielsku skierowane wraz z miłym uśmiechem do Mr. Jimmy'ego i znikła w głębi mieszkania, a pozostali panowie z powagą podzielili się poglądem, że jest to piękna i czarująca osoba.

W kwadrans później zjawiła się Nina we wspaniałej wieczorowej toalecie i jednocześnie otworzono drzwi do jadalni. Na stole były cztery nakrycia. Gdy usiedli, pani Nina powiedziała od niechcenia po polsku:

– Twoje podejrzenia, o dziwo, realizują się. Może jesteś jasnowidzem. Właśnie dziś przyjechał rotmistrz Korsak. Telefonował i zaprosiłam go na kolację. Dzwoniłam też do ciebie, chociaż nie przewidywałam, że zechcesz odegrać rolę przyzwoitki. Ponieważ cię nie zastałam, zwróciłam się o pomoc do Mr. Howe.

Powiedziawszy to, Nina przysunęła Anglikowi salaterkę i zaczęła mówić po angielsku. Kolski nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kobieta ta powtarza słowo w słowo to samo temu blademu cymbałowi, bezczelnie wyzyskując to, że obaj nie mogą się porozumieć.

Jeżeli nawet tak było, pani Nina niedługo mogła się cieszyć swoją zabawą, gdyż zjawił się Korsak, który świetnie władał zarówno angielskim, jak i polskim. Podejrzenia Kolskiego co do hotelu zdawały się sprawdzać, gdyż Korsak przyszedł w tym samym sportowym ubraniu, w którym był z rana na placu Napoleona. Przeprosił za swój wygląd i strzelając na przemian z Niną dowcipami, zajadał z wilczym apetytem. Zdawał się być w doskonałym humorze, po pewnym jednak czasie Kolski zauważył, że rotmistrz z wyraźną niechęcią spogląda na Anglika. Zwracał się doń bardzo rzadko, na pytania odpowiadał krótko i zdawkowo z niezachęcającym wyrazem twarzy. W pewnym momencie, gdy Mr. Howe zajęty był rozmową z Niną, rotmistrz burknął do siedzącego obok Kolskiego:

– Skąd się tu wziął ten angielski wymoczek?

Kolski nieznacznie wzruszył ramionami.

– Pojęcia nie mam. Widzę go pierwszy raz.

Zawsze czujna pani Nina dosłyszała jednak i objaśniła:

– Mr. Howe zwiedza Polskę. Jest to bardzo miły, chociaż nieco zmanierowany młodzieniec.

Korsak nieznacznie zmarszczył brwi.

– Owszem, jest sporo maniery w tej nonszalancji, z jaką mizdrzy się do pani.

– Ach, cóż za wyrażenie, rotmistrzu.

I dodała po angielsku:

– Rotmistrz znajduje, że jest dużo nonszalancji w pańskiej kokieterii.

– To prawda – przyznał Anglik. – Nonszalancja tu jest moją maską. Gdybym chciał doprowadzić swoją kokieterię do poziomu uwielbienia, które żywię dla pani, stałbym się śmiesznym dla otoczenia z nadmiaru gorliwości i czołobitności.

Kolski nic nie zrozumiał. Nie przypuszczał zresztą, by w słowach Anglika mogła być jakaś rewelacyjna treść, ale sposób, w jaki ten młodzieniec spoglądał na Ninę, mógł budzić poważne obawy. Tak patrzeć na kobietę ma prawo tylko człowiek, którego z nią łączą najbliższe więzy i zupełne spoufalenie.

Kawę podano w hallu. Tutaj już rotmistrz nie ukrywał zupełnie swojej antypatii dla Anglika. Nawet wobec Niny stał się chłodny i impertynencko uprzejmy. Rozmawiał tylko z Kolskim, rozmawiał bardzo serdecznie, jakby tą serdecznością chciał podkreślić różnicę, jaką robi między nim a resztą towarzystwa. Kolski był mile tym zaskoczony i sam coraz chętniej spoglądał na Mr. Howe.

Około jedenastej Korsak wstał z wyraźnym zamiarem pożegnania pani domu. W jego podniesionej głowie i w całej postaci było coś jakby obrażona godność.

– Niech pan zostanie – niezwykle ciepłym i miękkim tonem powiedziała Nina. – Przecież pański pociąg odchodzi dopiero o godzinie wpół do pierwszej.

– Dziękuję pani uprzejmie, ale chciałbym się jeszcze z kimś zobaczyć. Mam niektóre sprawy do załatwienia.

– Niech pan zostanie, proszę – powtórzyła z takim naciskiem i z takim spojrzeniem, że Kolskiemu krew uderzyła do twarzy, a młody Anglik demonstracyjnie sięgnął po jakieś czasopismo leżące na stoliku obok i zaczął je przeglądać.

Po długim milczeniu rotmistrz powiedział:

– Jeżeli pani sobie tego życzy…

Poddał się. Usiadł i nadrabiając nieszczerym humorem dodał:

– Ale za to żądam zapłaty pod postacią filiżanki kawy.

– Otrzyma pan ją natychmiast – powiedziała i wstała, by napełnić jego filiżankę.

W Kolskim wszystko się burzyło. Jeżeli nie zerwał się od razu, to tylko dlatego, że nie chciał narazić się na śmieszność. Teraz jednak zdołał już sobie ułożyć wszystko, cały scenariusz swego wyjścia. Więc: spojrzy na zegarek, powie „zazdroszczę państwu, że obowiązki nie zmuszają ich do opuszczenia tak miłego towarzystwa, ja niestety muszę być w lecznicy. Taki już los lekarza”, potem wstanie i pożegna się.

Zdążył wykonać tylko pierwszy punkt swego programu, gdy bowiem wydobył zegarek, pani Nina zwróciła się doń z czarującym uśmiechem:

– Ach, drogi doktorze. Na śmierć zapomniałam. Mój mąż przysłał dziś jakieś papiery dotyczące lecznicy i prosił, żebym to panu oddała. Zdaje się, że leżą w gabinecie na biurku. W niebieskiej kopercie. Znajdzie pan?

Wytrącony z programu Kolski chrząknął i wstał.

– Przypuszczam, że znajdę.

Gdy znikał w drzwiach salonu, za którym był gabinet, pani Nina przeprosiła pozostałych panów po angielsku:

– Nie jestem pewna, czy znajdzie. Zdaje się, że schowałam to do szuflady. Panowie wybaczą. Jedna chwila.

Przeszła szybko salon. W gabinecie zastała Kolskiego na próżno poszukującego na biurku niebieskiej koperty.

Gestem zmęczenia i prośby o litość wyciągnęła doń ręce.

– Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie z nimi. Oni się obaj we mnie kochają, gotowi doprowadzić do jakiegoś skandalu.

Spojrzał na nią surowo:

– Oni w tobie, a ty w nich, chociaż doprawdy trudno mi już wyznać się, w kim się kochasz.

– Nie wiesz w kim?… – zapytała mrużąc powieki.

Zanim zdążył się cofnąć, zarzuciła mu ręce na szyję i obsypała pocałunkami.

– Ot, w kim… Ot, w kim… Ot, w kim… – powtarzała gorącym szeptem. – Chciałam cię ukarać za twoje brzydkie podejrzenie i nie odezwać się do ciebie przez tydzień. Ale jestem tylko słabą kobietą. Już dzisiaj dzwoniłam. A jutro… jutro przyjdę do ciebie o zwykłej porze… A teraz proszę cię, idź tam do nich i zajmij się jakoś nimi. Nie mogę przecież dopuścić do tego, by mój dom, by dom mego męża stał się terenem awantury. To by mnie skompromitowało. Sam rozumiesz. I mam prawo prosić cię o pomoc. Pamiętaj, że ty jesteś jedynym człowiekiem, którego mogę prosić o pomoc. Nie odmówisz mi jej, prawda? Idź, idź do nich…

 

Gdy się zawahał, dodała:

– Muszę sobie poprawić usta i włosy po tych pocałunkach. No i trochę ochłonąć. Pewno mam wypieki.

Kolski, idąc przez nieoświetlony salon, myślał:

„Albo jest ona szatanem przebiegłości i zepsucia, albo nadzwyczajny zbieg okoliczności tak stale przemawia przeciw niej”.

Wbrew oczekiwaniom w hallu zastał obu panów zajętych spokojną i powolną wymianą zdań. Widocznie polor towarzyski wziął jednak górę nad wzajemną antypatią.

– Gdyby oni wiedzieli – myślał Kolski – że to, o co walczą między sobą, należy do mnie…

Nie dokończył tej myśli, gdyż wróciła Nina. Wywiązała się dość ożywiona rozmowa po angielsku, w której oczywiście Kolski nie brał udziału.

W pewnym momencie Nina spojrzała na zegarek i powiedziała:

– No, już teraz nie zatrzymuję panów. Mr. Howe ma tu swój samochód i jest tak uprzejmy, że odwiezie panów.

– Żałuję, że nie mogę skorzystać z tej uprzejmości – z uśmiechem odpowiedział rotmistrz. – Wolę przejść się. Mam jeszcze przeszło pół godziny czasu, a noc jest taka piękna.

Pożegnali się z Niną i jednocześnie wyszli. Przed willą rzeczywiście stał wóz Anglika, który ich śpiesznie pożegnał. Korsak i Kolski wyszli na Wiejską i przez plac Trzech Krzyży skierowali się w stronę Brackiej. Szli w milczeniu. Nagle rotmistrz zatrzymał się i chwytając towarzysza za ramię, powiedział przez zaciśnięte zęby:

– Gdyby nie to, że muszę jutro stawić się w pułku, że dałem dowódcy słowo honoru, że się stawię, wierz mi pan, obiłbym tego gigolaka, tego perwersyjnego chłystka szpicrutą po gębie!…

Puścił ramię Kolskiego i znowu przeszli w milczeniu kilkanaście kroków.

– Czy… czy sądzi pan, rotmistrzu, że… Mr. Howe jest… kochankiem pani Dobranieckiej?

Rotmistrz parsknął śmiechem.

– Paradny z pana facet! Czy sądzę! Ależ to oczywiste! Jest jego kochanką i boi się go w dodatku!

– Z czego pan wnioskuje, że się boi? – złamanym głosem zapytał Kolski.

– Jak to z czego? Przecież to zupełnie wyraźne. Miałem z nią zjeść kolację we dwójkę. Tymczasem przylazł ten wymokły bęcwał i nie odważyła się go wyprosić. Dlaczego? Bo się go boi. Albo boi się go stracić. Takie międzynarodowe, zblazowane typki to różne rzeczy umieją, panie drogi.

I dorzucił po pauzie:

– Świnie!

Ulice prawie były puste. Pogaszono część latarń. Po upalnym dniu chłodne powiewy sprawiały wielką satysfakcję. Kolski jednak prawie tego nie dostrzegł.

– Naturalnie – odezwał się znowu rotmistrz. – Pana musiała też zaprosić w ostatniej dopiero chwili, by ratować wobec mnie sytuację.

– Wobec pana? – zauważył Kolski. – Wynikałoby z tego, że jest również pańską kochanką.

Rotmistrz spojrzał nań jak na wariata.

– Ach, cóż znowu. Bynajmniej – powiedział niechętnie. – Kocham się w niej bez wzajemności.

Na zakończenie prychnął jakoś dziwnie i umilkł.

Dochodzili już do Marszałkowskiej, gdy rotmistrz zatrzymał się i wbijając palec wskazujący w lewe ramię Kolskiego powiedział:

– Czy zastanawiał się pan kiedy nad dziwną zagadką psychologiczną? Powiedzmy, masz pan romans z mężatką. Masz pan romans i już. Rzecz zwyczajna. Wiesz pan doskonale, że ona rzadziej lub częściej musi obdarzać męża swoimi względami. Tego męża spotykasz pan, do ciężkiego diabła, codziennie i w gruncie rzeczy nawet go lubisz. Jakże inaczej wygląda sprawa, gdy ta sama mężatka ma do czynienia nie tylko z mężem, lecz jeszcze z jakimś facetem! Flaki się wtedy panu przewracają! Rozszarpałbyś gacha na pięćdziesiąt kawałków! Co to może być u licha?! Skąd ta różnica?…

Kolski potrząsnął głową.

– Nie wiem. Nie znam się na tym.

– Właśnie. Filozofowie tam o różnych rzeczach piszą, o jakichś tam, panie, krytykach czystego rozumu i innych faramuszkach, które się nigdy nikomu na nic nie przydadzą, zamiast zająć się życiowymi sprawami. No, tak. Nie bój się pan. Za cztery tygodnie kończą się manewry i nie życzę temu skunksowi, bym go jeszcze zastał w Warszawie. A z pana to byczy chłop! Słowo daję. Po moim powrocie do Warszawy musimy się częściej spotykać. Gra pan w brydża?

– Bardzo słabo.

– No to się pan poduczy. A teraz do widzenia, bo mi pociąg ucieknie. Czołem.

Kolski zawrócił w stronę domu. Miał takie uczucie, jakby unurzał się w bagnie. Lecz, o dziwo, główny ciężar jego oskarżeń nie zwracał się przeciwko Ninie. Wydała mu się istotą tak małą i tak płytką, że po prostu nie można jej było obarczać normalną, ludzką odpowiedzialnością za popełnione czyny. Ani obarczać, ani karać. Karanie jej byłoby takimż nonsensem, jak na przykład znęcanie się nad psem czy kotem za to, że zjadł kawałek mięsa pozostawionego bez dozoru.

– Zwierzątko. Sprytne, przebiegłe zwierzątko, o prymitywnych instynktach…

Przede wszystkim odczuwał zmęczenie, to najcięższe z wszystkich moralne zmęczenie graniczące z apatią. I wstręt do siebie. Jak mógł znaleźć się w podobnej sytuacji! Wierzył tej kobiecie. Ale to jego wina, bo chciał wierzyć. Tylko jego wina. Absolutnie nie miał do niej żalu, tylko niechęć do siebie. W tym tkwiła najboleśniejsza nauczka na przyszłość: nie zbliżać się nigdy do tych kobiet, których etykę możemy postawić na chwilę bodaj pod znakiem zapytania!

Tej nocy pisał do Łucji:

„Zdaje mi się, że można przejść przez bagno, a wyjść zeń jeszcze czystszym, jeszcze lepszym, niż się było przedtem. Czy podziela pani moje zdanie?… Teraz dopiero rozumiem przypowieść o synu marnotrawnym i to, dlaczego zawsze głębiej do mnie przemawiała podświadomie świętość Marii Magdaleny niż świętość Teresy. Jakże mi trzeba wytchnienia i fizycznego, i duchowego. Jakże mi brak rozmów z panią. Zastępuję je sobie w ten sposób, że pisząc do pani lub czytając jej listy, jej drogie, dobre listy, mam przed sobą pani fotografię, z której patrzą na mnie te same, znajome, najpiękniejsze oczy na świecie…”

Istotnie napisanie tego listu wpłynęło kojąco na jego nerwy i gdy zasypiał, był już zupełnie spokojny. Wszystko, co przeżył ubiegłego dnia i w ciągu ubiegłych miesięcy, wydało mu się czymś niezmiernie odległym, jakąś mało interesującą historią opowiedzianą przez kogoś obojętnego i to bardzo dawno. Czuł się teraz od tego o sto mil.

Tak dalece przekreślił w sobie Ninę i związane z nią sprawy, że nie przyszło mu na myśl zawiadomić jej o tym. Toteż o godzinie piątej, gdy usłyszał dzwonek w przedpokoju, w pierwszej chwili nie przyszło mu nawet do głowy, by to mogła być Nina. Gdy ją zobaczył, nie mógł opanować zdziwienia, które ona wzięła za coś innego i udała, że nic nie dostrzega.

Wyciągnęła doń rękę znużonym ruchem.

– Ach, tak strasznie ci dziękuję za wczoraj. Nie możesz sobie wyobrazić, jakie to było dla mnie męczące. Jeszcze do tej chwili nie mogę ochłonąć z tych okropnych wrażeń.

Weszła do pokoju i bezwładnie usiadła na kanapie. W białej jedwabnej sukience bez rękawów, z malutkim dekoltem wyglądała prawie dziewczęco: naiwnie, kapryśnie i świeżo. Była prawie nieumalowana lub też robiła to tak umiejętnie, że jej opalenizna, niebieskie cienie pod oczami, brwi, rzęsy i wargi zdawały się mieć naturalny kolor.

Kolski przyglądał się jej powierzchowności z niedowierzaniem. Po prostu nie kojarzyła się w jego wyobraźni z tą sumą wiadomości, jaką zebrał o niej wczoraj.

– Kochanie, czy możesz mi dać papierosa? – odezwała się, dostrzegając w jego zachowaniu coś niecodziennego. Chciała zyskać na czasie, by się zorientować w nastroju Kolskiego i wybrać najodpowiedniejszą taktykę. On jednak w milczeniu podał pudełko z papierosami, zapałkę i siadając naprzeciw niej nie odezwał się ani słowem.

– Powiedzże mi, Janku, jak się to wczoraj skończyło. Spodziewam się, że nie doszło do żadnej awantury między tymi szaleńcami.

– Nie, nie doszło.

– To tylko dzięki tobie. Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo ci jestem wdzięczna. Zawsze można polegać na twoim umiarze i takcie. Jesteś prawdziwym mężczyzną.

Znowu zapanowała chwila ciszy i Kolski odezwał się spokojnie:

– Posłuchaj, Nino. Chcę z tobą poważnie i szczerze pomówić.

– Czy się coś stało? – zrobiła zdziwioną minkę.

Potrząsnął przecząco głową.

– Nie teraz. Stawało się stale. Tylko ja tego nie widziałem. Przejrzałem nagle.

Na jej twarzy odbiło się cierpienie.

– Och, Janku. Czuję, że chcesz mi zrobić jakąś przykrość – odezwała się błagalnie.

– Przejrzałem nagle – ciągnął Kolski. – Poznałem cię. Nie będę nudził cię żadnymi kazaniami ani naukami moralnymi. Po pierwsze dlatego, że nie czuję się do nich powołany, a po drugie z tej racji, że byłyby bezskuteczne. Jesteś dojrzałym człowiekiem, rozumiesz życie, wiesz doskonale, czego chcesz, postępujesz tak, jak ci nakazuje twój gust. Masz własny program życiowy.

Wstała i zbliżyła się doń w ten sposób, jakby zamierzała usiąść na jego kolanach, lecz Kolski powiedział z naciskiem:

– Proszę cię. Wysłuchaj mnie do końca.

– Czy… czy nie możemy tego odłożyć na… potem?

Uśmiechnął się nieznacznie.

– Nie, Nino. Otóż ja również jestem dojrzałym człowiekiem, również mam zarysowaną drogę postępowania, własne poglądy, własny gatunek życia. Słowem indywidualność. Przyznam ci się, że nie mogę pojąć, co skłoniło cię do zajęcia się moją osobą. Być może w ogóle dla żadnej kobiety nie będę obiektem interesującym. Dla ciebie jednak w żadnym wypadku nie przedstawiam tych wartości czy braku wartości, których szukasz w mężczyźnie.

58au ralenti (fr.) – spowolniony, na zwolnionych obrotach. [przypis edytorski]
59I do not understand. I'm sorry (ang.) – przepraszam, nie rozumiem. [przypis edytorski]