Za darmo

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audiobook
Czyta Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

W umiejętny sposób starałam się przekonać Jacka, by korzystając z obecności Goeringa podsunął mu myśl, by w zamian za nasze désintéressement co do Anschlusu raczej dali nam dostęp do Morza Czarnego. Gdzieś między Rumunią a Rosją pewno jest takie miejsce, gdzie możemy ten dostęp znaleźć. Jacek wprawdzie udawał, że pokpiwa z moich sugestii, ale mam wrażenie, że zaimponowałam mu tym pomysłem. Nie poprzestanę zresztą na Jacku. Dziś na fajfie u pani Sobańskiej pomówię o tym.

Tyle spraw, a jeszcze muszę troszczyć się o przyszłość Państwa.

Wtorek

Jezus Maria, co ja teraz pocznę?! Jak mam postąpić? Wiem, że jeżeli zrobię tak, jak nakazuje mi sumienie – popełnię zbrodnię. Jeżeli tak, jak nakazuje mi obowiązek – popełnię podłość, i to podłość w stosunku do człowieka, który nie tylko mi nigdy nic złego nie zrobił, lecz który kocha mnie tak prawdziwie i tak głęboko.

Z rana przyszła paczka z poczty. Zdziwiłam się bardzo z dwóch powodów. Po pierwsze, paczka była żywnościowa, a po drugie, nadana została z Kowla przez jakąś zupełnie mi nieznaną Zofię Patrycz. To mnie tak zaintrygowało, że postanowiłam otworzyć ją sama. Moje zdumienie jeszcze bardziej wzrosło, gdy wewnątrz znalazłam dwie oskubane kury. Już chciałam zawołać Józefa, by to zabrał do kuchni, gdy między tymi obrzydliwościami dostrzegłam kopertę. Serce zabiło mi mocno. W tej chwili już wiedziałam, że to Robert. I nie omyliłam się.

Przez długą chwilę wahałam się, co mam z nią zrobić (z tą kopertą). Nie było na niej adresu. Obejrzałam jeszcze raz opakowanie paczki. Stanowczo adresował ją ktoś inny. Jakaś kobieta o niewprawnym charakterze pisma. W dodatku ohydnym anilinowym ołówkiem.

Na dobitkę kury pachniały surowym mięsem czy też po prostu nie były już świeże. Zrobiło mi się mdło. Zostawiłam je w jadalni i zamknęłam się w buduarze.

Stanowczo miałam prawo otworzyć kopertę. Tu ani major, ani pułkownik nie mogą żywić do mnie żadnych pretensji. Skądże mam przypuszczać, że to od Roberta. Jaki mężczyzna wysyłałby damie z towarzystwa zdechłe kury?

Rozerwałam kopertę i wypadł z niej kluczyk. Mały, precyzyjny kluczyk. Oprócz tego wewnątrz była jakaś legitymacja i list. Ponieważ nie wiem jeszcze, jak postąpię i co z tym wszystkim zrobię, a list ten jest jednym z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek w życiu otrzymałam, przepisuję go poniżej:

Hanko!

To jest straszne, gdy mężczyzna, gdy silny mężczyzna musi wyciągać ręce o pomoc do kobiety, którą pragnąłby otoczyć pancerzem bezpieczeństwa, osłonić przed wszystkim, co zranić by mogło jej subtelną wrażliwość, zakłócić jej spokój, wnieść dysonans w pogodę jej dni. Rozpacz mnie ogarnia, że muszę to zrobić, i nic na świecie nie usprawiedliwia mnie, nawet to, że Cię tak bardzo, że Cię tak do szaleństwa kocham. Raczej może to być uważane za jeszcze jeden kamień, który spada na moją biedną głowę i na moje zdruzgotane życie. Muszę tak postąpić. Wysłuchaj mnie teraz. Niespodziewanie zwaliło się na mnie nieszczęście. Nieszczęście, którego rozmiarów ja sam jeszcze ogarnąć nie mogę. Musiałem nagle, dla ratowania własnego życia, uciekać z Warszawy. Nie zdążyłem zabrać nawet podręcznej walizki. Nawet pieniędzy. Dzięki przypadkowo spotkanym ludziom nie umarłem jeszcze z głodu. Co się ze mną stanie jutro czy za godzinę – przewidzieć nie mogę. A tu jeszcze ta miłość, która przepala mi serce, ta ogromna i beznadziejna tęsknota za Tobą. Ta miłość, którą muszę narazić na tak brutalną próbę. Wiem, że mi nie odmówisz. Lecz wiem jednocześnie, że wystawiam Ciebie, jedyna, która jesteś moim największym skarbem, na możliwe przykrości. Dlatego błagam Cię, zachowaj jak najdalej posuniętą ostrożność. Niech nikt nie wie, zaklinam Cię, o tym liście ani słowa.

Prośba moja jest taka: w Banku Północno-Wschodnim mam sejf. Przysyłam Ci kluczyk od niego. Załączam również legitymację z hasłem. Pójdź tam i wyjm47 całą zawartość. Są to dwie paczki. W jednej znajdują się papiery inżynierskie z planami pewnej fabryki, którą zamierzałem budować, w drugiej pieniądze. Zabierz to do siebie i ukryj starannie. W drodze do banku i w samym banku staraj się nie zwracać na siebie uwagi. Odzyskanie tych paczek przedstawia dla mnie niesłychaną wartość, może wartość mego życia.

Jeżeli posłyszysz o mnie coś złego, możesz wierzyć wszystkiemu. Możesz mnie potępić i wykląć ze swojej pamięci. Jestem na wszystko gotów. Może jestem nawet tego wart, chociaż znam Cię i wiem, że nikogo nie osądzisz nie wysłuchawszy go przedtem, nie poznawszy tego splotu tragedii, który pchnąć go mógł w innym kierunku, niż pragnęłoby jego serce. Wiele klęsk przeżyłem w życiu, największą jednak przeżywam teraz, gdy zawisła nade mną groza utraty Ciebie, właśnie w tym momencie, gdy zamierzałem usunąć wszystko to, co nas dzielić mogło. Kocham Cię, i jeżeli dowiesz się o mojej śmierci, wiedz o jednym: jeżeli umrę, umrę z Twoim imieniem na ustach. – Robert.

Trzęsły mi się ręce, gdy kończyłam czytanie tego listu. Więc jednak nie zawiodłam się na tym człowieku. Wiedziałam, co w nim cenię. To jest prawdziwy mężczyzna. Pomyśleć tylko, że wówczas, gdy mu się dobrze powodziło, ani razu nie powiedział mi, że mnie kocha. A mógł przecież wtedy liczyć na bardzo wiele. I z listu tego wynika, że wiązał ze mną duże nadzieje. Może spodziewał się, że dla niego się rozwiodę. Odważył się wyznać mi miłość wtedy dopiero, gdy już wszelkie nadzieje zostały przekreślone. To jest człowiek z charakterem.

Czułam, że powinnam bez namysłu zrobić wszystko, o co mnie prosi. Tego żądał mój instynkt kobiecy. Jeden Bóg wie, jakie okropieństwa mogły go pchnąć na złą drogę. Jeden Bóg wie, ile dobra mogę mu wyświadczyć, ułatwiając mu powrót do uczciwego życia.

Czy wolno mi nawet zastanawiać się nad tym?…

Z drugiej jednak strony strach mnie przejmuje na myśl, że miałabym w domu te jego papiery i pieniądze. Ktoś ze służby czy Jacek mogą to znaleźć. I dlaczego żąda, bym je zabrała do siebie? Przecież bezpieczniejsze są w banku.

A poza tym ten major. Tyle groźby było w jego spojrzeniu, gdy wymagał ode mnie, bym natychmiast zawiadomiła go, jeżeli tylko Robert da o sobie znać. Widocznie nie są to bagatelne sprawy, skoro tamta biedna dziewczyna popełniła samobójstwo. Zdaje mi się, że wciąż widzę przed sobą jej zsiniałą twarz. To okropne, że ludzie się zajmują tymi wszystkimi ohydnymi sprawami. I dlaczego ja, właśnie ja muszę być w nie wmieszana?! Jak postąpić?…

Stryjowi Albinowi nie mogę się z tym zwierzyć. Zresztą straciłam wiarę w jego rozum od chwili, gdy nie umiał rozwikłać zagadki owego listu.

Jeżeli o mnie chodzi, jestem przekonana, najmocniej przekonana, że ta sprytna kobieta wodzi go za nos, jak sama chce i umie świetnie się maskować. Może w ogóle nie jest żadną cudzoziemką. Mężczyźni wobec sprytnej kobiety tracą cały swój krytycyzm i dają się wyprowadzić w pole, jak małe dzieci. Zdaje mi się, że polega to na tym, że motywy i pobudki naszego postępowania komentują według własnej logiki. A to jest najzawodniejszy sposób.

Nie mogę się oderwać myślami od Roberta, który gdzieś na dalekiej prowincji musi kupować nieżywe kury, by móc mi dać znać o swojej tragedii, by móc mi wyznać swoje uczucia, by móc prosić mnie o ratunek.

Robercie! Jeżeli kiedyś – któż może wiedzieć – jeżeli kiedyś będziesz czytał te słowa, pamiętaj, że całym sercem byłam przy tobie. Nie wiem jeszcze, jak postąpię. Sama nie umiem zdobyć się na decyzję. Ale czuję, że gdyby mi nie zabrakło hartu i siły, spełniłabym twoje żądania.

Mój Boże, już pierwsza, a o dwunastej mam miarę. Z tego wszystkiego jeszcze mi nie wykończą sukni na bal w ambasadzie.

Wtorek, wieczorem

Nareszcie kamień spadł mi z serca. Pozostała po nim głęboka rana. Bo nigdy siebie nie rozgrzeszę za to, co zrobiłam. Pociesza mnie tylko to, że część winy spada na Romka Żerańskiego. Że też mogłam o jego istnieniu zapomnieć i tylko dzięki przypadkowi los pozwolił mi skorzystać z jego rady i pomocy.

A właściwie tylko on jest najdyskretniejszym mężczyzną w Warszawie. W dodatku zawsze wierzyłam w jego trzeźwy sąd i w jego rozum. Już nie mówiąc o tym, że Romek wolałby się zastrzelić, niż sprawić mi najmniejszą krzywdę. Wzrusza mnie jego wierność. Dotychczas się nie ożenił, chociaż już minęły trzy lata, odkąd zostałam żoną Jacka. W ciągu tych trzech lat widziałam go zaledwie dwa razy, i to z daleka. Usunął się zupełnie z tego towarzystwa, gdzie mógł spotykać Jacka.

Nie dziwię mu się zresztą. Jacek najniewinniej w świecie wyzwał go wtedy na pojedynek i zranił w rękę. Żaden z nich nie miał wówczas jeszcze mojego słowa i zarówno jeden, jak i drugi mógł na równych prawach zabiegać o moje względy. Rozeszli się niepojednani. Dwaj najbliżsi przyjaciele stali się najzawziętszymi wrogami.

Bóg mi go teraz zesłał. (Bo i to ważne, że Romek nie widując ludzi z naszego kółka, przed nikim nie wygada się). Wychodziłam właśnie od miary, gdy natknęłam się na niego. Niemal krzyknęłam z radości. On z lekka przybladł (jak to ładnie z jego strony), a ponieważ spotkaliśmy się bec-à-bec48, nie wypadało mu się wykręcić samym ukłonem. Zresztą już wyciągnęłam do niego rękę. Powiedziałam mu, że zmężniał i wyprzystojniał. Była to zresztą prawda. Dawniej miał nieco za wąskie ramiona, był trochę za szczupły i w jego sposobie bycia odczuwało się jakby naiwność. Teraz szybko opanował wzruszenie i od razu zgodził się, że mnie odprowadzi. Umyślnie szłam bardzo wolno, by mieć czas na opowiedzenie mu wszystkiego.

 

Więc powiedziałam mu, że asystował mi pewien pan, który w końcu został zdemaskowany jako szpieg. Ponieważ widywano go w moim towarzystwie, władze wojskowe przypuszczały, że chociaż uciekł z Warszawy, będzie się starał ze mną skomunikować. Zobowiązano mnie, bym natychmiast dała znać, gdyby to miało nastąpić. Potem powtórzyłam Romkowi jak najdokładniej treść listu Roberta i zapytałam, jak mam postąpić. (Oczywiście o kurach mu nie wspominałam, bo to nieistotne, a odbiera całej sprawie aureolę romantyzmu).

Wysłuchawszy mnie z uwagą, Romek oświadczył:

– Jak możesz nawet zastanawiać się nad tym! Gdybyś nawet chciała spełnić prośbę tego szpiega, nie mogłabyś tego przeprowadzić, a sama wplątałabyś się w porządną kabałę.

– Dlaczego?

– To bardzo proste. Po jego ucieczce oczywiście ustawiono kogoś, kto pilnuje jego skrytki w banku. Byliby bardzo naiwni, gdyby tego nie zrobili. Każdy, kto by usiłował skrytkę otworzyć, zostałby natychmiast aresztowany.

Wzdrygnęłam się.

– To straszne!

– Ja sądzę. Tym bardziej że wówczas uważano by cię, i słusznie, za wspólniczkę szpiega.

Spojrzałam nań z niedowierzaniem.

– Chyba żartujesz? Przy stanowisku mego męża?…

– Nawet gdyby mąż twój był ministrem, nie uchroniłoby cię to od więzienia i od skazującego wyroku.

– Więc co mam zrobić?

– Jak najprędzej oddaj ten list, tak jak tego od ciebie żądano.

– Ale to może być równoznaczne z wydaniem tego człowieka na śmierć!

– Tym lepiej. Jest szpiegiem i musi być unieszkodliwiony.

– Rozumujesz zbyt po męsku – odezwałam się po chwili. – Sprawa wcale nie jest taka prosta. Nie bierzesz pod uwagę, że stosując się do twojej rady, wydam człowieka, który nikogo poza mną jedną nie ma na świecie. Człowieka, który mi zaufał. Inaczej byś traktował tę sprawę, gdybyś to ty był na jego miejscu.

Romek uśmiechnął się.

– Nie mógłbym być na jego miejscu z dwóch przyczyn. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, w której chciałbym ciebie narazić na jakieś niebezpieczeństwo, a po drugie, nie jestem szpiegiem. Natomiast ty przede wszystkim musisz liczyć się z tym, że jesteś Polką, żoną polskiego dyplomaty. Jakże możesz zastanawiać się nad tym, czy współdziałać z kimś, kto jest wrogiem państwa?!

Nie mogłam odmówić mu słuszności. Zresztą najprawdopodobniej sama postąpiłabym tak, jak mi radził. Ale przecież to nie może zmienić faktu, że mam prawo cierpieć z tego powodu.

Romek doprawdy byłby interesującym chłopcem, zupełnie interesującym, gdyby nie ta jego powaga, gdyby nie ta dziwna mania dopatrywania się w zwykłych życiowych i przeciętnych sprawach jakichś wielkich przeznaczeń. Jestem przekonana, że gdybym go pocałowała, gdy mnie żegnał w bramie (a mówiąc nawiasem, miałam na to ochotę), uważałby, że jest to równoznaczne z postanowieniem rozwodu, i natychmiast pojechałby do krawca, by zamówić sobie ślubny frak. Romek nie uznaje żadnych połowiczności. Jestem przekonana, że nie rozumie, co to jest flirt, a romans mógłby pojąć tylko jako czysty związek dusz, i to koniecznie na Capri. Naturalnie związek dozgonny. I żeby być pochowanymi we wspólnym grobie. Pomyśleć: ile ten chłopak traci przyjemności, jakie na pewno nie ominęłyby go, gdyby nie ta jego mordercza serio postawa wobec życia.

Szkoda.

Zabrałam wszystko. Tak mi major kazał przez telefon. Kury, opakowanie i list. Gdy tylko zjawiłam się w biurze w pokoju majora, zaraz przyszedł tam pułkownik Korczyński i jeszcze jakichś dwóch panów po cywilnemu. To straszna rzecz, co oni wyprawiają. Oglądali wszystko przez lupy, nie wyłączając kur. Badali papier, sznurki, klej, atrament. Coś tam zabierali do prześwietlenia, nieszczęsne kury pokrajali scyzorykiem, jakby się spodziewali, że i w nich może się coś znaleźć. Na zakończenie major zatarł ręce i powiedział:

– Wszystko doskonale się składa. Proszę, niech pani weźmie ten kluczyk.

Przestraszyłam się.

– A po co mi ten kluczyk?

– Właśnie zaraz pani to wszystko wyjaśnię. Dziś już jest za późno, ale jutro rano pójdzie pani do banku. Otworzy pani kasetkę. Jest to ostatnia kasetka z prawej strony w trzecim rzędzie od dołu. Wyjmie pani jej zawartość, schowa do torebki i będzie pani pieszo wracała do domu.

– Ależ proszę pana – oburzyłam się. – Dlaczego ja to mam robić?!

– Zaraz i to pani wytłumaczę. Otóż Tonnor, a raczej Vallo, ma jeszcze nadzieję, że nie zdołaliśmy wytropić jego sejfu. Jeżeli jeszcze jest w Warszawie, nie chciał wszakże narażać się na aresztowanie. Postanowił posłużyć się panią. Mógłby wprawdzie użyć do tego kogoś ze swoich wspólników, ale mając do wyboru ryzyko przyłapania tegoż wspólnika i pani, wolał wybrać panią.

– Nie rozumiem pana majora… – spojrzałam nań ironicznie. – Po pierwsze, mogę pana zapewnić, że żaden kochający mężczyzna, mając jakiś wybór, nie narażałby kobiety, którą, platonicznie wprawdzie, ale tak bardzo kocha. Po drugie, w jakiż sposób może być w Warszawie, skoro paczka przyszła z Kowla.

– Mniejsza o to – powiedział major.

Właśnie mężczyźni są tacy. Gdy ich się przyłapie na jakimś nonsensie, wówczas mówią „mniejsza o to”.

– Ale dlaczego ja się mam tym zajmować?

– Dlatego, proszę pani, by nie spłoszyć ptaszka. Przed bankiem, czy też wewnątrz, na pewno czatuje któryś z jego wspólników. Jest on oczywiście poinformowany przez Tonnora, że pani ma opróżnić skrytkę. Przecież Tonnor po to jedynie obarczył panią swoją prośbą, by mógł bezpiecznie odebrać od pani swoje rzeczy później. To później może być dwojakie: albo zgłosi się ktoś do pani do domu po te rzeczy, albo nie tracąc czasu, wtedy, gdy będzie pani szła z banku do domu. Wątpię, by miał to być sam Tonnor. Nawet w charakteryzacji nie odważyłby się zjawić teraz na ulicach Warszawy. I to jednak nie jest wykluczone. Otóż jeżeli na ulicy podejdzie do pani ktoś i będzie chciał, by pani mu oddała paczkę dla Tonnora, niech pani mu ją odda.

– Oddać?

– Naturalnie. Za panią będą szli nasi agenci, niech się pani niczego nie obawia. Trzeba jednak być przygotowaną na wszystkie ewentualności. Najsprytniej z ich strony byłoby zaaranżowanie zwykłej kradzieży ulicznej. Niespodziewanie podbiegłby do pani ktoś, wyrwał torebkę i zaczął uciekać. Oczywiście złapalibyśmy go zaraz, ale wówczas nie mielibyśmy przeciwko niemu dowodów, że należy do szajki szpiegowskiej. Rozumie pani, mógłby udawać zwykłego złodziejaszka. Toteż niech pani idąc do banku w ogóle nie bierze z sobą torebki. Spodziewam się że ma pani jakąś kieszeń w futrze?

– Owszem, mam w karakułach.

– Doskonale. To są nieduże paczki. Z łatwością je pani zmieści w kieszeni. Oto jest wszystko, o co panią proszę. Gdy pani wróci do domu z paczkami, będę tam na panią oczekiwał i będę służył dalszymi instrukcjami.

Tego już było dla mnie za dużo. Nie tylko miałam zdradzić Roberta, wydając jego list, ale jeszcze współdziałać w całej okropnej machinacji!

– Nie, panie majorze – powiedziałam stanowczo. – Do takich funkcji może pan używać, kogo się panu podoba, ale nie mnie. Nie jestem przyzwyczajona do podobnych rzeczy. Pan major zdaje się nie liczyć z tym, kim jestem.

Nie speszył się wcale.

– Liczę się z tym, że jest pani jedyną osobą, która, bez wzbudzenia podejrzeń u szpiegów, może przyczynić się do ich ujęcia.

– Tak, ale ja się na to nie zgadzam. To nie jest moim obowiązkiem. I tak już zrobiłam wiele rzeczy nie fair. Niech pan użyje do tego policjantów, żandarmów czy kogo pan chce. Ja odmawiam kategorycznie.

 
Major zmierzył mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
 

– A jednak bardzo panią proszę, by pani nie odmówiła nam swej pomocy. Zajmie to pani najwyżej pół godziny czasu.

– Nie o czas mi chodzi – oburzyłam się – lecz o to, że chce pan ze mnie zrobić wywiadowcę policyjnego.

– Ach, po co pani używa tak przesadnych określeń. Po prostu sądzę, że pani jako dobra obywatelka państwa polskiego nie może odmówić mu pomocy.

– Niestety, odmawiam – powiedziałam stanowczo.

Major rozłożył ręce.

– Ha, trudno – westchnął – widocznie nie umiem zbyt przekonywająco argumentować. Cóż?… Nie zostaje mi nic innego, jak zwrócić się z tym do męża pani. Może on zdoła panią namówić…

Przeraziłam się naprawdę.

– Przecież obiecali mi panowie, że mąż w żadnym wypadku o niczym się nie dowie. Nie mam przed nim nic do ukrywania, ale, pan rozumie, nie chcę go narażać na przykrości. Nie chcę, by bodaj przez chwilę potraktował tę rzecz w złym świetle…

– Rozumiem panią – przerwał mi. – Lecz skoro stawia mnie pani w sytuacji bez wyjścia, będę musiał uciec się do tego środka. Niech pani będzie przekonana, że mówię to bynajmniej nie w celu wywarcia presji, lecz dlatego, że wierzę, iż mąż pani przyzna mi rację i skłoni panią do spełnienia mej prośby.

Przygryzłam wargi. Cóż mogłam mu odpowiedzieć? Musiałam się zgodzić. Przejmuje mnie wstrętem myśl o tym, co jutro mnie czeka. Drogi Boże! Żeby go wreszcie złapali czy żeby zdołał uciec. Niech się to już skończy!

Zastałam kartkę od stryja Albina. Zawierała tylko dwa słowa: Nic nowego.

Jedno wiem, że tak dłużej żyć nie potrafię.

Środa

Wszystko odbyło się według szczegółowo ułożonego planu. O godzinie jedenastej poszłam do banku. W sali sejfów i w przedsionku było ze dwadzieścia osób. Blada z emocji, otworzyłam skrytkę. Trzęsły mi się ręce. Wewnątrz istotnie były dwie nieduże paczki. Schowałam je do kieszeni.

Co to za obrzydliwa rzecz być śledzoną. Wprawdzie nie wiedziałam, kto z tych ludzi mnie śledzi, ale wprost czuwam na plecach świdrujące spojrzenia. Chociaż zapewnili mnie, że nic mi nie grozi, opanował mnie strach. Przypomniały mi się nagle wszystkie filmy gangsterskie i szpiegowskie. Lada chwila skądś z boku czy z tyłu rozlegną się strzały rewolwerowe…

Nic podobnego jednak się nie stało. Wyszłam na ulicę, przeszłam na drugą stronę. Obejrzałam się. Za mną byli zwyczajni przechodnie, nie różniący się od tych, których widywałam codziennie. Pomimo to wciąż przyśpieszałam kroku.

Gdy znalazłam się wreszcie w domu, uginały się pode mną kolana. Czekał tu już na mnie major w cywilnym ubraniu. Jakie to szczęście, że nie było Jacka. W jaki sposób wykłamałabym się przed nim z obecności majora?! Wziął z moich rąk paczki, przyjrzał się im dokładnie i powiedział:

– Muszę je zabrać ze sobą. Za parę godzin otrzyma je pani z powrotem.

– Ależ po co mi one? Nie chcę tego! – zawołałam przerażona.

– Muszą być u pani. Tonnor albo sam po nie się zgłosi, albo przyśle kogoś. Pani funkcje ograniczą się tu do wydania tych paczek. Jeżeli to będzie dzień, natychmiast po wyjściu tego człowieka odsłoni pani firankę na tym oknie w taki sposób.

Tu mi pokazał, jak mam ją odsłonić.

– Jeżeli zaś – mówił – będzie już ciemno, zapali pani i zgasi trzy razy światło. Moi ludzie będą już wiedzieli, co to znaczy.

Wiedziałam dobrze, że wszelkie prośby i wykręty na nic by się nie zdały. Musiałam się zgodzić. Ogarnęło mnie tylko oburzenie na myśl, że z tej racji będę musiała stale siedzieć w domu. Przecież nie mogłam dopuścić do tego, by Robert lub jego wysłannik zjawił się tu podczas mojej nieobecności i trafił – co jest bardzo możliwe – na Jacka.

Powiedziałam to majorowi, lecz ten mnie uspokoił.

– Co do tego nie ma żadnych obaw. Upewniam panią, że ten, który się zgłosi, będzie doskonale poinformowany o tym, czy pani jest w domu i nawet, czy jest sama. Takich rzeczy na ślepo oni nie robią.

Siedzieliśmy właśnie z Jackiem przy obiedzie, usiłując oboje udawać swobodnych i wesołych, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek. Zerwałam się jak oparzona. Ja chyba dostanę szału od tych dzwonków. Wciąż pędzę, by sama otwierać drzwi. Jacek patrzy na mnie z coraz większą podejrzliwością. Niech sobie myśli, co chce.

Tym razem była to jakaś dziewczyna, która mnie za pytała:

– Czy to pani Renowicka?

Gdy powiedziałam, że tak, skinęła głową i wręczyła mi niewielki pakuneczek.

– Przysyła to pani pan major.

Wprost z przedpokoju przeszłam do łazienki i ukryłam paczkę za wanną. Tam na pewno nigdy nikt nie zagląda.

– Co ci jest, kochanie? – zapytał Jacek, gdy wróciłam do stołu. Byłam bliska płaczu. Cóż mu mogłam odpowiedzieć?

– Każdy ma swoje zmartwienia… – szepnęłam.

Nie wypytywał więcej. On jest taki subtelny. Przyjął aluzję i uznał za stosowne nie domagać się ode mnie wyjaśnień, skoro sam o swoim zmartwieniu nie chce ich udzielać. Niemal z radością dowiedziałam się, że przez całe popołudnie będzie zajęty. Wieczorem mamy bal. Później przyjdę zmęczona i na pewno zasnę. Przeciętna kobieta na moim miejscu dostałaby już pomieszania zmysłów.

 
47wyjm – dziś popr.: wyjmij. [przypis edytorski]
48bec-à-bec (fr.) – twarzą w twarz. [przypis edytorski]