Za darmo

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audiobook
Czyta Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Jednego pojąć nie mogę, dlaczego porzuciła Jacka wkrótce po ślubie? Przecież on jest naprawdę czarujący i dla każdej kobiety byłby doskonałą partią.

Wieczorem mieliśmy kilkanaście osób na obiedzie. Wszystko udało się doskonale. Toto, ten przysięgły smakosz, powiedział, że takiego combra sarniego nie jadł jak żyje. Krem z kasztanami też był znakomity. Tylko na maderze41 nikt się nie poznał, chociaż była bez porównania lepsza niż na ostatnim obiedzie u ministra. Nie warto było wycyganiać jej od mamy.

Nareszcie rozeszli się około dwunastej i mogę teraz spokojnie spisać wrażenia ubiegłego dnia. W sypialni u Jacka siedzi ciotka Magdalena i zanudza go jakimiś opowiadaniami. Już mniej mam żalu do niej, gdyż przyjęcie naprawdę się udało. Jak bardzo się cieszę, że Jacek jest już w Warszawie. Powiedziałam Totowi, że będę mogła znacznie rzadziej się z nim spotykać. Zmartwił się szalenie. I to bardzo dobrze. Niech mu się nie zdaje, że wszystko w życiu przychodzi tak łatwo.

Co będzie jutro? Każdy dzień teraz przynosi mi coś nowego i frapującego. Niewiele kobiet może się pochwalić życiem tak bogatym jak moje. Myślałam o tym, że może kiedyś napiszę powieść o sobie. Gdy dziś wieczorem powiedziałam to Witkowi Gombrowiczowi42, bardzo mnie do tego zachęcał. Jak to on określił?… Aha! Że spowiedź Rénana zblednie przy mojej powieści. (Nie jestem pewna, czy Rénana43, czy Rousseau44, a może Rimbauda45. W każdym razie jakiegoś francuskiego pisarza na R). Bardzo to ładnie powiedział. Muszę koniecznie przeczytać jakąś jego książkę, chociaż Muszka czytała i twierdzi, że nic z tego zrozumieć nie może. Zawsze byłam zdania, że nie jest inteligentna. Jak można nie zrozumieć książki. Ja rozumiem wszystko, nawet te astronomiczne rzeczy Jeansa.

Muszę jutro koniecznie kazać sobie zwęzić karakuły i zmniejszyć klosz u dołu.

Nareszcie ciotka poszła do siebie. Prawdę mówiąc, stęskniłam się za Jackiem.

Piątek

Przyjechał Robert. Miałam prawdziwie miłą niespodziankę, gdy w słuchawce zamiast głosu tej jego rozwydrzonej pokojówki usłyszałam jego ciepły baryton. To mi poprawiło humor na cały dzień, bo obudziłam się w fatalnym nastroju. Każda na moim miejscu byłaby wściekła. Czy tak powinien postępować mąż po tak długiej swojej nieobecności? Już kiedy weszłam wczoraj do jego sypialni, nie raczył zauważyć, że mam nowy, prześliczny szlafroczek. Trzy razy mi go przerabiano, zanim wykończono. Prawdziwe cudo: biały, matowy jedwab, bardzo gruby, skrojony na wzór franciszkańskiego habitu. Z kapiszonem i z niesłychanie szerokimi rękawami. Fałduje się nadzwyczajnie i daje niesłychanie efektowną oprawę dla głowy. Gdybym mogła w nim pokazać się Robertowi, oszalałby z zachwytu. Trzeba być absolutnie pozbawionym zmysłu estetycznego, by tego nie dostrzec.

A Jacek w odpowiedzi na mój pocałunek zapytał:

– Czy nie masz mi nic do powiedzenia?

Ton jego był lodowaty, a w spojrzeniu miał jakby naganę.

– O co ci chodzi? – zapytałam.

Już w tej chwili coś mnie tknęło, że ciotka musiała na mnie naplotkować. W zachowaniu się Jacka podczas całego dnia było tyle serdeczności i nagle taki ton!

– Chodzi mi o to – powiedział – że wolę nie dowiadywać się od osób trzecich o tym, że moja żona podczas nieobecności męża przyjmuje kogoś, kogo ja nie znam, widuje się z jakimś panem w jakichś knajpkach itd. Nie chcę, byś mnie źle zrozumiała. O nic cię nie podejrzewam. Uważam jednak, że jeśli masz jakieś flirty, zwykła przyzwoitość nakazuje ci poinformować mnie o tym.

Byłam tak oburzona, że z trudem powstrzymałam się od powiedzenia:

„Jakim prawem ty, ty, który jesteś bigamistą, dajesz mi tutaj jakieś nauki moralne?!”

Ale opanowałam się i zapytałam:

– Czy chciałbyś, żebym wierzyła również wszystkim plotkom, jakie ktoś może wymyślić o tobie?

Jacek poczerwieniał. (Może on oprócz tej rudej wydry ma jeszcze coś na sumieniu?) Zmarszczył brwi i potrząsnął głową.

– Tu nie chodzi o plotki, lecz o rzeczy konkretne.

– Wiem, wiem. To ta twoja kochana ciotunia. Ubrdała sobie, że pośrednik od sprzedaży placów jest moim kochankiem. To jest nie do uwierzenia, ile wstrętnych rzeczy siedzi w głowie takich starych, zjełczałych panien! Naturalnie! Teraz już jestem zdemaskowana, mam kochanka pośrednika, drugiego kominiarza i trzeciego zamiatacza ulic. Nie wspomniała ci ciotka czasami o szwadronie kawalerii?!

– Uspokój się, kochanie – powiedział Jacek. – Wcale nie mówiła, że masz kochanka. Niesłusznie ją posądzasz o tak niedorzeczne podejrzenia. W ogóle jak możesz używać takich przykrych słów? Po prostu twierdziła, że dwa razy widziała ciebie z jakimś panem, którego określiła jako bardzo przystojnego, gentleman-like, który absolutnie nie wyglądał na pośrednika.

– Nie wiem, czy ciotka posiada jakieś specjalne przepisy na wygląd pośredników – wzruszyłam ramionami. – Ja w każdym razie na to nie mam żadnego wpływu.

– Jednak ciotka Magdalena twierdzi, że później był i prawdziwy pośrednik…

– Twoja ciotka jest kretynką. W głowie jej się nie może pomieścić fakt, że w Warszawie może istnieć dwóch pośredników od handlu placami.

– Tak. Ale ja powierzyłem sprzedaż naszego placu temu grubemu Łaskotowi.

– Mój drogi. Jesteś prawie tak nudny jak twoja ciotka. Więc czy nie możesz wyobrazić sobie, że ten twój Łaskot, czy jak się on tam nazywa, z kolei powierzył sprawę jakiemuś innemu Drapaczowi?

– Drapaczowi?

– Ach, wszystko mi jedno, jak się ci pośrednicy nazywają. Chyba nie zamierzasz mnie zmuszać do prowadzenia ksiąg heraldycznych pośredników warszawskich!

Jacek zreflektował się i powiedział:

– Masz rację, kochanie. Jeżeli w ogóle wziąłem pod uwagę to, co mi opowiedziała ciotka, to tylko dlatego, żeś mi wcale nie wspominała o tym, że widziałaś się z jakimkolwiek pośrednikiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego spotykałaś się z nim w jakiejś knajpce?…

 

– Właśnie w knajpce! Cudowne prawdopodobieństwo! Oczywiście ciotka Magdalena chodzi po knajpach. Jesteś zupełnie nieprzytomny, jeżeli możesz w to uwierzyć. Najzwyczajniej w świecie wychodziłam z domu po ciastka i spotkałam tego pośrednika w bramie. Towarzyszył mi do cukierni na rogu i to wszystko. Jeżeli zaś nie wystarczają ci moje wyjaśnienia i będziesz się dalej upierał przy tym temacie, wiedz jedno: jeżeli jeszcze raz usłyszę słowo „pośrednik” – pakuję swoje rzeczy i wyjeżdżam do Hołdowa.

Byłam wściekła, wprost wściekła!

– I jeszcze jedno – dodałam. – Mam dość ciotki Magdaleny. O jedną z nas jest tu za dużo. Nie życzę sobie mieć tej pani w domu. Albo ona się wyprowadzi, albo ja. Wiedz o tym, że nie zmienię swego postanowienia.

To powiedziawszy, wyszłam do swego pokoju i demonstracyjnie przekręciłam klucz w zamku. Stał z pięć minut pod drzwiami, przepraszając mnie i błagając, bym się nie gniewała. Nie odpowiedziałam ani słowa. Ma się rozumieć przez pół nocy nie zamknęłam oczu. Z rana nie przywitałam się z ciotką. Nalewała kawę w jadalni i przeszłam obok niej jak obok sprzętu. Widziałam, że się przeraziła. Ja tę idiotkę nauczę jeszcze rozumu! Jackowi na dzień dobry powiedziałam tonem właścicielki pensjonatu, która zwraca się do nowego gościa:

– Co pozwolisz na śniadanie?

Był skruszony i smutny, ale nie zdołał mnie wzruszyć. Byłam ciekawa, czy przestał wierzyć w idiotyzmy ciotki, ale niestety, wytelefonowano go do ministerstwa. Wtedy właśnie zadzwoniłam do Roberta.

I to poprawiło mi nastrój. Ciekawa byłam, jak mnie powita. Umówiliśmy się na piątą.

Miałam jeszcze jedną przyjemność. Mianowicie przypomniałam sobie, że dziś właśnie mamy proszone śniadanie u Halszki. Wiedziałam, jak bardzo jej zależy na mnie. Umyślnie urządzała to śniadanie, bym mogła poznać tego prezesa Hucuła, który widział mnie kiedyś nad morzem i teraz specjalnie z Katowic przyjedzie, by mnie poznać. Jej mężowi bardzo zależy na Hucule, ze względu na jakieś interesy. Oczywiście obiecałam, że będę, i dopiero przed samą drugą zadzwoniłam, że okropnie mnie boli głowa i nie przyjdę. Wyobrażam sobie, jak ten Hucuł będzie wściekły. Dobrze jej tak.

Z zachowaniem wszystkich ostrożności (Jacek zdaje się poważnie mnie podejrzewa) pojechałam na Żoliborz. Stryja nie zastałam. Co się z nim dzieje?!… Coraz bardziej się niepokoję. Wróciłam do domu skwaszona i wpadłam w ramiona Danki. Wszyscy już wrócili z Hołdowa. Ojciec, dzięki Bogu, ma się lepiej. Za kilka dni będzie już mógł chodzić. Portugalczyk przysłał (dziwny rodzaj ekspiacji) cztery skóry pum, upolowanych rzekomo przez niego gdzieś w Południowej Ameryce. Właśnie ojciec chce mi je dać. Naturalnie. Ja mam u siebie urządzać skład wszystkich niepotrzebnych rzeczy. Chyba te skóry położę w pokoju ciotki Magdaleny, by jej do reszty życie obrzydzić.

Punktualnie o piątej byłam już na Poznańskiej. Stanowczo Robert jest najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znałam. Ciekawa byłam, jak usprawiedliwi swój wyjazd, lecz on jest wierny swemu stylowi. W ogóle nie wspomniał o tym ani słowem. Tylko powiedział:

– Nareszcie!

Jak wiele treści może zawierać jedno słowo. To jest zdumiewające. Był tak ujmujący, że nawet postanowiłam nie wspomnieć mu o tej pokojówce. Niech tam. Ma w oczach jakieś złote ogniki. Na pewno jest marzycielem, tylko ukrywa to przed ludźmi. Jaki on jest romantyczny. Cudownie spędziliśmy te dwie godziny. Jeżeli miałabym mu coś do zarzucenia, to jego przesadne zamiłowanie do muzyki. Ciągle każe mi podziwiać jakieś nowe płyty z Bachem, Beethovenem itd. Powiedział mi:

– Warto wyjeżdżać, gdy się wie, że ktoś czeka na nasz powrót.

On ma takie cudowne powiedzenia. Nie ma w nim nic banalnego. Toto przy nim przypomina manekina z papier mache. Niewątpliwie jeżeli chodzi o maniery i o możliwości finansowe, bez porównania przewyższa Roberta. Ale nie ma w sobie treści. W tym człowieku zawsze się czuje głębię. Nie ma w nim nic powierzchownego. Przy nim idzie się w nieznane. To daje dreszczyk jakiegoś nieokreślonego niebezpieczeństwa i jednocześnie ufności. Każda kobieta mnie zrozumie. Nigdy nie wiem, o czym on myśli. Nigdy nie wiem, co powie, jak się zachowa.

Napisałam, że jest marzycielem, ale to wcale nie znaczy, że jest sentymentalny. Raczej przeciwnie. Tym właśnie różni się od Jacka. Uczuciowość Jacka ma w sobie wiele miękkości, co też nie jest pozbawione uroku. Obaj jednak są podobni do siebie pod wieloma względami. Sądzę, że Robert również mógłby być dobrym dyplomatą. Wyczuwam jednak w nim, chociaż tego niczym nie objawia, zdolność do czynów gwałtownych, może nawet okrutnych. Dziwne, że taki człowiek zajmuje się rzeczą tak prozaiczną jak handel. Nie chciałabym go widzieć targującego się czy rozmawiającego o sprawach jakichś dostaw towarów itp. To zepsułoby mi pejzaż jego duszy.

I on umie słuchać. Jak żywo reagują jego oczy i rysy, gdy mu opowiadam o sobie. Opowiedziałam mu o wypadku ojca i całą historię z tą kopertą. Komu jak komu, ale jemu przecież mogłam śmiało o tym powiedzieć. Jestem przekonana, że jeżeli istnieje dyskretny mężczyzna, to on jest nim właśnie. Bardzo się przejął moimi przejściami i śmiał się szczerze, gdy powtórzyłam mu moją ostatnią rozmowę z pułkownikiem Korczyńskim.

– No i pokazał ci w końcu te fotografie? – zapytał.

Teraz przypomniałam sobie owego listonosza (czy gajowego) i powiedziałam:

– Ależ oczywiście. I wyobraź sobie, jaka zabawna historia: wśród tych fotografii była jedna niesłychanie podobna do ciebie.

– Do mnie? – zdziwił się.

– Tak. Bardzo cię przepraszam, ale myślałabym, że to jesteś ty, gdyby nie ubiór. Jakiś uniform – nie gniewaj się – listonosza czy czegoś w tym rodzaju. Tylko się nie obrażaj. Kiedyś w Paryżu u Wortha widziałam modelkę, która była do złudzenia podobna do mnie. Czy ty nosiłeś kiedyś zarost?

Niecierpliwie wzruszył ramionami.

– Nigdy. Dlaczego o to pytasz?

– Bo ten jegomość na fotografii miał wąsy i hiszpańską bródkę.

– A to pięknie wyglądał – zaśmiał się Robert. – I cóż dalej z tą fotografią?…

– Jak to co? – zapytałam.

– No, czy powiedziałaś temu pułkownikowi, że znasz kogoś podobnego?

To mnie ubawiło.

– Ach, ty naiwny chłopcze! Oczywiście nic nie powiedziałam.

Zapytał mnie jeszcze, o której godzinie byłam u pułkownika. Nie miałam pojęcia, dlaczego go to interesuje. Potem zaraz spojrzał na zegarek, przeprosił mnie na chwilę i wyszedł z kuchni. Wrócił jakby trochę zdenerwowany i powiedział, że niestety, nie może mnie dłużej zatrzymać, bo spodziewa się wizyty jednego interesanta, o którym na śmierć zapomniał. Był jakby trochę zważony. Może niepotrzebnie mu powiedziałam o tym podobieństwie. Nikomu nie sprawia przyjemności podobieństwo osób nie z towarzystwa. Postarałam się zatrzeć to wrażenie i zdaje się, że to mi się udało. Pożegnał mnie bardzo czule i prosił, bym jutro zadzwoniła.

Wracałam do domu w świetnym nastroju. Zabawne, jak się czasem pamięta niektóre twarze. Wychodząc od Roberta spotkałam na ulicy tego jegomościa, który obżerał się jajecznicą w mleczarence na Żoliborzu. Sądzę, że dlatego zapamiętałam tak dobrze jego rysy, że jest to chyba najbardziej bezmyślna twarz, jaką w życiu widziałam.

W domu przekonałam się, że Jacek naprawdę wziął do serca to, co mu powiedziałam. Już w przedpokoju Józef mi zakomunikował, że ciotka Magdalena jutro rano wyjeżdża na wieś. Nareszcie pozbędę się z domu tej obrzydliwej kobiety. Prędko wzięłam kąpiel i pojechałam do fryzjera. Dziś mamy bal w ambasadzie francuskiej.

Niedziela

To straszne! Do tej chwili nie mogę się otrząsnąć z wrażenia. Jakie szczęście, że Jacek o niczym nie wie! Do śmierci nie zapomnę pułkownikowi tej jego delikatności. Jest naprawdę dla mnie bardzo dobry. Nie wyobrażam sobie, o co Jacek mógłby mnie posądzić, gdyby się dowiedział. W kostnicy omal nie zemdlałam.

Dowiedziałam się o wszystkim wczoraj rano. Gdy zadzwoniłam do Roberta po wyjściu Jacka, usłyszałam jakiś zupełnie obcy głos. Odłożyłam słuchawkę, co było rzeczą zupełnie zrozumiałą. Kiedy jednak po paru minutach wzięłam ją ponownie do ręki, przekonałam się, że tam się nie rozłączono. Ponieważ miałam pilną sprawę do Toli Woszczewskiej, zaczęłam się irytować, tym bardziej że wcale nie zależało mi na tym, by mój aparat był połączony z aparatem Roberta. Trwało to prawie pół godziny, zanim mogłam uzyskać połączenie z Tolą. A w pięć minut później zjawili się jacyś dwaj panowie. Tu rozgardiasz, ciotka wyjeżdża, a oni mi pokazują jakieś legitymacje i zaczynają wypytywać, czy to ja telefonowałam pod numer pana Roberta Tonnora. Oczywiście zaprzeczyłam kategorycznie. Byłam przerażona. Oświadczyli mi wówczas, że wszyscy domownicy muszą być natychmiast przesłuchani, bo ktoś z mego aparatu telefonował do pana Tonnora. Nie miałam wobec tego innego wyjścia i przyznałam się, że to ja. Ostatecznie telefon jest rzeczą zwykłą. Telefonuje się tak samo do różnych osób, z którymi nas nic nie łączy, poza znajomością czy doraźnym interesem.

Wtedy poprosili mnie, bym ubrała się i pojechała z nimi. Gdy powiedziałam, że nie mam czasu, starszy z nich uśmiechnął się i najspokojniej w świecie powiedział:

– W takim razie będę musiał panią aresztować.

Zmartwiałam. Mnie aresztować?!

– Pan oszalał?! Jestem żoną radcy Jacka Renowickiego.

– Choćby pani była żoną samego ministra, nic by to nie pomogło. Daję pani pięć minut czasu na ubranie się.

Chciałam zadzwonić do Jacka, by mnie ratował, lecz nie pozwolili. Gdyby nie to, że miałam świeżo zrobione oczy, rozpłakałabym się.

– Za co… za co mnie panowie aresztują? Co ja złego zrobiłam?!…

– Wcale pani nie aresztujemy. Musi pani tylko złożyć zeznania. I proszę się śpieszyć.

Cóż miałam począć? Pojechałam z nimi na wpół przytomna ze strachu. Uspokoiłam się nieco dopiero wtedy, gdy skonstatowałam, że przywieźli mnie do biura pułkownika Korczyńskiego. Tu już wiedziałam, że nic mi złego nie zrobią. Pułkownika jednak nie było. Wprowadzono mnie do innego gabinetu i tam przyjął mnie ten jego przyjaciel, którego niedawno poznałam. Był teraz w mundurze majora. Przywitał mnie bardzo chłodno. Wprost nie ten sam człowiek. Zapytał surowo:

– Od jak dawna pani zna Alfreda Vallo?

Zrobiłam wielkie oczy.

– Vallo? Wcale nie znam takiego człowieka.

– Więc wszystko jedno. Od jak dawna pani zna Tonnora?

Na wszelki wypadek powiedziałam:

– Też go nie znam… To jest znam go bardzo mało.

Major zmarszczył brwi.

– Uprzedzam panią, że musi pani mówić bezwzględną prawdę. Człowiek, o którego panią pytam, jest wysoce niebezpiecznym szpiegiem. Nic mnie nie obchodzi sprawa pani intymnych stosunków. Obowiązana jest pani natomiast z całą ścisłością odpowiadać na pytania, które pani zadam. Więc od jak dawna pani go zna?

– Mój Boże! Poznałam go na początku tego miesiąca.

– Gdzie?

Nie mogłam mu przecież opowiadać całej historii z Halszką, więc powiedziałam:

– Już teraz sobie nie przypominam… Zdaje się, że w jakiejś restauracji czy kawiarni. Poznałam wówczas kilka osób, a między innymi pana Tonnora.

– Kto panią z nim poznajomił?

Z jakąż przyjemnością wpakowałabym w to wszystko Halszkę. Niech i ona miałaby takie przyjemności jak ja. Bo to przecież wszystko z jej winy. Kto mógłby pomyśleć, że Robert jest szpiegiem? Straszni ludzie. Jak oni umieją się maskować.

– Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć – zapewniłam majora. – Musiał to zrobić ktoś przygodny.

– Czy Tonnor znał również pani męża?

– Ach, broń Boże!

– Jak często pani go widywała?

– Prawie wcale. Czy ja wiem? Może dwa razy w życiu…

Major przyglądał mi się z wyraźnym niedowierzaniem.

– Proszę pani. Musi mi pani mówić bezwzględną prawdę. Jeżeli się okaże, że pani naprawdę nic nie wiedziała o tym, kim istotnie jest Tonnor, o pani zeznaniach nikt się nie dowie. Jak często pani bywała u niego?

– Nnno… kilka razy…

– Czy on również bywał u pani?

– Ależ uchowaj Boże!

– Czy pan Tonnor rozmawiał z panią o zajęciach pani męża? Czy w ogóle wiedział, jakie stanowisko zajmuje pan Renowicki w ministerstwie?

– Wcale się tym nie interesował.

– Czy pani przypomina to sobie z całą pewnością?

– Z absolutną pewnością – potwierdziłam. – Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce czy o czymś takim, co może być ważne dla szpiegów. Mnie te rzeczy również nie zajmują. Oczywiście nie miałam pojęcia o tym, że on był szpiegiem. Robił wrażenie bardzo przyzwoitego i porządnego człowieka. I teraz mi trudno uwierzyć, że był szpiegiem. Wiedziałam, że ma przedsiębiorstwo eksportowe czy też importowe, które się mieści na Elektoralnej.

Major skinął głową.

 

– To przedsiębiorstwo stworzone zostało dla zamaskowania jego właściwej roli. Kiedy ostatnio pani widziała Tonnora?

– Zdaje się, wczoraj.

– O której godzinie?

– Wieczorem, między piątą a siódmą.

Major nacisnął guzik dzwonka i na progu zjawił się, ku memu zdziwieniu, ten wstrętny jegomość, którego widziałam w mleczarence na Żoliborzu. Nie powiedział ani słowa, tylko przyjrzał mi się i kiwnął głową. Major ruchem ręki kazał mu odejść i spojrzał na mnie już jakoś łagodniej.

– Widzę, że pani mówi mi prawdę. Niechże pani dalej trzyma się tej metody. Zapewniam panią, że my wiemy bardzo dużo. I jeżeli pani poda nam coś nieprawdziwego, z łatwością to wykryjemy.

Byłam tak wystraszona, że ani mi do głowy nie przychodziło uciekać się do jakichś wykrętów. Drżałam tylko na myśl, że oni mogą powiedzieć o wszystkim Jackowi. To są bardzo niebezpieczni ludzie. Major zaczął mnie wypytywać, o czym ostatnio rozmawiałam z Tonnorem. Najbardziej interesowało majora, czy nie wspominał o zamiarze wyjazdu, czy nie wymieniał jakiegoś państwa albo miasta, czy nie obiecywał napisać do mnie.

Powiedziałam, że wcale nie zamierzał wyjeżdżać i że na pewno jest w Warszawie, bo dopiero co wrócił z jakiejś podróży handlowej. Major zamyślił się i po dłuższej chwili odezwał się do mnie bardzo surowo:

– Ten człowiek uciekł. Musi jednak przebywać jeszcze w Polsce. Wszystkie punkty graniczne są ściśle pilnowane. I nie ulega wątpliwości, że wcześniej czy później zostanie ujęty. Spodziewam się jednak, że będzie się starał jakoś skomunikować z panią, jeżeli stosunek, który państwa łączył, zawierał jakieś głębsze elementy uczuciowe…

– Ależ panie majorze… – przerwałam. – Mnie nic z nim nie łączyło. Daję panu na to słowo honoru.

Z jego miny wywnioskowałam, że mi nie uwierzył, ale zrobił niecierpliwy ruch ręką.

– To mnie mało obchodzi, proszę pani. Zależy mi natomiast na tym, by pani natychmiast dała mi znać, gdyby Tonnor przysłał pani depeszę lub list. Czy pani zna jego charakter pisma?

– Nie.

Major położył przede mną kilka arkusików papieru. Każdy był zapisany innym pismem.

– Oto są próbki. Jeżeli pani otrzyma list pisany jednym z tych charakterów, musi pani natychmiast, nie otwierając koperty, przynieść mi list tutaj do biura. Jeżeli Tonnor zatelefonuje do pani, musi pani postarać się o to, by się od niego dowiedzieć, gdzie się znajduje. W żadnym zaś razie niech pani nie odkłada słuchawki na widełki. Rozumie pani? Da to nam możność sprawdzenia, z jakim aparatem pani była połączona. Przypuszczam, że mam prawo ufać pani i wierzyć, że zastosuje się pani ściśle do tych instrukcji. W przeciwnym razie musiałbym zarządzić kontrolę pani korespondencji i telefonu, co oczywiście nie należy do rzeczy przyjemnych.

Zapewniłam go, że może zupełnie na mnie polegać. Wtedy mnie zapytał, czy widywałam kogoś u Tonnora. Powiedziałam mu, że absolutnie nikogo, z wyjątkiem pokojówki.

– Czy zdołałaby ją pani rozpoznać?

– Oczywiście.

Gdy zaczął nakładać płaszcz, domyśliłam się, że mamy jechać do więzienia. Okazało się jednak znacznie gorzej. Samochód zatrzymał się przed kostnicą. Boże, jakież to straszne wrażenie! Przeprowadzono mnie przez ponurą salę, w której leżało wiele zwłok poprzykrywanych białymi prześcieradłami. W powietrzu panował nieznośny zaduch. Byłam bliska omdlenia. Jeszcze nigdy czegoś równie okropnego nie widziałam.

Gdy odsłonięto jej twarz, poznałam ją od razu. Była bardzo sina i miała otwarte powieki.

– Tak, to ona – powiedziałam. – Czy… czy ją zabili?

Major potrząsnął przecząco głową. A gdyśmy wyszli z kostnicy, wyjaśnił:

– Otruła się sama w chwili, gdy ją aresztowano na dworcu.

– Otruła się? Dlaczego? Czy ona była też szpiegiem?

– Tak. Jej wspólnik zdążył zbiec tylko dzięki charakteryzacji. Ona wolała śmierć niż więzienie.

Byłam zupełnie roztrzęsiona. Wróciłam do domu i położyłam się do łóżka. Mój Boże, jakie okropne rzeczy dzieją się na świecie. Jakie to wszystko ohydne i podłe. Nie lubiłam jej, ale przecież była młoda i śliczna. Ci zbrodniarze wciągają w bagno swoich głupich spraw kobiety. To jest nieludzkie. Gdybym była prezydentem państwa, zabroniłabym kategorycznie wpuszczać do Polski szpiegów. W dodatku jeszcze mnie w to wszystko wplątano. Do śmierci tego nie przebaczę Halszce. Mrowie mi przechodzi po skórze, gdy sobie uprzytomnię, co za potworny skandal mógłby wyniknąć, gdyby ujawniono moje zeznania. Dla Jacka byłby to prawdziwy cios. A ojciec!… Lepiej nawet o tym nie myśleć!

Drżę teraz na myśl, że Tonnor może do mnie zadzwonić. Mój Boże, nie życzę mu źle, ale już wolałabym, by go wcześniej złapali.

Najpraktyczniej byłoby wyjechać. Chociażby do Hołdowa. Ale przecież nie mogę. Podczas mojej nieobecności Bóg wie, co by się mogło zdarzyć między Jackiem a tą kobietą. Muszę wszystkiego sama dopilnować. Jutro rano trzeba będzie pojechać do stryja Albina. Pojąć nie mogę, dlaczego nie daje o sobie znaku życia.

A teraz spać, spać za wszelką cenę.

Jacek jednak nie kłamał. Naprawdę pożyczył te pieniądze Stanisławowi. Przekonałam się dziś o tym na własne oczy. Jacek przy mnie otworzył kopertę przyniesioną przez urzędnika z fabryki. W kopercie były weksle na pięćdziesiąt tysięcy.

Z tego powodu powiedziałam stryjowi:

– Wątpię, czy ta kobieta była szantażystką. Gdyby żądała od Jacka pieniędzy, on na wszelki wypadek chciałby je zachować i nie pożyczałby ich nikomu. To mnie niepokoi coraz bardziej.

– Dlaczego cię niepokoi? – zdziwił się stryj.

– No, bo jeżeli nie zależy jej na pieniądzach, to prawdopodobnie zależy na nim samym.

Stryj zamyślił się i pokręcił głową.

– Dotychczas nie udało mi się zorientować w jej zamiarach. Widziałem ją pięć czy sześć razy, lecz jeszcze jesteśmy na bardzo oficjalnej stopie. Nie miałem jeszcze możliwości gruntowniejszej rozmowy. Gdy jej nadmieniłem, że znam z widzenia tego młodego człowieka, z którym wysiadała z windy, pozostawiła moją uwagę bez odpowiedzi. To jest kobieta bardzo wyrobiona towarzysko. Świetnie umie mówić o niczym.

Byłam trochę rozczarowana.

– Spodziewałam się więcej po talentach stryja.

– I ja się więcej spodziewałem – uśmiechnął się. – A wierzaj mi, że to bardzo interesująca kobieta i bynajmniej nie żałuję, że ją poznałem.

– Ale niepodobna przecież, by z czymś się nie wygadała. Przecież musiała coś niecoś o sobie mówić?

– Tak – przyznał stryj. – Ale wątpię, czy te informacje na coś się nam przydadzą. Powiedziała mi, że jej ojciec był żonaty z Belgijką i gdzieś pod Antwerpią miał zakłady przemysłowe. Po śmierci rodziców zlikwidowała wszystko i najpierw kształciła się w Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu, gdyż chciała zostać malarką, później podróżowała, bardzo dużo podróżowała. Z jej opowiadań wnioskować można, że zna prawie cały świat. Chociaż warunki materialne dawały jej niezależność, była nawet przez pewien czas dziennikarką i wysyłała korespondencje do pism amerykańskich z różnych krajów. Najwięcej czasu spędza na Riwierze Francuskiej. Zatrzymuje się jednak zawsze i wszędzie w hotelach.

– No, to jednak powiedziała stryjowi dość dużo.

– Pozornie dużo. Ale z tego wszystkiego niewiele da się dla nas wyciągnąć. Oczywiście najskrupulatniej przesłałem wszystkie te informacje do biura detektywów w Brukseli. Wątpię jednak, by im na coś się przydały.

– Więc cóż poczniemy?

– Musimy uzbroić się w cierpliwość. Trzeba liczyć na przypadek.

– Czy stryj próbował po prostu ją upoić?

Zaśmiał się.

– Niestety, wszystkie próby tu na nic się nie zdadzą. Miss Elisabeth Normann twierdzi, że jej organizm ma idiosynkrazję do alkoholu. Kiedyś, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, wypiła kieliszek szampana i dostała takiego zatrucia, że omal nie umarła.

– Czy to może być prawdą?

Stryj Albin wzruszył ramionami.

– Być może, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia dla sprawy. Co zaś do twego spostrzeżenia, że nie zależy jej na pieniądzach, wydaje mi się ono zupełnie słuszne, gdyż ta kobieta jest na pewno bogata. Ma wspaniałą biżuterię, wartości kilkuset tysięcy, bardzo drogie futra i najlepsze toalety. Znam się na tym trochę. Musi rozporządzać dużym majątkiem. Poza tym jest najnormalniejsza w świecie. Ma żywą wyobraźnię, wszechstronne zainteresowania, zna się na muzyce, na malarstwie, na architekturze, na urbanistyce. Lubi poznawać nowych ludzi.

– Czy stryj przedstawił jej kogoś?

– O, tak. Kilku panów.

Przeraziłam się.

– Jakże stryj mógł sobie pozwolić na taką nieostrożność?! Przecież oni w rozmowie z nią mogą wymienić, na pewno wymienią nieraz nazwisko stryja. Wówczas ona od razu się połapie, że to nieprzypadkowo pan, którego poznała, nosi to samo nazwisko, co moje panieńskie.

– O to możesz się nie martwić – uspokoił mnie stryj. – Dla tej kobiety, która nie włada żadnym językiem słowiańskim wszystkie nasze nazwiska są nie tylko nie do zapamiętania, ale nawet nie do wymówienia. Przekonałam się o tym niejednokrotnie.

– Ale jednak to ona pisała do Jacka i pisała najczystszą polszczyzną.

Stryj kiwnął głową.

– To jest jeszcze dla mnie niewytłumaczalną zagadką. Jestem przekonany, że pisała albo ona, albo jakaś osoba znająca język polski. Jeżeli ona sama – to skłonny jestem raczej przypuszczać, że przepisała to z cudzego rękopisu, niewolniczo naśladując litery i nie rozumiejąc treści. Jedno jest pewne: ona nie zna polskiego języka. Robiłem na ten temat setki eksperymentów. Na przykład udając w restauracji, że źle zrozumiałem jej zamiary, wydawałem kelnerowi inne dyspozycje. Na przykład niespodziewanie wtrącałem jakieś polskie słowo albo w rozmowie prowadzonej przy niej rzucałem jakieś zdanie o niej. Muszę wierzyć swemu doświadczeniu. Ani razu w jej wzroku czy rysach, w jej zachowaniu się czy w wyrazie twarzy nie było najmniejszej, ale to najmniejszej reakcji. Ona nie może znać języka polskiego. To jest dla mnie aksjomatem.

Zamyśliłam się i potrząsnęłam głową.

– A jednak pozostaje dla mnie niewytłumaczalne w takim razie, dlaczego pisała do Jacka po polsku?… Jeżeli musiała sobie zadać tyle trudu, by niewolniczo naśladować czyjeś pismo, dlaczego w liście nie użyła najzwyczajniej w świecie języka francuskiego czy angielskiego, które zna?… Przecież musiała wiedzieć, że Jacek zna je również?… Nie, stryju, cała ta sprawa wydaje mi się bardziej tajemnicza i bardziej skomplikowana, niż stryj ją widzi. W ogóle na świecie dzieją się rzeczy bardzo skomplikowane i niespodziewane…

Miałam wielką ochotę opowiedzieć stryjowi o moich przeżyciach w związku z tym nieszczęsnym Tonnorem. Musiałam jednak milczeć.

Stryj przyznał mi rację, że wygląda to bardzo podejrzanie. Widziałam, że się nawet mocno zafrasował46. Poderwało to mocno moją wiarę w niego.

Wróciłam do domu mocno przygnębiona. Na dobitek dowiedziałam się od Jacka, że będzie ogromnie teraz zajęty. Do Polski przyjeżdża marszałek Goering. Ma zabawić w Warszawie parę dni, a później udaje się na polowanie do Białowieży. Będziemy na raucie w ministerstwie i na przyjęciu w ambasadzie niemieckiej.

Ciekawa jestem, czy Goering mnie pozna. Gdy w zeszłym roku poznałam go w Berlinie, bardzo długo ze mną rozmawiał i był nad wyraz ujmujący. Do ambasady muszę się gładko uczesać. Oni tam lubią, by kobiety wyglądały jak najskromniej. Jacek, zdaje się, będzie musiał pojechać do Białowieży.

Wyczuwam z półsłówek Jacka, że ta wizyta Goeringa jest ogromnie ważna. Chodzi podobno o Austrię, byśmy nie przeszkadzali jej połączyć się z Niemcami. Wtedy i Niemcy nie będą nam przeszkadzały w posunięciach nad Bałtykiem. Osobiście nie rozumiem, po co mielibyśmy im przeszkadzać. Nigdy nie odczuwałam do wiedeńczyków żadnej niechęci. Przemili, weseli ludzie. Nigdzie tak się nie bawię jak w Wiedniu.

Natomiast usiłowałam Jackowi wytłumaczyć, że pojąć nie mogę, dlaczego u nas ludzie przywiązują tak wielką wagę do tego Bałtyku. Rozumiem, że handel morski, że Gdynia, że z punktu widzenia ekonomicznego to przedstawia wielką wartość. Ale jeżeli chodzi o społeczeństwo, to nie odnosi ono z tego prawie żadnych korzyści. Rzadko zdarza się taki rok, by nad polskim morzem można było wysiedzieć dwa miesiące. Woda nieludzko zimna, często pada deszcz, o komforcie poza Juratą nie ma co marzyć, a znowuż w Juracie straszliwe towarzystwo. Sama plutokracja najgorszego gatunku.

41madera – rodzaj mocnego wina portugalskiego z atlantyckiej wyspy Madera; wino znane w Europie od XVIII w., wytrawne lub słodkie, dojrzewające w wysokich temperaturach, wzmacniane do uzyskania 17–22% alkoholu. [przypis edytorski]
42Gombrowicz, Witold (1904–1969) – powieściopisarz, nowelista i dramaturg polski, z wykształcenia prawnik; debiutował zbiorem opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania (1933), pisywał felietony literackie i recenzje w „Kurierze Porannym” i in. czasopismach, obracał się w warszawskich kręgach młodych pisarzy i intelektualistów w warszawskich kawiarniach Zodiak i Ziemiańska. Wydana pod koniec 1937 r. powieść Ferdydurke utwierdziła jego pozycję jako pisarza; przed wybuchem II wojny światowej opublikował jeszcze w czasopiśmie „Skamander” opowiadania: Na kuchennych schodach (1937) oraz Szczur, tragifarsę Iwona, księżniczka Burgunda (1938), a także (pod pseudonimem) powieść Opętani (1939). W przededniu wojny wyjechał do Argentyny; pozostał na emigracji do końca życia. [przypis edytorski]
43Rénan, Ernest (1823–1892) – fr. pisarz, historyk, filolog, orientalista, filozof, historyk religii; najsławniejszą jego książką był Żywot Jezusa (1863, wyd. pol. 1904), stanowiący pierwszą część Historii początków chrześcijaństwa (1863–1883), wśród odbiorców sensację i ożywienie spowodowało sceptyczne, demitologizujące i całkowicie świeckie podejście do poruszanego tematu. Rénan wydał również wspomnienia (Souvenirs d'enfance et de jeunesse 1883), wątpliwe jednak, aby do nich odnosiła się wzmianka bohaterki Pamiętnika pani Hanki. [przypis edytorski]
44Rousseau, Jean-Jacques (1712–1778) – genewski pisarz i filozof tworzący w jęz. fr., przedstawiciel oświecenia, encyklopedysta; autor m.in. traktatu Umowa społeczna zawierającego demokratyczną wizję państwa; poematu dydaktycznego o wychowywaniu w zgodzie z naturą zatytułowanego Emil oraz autobiograficznych Wyznań stanowiących jeden z fundamentalnych utworów literatury intymnej. [przypis edytorski]
45Rimbaud, Arthur (1854–1891) – fr. poeta operujący mrocznym, wizyjnym symbolizmem oscylującym w kierunku surrealizmu, rozrywający dotychczasowe formy wyrazu, filozoficznie zbliżający się do egzystencjalizmu; zaliczany do grona poetów przeklętych (poètes maudits), twórców-buntowników, partner poety Paula Verlaine, autor cyklów poetyckich Sezon w piekle, Iluminacji (poematy napisane wierszem wolnym) oraz poematu narracyjnego Statek pijany. [przypis edytorski]
46zafrasować się – zmartwić się. [przypis edytorski]