Za darmo

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audiobook
Czyta Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Piątek

Dziś po raz pierwszy mogłam wyjść z domu. Opatrunek zdjęto mi już wczoraj. Na czole pozostała dość wyraźna, mocno zaróżowiona blizna. Teraz jednak i ja wierzę, że zniknie, jak zapewniają lekarze. Musiałam ojcu dać słowo, że już nigdy „z tym niepoczytalnym młodzieńcem w średnim wieku” nie siądę do samochodu.

Toto śmiał się jak bawół, gdy mu to powtórzyłam. Jest na pewno najbardziej z siebie zadowolonym człowiekiem na świecie, a przynajmniej w klinice. Gdy doń przyjechałam, nie mogłam się zbliżyć do łóżka. Ze wszystkich stron był obstawiony tacami z niezliczoną ilością przekąsek i potraw. Jadł właśnie obiad. Jego Antoni od czasu do czasu wyciągał z kieszeni butelkę koniaku i napełniał szklaneczkę.

– Jak widzisz – śmiał się Toto – wszystkie ostrożności są zachowane. Wczoraj doktor Hurbowicz wyrzucił mi prawie pełną butelkę starego „Boulestin84” przez okno do ogrodu szpitalnego.

– Jesteś głuptasem – powiedziałam wstrzemięźliwie. – Miesiącami ci się to nie wygoi. Alkohol ogromnie przy tym szkodzi.

– Jeszcze bardziej szkodzi brak apetytu – oświadczył Toto. – A bez czegoś mocniejszego zupełnie jeść mi się nie chce.

Była to zresztą nieprawda. Toto zawsze obżera się nieludzko. Nawet na śniadanie potrafi zjeść tyle, ile wystarczyłoby trzem Anglikom naturalnej wielkości. Chodzi mu po prostu o spłatanie psikusa lekarzowi. On jest jeszcze bardziej dziecinny niż inni mężczyźni. Może na tym właśnie polega jego wdzięk.

Oczywiście przepraszał mnie bardzo za katastrofę, gęsto sypiąc wykrętami. Gdy wreszcie Antoni znikł wraz z tacami, powiedział:

– To wszystko twoja wina. Byłem wściekły na ciebie. Jeszcze nikt nigdy tak mi nie dokuczył. Upatrzyłaś sobie coś do tej miss Normann, która mnie ani ziębi, ani grzeje.

Uśmiechnęłam się ironicznie.

– A od kogo masz te kwiaty? – zapytałam, wskazując pęk róż w zupełnie ładnym wazonie Gallet85.

– Od Muszki Zdrojewskiej – odpowiedział bez zająknienia.

– Ooo – zauważyłam. – To bardzo ładnie z jej strony. Nie posądzałam jej o taką largesse86.

– A widzisz – wydął wargi. – Widocznie nie dla wszystkich jestem czymś bezwartościowym.

Miał to być przytyk do tego, że nie posłałam mu kwiatów. Nie posłałam mu rozmyślnie, chociaż przysłał mi dwa duże kosze. Nie miałam najmniejszego powodu do wyrażania współczucia. Jednak wydało mi się niezbyt prawdopodobne, by właśnie Muszka zdobyła się na tak kosztowny dowód pamięci.

– Chyba oświadczyła ci się przy tej sposobności?

Wybuchnął śmiechem.

– Przy oświadczynach przysłałaby mi cały ogród botaniczny.

– No, więc przynajmniej musiała napisać bardzo czuły list.

Musiał być przygotowany na tę moją uwagę, gdyż sięgnął i spod papierośnicy wyjął kartkę wizytową, corpus delicti. Była to istotnie kartka Muszki, a na odwrocie kilka zdawkowych słów z życzeniami zdrowia. Jednak ja naprawdę stworzona jestem na detektywa. Inna na moim miejscu na pewno nie zwróciłaby na to uwagi: spojrzałam na datę i już wiedziałam wszystko.

Data była sprzed czterech dni!

Rzuciłam okiem na róże. Wyglądały zupełnie świeżo. Było niepodobieństwem, by zostały ścięte wcześniej niż dziś rano. Moja myśl pracowała zupełnie logicznie. Muszka przysłała kwiaty swoją drogą, lecz już zwiędły i zostały wyrzucone, a te wraz z wazonem pochodzą oczywiście od miss Normann. Mam tak zdyscyplinowane nerwy, że nie dałam po sobie poznać irytacji, która mnie ogarnęła.

Bez słowa zwróciłam mu kartkę, a on zapytał:

– No, teraz nareszcie mi wierzysz?

W jego głosie zabrzmiała nutka triumfu. Zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem i odpowiedziałam:

– O, tak. Wierzę ci bezgranicznie.

Ogarnęły go widocznie jakieś wątpliwości.

– Przecież znasz jej charakter pisma?

– Ależ naturalnie.

– No, więc widzisz – odetchnął z ulgą.

Wewnętrznie trzęsłam się z wściekłości. Agresywność tej kobiety wyprowadziłaby z równowagi każdego. A cóż dopiero mnie! Jakaś dziwna predylekcja do moich mężczyzn. Poluje na każdego, z którym właśnie mnie coś łączy. Usiłuje odebrać mi Jacka, kokietowała Romka, a teraz zawzięła się na Tota. To jest obrzydliwa baba. Zabiłabym ją z przyjemnością.

Nie wiem, co bym dała za to, bym mogła wygarnąć mu tu zaraz, co sądzę o nim i co wiem o niej. Niestety, należało być cierpliwą i mądrze politykować. I skąd ta wydra dowiedziała się, że Toto miał wypadek i że leży w klinice? Przecież w gazetach na moją prośbę nie było o katastrofie ani słowa. Jacek przez swoje stosunki o to się postarał. Twierdził, że byłoby mu przykro, gdyby ogólnie wiedziano, że jechałam nocą sama z dwoma obcymi panami. Jacek ma jeszcze przestarzałe poglądy na te sprawy i nie może oduczyć się hipokryzji. Skoro zgadza się na to, bym bywała w podobnych sytuacjach, niechże się tego nie wstydzi przed ludźmi.

Oczywiście Toto kazał Antoniemu zatelefonować do niej do „Bristolu”. Albo jeszcze prawdopodobniej zrobił to na jego prośbę Mirski. To już byłby skandal! Wtajemniczanie Dominika w to, że mnie zdradza, byłoby ze strony Tota takim brakiem delikatności, jakiego mogłabym się spodziewać po człowieku pozbawionym wszelkich zalet taktu i subtelności. Może i ma rację Jacek, że uważa go za gruboskórnego.

Tym niemniej nie byłabym sobą, gdybym przez moment pomyślała o rezygnacji. To się po mnie nie pokaże. Powiedziałam:

– Wyobraź sobie, że nic dziś nie mam do roboty i nie bardzo chcę się pokazywać ludziom z tą szramą na czole. Może po południu odwiedzę cię znowu.

Gdybym nawet dotychczas o nic go nie podejrzewała, teraz nie miałabym już żadnych wątpliwości. Speszył się, zrobił kilka głupich min i bąknął:

– O, byłoby mi bardzo przyjemnie… Ale nie chcę cię trudzić.

– To żaden trud dla mnie. Nawet podobno gdzieś w niebieskich księgach wpisuje się nawiedzanie chorych jako zasługę.

– Jesteś dla mnie szalenie dobra – skrzywił się. – Ale widzisz… Ja przez całą noc miałem dość silne bóle w ręku i prawie nie spałem. Pewno będę bardzo śpiący…

– O, to nic nie szkodzi. Posiedzę i poczytam książkę.

Chrząknął rozpaczliwie i zdawało mu się, że trafił na świetny pomysł.

– Bo wiesz, możliwe też jest, że wpadnie tu do mnie cała hałastra moich przyjaciół klubowych, którzy zechcą opowiedzieć mi jakieś nowe kawały. Nawet dzwonił Zulek Tyszkiewicz…

– Tak? Bardzo chętnie go zobaczę.

Dobrze wymierzyłam i nieomylnie trafiłam. Jeżeli z rana przysłała mu kwiaty, na pewno zapowiedziała swoje przyjście na popołudnie. Zachowywałam się w ten sposób, że Toto w żadnym razie nie mógł mnie podejrzewać o nic.

– Jesteś wyjątkowo dobra dla mnie – sapnął. – To naprawdę czarujące z twojej strony… Sama wiesz najlepiej, że z nikim się tak cudownie nie czuję, jak z tobą…

Szukał gorączkowo jakiejś nowej przeszkody, tym samym utwierdzając mnie w przekonaniu, że umówił się z miss Normann, jak dwa a dwa cztery. Nie pozostawało mi teraz nic innego, jak upewnić go, że nie przyjdę.

– Ach, prawda – zawołałam. – Na śmierć zapomniałam, że muszę dziś być u rodziców. Obiecałam solennie. Ojciec w jakichś sprawach wyjeżdża za granicę i muszę się z nim pożegnać. Chyba nie będziesz o to się gniewał na mnie?

Toto zrobił przesadnie smutną minę.

– Serio? Musisz koniecznie być u rodziców?

– Koniecznie.

– Zmartwiłaś mnie tym okropnie. To pech, że nie mam tu w pokoju telefonu. Moglibyśmy chociaż telefonicznie pomówić. Ale może byś wieczorkiem, tak po ósmej, znalazła czas?

Zaprzeczyłam stanowczo:

– Nie, nie. O tej porze to już nie będzie wypadało.

– Bardzo żałuję.

– Zobaczymy się jutro.

Zrobił do mnie słodkie oczy.

– Ale jutro za to wcześniej przyjdziesz?

– Tak, kochanie. Postaram się jak najwcześniej.

 

Gdy wyszłam, odetchnął z ulgą. „Pokażę ja mu to wcześniejsze przyjście” – pomyślałam sobie. Plan układał się sam przez się. Jedyną przeszkodą było to, że w pobliżu kliniki znajdowały się wyłącznie domy mieszkalne. Ani jednej cukierni czy kawiarni, w której można byłoby zaczekać. Jednego byłam pewna: ta kobieta przed piątą do niego nie przyjedzie. Najwcześniej o wpół do szóstej. Podczas obiadu Jacek zauważył, że jestem podniecona. Zapytał mnie nawet, czy nie spotkało mnie nic przykrego. Powiedziałam mu:

– Ach, przeciwnie. Spotka mnie dzisiaj raczej coś przyjemnego.

Spojrzał na mnie z tym wyrazem obawy w oczach, który obserwuję u niego od czasu, gdy zdobył się na wyznanie. Nic jednak nie powiedział. Piętnaście po piątej wzięłam taksówkę na placu Napoleona. W kilka minut później byłam już na miejscu. Kazałam szoferowi stanąć o dwa domy za kliniką. Miałam stąd dokładny widok nie tylko na całą ulicę, lecz i na wejście do kliniki. Moje przewidywania mnie nie zawiodły.

Upłynęło zaledwie dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut, gdy przyjechała. Ile ta kobieta ma płaszczów! Była teraz w granatowym, przybranym bardzo efektownie niebieskim lisem. Swoją drogą ma świetną sylwetkę i dużo harmonii w ruchach. To prawdziwe szczęście, że przynajmniej Jackowi się nie podoba.

Pozostawał do rozstrzygnięcia problem: jak długo pozostawić ich sam na sam?… Czy pozwolić im na dojście do jakiejś rozmowy bardziej intime87, czy raczej przeszkodzić w tym natychmiast?… Pierwsza ewentualność dałaby mi niewątpliwie większą satysfakcję. Byłoby to coś w rodzaju przyłapania in flagranti88. Mogłabym się nacieszyć jej miną i speszeniem Tota. Z drugiej jednak strony nie mogłam dla drobnej satysfakcji poświęcać spraw ważniejszych. Chodziło mi przecież o to, by nie dopuścić do zatriumfowania tej międzynarodowej awanturnicy nade mną.

Tak. Dla przyzwoitości odczekałam pięć minut z zegarkiem w ręku i weszłam do kliniki. Nie układałam sobie wcale tego, co im powiem i jak się zachowam. Dzięki Bogu, mam dość przytomności umysłu, by umieć zachować się w każdej sytuacji. Nie cierpię na esprit de l'escalier89, tak jak na przykład Toto, który w wypadku zaskoczenia nie umie znaleźć odpowiednich słów. Dopiero nazajutrz po długim i ciężkim myśleniu wynajduje dowcipną i ciętą odpowiedź. (Dowcipną i ciętą oczywiście w jego mniemaniu).

Stanęłam przy drzwiach. Drzwi były cienkie. Wyraźnie słyszałam ich śmiech.

„Ja wam się tu pośmieję!” – zacisnęłam zęby. Musiałam jeszcze wstrzymać się przez chwilę, gdyż ogarnęła mnie nagle taka złość, że gdybym weszła w tym nastroju, nagadałabym im nieludzkich impertynencji i tylko bym się skompromitowała. Mogliby wtedy podejrzewać mnie o to, że czatowałam na miss Normann i że jestem zazdrosna.

Lekko, lecz zdecydowanie zapukałam do drzwi. Długa pauza – i wreszcie głos Tota:

– Proszę.

Nacisnęłam klamkę i wbiegłam do pokoju z taką swobodą, jakby mnie tu od dawna oczekiwano.

– Ach, cóż za spotkanie – zawołałam. – Jakże się cieszę, że panią widzę! Co pani powie, miss Normann, o tym lekkomyślnym mordercy i samobójcy, który omal siebie i mnie nie pozbawił życia?! Jak to ładnie ze strony pani, że go pani odwiedziła!

Na twarzy miss Normann poza uprzejmym wyrazem nie znać było żadnego wzruszenia. Natomiast rysy Tota zesztywniały w jakimś przekomicznym i wstrętnym grymasie. Wyglądał tak, jakby połknął jajko na twardo i jajko stanęło mu w przełyku.

Skonstatowałam od pierwszego rzutu oka dwie rzeczy: ta baba siedziała na fotelu w przyzwoitej odległości od łóżka, natomiast najbezczelniej w świecie zdjęła nie tylko palto, lecz i kapelusz. Ta poufałość była oburzająca. Jeżeli zamierzała tu zostać Bóg wie jak długo, wyperswaduję jej to z łatwością.

Udając, że nie dostrzegam jego zmieszania, zwróciłam się do Tota:

– Wyobraź sobie, jak szczęśliwie się stało! Ojciec odłożył swój wyjazd i mam czas dla ciebie. Przyniosłam ci grylażowe czekoladki, które tak lubisz.

Toto skręcił się pod moim wzrokiem jak piskorz.

– Jakże się czujesz? – trzepałam beztrosko i pieczołowicie. – Nie bardzo dolega ci ręka?… Może ci wyżej podnieść poduszki?… Nie ma pani pojęcia, jak niezaradni i bezbronni są wszyscy mężczyźni podczas choroby. Ja, co prawda, dopiero od trzech lat jestem mężatką, ale muszę w tym względzie mieć większe doświadczenie niż pani. Toto, kochanie, czy tu nie za gorąco? Może ci okno otworzyć?

Z ust Tota wydobył się jakiś nieartykułowany bełkot, który miał oznaczać, że istotnie jest mu za gorąco. Między nami mówiąc, nie zdziwiłam się tym wcale. Będzie mu jeszcze goręcej!…

Okryłam go z największą starannością i otworzyłam okno. Na dworze co prawda było prawie tak ciepło jak w pokoju. Czułam wciąż na sobie wzrok miss Normann. Przyglądała mi się badawczo, gdy zaczęłam robić porządek na stoliku przy łóżku. Jestem ciekawa, czy moje zachowanie się w stosunku do Tota nie posłuży dla niej jako argument w przekonywaniu Jacka, by do niej wrócił.

Oczywiście Jacek absolutnie nie weźmie tego pod uwagę. Po pierwsze, wierzy mi bezgranicznie, a po drugie, nie ukrywałam przed nim nigdy (a przynajmniej w ostatnich czasach) tego, co myślę o walorach Tota. Śmiał się nieraz do łez, gdy opowiadałam mu o nim różne historyjki. Jestem przekonana, że jeszcze bardziej rozbawiłoby go czyjeś posądzenie, podsuwające mu myśl, że między Totem a mną istnieje coś więcej poza zwykłą przyjaźnią. Tym bardziej nie uwierzyłby miss Normann. Ona jednak nie może o tym wiedzieć i dlatego prawdopodobnie będzie próbowała intrygi.

Tym swobodniej, tym demonstracyjniej nadawałam swemu zachowaniu się pozory największej poufałości. Przezwyciężając wręcz odwrotne pragnienia, pogłaskałam nawet Tota po twarzy. Stwierdziłam przy tym, że świeżo kazał się ogolić. To wszystko dla miss Normann. W tym krzątaniu się zwróciłam się do niej:

– Jaki śliczny wazon – powiedziałam. – Gdzie go pani dostała?

Toto rzucił się na łóżku i przełknął ślinę z takim hałasem, jakby właśnie się dusił. Ona, chociaż nie mogła tego nie dostrzec, odpowiedziała ku jego przerażeniu:

– Zbyt mało znam Warszawę. Nie mogłabym określić. To na takiej długiej ulicy, w takim bardzo dużym sklepie.

– Ślicznie dobrany do koloru róż – skinęłam głową. – Musisz uważać, Toto, by zawsze w tym wazonie były takie właśnie róże. Jakże?… Jakże pani się czuje po powrocie z Krynicy?

– Och, dziękuję pani. Doskonale.

– Czy nie spotykała pani w Warszawie pana Żerańskiego?

– Kogo? – zapytała z szczerym zdziwieniem.

– Pana Żerańskiego, który był partnerem pani w wycieczkach narciarskich. Och, miss Normann, ma pani, jak widzę, krótką pamięć, jeżeli chodzi o pani adoratorów.

– O, bynajmniej – zaprzeczyła żywo. – Tylko z polskimi nazwiskami jest mi trudno. Wszystkie wydają mi się podobne do siebie. Jeżeli chodzi o pana Romana, pamiętam go doskonale. W Warszawie jednak go nie widziałam. Zdaje się, miał zamiar wyjechać do Szwajcarii.

– To czarujący chłopak. No i naprawdę piękny. Nie znajduje pani?

Miss Normann bez zająknienia potwierdziła. Jednak ona ma dobrą klasę. Powiedziała swobodnie:

– Bezsprzecznie to jeden z najładniejszych mężczyzn, jakich widziałam w życiu.

Miałam teraz szaloną ochotę powiedzieć jej, że Roman kocha się we mnie jak szaleniec już od lat i że gdybym kiwnęła palcem, wróciłby już nie z Szwajcarii, ale z końca świata. Musiałam jednak sobie odmówić tej satysfakcji. Zależało mi na pognębieniu Tota. Znając jego prostoduszność, byłam pewna, że od tej chwili nie ma już najmniejszej wątpliwości co do tego, że miss Normann i Romka łączył romans.

Dla Tota jest rzeczą niezrozumiałą, by jakikolwiek mężczyzna mógł przebywać i pokazywać się z kobietą z jakichkolwiek innych przyczyn i w jakimkolwiek innym celu. Zresztą znał przecież Romka i nieraz miał możność zazdrościć mu sukcesów. Oczywiście na myśl Totowi nie przyszłoby, że Romek sukcesów tych nie realizuje.

W tej chwili prawie nienawidziłam tego głupca. Zmarnował mi najlepsze lata mojego życia! Przez ten czas mogłabym się zająć kimś wartościowym, człowiekiem o wybitnym intelekcie, wymieniać z nim myśli, a tym samym nie tylko wzbogacać własną umysłowość, lecz i jego. Taki Toto, jestem przekonana, z tak długiej znajomości ze mną wyciągnął zaledwie małe korzyści. Zapewne trochę zmądrzał, ale niestety, tylko trochę.

Chętnie pomówiłabym o tym otwarcie z miss Normann. Nie sprawia wprawdzie na mnie wrażenia szczególnie inteligentnej, ale dość jest sprytna i wyrobiona życiowo, by poznać się na Tocie. I co ona w nim widzi?… Gdyby chodziło jej o pieniądze, rozumiałabym jeszcze, ale na tym jej przecież nie zależy. Jako obiekt do flirtu Toto bynajmniej nie jest pociągający. O ile zdążyłam zapamiętać, jego repertuar uwodzicielski składa się z trzech sloganów:

1) Pani jest dziś oszołamiająca.

2) Gdybym miał prawo panią pokochać, byłbym najszczęśliwszym z ludzi.

3) Jeżeli nie przyjdziesz o piątej, oszaleję.

Takich mężczyzn jak on są setki. Mógłby ją nęcić tytuł rodowy i pozycja towarzyska. Ale nie jest chyba tak naiwna, by sądzić, że Toto się z nią ożeni. Pod tym względem, na szczęście, ma dużo zdrowego rozsądku. Rozsądku i pychy. Gdyby dostał za żonę księżniczkę z domu panującego, jeszcze nie uważałby, że zrobiono mu łaskę. Zresztą kobiety typu miss Normann, zwłaszcza w jej wieku, po zaznaniu kilku lat zupełnej swobody nie tęsknią do małżeństwa. Jeżeli żąda teraz od Jacka, by do niej wrócił, jest to wynikiem albo jakiegoś kaprysu albo prawdziwego uczucia, które się nagle w niej obudziło. To ostatnie zwłaszcza wydaje mi się możliwe, chociaż wygląda na nieprawdopodobieństwo.

– Pani, zdaje się, także zamierzała wyjechać do Szwajcarii? – zapytałam i nie czekając na odpowiedź, która oczywiście byłaby zaprzeczeniem, mówiłam długo i szeroko o Szwajcarii i jej urokach.

Musiała spostrzec się w intencjach, jakimi się kierowałam, gdyż uśmiechnęła się kącikiem ust. Z kolei zaczęłam mówić o inteligencji i szerokich zainteresowaniach Romka. Każde moje słowo w tej oracji było jakby szpilką dla Tota. Rozmyślnie przesadzałam, by mu sprawić przykrość.

Miss Normann słuchała uprzejmie, podczas gdy on wciąż ocierał pot z czoła, nie mogąc zdobyć się nawet na jedno zdanie sprzeciwu, chociaż Romka nie lubił i nazywał go sensatem90.

Później zaczęłam z miss Normann rozmowę o najnowszej beletrystyce francuskiej. Toto, do którego opinii odwoływałam się umyślnie, nie mając o tym pojęcia, bąkał niewyraźnie. Wreszcie miss Normann uznała, że wizyta jej przeciąga się zbyt długo i wstała. Gdy zaczęła się żegnać, ja zrobiłam to samo. Nieszczęsny Toto, który na pewno drżał na myśl, że zostanie ze mną sam na sam i że będzie musiał kajać się w pokorze, ze szczęścia odzyskał trochę przytomności i zdobył się na parę okrągłych zdań.

Wyszłyśmy razem. Nie wypadałam z roli i nadal zachowywałam się wobec niej jak naiwna trzpiotka. Nie miałam wprawdzie nadziei zwieść jej w ten sposób, lecz uniemożliwiałam rozpoczęcie prawdziwej rozmowy. Pożegnałyśmy się przy postoju taksówek. Wróciłam do domu dumna z siebie. Tak załatwić podobnej sprawy nie potrafi byle kobieciątko.

Sobota

Chociaż nie miałam najmniejszego zamiaru odwiedzenia Tota, z rana zatelefonowałam do kliniki i powiedziałam Antoniemu, by zakomunikował swemu panu, że wstąpię do niego. W ten prosty sposób zakorkowałam Tota na cały dzień.

 

Niedziela

Przed południem posłałam Jacka do kliniki i kazałam mu zapowiedzieć moją wizytę na po obiedzie. Niech czeka. Mam dziś fajf91 u ministrowej Goryckiej, a wieczorem jadę na wielki obiad proszony do Nieborowa. Mam cudną suknię od Chanel. Kosztowała piekielnie drogo, ale za to wyglądam w niej uroczo.

Poniedziałek

Z rana Jacek zapukał do mojej sypialni i powiedział trochę zdziwionym tonem:

– Dzwoni do ciebie jakiś cudzoziemiec, który nie chce podać swego nazwiska. Czy zechcesz z nim mówić?

W pierwszej chwili przyszedł mi na myśl Robert i zrobiło mi się okropnie przykro. Dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, że przecież biedny Robert nie żyje. Dlaczego jednak ten człowiek nie chce podać swego nazwiska? Z żadnym cudzoziemcem, których znam przecież tylu, nie łączą mnie takie stosunki, bym musiała z nich robić tajemnicę.

– Może to jakiś komiwojażer – wzruszyłam ramionami. – Oni często uciekają się do podobnych bezczelności. Zapytaj go, w jakiej sprawie.

Jakbym przeczuwała, że to będzie coś ważnego, wyskoczyłam jednak z łóżka i nałożyłam szlafroczek. Jacek wrócił z oznajmieniem:

– Ten jegomość, nieszczególnie zresztą mówiący po francusku, z jakimś jakby holenderskim akcentem, twierdzi, że musi się z tobą rozmówić w sprawie, która cię bardzo obchodzi. Oświadczyłem mu, że jestem twoim mężem, lecz pomimo to żądał rozmowy z tobą.

Podchodząc do aparatu nie miałam pojęcia, o co chodzi, lecz gdy tylko odezwałam się, usłyszałam pytanie:

– Czy to pani korespondowała z moim biurem w Brukseli w sprawie pewnej damy?

– Tak, tak. To ja.

– Z polecenia szefa przyjechałem do Warszawy by pani przedstawić rezultaty naszych poszukiwań.

– Słucham. Słucham pana.

– Rzecz nie nadaje się do rozmowy telefonicznej. Prosiłbym panią o wyznaczenie mi godziny i miejsca spotkania.

Zawahałam się. Pokazanie się gdziekolwiek publicznie z jakimś detektywem byłoby zupełnie nie na miejscu. Już i tak dość najadłam się przykrości przez randki ze stryjem Albinem. Zaprosić go do siebie nie mogłam przez wzgląd na Jacka. Nie było innej rady. Musiałam zdecydować się na pójście do niego.

Zapytałam:

– Gdzie się pan zatrzymał?

– Hotel „Polonia”. Numer 136. Czy mogę panią czekać u siebie?

– Tak. Będę o dwunastej.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę nie odchodziłam od telefonu. Jacek z sąsiedniego pokoju słyszał całą rozmowę. Co z niej mógł zrozumieć?… Tylko to, że umówiłam się z jakimś cudzoziemcem u niego w hotelu. Nie mogłam mieć złudzeń: Jacka to nie zachwyciło. Niepodobna było ostrożniej mówić przez telefon, wobec czego, nie mając możności udzielenia Jackowi wyjaśnień, należało ich po prostu odmówić.

Przeszłam do jadalni i kazałam sobie podać śniadanie. Jacek usiadł naprzeciw przy stole, udając, że przegląda gazety. Po chwili nie wytrzymał.

– Któż to telefonował? – zapytał.

Spojrzałam nań karcąco.

– Mój drogi, czy ja cię pytam, gdy do ciebie dzwonią jakieś panie?

– Nie. Przepraszam cię, nie sądziłem, że to jakaś tajemnica.

– Właśnie tajemnica. Każdy może mieć swoje tajemnice. Wyobraź sobie na przykład, że ten pan jest… moim pierwszym mężem, z którym potajemnie wzięłam ślub.

Cios był bolesny. Jacek przybladł, wstał i wyszedł z pokoju. Zrobiło mi się go trochę szkoda. Biedak i tak chodzi po domu jak banita, któremu lada dzień grozi wygnanie. Od czasu swoich zwierzeń nie odważył się ani razu zwrócić się do mnie z pieszczotami. Zawsze był zanadto przesubtelniony. Oczywiście ja nie mogłam go zachęcać do poufałości, chociaż mi czasami – wyznaję – bardzo tego brakowało.

Parę minut po dwunastej byłam już w hotelu. Przyznam się, że doznałam miłego rozczarowania. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałam sobie takiego detektywa jako tłustego człowieka w średnim wieku, o małych przenikliwych oczkach i źle ogolonej twarzy. Tymczasem zastałam wysokiego, bardzo przystojnego młodzieńca, typ skandynawski: szczupły, blondyn o pogodnych, niebieskich oczach i wyrazistych zmysłowych ustach. Ubrany był doskonale, a jego formy nie pozostawiały nic do życzenia. Ogarnął mnie zaciekawionym spojrzeniem i zapytał:

– Pani Renowicka, nieprawdaż? Pani pozwoli, że się przedstawię: van Hobben.

– Gdzieś już słyszałam to nazwisko – powiedziałam, gdyż istotnie tkwiło w mojej pamięci.

– To bardzo możliwe, proszę pani, jeżeli bywała pani we Flandrii.

– Ach, tak – rozjaśniło mi się w głowie. – Naturalnie. Zamek Hobben. Śliczny, średniowieczny zamek.

Młody człowiek pochylił głowę.

– Był kiedyś siedzibą moich przodków.

Na pewno nie kłamał. Każdy szczegół jego powierzchowności, każdy ruch, a nawet sposób mówienia zdradzały dobrą rasę. Przysunął mi fotel. Siadając zapytałam:

– A teraz ma pan biuro detektywów?… Czy to dla sportu?…

Zaśmiał się swobodnie:

– Gdzież tam, proszę pani. Jestem zaledwie jednym z pracowników tego biura. A jeżeli chodzi o ustosunkowanie się do moich zajęć… zapewne, pod niektórymi względami zadecydowała o tym żyłka sportowa.

– Pan jest jeszcze bardzo młody – zauważyłam.

Rzeczywiście wyglądał najwyżej na lat dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy. Gdyby nie usta, które chwilami układały się w smutny i sarkastyczny jakby uśmiech, pomyślałabym, że mam przed sobą niedowarzonego studencika.

– Nie zawsze jest to równoznaczne z brakiem doświadczenia – powiedział znacząco.

Widocznie jednak moja uwaga sprawiła mu przykrość, gdyż chrząknął i sięgnął po teczkę, z której wydobył plik papierów.

– Przystąpmy jednak do rzeczy – zaczął. – Otóż przede wszystkim muszę pani zakomunikować, że miss Elisabeth Normann i tancerka kabaretowa Sally Ney są jedną i tą samą osobą. Szereg osób rozpoznało ją w Buenos Aires. Nie może być co do tego najmniejszej wątpliwości.

– Więc jednak? – zawołałam triumfująco.

– Tak. Nie omyliła się pani. Zresztą osoba ta, jak udało się nam ustalić, używała w różnych miejscowościach globu różnych nazwisk. Dotychczas naliczyliśmy ich dwanaście.

– Czy między innymi nie używała mego nazwiska? – zapytałam z niepokojem.

Spojrzał na mnie bardzo uważnie.

– Czy miałaby ku temu jakieś podstawy?

Wzruszyłam ramionami.

– Jeżeli ktoś używa wielu nazwisk, można być pewnym, że robi to bez żadnych podstaw prawnych.

Przecząco potrząsnął głową.

– Jako madame Renowicka nie występowała nigdzie. Raz tylko, w ubiegłym roku w Rzymie, a następnie podczas podróży po Libii, posługiwała się polskim nazwiskiem…

Pochylił się nad papierami i z trudem wyrecytował:

– Halina Jaszczołt. Strasznie trudne nazwisko. – Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. – Czy Polakom też z taką trudnością przychodzi wymawianie nazw cudzoziemskich?

– O, nie – zaprzeczyłam. – Chyba że są to nazwy na przykład flamandzkie. Nigdy sobie nie umiałam z nimi poradzić.

– Chętnie podjąłbym się lekcji, gdyby pani kiedyś zawitała do nas – skłonił się nie bez kokieterii.

– Z tego wynika, że pan niedługo zabawi w Warszawie?

– Muszę stąd wyjechać jak najprędzej. Mam dwie bardzo pilne sprawy. Jedną w Gdańsku, a drugą w Kopenhadze. Warszawę widzę po raz pierwszy. Z przyjemnością zostałbym tu dłużej. Zarówno miasto, jak i jego mieszkańcy bardzo mi się podobają.

Jego zachowanie się i sposób mówienia świadczyły o dużym wyrobieniu i zdawały się przeczyć jego młodości. Wyznam, że nie lubię takich młodych chłopców. Właściwie mężczyzna zaczyna się od trzydziestki. Nie rozumiem na przykład Toli, która przepada za smarkaczami. Taki młodzieniec albo śmiesznie pozuje na zblazowanego i udaje cynika, co wyraża się obrzydliwym brakiem dyskrecji, albo chce „prawdziwej, wielkiej miłości”, wyłączności, pisze sążniste wyznania, czatuje po bramach, wzdycha do telefonu i robi podobne śmieszności.

Pamiętam coś w rok po ślubie poznałam młodszego de Godant. Zatańczył ze mną dwa razy na balu „Latarni”, a nazajutrz przyszedł w żakiecie do Jacka, by mu wyznać, że mnie kocha i że jako lojalny dżentelmen chce Jacka uprzedzić, że będzie walczył o zdobycie moich uczuć. W końcu popłakał się i coś przez miesiąc przysyłał mi codziennie kwiaty. Skończyła się ta sielanka dopiero wówczas, gdy wzięto go do podchorążówki.

Pan van Hobben jednak nie robił wrażenia młokosa. Jego młodzieńczość pełna była jakiejś treści tajemniczej i skomplikowanej. Już sam fakt, że wybrał sobie tak dziwny fach, jak zawód detektywa, musiał zaciekawiać.

– Szkoda, że pan wyjeżdża – powiedziałam, nadając głosowi umyślnie ciepłą barwę. – Niezależnie od naszych interesów chciałabym, by pan mi opowiedział coś o swoich przygodach. To musi być niesłychanie frapujące. Kocha pan to zajęcie?

– Słowo „kocham” nie byłoby tu trafne. Przyzwyczaiłem się doń jak alkoholik do napojów wyskokowych. Jest to swego rodzaju nałóg. I nie wiem, czy się go kiedy pozbędę.

– Często pan bywa narażony na niebezpieczeństwa?

Skinął głową.

– O, tak. Lecz właśnie to pociąga. To i przewidywania. Gdy tylko dostanę jakąś sprawę, przede wszystkim, wzorując się na Sherlocku Holmesie, buduję sobie szereg hipotez. Z nich wyłania się koncepcja śledztwa. Wtedy dopiero zabieram się do roboty. Gdy mi szef polecił zająć się powierzoną nam przez panią sprawą, przyznam się, że bardzo się nią zainteresowałem. To nie jest rzecz tuzinkowa. Spodziewam się, że pod nazwiskiem miss Elisabeth Normann kryje się ktoś zupełnie niebezpieczny.

– Tak pan sądzi? Ale niebezpieczny pod jakim względem?

– Nie mam jeszcze żadnych danych. Wygląda to mi jednak na handel narkotykami, na przemyt czy coś w tym rodzaju. Osoby tak często zmieniające miejsce zamieszkania i nazwisko nie robią tego zazwyczaj w uczciwym celu.

– I mnie coś podobnego przychodziło na myśl – skinęłam głową. – Czy pan wie, że ona jest obecnie w Warszawie?

– Naturalnie – odpowiedział z uśmiechem. – Przyjechałem wczoraj wieczorem i przede wszystkim zająłem się odszukaniem tej pani. Mieszka w hotelu „Bristol”, nieprawdaż? W ciągu dnia dzisiejszego postaram się ją obejrzeć. Byłoby bardzo wskazane w jakiś dyskretny sposób przeszukać jej rzeczy. Przypuszczam jednak, że jest zbyt sprytna, by na to pozwolić.

– Więc niech pan sobie wyobrazi, że wcale nie jest tak sprytna. W Krynicy, to jest taka nasza miejscowość kuracyjna, skąd przesłałam panom jej fotografię, miałam możność zrewidowania pokoju tej pani. Nie znalazłam nic, co by mogło naprowadzić na jakiś ślad. Żadnej korespondencji, żadnych dokumentów. Nic.

Spojrzał na mnie szczerze zdziwiony.

– Jak to? I to pani sama rewidowała jej rzeczy?

– Ja sama.

Zrobił niewyraźny ruch ręką.

– No tak, widzi pani. Ale pani nie mogła tego zrobić fachowo. Tego rodzaju rewizje dają jakieś rezultaty w tym jedynie wypadku, jeżeli dokonuje ich ktoś obeznany z podobnymi zadaniami. Poza tym zdarzają się szczegóły, które dla niefachowca nic nie znaczą, fachowcowi natomiast dają od razu wiele poszlak. Ale wróćmy do mego sprawozdania. Otóż zdołaliśmy ustalić, że kobieta, którą pani zna pod nazwiskiem Elisabeth Normann, przez przeszło pół roku pełniła obowiązki stewardesy na niemieckim transatlantyku „Bremen”, pod nazwiskiem Karoliny Bunsche. W kilka miesięcy później odnajdujemy ją w Barcelonie. Jest bibliotekarką w archiwum rządu katalońskiego. Występuje jako wdowa po słynnym lotniku amerykańskim Howardzie Peatsie, przy czym używa swego obecnego imienia Elisabeth. Na przeszło trzy miesiące tracimy ją znowu z oczu. Następnie mieszka w Nicei w hotelu „Negresco” z rzekomym swym mężem, emigrantem włoskim Paulino Danieli…

Słuchałam i nie wierzyłam własnym uszom. Tyle informacji! Jaka to niebezpieczna rzecz takie biuro detektywów. Dostałam wprost gęsiej skórki na myśl, że ktoś mógłby w podobny sposób mnie śledzić. Przed tymi ludźmi nic się nie ukrywa. Naprawdę byłam zawsze zanadto lekkomyślna, trzeba bardziej na siebie uważać.

84Boulestin – gatunek fr. koniaku. [przypis edytorski]
85wazon Gallet – zapewne chodzi o wazon z pracowni projektanta szkła w stylu Art Nouveau, Émile'a Gallé (1846–1904), założyciela i gł. reprezentanta szkoły z Nancy. W swoich pracach wykorzystywał formy ze świata roślin (np. wazony w kształcie kielichów kwiatów) oraz owadów i zwierząt morskich, stosował opracowane przez siebie metody barwienia oraz obróbki szkła (szlifowania, trawienia kwasem, techniki szkła warstwowego, wtapianie innorodnych elementów, np. metalowych), na jego sztukę miały wpływ studia nad produkcją wyrobów szklanych w antyku, średniowieczu oraz w daw. japońskiej sztuce użytkowej. Odmienna pisownia nazwiska w tym wypadku może wynikać z pomyłki z nazwiskiem jednego z założycieli znanej firmy perfumeryjnej, Charlesa Martiala Galleta. Istniejąca od 1862 r. perfumeria Roger i Gallet cieszyła się ogromnym prestiżem, zaopatrywała dwory europejskie (m.in. francuski i brytyjski), a wiele szykownych flakonów dla jej wyrobów zaprojektował inny sławny artysta tworzący w szkle w stylu Art Nouveau, René Jules Lalique (wykonywał również wazony, misy oraz biżuterię i zegarki). [przypis edytorski]
86largesse (fr.) – hojność; wspaniałomyślność. [przypis edytorski]
87intime (fr.) – intymny, bliski. [przypis edytorski]
88in flagranti (łac.: in flagranti delicto) – na gorącym uczynku. [przypis edytorski]
89esprit de l'escalier (fr.) – spóźniony koncept, spóźniony refleks. [przypis edytorski]
90sensat (daw.) – człowiek przesadnie poważny. [przypis edytorski]
91fajf (z ang.) – stałe popołudniowe spotkania w prywatnych domach, daw. zwyczajowo odbywające się o piątej (stąd nazwa). [przypis edytorski]