Za darmo

Pamiętnik pani Hanki

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Pamiętnik Pani Hanki
Pamiętnik Pani Hanki
Audiobook
Czyta Marta Żak, Wojciech Adamczyk
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Środa

Niewygodnie jest pisać w łóżku. Mam dziś trzydzieści osiem i dwie dziesiąte. Ale czuję się wybornie. Jacek żartował, że utyję z powodu choroby. Rzeczywiście przy gorączce mam zawsze większy apetyt. Doktor powiada, że to jest dowód zdrowego organizmu, który przy intensywniejszej przemianie materii żąda większych uzupełnień. Kazałam kupić wszystkie dzienniki. Znalazłam w nich niestety tylko krótką i jednakowo brzmiącą wzmiankę, którą tutaj wklejam:

Strzelanina na ulicy Moniuszki

Wczoraj około południa wywiadowcy służby śledczej usiłowali zatrzymać na ulicy Moniuszki podejrzanego osobnika, który w odpowiedzi na żądanie wylegitymowania się dobył rewolweru i oddał w kierunku funkcjonariuszy policji szereg strzałów.

W wyniku strzelaniny osobnik ten został trzykrotnie ranny i w stanie beznadziejnym przewieziony do szpitala więziennego na Mokotowie.

Ze znalezionych przy nim dokumentów okazało się, iż jest to od dawna poszukiwany listami gończymi bandyta Jan Gąsiory, na którym ciąży szereg zbrodni, jak włamania, napady rabunkowe i morderstwa. W trakcie operacji dokonanej natychmiast celem wyjęcia kul, Gąsior zmarł.

To bardzo nieładnie z mojej strony, ale przeczytałam wiadomość o jego śmierci z uczuciem ulgi. Jednak jestem egoistką. Sądzę, że wystarczającą ekspiacją z mojej strony będzie to, że gdy wyzdrowieję, dowiem się, gdzie jest pochowany, i zawiozę na jego grób kwiaty. Myślę, że najodpowiedniejsze będą czerwone róże. (À propos róż – Toto oczywiście przyniósł mi wczoraj ogromny wiecheć mimozy. Powiedziałam mu kilka dokuczliwości).

Nie wiem, dlaczego z Roberta zrobiono bandytę. Trudno mi uwierzyć, by oni go nie poznali, skoro nań czatowano. Najprawdopodobniej dano taką wzmiankę do prasy, gdyż nie chciano ujawniać, że zabitym jest szpieg ościennego mocarstwa. Nie jestem zresztą pewna, czy Robert był szpiegiem właśnie ościennego mocarstwa.

To jest naprawdę tragiczne, że nigdy się nie dowiem, co pchnęło go na tę drogę. Swoją tajemnicę zabrał do grobu. Musiały to być przeżycia niezwykle ciężkie i fascynujące. Biedak. Tak mało mu dać mogłam, a tyle ode mnie oczekiwał. To jednak nie może być rzeczą przypadkową, że na swojej drodze spotykam zawsze ludzi niezwykłych (bo i Toto w pewnym sensie jest człowiekiem niezwykłym).

Przed południem telefonował stryj Albin i mówił, że otrzymał kartkę od miss Normann z Krynicy. Nie zawierała nic ciekawego poza szablonowym pozdrowieniem. Dla mnie jednak jest rzeczą jasną, że sam fakt przysłania kartki stanowi wymowny dowód jej przebiegłości. Niewątpliwie zna moje panieńskie nazwisko i nie może jej nie zastanowić fakt, że starszy pan o identycznym nazwisku tak bardzo się nią interesuje. Jeżeli nawet po wyjeździe stara się nie utracić z nim kontaktu, świadczy to o jej zamiarze utrzymywania z nim stosunków. Jakie stąd wyciągnąć wnioski?… W każdym razie jest to dziwna kobieta. Trudno mi zrozumieć, co ją skłania do przewlekania sprawy z Jackiem. Przekonałam się dzisiaj, że Jacek jest poinformowany o pobycie miss Normann w Krynicy. Gdy wspomniałam mu, że po powrocie do zdrowia zamierzam wyjechać na kilka dni do Krynicy, bardzo mi odradzał. Zalecał Zakopane, którego wiem, że nie lubi. Ciekawa jestem, czy on z nią koresponduje. Przed obiadem nawet wstałam na chwilę i bardzo systematycznie przeszukałam szuflady w jego biurku. Jest jednak bardzo ostrożny. Nie znalazłam absolutnie nic. W kalendarzu była jednak notatka: „Patria” – 6–8.

Można się było domyślić, że miało to jakiś związek z miss Normann. Przypuszczam, że oznacza to, że zamieszkała w „Patrii” i że można dzwonić do niej między szóstą a ósmą. Powzięłam niezłomne postanowienie: natychmiast po wyzdrowieniu jadę do Krynicy i też zatrzymam się w „Patrii”. Czytałam dziś w gazetach, że ma tam przyjechać Kiepura z żoną. Jego już poznałam przed dwoma laty w Paryżu. Ale jej jestem bardzo ciekawa. Ma naprawdę prześliczny głos. Kilka osób nawet mi mówiło, że jesteśmy do siebie podobne, ale nie zgadzam się z tym wcale.

Wysłałam wczoraj list do Mostowicza. Wiem, że nie cierpi pisywania listów, ale przynajmniej depeszą mi odpowie na pewno. Jemu będę mogła się zwierzyć z niektórych moich przeżyć i zapytać go, co o nich sądzi.

Dziś będę miała ciężki pasztet: ojciec zapowiedział się na wieczór. By jakoś ulżyć atmosferze, zaprosiłam jeszcze kilka osób.

Rano była Danka. Organizuje teraz jakieś nowe stowarzyszenie, które ma zająć się źle prowadzącymi się dziewczętami. To zabawne, że źle prowadzące się dziewczęta nie rewanżują się i nie zakładają związków opiekujących się pannami, które się dobrze prowadzą.

Nie rozumiem, dlaczego ludzie w ogóle wtrącają się do życia innych. Każdy sobie organizuje życie, jak sam chce, i ponosi tego konsekwencje. Oczywiście zachowuję sobie prawo wypowiadania opinii, ale nie mam żadnego na usprawiedliwienie wścibstwa.

Czwartek

Sama nie wiem, jak doszło do tej rozmowy. Zapamiętałam z niej każde słowo. Nie umiem sobie tylko uprzytomnić, co skłoniło Jacka do mówienia. Zdaje się, że sprowokował go do tego ojciec, bardzo surowo potępiając Tonię Potocką za jej stosunek do męża. Gdy wieczorem wszyscy wyszli, Jacek usiadł przy moim łóżku i powiedział:

– Zastanawia mnie, dlaczego ludzie tak rzadko rozumieją innych. Wydaje mi się, że na świecie byłoby znacznie mniej niesprawiedliwości, gdyby jedni zechcieli ujawniać motywy swoich działań, a drudzy wnikać w nie i oceniać według sumienia.

Mówił jakby do siebie. Był zamyślony i smutny. Odezwałam się luźno:

– Ludzie są zbyt zajęci sobą…

– Przeciwnie – potrząsnął głową. – Zajmują się swoimi bliźnimi, ale zajmują się powierzchownie. Stąd tyle fałszywych opinii i tyle jadu. Jestem najbardziej przekonany, że w niebie znajdzie się znacznie więcej osób, niż my przypuszczamy.

Pomyślałam o Robercie i przytaknęłam:

– Naturalnie. Całkowicie podzielam twoje zdanie. Nigdy przecież nie wiadomo, jakie straszliwe czy po prostu nieprzychylne okoliczności złożą się na czyjś zły postępek.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Na serio tak myślisz?

– Zupełnie serio. Każdy może popełnić błąd.

Jacek pocałował mnie w rękę.

– Cieszę się, że myślisz w ten sposób. Tym bardziej się cieszę, Haneczko, że wyrozumiałość jest cechą tak rzadką, zwłaszcza u kobiet. Wiesz, miewałem czasami różne myśli o tobie. I nigdy nie miałem najmniejszej wątpliwości, że jesteś mi zupełnie wierna. Ale zastanawiałem się nad tym, co zrobiłbym, jak bym postąpił, co czułbym, gdybym się dowiedział, że mnie zdradzasz.

Zaśmiałam się.

– Nigdy się o tym nie dowiesz. Jeżeli cię zdradzę, zrobię to tak przebiegle, że nawet się nie domyślisz.

Uśmiechnął się i zerknął z ukosa na mnie niezbyt pewnie.

– Wiem, że żartujesz, kochanie. Ale ja chcę pomówić o tym poważnie. Otóż przede wszystkim rozmówiłbym się z tobą. Musiałbym sprawdzić, czy wina nie leży po mojej stronie. W iluż wypadkach tak bywa. Mąż zaniedbuje żonę, poświęca jej zbyt mało czasu czy obojętnieje na jej sprawy. Nie interesuje się jej życiem wewnętrznym… Ach, istnieje przecież wiele motywów… Na przykład, mężowie często lekceważąco wyrażają się o swoich żonach, często pozwalają sobie na kokietowanie innych kobiet w ich obecności. Zupełnie dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że każdy z tych motywów w znacznym stopniu usprawiedliwiałby zdradę ze strony żony.

Spojrzałam nań zdziwiona.

– Dlaczego o tym mówisz?

– Ach, zupełnie bez konkretnych powodów. Otóż i w takim wypadku zacząłbym od poszukiwania winy w samym sobie. Nie potrafiłbym osądzić ciebie, nie osądziwszy wprzód swego postępowania.

Zamyślił się i dodał:

– To samo dotyczy przeszłości.

– W jakim sensie?

– W tym, jak na przykład było u Zdzisiostwa Jaworowskich. Nie znasz ich i pewno o tym nie słyszałaś. Zdziś ożenił się z nią z prawdziwej miłości. Lili była pod każdym względem przyzwoitą panną. Kochała się w nim bardzo. Mogli służyć jako wzór dobranego małżeństwa. I w rok po ślubie Zdziś przypadkowo dowiaduje się o tym, że Lili jeszcze za swoich pensjonarskich czasów miała romans… to jest właściwie coś w rodzaju romansu… słowem, bywała w garsonierze u pewnego pana.

– To ładna historia… No i cóż on zrobił?

– Moim zdaniem postąpił brutalnie i niesprawiedliwie. Najpierw przez kilka miesięcy dręczył ją indagacjami i urządzał codzienne sceny, chociaż mu od razu się przyznała. Była jeszcze prawie dzieckiem. Nie miała pojęcia o życiu. Zdawało się jej, że pokochała owego pana. Nie miała do kogo zwrócić się o radę. Jej matka zajęta była własnym życiem… Cóż dziwnego?… W tych warunkach każdą lub prawie każdą dziewczynę może to spotkać. Gdy w kilka lat później wychodziła za Zdzisia, już wcale nie pamiętała o tamtym.

Przerwałam mu:

– No, w to trudno uwierzyć.

– Nie wpieram61 się przy tym. Może pamiętała. Może nawet przywiązywała większą wagę do swego błędu młodości…

– Dlaczego w takim razie nie wyznała wszystkiego mężowi przed ślubem?

Jacek potrząsnął głową.

– O właśnie! Widzisz! Tu nie podzielam twego zdania. Mogła przecież wierzyć, że tamte jej przeżycia nigdy nie wyjdą na wierzch. Po cóż miała zatruwać kochanemu człowiekowi myśli, po co miała mu psuć wiarę we własną czystość i uczciwość, skoro, zostając jego żoną, we własnym sumieniu czuła się czysta i uczciwa. Zapewne, z rygorystycznego punktu widzenia ty masz słuszność. Ale życia nie można traktować rygorystycznie. Nie można zmieniać ludzi w paragrafy. Gdyby przed ślubem wyznała Zdzisiowi wszystko, na pewno zerwałby zaręczyny.

 

– Nie wiadomo, mój drogi. Jeżeli ją tak bardzo kochał…

Jacek wzruszył ramionami.

– Ależ kocha ją do dziś. A jednak ją porzucił. Zepsuł szczęście swoje i jej, bo nie umiał zdobyć się na wyrozumiałość, bo poddał się egzaltacji, bo chciał widzieć w niej anioła, nie zaś człowieka, który mógł pobłądzić. Zastanów się tylko, kochanie, ile krzywdy wyrządził sobie i jej…

– No, ale i tobie nie byłoby przyjemnie dowiedzieć się czegoś podobnego na przykład o mnie.

– Zapewne – skinął głową. – Ale nie rozdymałbym tego do rozmiarów tragedii. Potrafiłbym zrozumieć i przebaczyć. Naprawdę przebaczyć. Przebaczyć w sobie. I bądź przekonana, że nie zostałoby we mnie najmniejszego żalu, najmniejszej goryczy.

Zapanowała cisza i dopiero po dłuższej chwili odezwałam się:

– Dlaczego, Jacku, mówisz o tym ze mną?

Nie odpowiedział od razu. Widziałam, ile wewnętrznego wysiłku kosztuje go to, że chce mi się szczerze przyznać. Wreszcie powiedział:

– Bo widzisz, zastanawiałem się też i nad odwrotną sytuacją.

– Jak to nad odwrotną?

– No, na przykład, gdybyś się ty dowiedziała o mnie czegoś złego z mojej przeszłości…

Serce uderzyło mi mocniej. Więc jednak sam uznał za swój obowiązek dotknięcie tego tematu. Postanowiłam nie wypuścić go z ręki.

– Ach, mój drogi. Nigdy nie myślałam, że przed naszym ślubem byłeś świętoszkiem. Jestem przekonana, że jak ogromna większość mężczyzn, miałeś sporo przygód i na pewno niejeden poważniejszy romans. Ale nie mam ci tego za złe.

Jacek przygryzł wargi.

– Ach, pod tym względem oczywiście. Myślałem wszakże o czymś innym. Myślałem, jak byś przyjęła wiadomość o tym, że kiedyś popełniłem czyn nieetyczny.

– To zależy, jakiego rodzaju – zauważyłam bez nacisku.

– Nie chodzi o rodzaj.

– Mnie owszem. Powiedzmy, inaczej oceniłabym fakt, że kogoś zabiłeś w gniewie, a inaczej, żeś okradł kogo lub na przykład, żeś był na utrzymaniu u jakiejś starej baby. Co innego obrabować bank, a co innego uwieść dziewczynę i porzucić ją z dzieckiem. Nie mówię o wielkości zbrodni, lecz o rodzaju jej smaku. Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Są takie postępki, które na zawsze zmieniłyby ciebie w moich oczach. Są takie, które umiałabym odczuć i przebaczyć.

Jacek nie patrząc na mnie zapytał:

– Jak dzielisz je na te dwie kategorie?

Zamyśliłam się i powiedziałam po dłuższej pauzie:

– Sądzę, że umiałabym przejść do porządku dziennego nad czynem nieetycznym popełnionym pod wpływem jakichś uczuć. Miłości, nienawiści, nagłego gniewu, zazdrości. Sądzę, że nie znalazłabym wytłumaczenia dla wszelkiej premedytacji, dla przebiegłości, dla podstępu i może jeszcze dla krzywdy wyrządzonej słabszym.

Jacek znowu długo nie odpowiadał. Jego piękne brwi ściągnęły się w łuk o jakimś bolesnym wyrazie. Z lekka poruszał wargami jakby zatrzymując słowa, które się same z ust wyrywały.

W obawie, że moja definicja może go powstrzymać od zwierzeń, dodałam:

– Zresztą to tak trudno określić, gdy się nie ma do czynienia z konkretnym faktem. Czy ja wiem?… Może to, co odepchnęłoby mnie zdecydowanie od jednego człowieka, u ciebie na przykład pogodziłoby się z jakimiś cechami twego charakteru i nie tworzyłoby tak rażącego obrazu.

Zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziałam, i wpatrując się w jeden punkt na ścianie powiedział:

– Bywają czyny nieetyczne, których nie da się ująć w ramy takiego podziału.

Przechyliłam się ku niemu i serdecznie wzięłam go za rękę. Drgnął i na jeden moment, na króciutki moment podniósł na mnie oczy. Wiedziałam, że tą łagodną pieszczotą ułatwię mu mówienie. Pochylił jeszcze bardziej głowę i zaczął. Nareszcie zaczął!

– Widzisz, Haneczko, chciałem ci coś wyznać. Odgadłaś od razu, że nie bez powodu skierowałem rozmowę na te sprawy. Chciałem ci się przyznać do czegoś, co jak cierń tkwi w moim sumieniu…

– Słucham cię, Jacku – odezwałam się z zapartym tchem.

– Kiedyś, kiedy byłem jeszcze bardzo młody i niedoświadczony, pokochałem pewną dziewczynę. Pokochałem ją tak bardzo, że gdyby zażądała ode mnie dokonania najstraszniejszego czynu, zrobiłbym to bez wahania. Powiedziałaś, że posądzasz mnie o niejeden romans w owych czasach, gdyśmy jeszcze nie byli razem. Otóż jest to niesłuszne. Przeżyłem tylko jeden romans, który w dodatku nie był romansem. Gdy szukam w myśli stosownej nazwy dla niego, przychodzi mi słowo „farsa”, „dramat”, „tragedia”, „komedia pomyłek”, co chcesz, tylko nie romans. Wspominałem ci niedawno, że pewne nad wyraz przykre sprawy odezwały się teraz. Użyłem wyrażenia zbyt łagodnego. Nie były to przykre sprawy, lecz wręcz przybijające. Teraz, gdy zarysowują się przede mną dwie wyraźne alternatywy62, kiedy wszystko uporządkowałem w sobie, mogę o tym z tobą mówić szczerze. Wiem, że potrafisz mnie wysłuchać i że będziesz się starała nie sądzić mnie zbyt surowo.

– Możesz być tego pewny.

– Dziękuję ci.

– Wiedz, Jacku, że nie masz lepszego przyjaciela ode mnie.

– I nie chcę mieć lepszego. I właśnie jako do przyjaciela zwracam się do ciebie, Haneczko, z najgorętszą prośbą. Nie masz pojęcia, jak ciężko jest mi mówić. I dlatego proszę cię, proszę cię bardzo, byś przyjęła to, co ci powiem, jak obiektywną i bezwzględną prawdę. Byś zrozumiała, że mówię ci wszystko, co powiedzieć mogę. Byś nie zadawała mi dalszych pytań. Czy możesz mi to obiecać?

– Obiecuję ci – zapewniłam go poważnie. – Przecież pamiętasz, że nigdy nie dręczę cię pytaniami w sprawach, o których nie chcesz czy nie możesz mówić.

Zrobił taki ruch, jakby chciał sięgnąć po moją rękę, by ją ucałować, lecz cofnął się. Widocznie ukłuła go myśl, że przed wyznaniem prawdy byłoby to niejako nadużycie mojej nieświadomości.

Biedny Jacek! Gdybym mu mogła dać do zrozumienia, że jego zwierzenia nie będą dla mnie aż tak wielką niespodzianką. Gdybym mu mogła powiedzieć, że z góry skłonna jestem przebaczyć mu wszystko!… Należało jednak milczeć. Należało uzbroić się w cierpliwość i w pancerz surowości. Bądź co bądź byłoby rzeczą ze wszech miar niewskazaną dać mu przebaczenie natychmiast, dać mu poznać, że jego nieopatrzny i skandalicznie śmiały postępek, który przecież bezpośrednio godził we mnie, w moje szczęście, w moją dobrą opinię, nie zasługuje na najostrzejsze potępienie. Znowu z całą wyrazistością stanęło przede mną zrozumienie ogromu klęsk, jakie spadłyby na mnie i na moich rodziców, w wypadku ujawnienia tego, że Jacek jest bigamistą.

Wiedziałam, jak muszę się zachować. Należało ułatwić mu wyznanie, należało wydobyć z niego jak najwięcej, zostawić mu daleką perspektywę ewentualnego przebaczenia, lecz zachować rezerwę obrażonej godności własnej i żal doznanej krzywdy.

Jacek zaczął mówić:

– Było to przed ośmiu laty. Pomimo tego, że kończyłem właśnie dwudziesty czwarty rok życia, a inni moi rówieśnicy nieraz odznaczali się już dużym wyrobieniem i poważną sumą wiadomości o świecie, ja, jak to obecnie widzę, należałem do takich, którzy nie grzeszyli doświadczeniem, zbyt łatwo poddawali się impulsom i zbyt lekkomyślnie brali od losu to, co im dawał. Mówiąc po prostu, byłem naiwny. Kończąc studia uniwersyteckie, pozostawałem pod opieką wuja Dowgirda, którego zapewne pamiętasz, bo był na naszym ślubie.

– Pamiętam go – potwierdziłam. – Bardzo miły człowiek.

– Zawsze go wysoko ceniłem. I gdybym wówczas bardziej zaufał jego doświadczeniu, na pewno wiele rzeczy ułożyłoby się inaczej, a dziś nie ponosiłbym konsekwencji ówczesnych błędów. Wuj zresztą, zajmując wysokie i nader absorbujące stanowisko ambasadora, był niesłychanie zajęty i mnie poświęcać mógł niewiele czasu. A i ja sam nie chciałem go wciągać w moje sprawy, po pierwsze dlatego, że uważałem siebie za zupełnie dojrzałego, po drugie z tej przyczyny, że kończąc właśnie studia uniwersyteckie, miałem ambicję jak najszerzej pojętej wolności. W tym to okresie poznałem pewną pannę. Poznałem w sposób dość niezwykły i, jak mi się wówczas wydawało, wskazujący na przeznaczenie. Mianowicie, gdy ruszyłem samochodem sprzed pałacu ambasady, młodziutka i bardzo ładna dziewczyna omal nie wpadła mi pod koła. Była tym tak przerażona, że prawie nieprzytomną musiałem ją odwieźć do domu, a raczej do hotelu, w którym mieszkała razem z ojcem. Znajomość zawarta w ten sposób szybko przerodziła się we wzajemne uczucie. Ojciec tej panny był cudzoziemcem, który przyjechał tam dla załatwienia swoich interesów handlowych. Córkę zabrał, by poznała wielką stolicę i jej koła towarzyskie. Ponieważ byłem zaprzyjaźniony z wieloma dyplomatami, uprosiłem jedną z pań z naszej ambasady, by moją dziewczynę wprowadziła do wszystkich tych salonów, w których bywałem. Wszędzie wywarła jak najlepsze wrażenie i powszechnie zaczęto łączyć nasze nazwiska.

Jacek umilkł na chwilę i powiedział krótko:

– Zostaliśmy kochankami.

– I cóż dalej? – zapytałam łagodnie.

– Dalej sprawy potoczyły się biegiem, którym już nie kierowała ani moja świadomość, ani wola. Jedno wynikało z drugiego. Ambasada miała właśnie wysłać kuriera dyplomatycznego do Waszyngtonu z jakimiś ważnymi dokumentami. Ponieważ uśmiechała mi się podróż do Ameryki, a w dodatku i ta dziewczyna, której o tym wspomniałem, entuzjazmowała się projektem wyjazdu, zdołałem namówić wuja, by mnie powierzono tę misję. Ojciec Betty – na imię jej było Betty – oczywiście nic nie wiedział o tym, że jedziemy razem. Zapomniałem jeszcze dodać, że Betty w swoim kraju miała narzeczonego. Małżeństwo ich było od dawna ułożone i nie mogło być zerwane ze względów materialnych i rodzinnych. Chcę być z tobą szczery, Haneczko, i dlatego przyznam ci się, że jakkolwiek moje uczucia dla tej dziewczyny w owym okresie wydawały mi się, a może i naprawdę były wielką miłością, to jednak cieszyłem się w duchu z faktu, że nie zostanę jej mężem. Bywały jednak chwile, gdy zazdrość o jej narzeczonego zdolna była doprowadzić mnie do każdego kroku.

– Czy go znałeś? – zapytałam.

Przecząco potrząsnął głową.

– Nie. Widziałem tylko jego fotografię. Był to bardzo przystojny mężczyzna. Mniejsza zresztą o to. Był to początek kwietnia, gdyśmy odpłynęli do Ameryki wielkim liniowcem. W Stanach Zjednoczonych mieliśmy zabawić kilka miesięcy, podróżując i bawiąc się. Eskapada ta może dlatego, że była pierwszą eskapadą tego rodzaju w moim życiu, wydawała mi się czymś przepięknym. Byłem całkowicie pod urokiem jej romantyzmu, a moje uczucia do Betty wzrastały i umacniały się w miarę licznych stwierdzeń, że mężczyźni wokół zazdroszczą mi jej i zasypują ją komplementami.

– Czy rzeczywiście była taka piękna?

– Była piękna. Miała lat osiemnaście i bardzo wiele wdzięku. W Ameryce, gdzie młode panny zachowują się na ogół bardzo swobodnie, nasza przyjaźń i wspólna podróż nie wydały się nikomu niczym nadzwyczajnym. Niezależnie od moich znajomych w tamtejszych kołach dyplomatycznych, miałem tam jeszcze sporo przyjaciół i kolegów uniwersyteckich ze sfer dobrze sytuowanych. Bawiliśmy się wybornie. Mimo woli dostosowałem się do tamtejszych zwyczajów. Noce spędzaliśmy na hulankach. Nauczyłem się wtedy pić. Niemal codziennie wracało się nad ranem w stanie nietrzeźwym. Pewnego dnia otrzymałem z Waszyngtonu zapytanie, czy nie zamierzam wracać do Europy, gdyż jeżelibym wyznaczył swój powrót na dni najbliższe, ambasada waszyngtońska skorzystałaby z tego, by powierzyć mi przewiezienie nader ważnej poczty dyplomatycznej. Ponieważ i Betty musiała już wracać do kraju, chętnie się zgodziłem. Wówczas nastąpiło nasze pierwsze rozstanie. Nie chciała ze mną jechać do Waszyngtonu po te papiery, wolała zostać w Nowym Jorku i tu na mnie czekać. Nasze rozstanie trwało zaledwie trzy dni, lecz przekonało mnie, jak bardzo jestem do niej przywiązany…

Jacek przerwał i zwrócił się do mnie tonem skruchy:

– Wybacz, że mówię ci to. Wiem, że to jest niedelikatne. Ale muszę oświetlić ci mój ówczesny stan psychiczny gdyż w nim tkwi uzasadnienie popełnionego przeze mnie czynu.

– Słucham cię, Jacku, mów dalej.

– Otóż po powrocie do Nowego Jorku jak grom spadła na mnie wiadomość: Betty otrzymała depeszę, że przyjeżdża jej narzeczony. To mnie zupełnie wytrąciło z równowagi. Miałem wrażenie, że i ona była zrozpaczona. W gronie kilku znajomych piliśmy przez całą noc, a nad ranem Betty mi powiedziała: „Nie ma innego wyjścia. Albo będziemy musieli rozstać się na zawsze, albo musimy mego narzeczonego i całą moją rodzinę postawić przed faktem dokonanym”.

 

Jacek przetarł czoło i dodał:

– Rozumiesz, że takim faktem dokonanym mógł być tylko ślub.

Nie powiedziałam ani słowa. Jacek zaś nerwowo gniótł w palcach od dawna nietlący się niedopałek papierosa.

– Wiesz – zaczął – jak prosto i łatwo te sprawy są załatwiane w Ameryce. Mam wrażenie, że oboje byliśmy po prostu pijani. Samochodem jednego z dalekich kuzynów Betty, któregośmy spotkali w Ameryce, pojechaliśmy do najbliższego urzędu stanu cywilnego. Gdyśmy się obudzili nazajutrz po południu, nie mogłem sobie uprzytomnić, czy to, co zrobiłem, nie było snem.

Czekałam tego wyznania, wiedziałam, że nastąpi, a jednak słowa Jacka wywarły na mnie wstrząsające wrażenie. Więc jednak to wszystko było prawdą! Więc jednak ten cień nadziei, który żywiłam, że ze strony Elisabeth Normann jest to jakaś mistyfikacja, okazał się złudzeniem.

Cóż, po raz pierwszy zarysowała się przede mną sprawa Jacka w sposób tak prosty i niepozostawiający żadnych wątpliwości. Popełnił przestępstwo, żeniąc się ze mną. Popełnił podłość, zatajając prawdę.

Zżyłam się przecież od dawna z tą myślą, ale dopiero w tej chwili z przeraźliwą jasnością ujrzałam rzeczywistość w jej nagich, ostrych konturach, pozbawioną zawoalowań tajemniczości i tych barw, które jej nadawały uczucia. I nagle zmienił się radykalnie mój wewnętrzny stosunek do Jacka. Jeżeli dotychczas dyktowany był raczej współczuciem i gorącym pragnieniem zatrzymania go przy sobie, to teraz patrzyłam na tego człowieka jak na kogoś niemal obcego, który wyrządził mi w dodatku krzywdę.

Nie był to teraz Jacek, najbliższy mi człowiek, z którym spędziłam trzy szczęśliwe lata życia, lecz po prostu mąż. Osobnik spełniający funkcję męża, zajmujący wprawdzie nadal oficjalne stanowisko w mojej egzystencji, lecz tylko stanowisko oficjalne, z którego uleciała cała uczuciowa treść. Oczywiście nadal zależało mi na możliwie poufnym zlikwidowaniu sprawy, oczywiście nadal pragnęłam uniknąć skandalu, ale już z całkiem osobistych, egoistycznych motywów.

Gdyby pomimo wszystkich wysiłków skandalu nie dało się uniknąć, byłoby mi już zupełnie obojętne, czy Jacek zostanie za bigamię skazany na więzienie, czy nie. Czy w rezultacie zostanie przy mnie, czy wróci do tamtej, którą, jak się teraz wygadał, kochał kiedyś do szaleństwa i na pewno nie przestałby kochać, gdyby ona go nie porzuciła. Wszystko to jest ohydne.

Wyżej napisałam może niezbyt zgodnie z prawdą, że przyjęłabym obojętnie powrót Jacka do tamtej. Na podobną rezygnację nie umiałabym się zdobyć. Ale wyłącznie ze względów ambicjonalnych. W gruncie rzeczy nie zależało już mi na nim. Nie chciałabym tylko, by dostał się tej właśnie kobiecie.

Tak był zajęty tym, co mówił, że na pewno nie zdawał sobie sprawy z tej olbrzymiej przemiany, jaka zaszła we mnie w ciągu tych paru minut. Nie wiedział, że mówi już do całkiem innej istoty, która wysłuchuje go już tylko jako człowieka referującego szczegóły jakiegoś wspólnego niepowodzenia w interesach. Jako człowieka, który ponosi odpowiedzialność za to niepowodzenie. Jacek mówił:

– Niestety, nie był to sen. Stopniowo przypomniałem sobie wszystko. Małżeństwo zostało formalnie zawarte i klamka zapadła. Możesz mi wierzyć, Haneczko, że od pierwszej chwili wiedziałem, że popełniłem błąd.

Wzruszyłam ramionami.

– Dlaczego błąd?… Była aż tak oszołamiająco piękna, jak mówisz, kochałeś ją do szaleństwa, pochodziła z rodziny odpowiadającej ci pod względem towarzyskim, w dodatku zamożna… Nie widzę tu błędu.

Spojrzał na mnie z rozczuleniem, które odczułam jak obrazę.

– Dziękuję ci, że jesteś tak wyrozumiała – powiedział.

– To nie jest żadna wyrozumiałość, mój drogi, lecz po prostu niewiara w to, że byłeś niezadowolony.

– Jak to?… Nie wierzysz mi?…

Zaśmiałam się.

– Szkoda, że nie mogłeś słyszeć własnego tonu. W twoim pytaniu brzmiało takie oburzenie, jakbyś był człowiekiem najbardziej zasługującym na wiarę, jeżeli nie na całym świecie, to przynajmniej w środkowej Europie.

– Ach – przygryzł wargi – w ten sposób to rozumiesz.

– Właśnie w ten. A jakiż inny doradziłbyś kobiecie, która po trzyletnim pożyciu małżeńskim dowiaduje się nie czegoś tam kompromitującego z przeszłości męża, lecz tego, że pomimo ślubu, który był oczywiście fikcją, jest tylko kochanką… czy raczej utrzymanką…

Jacek poczerwieniał i zwiesił głowę.

– Masz prawo najsurowiej mnie potępić, ale nie przypuszczałem, że zechcesz być aż tak okrutna.

– Ach, bynajmniej. Nigdy nie byłam dalej do jakichkolwiek okrutnych zamiarów niż teraz. Jestem gotowa najspokojniej wysłuchać cię do końca. I nie grożę ci przecie żadnymi represjami. Uważałam jedynie za swoje prawo przywołać cię do porządku wówczas, gdy żądałeś ode mnie bezwzględnej wiary w te osłodzonka i upiększenia, którymi ubierasz swe zwierzenie.

Zmarszczył brwi.

– Więc dobrze. Będę już unikał jakichkolwiek komentarzy.

– To będzie najrozsądniejsze. Więc słucham cię.

Mówił teraz szybko i głosem stłumionym, który mu załamywał się raz po raz.

– Tegoż dnia wyjechaliśmy do Europy już jako małżeństwo. Wybacz, że muszę jeszcze na chwilę wrócić do momentu, który wzbudził uzasadnioną czy nieuzasadnioną twoją niewiarę. Mianowicie, mniejsza o moje ówczesne uczucia, ale wiedziałem, że popełniłem błąd chociażby ze względu na wuja. Jak ci już wspomniałem, Betty nie podobała się wujowi Dowgirdowi. Gdy bywała w ambasadzie, gdzieśmy mieszkali, prawie codziennym gościem i wuj nie mógł nie zauważyć, że Betty mnie interesuje, wymógł na mnie przyrzeczenie, że nic bliższego łączyć mnie z nią nie będzie.

– Ach, więc jeszcze jedno niedotrzymane przyrzeczenie – zauważyłam dość lekkim tonem.

– Dałem to przyrzeczenie na odczepnego. Po prostu sądziłem, że wuj ma jakieś nieuzasadnione kaprysy. Próbowałem wydobyć z niego, co ma Betty do zarzucenia, i zbył mnie ogólnikami. Przez pewien czas nawet domyślałem się, że jego niechęć do niej powstała na skutek osobistego niepowodzenia. Wuj, nie ma co ukrywać, zawsze był kobieciarzem. Tak czy owak, od chwili gdyśmy się zbliżyli z Betty, ukrywałem to przed wujem starannie, nie chcąc go drażnić. O naszym wspólnym wyjeździe do Stanów Zjednoczonych również oczywiście nie wiedział.

– I dlaczego tak bardzo z nim się liczyłeś?

– To jest zupełnie proste: byłem całkowicie od niego zależny. Przede wszystkim materialnie. Wiesz przecie, że mój ojciec, pamiętając o swoim nieszczęśliwym pożyciu z nieboszczką mamą, zrobił ten dziwaczny testament. Zapisał wszystko wujowi Dowgirdowi z tym, że ja mam otrzymać spadek dopiero w dniu mego ślubu.

– Nie rozumiem – przerwałam mu – skoro byłeś już po ślubie, miałeś prawo wejść w posiadanie spadku. Właśnie dzięki temu, co nazwałeś błędem, stawałeś się usamodzielniony.

– Nie, gdyż według testamentu moje małżeństwo wymagało zgody wuja.

– Ach, więc chodziło ci o pieniądze!

– Nie tylko o pieniądze – spojrzał na mnie gniewnie. – Liczyłem się z wujem i dlatego, że żywiłem dlań wiele wdzięczności. Wychował mnie przecie od małego chłopca. Poza tym miałem się poświęcić karierze dyplomatycznej i tu również wszystko zależało od wuja. Słowem, jak widzisz, nazajutrz po lekkomyślnie wziętym ślubie mogłem uważać, że popełniłem błąd.

Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.

– Czy nazajutrz po naszym ślubie nie dręczyło cię to samo?

– Haneczko! – jęknął. – Jak możesz tak znęcać się nade mną! Przecież wiesz, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

– Niesłusznie. Właśnie wtedy powinieneś był wiedzieć, że popełniasz nie tylko błąd, lecz i zbrodnię. Teraz dopiero cię poznałam. Wówczas gdy małżeństwo groziło ci utratą pieniędzy i przeszkodą w karierze, rozpaczałeś. Wtedy zaś, gdy narażało na śmieszność i kompromitację mnie, byłeś szczęśliwy.

Siła mojej argumentacji była nieodparta. Jacek zwiesił głowę i siedział zupełnie zgnębiony. Jeszcze przed pół godziną wzruszyłoby mnie to, ale teraz powiedziałam obojętnie:

– Więc ukryłeś przed wujem fakt swego małżeństwa?

– Tak. Przed nim i przed wszystkimi, którzy mogliby mu o tym donieść.

– Nie było to zapewne rzeczą łatwą?

– Owszem. Zamieszkaliśmy w małej wiosce w pobliżu Kadyksu, gdzie nie mogliśmy spotkać nikogo znajomego…

– Szczęście w cichym zakątku – wtrąciłam.

– Była to namiastka szczęścia dla nas obojga, bo i Betty gryzła się wewnętrznie również. Przecie i ona musiała dla mnie zerwać z rodziną. Nie mówiliśmy ze sobą o tym nigdy, ale pomimo nadrabiania minami oboje wiedzieliśmy już, że popełniliśmy szaleństwo. Na usprawiedliwienie mieliśmy tylko to, że byliśmy bardzo młodzi, a ślub wzięliśmy, co tu obwijać w bawełnę, po pijanemu.

– No i to, żeście się kochali – podkreśliłam.

Nie zaprzeczył. Siedział przez chwilę w milczeniu i powiedział:

– Pewnego dnia, wróciwszy do domu, nie zastałem jej. Wyjechała. Nie zostawiła mi najmniejszego śladu. Nie będę ci opisywał tych sprzecznych uczuć, które wówczas przeżywałem. To nie należy do sprawy i nie ma na nią żadnego wpływu. Jeżeli poszukiwałem jej wszędzie, robiłem to z poczucia obowiązku. Wszystkie poszukiwania jednak nie dały rezultatu, chociaż nie żałowałem ani starań, ani pieniędzy. Tak mijały lata i bądź przekonana, że nie przerwałem poszukiwań aż do dnia naszego ślubu. Pamiętasz na pewno twoje własne niezadowolenie z kilkakrotnego odkładania tej daty. Musiałem to robić w obawie, że Betty niespodziewanie się odnajdzie. Ale gdy minęło lat pięć, doszedłem do przekonania, że albo umarła, albo w ogóle już nigdy nie da znaku życia. Przyznaj sama, czy nie miałem prawa tak rozumować.

61wpierać się – dziś popr.: upierać się przy czymś. [przypis edytorski]
62dwie (…) alternatywy – oznaczałoby to cztery możliwe wyjścia, ponieważ alternatywa to wybór między dwiema ewentualnościami (albo-albo). [przypis edytorski]