Бесплатно

Z jarmarku

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

38. W Bogusławiu na targowisku

Miasto i targowisko. Który Mojsze Jose jest ich dziadkiem? Żyd w tałes kotn podejmuje się zaprowadzić dzieci do dziadka

Dzień był już w pełni, gdy nasi mali podróżnicy wyczerpani, głodni i zaspani wjechali do miasta. Nad miastem, od strony lasu, wysoko stało słońce. Jasne, brylantowe, lśniące słońce. Najpierw minęli ogromny cmentarz. Pełno na nim było nagrobków z zatartymi literami T. N. C. B. H.147 Patrząc na cmentarz można było odnieść wrażenie, że miasto jest Bóg wie jak ogromne. Potem od razu wpadli na targowisko. Był to obszerny plac, na którym kłębiła się dziwna mieszanina wszystkiego ze wszystkim. Chłopi, konie, krowy, świnie, Cyganie, wozy, koła, chomąta i Żydzi. Żydzi wszelkiego rodzaju. Żydzi ze skórami. Żydzi z czapkami, Żydzi z towarami bławatnymi148, Żydzi z bułkami, obwarzankami, ciastkami, kwasem jabłecznym i czym tylko chcecie. A co powiedzieć o babach? Były tam baby z koszykami, baby z jabłkami, baby z drobiem, baby z rybą smażoną i baby w ogóle. I to wszystko gada, kwiczy i gdacze. A konie, krowy i świnie nie pozostają w tyle. Żebracy grają na lirach i głośno śpiewają. Można doprawdy ogłuchnąć. A w powietrzu unosi się kurz. Jest tak gęsty, że ludzie ledwo widzą się nawzajem. I zapachy w powietrzu takie, że tylko udusić się.

Dzieciaki przybyły w samą porę. Właśnie odbywał się jarmark. Bałaguła z trudem zdołał przebić się wozem przez przepełniony plac targowy. Posyłał wiązkę za wiązką miastu wraz z jego jarmarkiem. Nie żałował mu przeróżnych choler i innych plag, jak to było w jego zwyczaju. Tak długo klął, dopóki nie dojechał do miasta. A miasto kropka w kropkę przypominało dopiero co podziwiany cmentarz. Zapadłe i pochylone domki podobne były do nagrobków. Tu i ówdzie pośród starych budynków pojawiały się nieliczne nowe domy. Wyglądały obco jak nietutejsze. Jak bogaci kumowie na weselu biedaków. Teraz jednak coś się pokiełbasiło. Mianowicie bałaguła Szymon Wolf wiedział tylko jedno: Wynajęli go po to, aby zawiózł dzieci do Bogusławia, do jakiegoś tam ich dziadka lub babci. Podali mu nawet ich imiona. Co z tego, skoro wyleciały mu z pamięci. A niech je tam! Szymon Wolf przysięgał na wszystko, że całą drogę je pamiętał. Oby tak był Żydem. Gdy jednak wjechał na targowisko, natychmiast wypadły mu z głowy. A niech ich cholera! Kogo cholera miała trafić, tego nie powiedział.

Tymczasem podchodzi jakiś Żyd. Za nim drugi i trzeci. Po nich znów dwójka Żydów. Za dwójką trójka. A potem tłum Żydów do wyboru i koloru. Zjawiają się kobiety z koszykami. Powstaje harmider i kołowrotek. Rozwiązują się języki. Wszyscy gadają naraz. Jeden drugiemu przekazuje sensację. Jakiś tam bałaguła przywiózł jakieś tam dzieci.

Skąd? Ano z tamtej strony Dniepru. Z Rżyszczewa? A dlaczego akurat z Rżyszczewa? A dlaczego nie akurat z Kaniowa? Ani z Rżyszczewa, ani z Kaniowa! Po prostu z Perejasławia! Dokąd? Przecież widzicie dokąd! Przecież nie do Jehupca, tylko do Bogusławia je przywiózł. Do kogo? Też mi mądrala! Gdybyśmy wiedzieli, to by wszystko było w porządku. Twierdzi, że do dziadka. Do jakiego dziadka? Gdybyśmy, mądralo, wiedzieli, do jakiego dziadka, to by wszystko grało.

Cicho! Wiecie co? Spytajmy dzieci, jak się nazywa ich dziadek. One na pewno wiedzą. A skąd one mogą wiedzieć? A dlaczego nie mogą wiedzieć?

Nagle z tłumu wyłania się jakiś Żyd z obwarzankami. Na głowie nosi kaszkiet z pękniętym daszkiem. Łokciami przepycha się przez tłum.

– Pozwólcie mi! Ja zapytam dzieci. Jak się wasz dziadek nazywa?

Z powodu zgiełku dzieci są trochę zmieszane. Mimo to pamiętają, że dziadkowi na imię Mojsze Jose. Tak, z całą pewnością Mojsze Jose. Czy aby na sto procent Mojsze Jose? Na sto procent!

Wiadomo już więc, że ich dziadek nazywa się Mojsze Jose. Pozostaje tylko do wyjaśnienia, który Mojsze Jose? Jest ich tu wielu. Jest Mojsze Jose stolarz, jest Mojsze Jose blacharz, Mojsze Jose syn Lei Dwosi i wreszcie Mojsze Jose Hamarnik.

– Cicho, sza! Wiecie co? Jak się wasz ojciec nazywa?

To pytanie zadaje już inny Żyd. Nie ten z obwarzankami. Tym razem jest to Żyd z tałes kotn149 na wierzchu. Chyba z tych, którzy przesiadują całymi dniami w bóżnicy. Dzieci oświadczają, że ich ojciec nazywa się Nachum. Usłyszawszy to, Żyd z tałes kotn rozpycha tłum i bierze dzieci na spytki:

– Ojcu waszemu na imię Nachum? Czy czasem nie Rabinowicz?

– Rabinowicz.

– A wasza matka nazywa się Chaja Estera?

– Chaja Estera.

– Umarła?

– Umarła.

– Na cholerę?

– Na cholerę.

– To tak i mówcie!

Żyd z tałes kotn zwraca się twarzą ku zebranym. Promienieje. Skoro rzeczy tak się mają, to pytajcie mnie. Ja wam powiem dokładnie. Ich dziadek to Mojsze Jose Hamarnik. Wie już, że jego córka Chaja Estera, ustrzeż nas Panie Boże od podobnego losu, zmarła na cholerę. Natomiast ich babcia Gitl jeszcze o tym nic nie wie. Nikt nie chce jej tego powiedzieć. Stara kobieta i w dodatku kaleka.

Żyd z tałes kotn zwraca się tym razem do dzieci. – Złaźcie z wozu. – Twarz mu wciąż promienieje. – Pokażę wam, gdzie wasz dziadek mieszka. Wozem tam się nie dojedzie. Uliczka zbyt wąska. Chyba że z tamtej strony. Ale zawrócić dyszlem będzie trudno. Jak myślisz, Motl, da się zawrócić?

Słowa te kieruje pod adresem młodzieńca o krzywym nosie.

Motl poprawia czapkę na głowie i powiada:

– A dlaczego by nie? A bo co?

– Bo co? Bo pstro. Zapomniałeś, że Herszko buduje po tamtej stronie stajnię?

– A jeśli stawia stajnię po tamtej stronie, to co?

– Co znaczy „co”? Przecież nawiózł kupę drewna.

– Nawiózł kupę drewna? Niech mu to wyjdzie na zdrowie.

– No i gadaj tu z takim ćwokiem!

A im bardziej Motl zachowuje spokój, tym bardziej denerwuje się i gorączkuje jego rozmówca. Wychodzi wprost z siebie. Spluwa pod nogi Motla i wyzywa go od durniów i idiotów. Powiada do dzieci:

– Chodźcie ze mną, ja was zaprowadzę. Pójdziemy pieszo. – I z niezmiennie rozpromienioną twarzą rusza z młodymi podróżnikami w kierunku domu ich dziadka i babci.

39. Zaskakujące powitanie

Babcia Gitl leży sparaliżowana. Dziadek Mojsze Jose ma nos jak bulwa i gęste brwi. Wujek Ice i ciocia Sosia

Sieroty z Perejasławia miały pełne prawo wyobrażać sobie dom dziadka jako pałac. I sam dziadek, Mojsze Jose, przedstawiał się w ich wyobraźni jako patriarcha, zawsze ubrany w jedwabny chałat. Nie na próżno przecież mówią o nich, że tacy bogaci, tacy majętni!

W końcu Żyd przewodnik zaprowadził dzieci przed całkiem zwyczajny dom. Gwoli prawdzie trzeba nadmienić jednak, że dom był z gankiem.

– Właśnie tutaj mieszka wasz dziadek Mojsze Jose. – rzekł ich opiekun i natychmiast zniknął. Nie chciał widać być świadkiem spotkania. Dzieci przeszły przez oszklony ganek, otworzyły drzwi i oto co ujrzały: Na drewnianym łóżku na wprost drzwi leżało jakieś osobliwe stworzenie, które ledwie przypominało żywą istotę. Ni to człowiek, ni to zwierzę. W istocie była to kobieta bez nóg, o dziwacznie powykręcanych rękach. W pierwszym odruchu dzieci chciały uciec. Stworzenie jednak zatrzymało je wzrokiem. Czerwonymi błyszczącymi oczyma wpatrywało się w nie, po czym niezwykle miłym głosem przemówiło:

– Kto wy jesteście, dzieci? – Było coś swojskiego i bliskiego w tym głosie. Zgodnym chórem dzieci odpowiedziały: – Dzień dobry, jesteśmy z Perejasławia.

Usłyszawszy to, widząc przed sobą czeredę dzieci, a wśród nich małą jednoroczną dziewczynkę, stara kobieta w mig zorientowała się w sytuacji. Załamała swoje wychudłe powykręcane ręce i głośno zaczęła zawodzić.

– Oj, biada mi, biada! Obym tego nie dożyła! Moja Chaja Estera nie żyje! – wątłymi rękami zaczęła bić się po głowie. – Mojsze Jose! Mojsze Jose! Gdzie ty jesteś? Chodź tutaj!

Na jej krzyk wybiegł z alkierzyka jakiś stary niski mężczyzna. Miał na sobie tałes i tefilin. Na grubo zarysowanej twarzy sterczał bulwiasty nos. Nad oczyma gęste przeogromne brwi. Ubranie w łatach. I to ma być dziadek Mojsze Jose? To ma być bogacz? To jest ten krezus?

Co zrobił Mojsze Jose? Podniósł krzyk na dzieci. Złościł się na nie. Wygrażał. A że był w trakcie odmawiania modlitwy i nie mógł jej przerwać, zwrócił się do dzieci po hebrajsku: – Bandyci, mordercy! – Do starej też przemówił po hebrajsku. Głos mu przy tym drżał: – Oj, oj… Wiedziałem, moja córka… Bóg dał, Bóg wziął.

Chciał przez to powiedzieć, że wiadomo mu o śmierci córki i że ten sam Bóg, który dał jej życie, teraz ją zabrał. Jednak jego słowa nie podziałały na kobietę uspokajająco. Nie przestawała płakać i lamentować. Dalej biła się rękoma po głowie. Zawodziła: – Chaja Estera! Moja Chaja Estera umarła!

 

Zbiegli się ludzie. Był wśród nich pewien Żyd o bardzo długich pejsach. Tak długich pejsów dzieci w Perejasławiu nie widziały. Był to wujek Ice, jedyny brat ich matki. Po nim wpadła kobieta z płonącymi czerwienią policzkami. Rękawy miała zakasane po łokcie. Była to żona wujka Ice, ciocia Sosia. Wraz z nią weszła mała dziewczynka o równie czerwonych policzkach i małych usteczkach. Była to ich jedynaczka, mała, ładniutka i wielce wstydliwa Chawa Liba. W ślad za nimi zjawiło się jeszcze sporo mężczyzn i kobiet. Sami najbliżsi sąsiedzi. I wszyscy oni naraz zaczęli mówić, pocieszać: – Skoro już tak się stało, że córka umarła, co tu płacz pomoże? Skoro ziemia raz przykryła, to już przepadło. – Zaczęto gościom prawić kazanie, że nie wolno, ot, tak sobie, ni z gruszki, ni z pietruszki przyjść i bezceremonialnie wywalić kawę na ławę, to znaczy przynieść tak niedobrą wieść, aczkolwiek Bogiem a prawdą dzieci w ogóle nic nie powiedziały.

Tymczasem dziadek Mojsze Jose zdjął tałes i tefilin i dawaj robić wyrzuty swoim wnukom za to, że najpierw nie zameldowały się u niego. Gdyby były dobrze wychowane i grzeczne, postarałyby się najpierw z nim zobaczyć. On, ich dziadek, obgadałby z nimi całą sprawę powolutku i dokładnie, po czym powolutku i ostrożnie podzieliłby się złą nowiną z babcią. Stopniowo przygotowałby ją do przyjęcia tej wiadomości. Nie tak, jak oni to zrobili. Gwałtownie i raptownie. Tak postępują tylko dzikusy. Ludzie tak nie postępują.

Tego już widocznie babcia nie mogła znieść. Mimo bólu i nieszczęścia wsiadła na dziadka: – Ty stary durniu! Czego chcesz od biednych dzieci? Czy to ich wina? Skąd mogły wiedzieć, że ty wylegujesz się gdzieś tam na kożuchach i odprawiasz modły? Ładne mi przywitanie! Chodźcie, dzieci, do mnie. Jak się nazywacie?

Dzieci na jej życzenie podchodziły pojedynczo. Pytała je o imię, głaskała, całowała i oblewała je swoimi łzami. Płakała już teraz nie nad swoją córką, ale nad losem tych biednych sierot. Przysięgała i zaklinała się, że przeczuwała, niemal była pewna, tak pewna jak tego, że słońce świeci w dzień, iż jej córka, Chaja Estera, umarła. Od kilku bowiem nocy nawiedza ją we śnie; pyta, czy dzieci się podobają.

A teraz trzeba dzieciakom dać coś do jedzenia. – Mojsze Jose, czego stoisz jak drąg? Nie widzisz, że są głodne i zmęczone? Przecież całą noc nie spały, a ty im będziesz prawił kazanie. Ładny mi dziadek! Ładne mi przywitanie!

40. Wśród kożuchów

Buchalteria dziadka. Jego morały, jego książki i jego dobroczynność. Co będzie, gdy Mesjasz przyjdzie? Ekstaza dziadka

Pierwszą czynnością dziadka Mojsze Josy, gdy tylko wnuki odmówiły modlitwę i posiliły się, było poddanie ich egzaminowi. Egzamin odbył się oczywiście u niego. W jego pokoju, do którego zwykły śmiertelnik nie miał dostępu. Nie miał prawa wstępu i nie miał takich możliwości. Nie było po prostu gdzie wejść. Był to pokoik tylko nieco większy od klatki, od kojca na kury. W takiej klatce przebywał, po pierwsze, sam dziadek. Następnie mieściły się tam jego książki. W tym całe Szas150. Poza tym miał na przechowaniu przeróżne depozyty zostawione przez ludzi za pożyczone u niego pieniądze. Były tam srebrne łyżki, tacki, lampki, miedziane patelnie, samowary, kapoty żydowskie, siermięgi gojów i kożuchy. Najwięcej było kożuchów.

Było to coś w rodzaju lombardu. Zarządzała nim od lat babcia Gitl. Sparaliżowana, przykuta do łóżka, kierowała twardą ręką tym przedsiębiorstwem. Gotówkę trzymała u siebie pod poduszką. Nikogo do tej kasy nie dopuszczała. Jednak depozytami władał dziadek. Przyjąć albo oddać depozyt to jego sprawa.

Aby zapamiętać, jaki fant do kogo należy, trzeba było mieć głowę ministra. Bardzo możliwe, że dziadek Mojsze Jose miał taką głowę. Nie chciał jednak całkowicie zdać się na nią. Różne rzeczy mogą się przydarzyć! Wpadł na pomysł. Był to wyłącznie jego pomysł. Do każdego fantu przyczepił świstek papieru i na tym papierze wypisał własnoręcznie po hebrajsku, nie zawsze gramatycznie: „Ten kapota należy do Berla”. Albo: „Ta koszula należy do gojki Jewdokii”. Pech chciał, że któregoś dnia zgłosił się po wykup kapoty Berl i wydano mu kapotę jakiegoś innego Berla. To co? Znalazł na to radę. W takich wypadkach wykłada się obydwie kapoty obydwu Berlów. Klient rozpoznaje swoją; przecież żaden Żyd nie weźmie cudzej kapoty. Nie powie, że to jego. Z gojem jednak sprawa ma się inaczej. Gdy taka przygoda się przytrafi, to już, bracie, nie jest dobrze. Ale i wtedy znajdzie się rada. Żyd uczony w Piśmie zawsze znajdzie radę. Mówi się wtedy Iwanowi, aby był łaskaw potrudzić się i podać jakiś znak na kożuchu. Każdy Iwan doskonale zna swój kożuch i z całą pewnością ma na nim jakiś znak. Jak widzicie, pomysł dziadka był niezawodny. Mimo to często dochodziło do brzydkich awantur pomiędzy babcią i dziadkiem.

– Ja się ciebie, stary durniu, pytam – skoro już zabierasz się do pisania i bazgrzesz, że „ten kapota należy do Berla”, to co ci szkodzi dopisać jeszcze jedno słowo: „Berl Jąkała”?! Albo jak już piszesz, że ten kożuch należy do Iwana, to napisz już w pełni jego imię: „Iwan złodij”. Albo: „Te koszule należy do gojki Jewdowkii Perkatej”.

Był jednak z tego dziadka Mojsze Josy, oby się na tamtym świecie nie obraził, kawał starego uparciucha. Właśnie dlatego, że ona chce tak, to on odwrotnie. I to nie bez racji. Kobieta kaleka, przykuta do łóżka, a pozwala sobie komenderować mężem. Nazywa go starym durniem przy wnukach. A przecież wiadomo, że nie jest byle kim. Mojsze Jose pochodzi z dobrej rodziny. Dnie i noce spędza na nauce i pracy. Albo uczy się, albo modli. Pości w dni na to przeznaczone. Pości w poniedziałki i w czwartki. Tylko w soboty i w święta je mięso. Do bóżnicy przychodzi pierwszy, a wychodzi ostatni. Kidusz151 odprawia wtedy, gdy wszyscy Żydzi już śpią. Z tego też powodu babcia Gitl jest zła. Warczy na niego. Nie chodzi o nią. Ona już przyzwyczaiła się do głodowania. Chodzi o dzieci. O te nieboraczki! O te sierotki! Ich szkoda!

Ze wszystkich dzieci dziadek Mojsze Jose umiłował sobie najbardziej Szolema. Prawda, że szejgec, łobuz i urwis, ale ma główkę na karku. Byłby z niego człowiek, gdyby chciał trochę więcej przesiedzieć z dziadkiem w pokoiku pełnym kożuchów, a nie biegać z chłopakami bogusławskimi nad rzekę i przyglądać się, jak łowią ryby, albo pędzić do lasu, by strącać owoce z dzikich grusz. Słowem, gdyby nie bisurmanił.

– Gdyby twój ojciec był porządnym człowiekiem – tak perorował dziadek – gdyby twój tato nie był zarażony Tanachem152 i dykdukiem153, nie był pod wpływem Mojsze Desewera i innych heretyków, to według wszelkich przepisów prawa powinien pozostawić ciebie w mojej dyspozycji przez kilka okresów szkolnych. Przy bożej pomocy byłby z ciebie wtedy porządny człowiek, przyzwoity Żyd. Stałbyś się prawdziwym chasydem, prawdziwym i zagorzałym kabalistą. A tak, co z ciebie będzie? Zero do kwadratu. Próżniak, łobuziak, pyszałek, fanfaron154, potępieniec, że licho go wie, hultaj, złoczyńca, grzesznik profanujący świętość soboty, trefniak, kacerz, odstępca od Boga Izraela.

– Mojsze Jose! A może wystarczy już znęcać się nad dzieckiem?

„Oby długo żyła babcia Gitl!” – Tak sobie życzy w myślach wyzwolony z rąk dziadka Szolem. Na dworze przecież czekają na niego chłopcy. Mimo wszystko bywały chwile, kiedy dziadek Mojsze Jose był bliski jego sercu. Był drogi i kochany. Pewnego razu zastał go siedzącego na łóżku babci z woreczkiem tefilin pod ręką. Starał się podlizać babci. Mówił po cichu. Targował się. Prosił o jakieś dodatkowe pieniądze. Gitl nie chciała o tym słyszeć. Chodziło mu o pieniądze na jałmużnę dla biednych chasydów z bóżnicy. Babcia powtarzała swoje: – Nie trzeba. Mam swoje własne sieroty. One bardziej zasługują na miłosierdzie.

I znowu pewnego dnia zastał dziadka w pokoju z tałesem i tefilin. Głowa odrzucona do tyłu. Oczy przymknięte. Jakby nie na tym świecie przebywał. Gdy przebudził się, w oczach miał blask. Była w nich jakaś osobliwa światłość. I jego twarz o grubych rysach wyszlachetniała. Aureola, widoczny znak łaski bożej, otaczała jego głowę. Mówił do siebie. Uśmiech błąkał się na jego straszliwie gęstych wąsach.

– Edom155 długo nie będzie panował… Zbawienie jest już bliskie. Bardzo bliskie… podejdź, moje dziecko. Usiądź na chwilę. Pomówmy o ostatecznym końcu. o tym, co będzie, gdy przyjdzie Mesjasz.

I dziadek Mojsze Jose zaczął opowiadać swemu wnukowi o tym, co będzie, gdy przyjdzie Mesjasz. Opowiadał z takim zapałem, z takim entuzjazmem i w tak pięknych i jaskrawych kolorach przedstawił przyszłość, że wnuk za żadne skarby nie chciał w tej chwili opuścić dziadka. Mimo woli przyszedł mu na myśl Szmulik, jego pierwszy i zarazem jedyny najlepszy kolega i przyjaciel. Różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że Szmulik opowiadał o skarbach, czarownikach, książętach i księżniczkach, a więc o rzeczach należących do tego świata, zaś dziadek Mojsze Jose ignorował zupełnie ten nasz świat. Przeniósł się wraz ze swoim wnukiem, który słuchał go w najwyższym napięciu, do tamtego świata, do świata cadyków i aniołów, serafinów i cherubinów. Dotarł prawie do tronu, do świętego majestatu, tuż, tuż, do Niego, do Króla królów – do Boga. Tam są Szor Habor i Lewiatan. Najdroższy olejek balsamowy i najlepsze wino przechowywane. Cadycy ślęczą nad księgami i studiują. Rozkoszują się łaską Boga i owym ukrytym światłem, które Bóg widział tylko w chwili, gdy stworzył świat. Doszedł wtedy do wniosku, że zwykli ludzie nie są godni, aby je ujrzeć, i ukrył to światło na długo, długo. Aż do czasów, które kiedyś nadejdą. I sam Pan Bóg we własnej osobie stoi i przyjmuje cadyków niczym ojciec.

A z góry, z nieba, opuszcza się powoli na to samo miejsce, gdzie stała dawna Świątynia Pańska, nowa Świątynia. Nowy Bet Hamikdasz156 z najczystszego złota i najdroższych kamieni szlachetnych, diamentów i brylantów. I kapłani wyciągają ręce i błogosławią. A lewici śpiewają. I Król Dawid wychodzi naprzeciw ze skrzypcami i śpiewa: – Radujcie się, cadycy, cieszcie się Bogiem!

W tym miejscu dziadek Mojsze Jose zaczyna śpiewać na głos i strzela do wtóru palcami. Oczy utkwił gdzieś w górze. Cała twarz promienieje. Jest nieobecny. Przeniósł się poza ten świat. Jest gdzieś tam, daleko. Bardzo daleko. Na tamtym świecie.

 

41. Żyd-ptak

Historia sprzed lat. Jak to ongiś Żydzi żyli wśród dziedziców. Tragedia biednego arendarza 157

Nie należy jednak sądzić, że dziadek Mojsze Jose stale przebywał na tamtym świecie i że nie miał nic do powiedzenia swojemu wnukowi o sprawach tego świata. Bynajmniej! Sypał opowieściami o dawnych Żydach, dawnych chasydach, niegdysiejszych kabalistach, a także o dawnych dziedzicach i o tym, jak traktowali oni Żydów.

Zwłaszcza jedna taka historia o męczeńskiej śmierci Żyda utkwiła w pamięci wnuków. Historię tę przekazuję w wielkim skrócie, gdyż dziadek Mojsze Jose był, oby mi wybaczył, gadułą rozmiłowanym w rozwlekłym opowiadaniu. Lubił też przeskakiwać z tematu na temat i zapędzać się w ślepą uliczkę.

Historia wydarzyła się bardzo dawno temu. Jeszcze za czasów jego błogosławionej pamięci dziadka, starego Hamarnika. Dlaczego nazywano go Hamarnikiem? Hamarnik to była nazwa wsi, w której mieszkał i trzymał w arendzie młyn.

W tej samej wsi mieszkał również inny Żyd imieniem Noach, który dzierżawił karczmę. Noach był człowiekiem prostolinijnym, naiwnym i niesłychanie bogobojnym. Całe dnie i noce spędzał na modlitwach i odmawianiu psalmów. Był widocznie pokutnikiem, nysterem158 – człowiekiem okrytym mgłą mistycznej tajemniczości. Wszystkim rządziła i kierowała jego żona. Zadanie Noacha polegało tylko na płaceniu dziedzicowi rat za dzierżawę i na corocznym odnawianiu koncesji na prowadzenie karczmy. Przez całe życie drżał na myśl, że ktoś może go ubiec i wziąć w pacht159 karczmę. Amatorów nie brakowało, aczkolwiek dochód z karczmy był znikomy. Obarczony liczną dzieciarnią, ledwo wiązał koniec z końcem.

I oto pewnego dnia, gdy przyszedł do dziedzica, aby odnowić dzierżawę, zastał we dworze mnóstwo gości. Była to prawdziwa biesiada. Po niej, jak każe zwyczaj, urządza się polowanie. Bractwo wyrusza na łowy. Stoją już w zaprzęgu przygotowane karety, bryczki i linijki160. Rwą się do akcji psy wszelakich ras myśliwskich. Uwijają się myśliwi w czapkach z piórami, z gwizdkami zawieszonymi na piersiach. Polowanie w królewskim stylu. Wszystko zapięte na ostatni guzik. „Nie w porę wybrałem się – myśli sobie Noach – dziedzicowi teraz nie w głowie mówić o arendzie”. Okazało się jednak, że się mylił. Dziedzic właśnie wstał od stołu i miał już dosiąść konia, gdy zobaczył Żyda stojącego gdzieś z boku, pokornie zgarbionego.

Z uśmiechem zwraca się do Żyda:

– Jak się masz, panie arendarzu? Co też porabia u mnie Żyd arendarz?

Na to Noach:

– Panie dziedzicu, przyszedłem względem karczmy.

Roześmiał się dziedzic. Był trochę na rauszu, a więc w dobrym nastroju, jak król perski w Księdze Estery, i tak powiada: – Na ile lat chcesz wziąć?

– Chciałbym na kilka lat, ale znam przecież pańskie zwyczaje, jaśnie wielmożny panie hrabio…

Dziedzic nie pozwala mu dokończyć zdania i przerywa:

– Tym razem oddaję ci karczmę za tę cenę co zwykle na okres dziesięciu lat, ale pod jednym warunkiem: żebyś był dla mnie ptakiem.

Żyd wybałusza oczy:

– Co to znaczy, żebym był dla pana ptakiem?

Dziedzic wyjaśnia: – Bardzo proste. Masz wleźć na dach tej oto stajni. Widzisz ją? Na dachu masz udawać ptaka, a ja postaram się wycelować w ciebie strzelbę i trafić cię w głowę. Miarkujesz161?

Myśliwi wybuchają śmiechem. Żyd też niby się śmieje. W duchu myśli sobie: „Dziedzic żartuje. Trochę za dużo wypił”.

– No – nalega dziedzic – załatwione?

A Noach tymczasem szybko myśli: „Jaką by mu dać odpowiedź?”. I dla samej ciekawości pyta:

– A ile czasu daje mi pan do namysłu?

Dziedzic mu odpowiada z całą powagą:

– Jedną minutę. Ani chwili dłużej. Wybór jest w twoich rękach. Albo włazisz na dach i udajesz ptaka, albo jutro z samego rana wyleję cię z karczmy.

I serce przestaje Noachowi bić. Co robić? Z dziedzicem nie ma żartów. Zwłaszcza że już zaczynają podstawiać drabinę. Sprawa widać jest poważna. Decyduje się na jeszcze jedno pytanie.

– Co będzie jeśli, nie daj Bóg, trafi pan we mnie?

I następuje nowy wybuch śmiechu dziedziców. Noach jest zmieszany. Nie wie, czy dziedzic żartuje, czy traktuje to wszystko serio. Wygląda to jednak na serio. Każą mu bowiem natychmiast wleźć na dach albo pójść do domu i opuścić karczmę. Już postanowił iść do domu, gdy nagle przypomniał sobie, że ma liczną dzieciarnię na karku. Prosi więc dziedzica, aby ten dał mu kilka chwil na odmówienie modlitwy przedśmiertnej. Dziedzic zgadza się.

– Dobrze – powiada – daję na to jedną minutę.

Jedna minuta? Co potrafi Żyd powiedzieć w ciągu jednej minuty? Chyba tylko Szma Israel162. Zwłaszcza gdy pchają go już na drabinę. Odmawia więc Szma Israel i zaczyna wspinać się po drabinie. Łzy ciekną mu po twarzy. Co ma robić? Wyrok boży. Przecież ma dzieciarnię na karku. Widocznie sądzone mu było zginąć męczeńską śmiercią. A nuż jednak Bóg zlituje się nad nim i uczyni cud? Najwyższy, jeśli tylko chce, potrafi. Przepełnia go wiara i ufność w Boga. Tacy to byli dawniej Żydzi!

Znalazłszy się na dachu nie przestał w duchu odmawiać Kriat Szma i zalewać się gorzkimi łzami. Wciąż nie tracił wiary w Boga. A nuż zlituje się. Bóg, gdy tylko chce, potrafi! Tymczasem dziedzic niecierpliwi się. Nie ma czasu. Rozkazuje mu stanąć w postawie wyprostowanej. Żyd staje więc na baczność. Potem każe mu się pochylić. Pochyla się więc. Każe mu rozstawić ręce. Rozstawia je. Ma wyglądać jak ptak. Nie wiadomo, czy dziedzic żartował, czy też rzecz traktował serio, czy też Bóg wmieszał się, aby wyszło na serio. Dość, że puryc163 strzelił i trafił Noacha prosto w czoło. Zwalił się Noach jak zestrzelony ptak i stoczył z dachu na ziemię. Jeszcze tego samego dnia pochowano go na cmentarzu żydowskim. Puryc dotrzymał słowa. Przez dziesięć lat nie usuwał wdowy z karczmy. Nie dał się skusić wyższymi opłatami innych reflektantów. Tacy to byli dawni dziedzice!

Podobnych historii o dawnych Żydach i dawnych dziedzicach dziadek znał mnóstwo. Dzieci słuchały ich w nieskończoność. Gdyby tylko Mojsze Jose nie miał zwyczaju wyciągać z każdej historii morału, że trzeba być porządnym Żydem i żywić wiarę w Boga. Gdyby też od tych morałów nie lubił przechodzić do kazań, a od nich do karania. Za to niby, że poddają się instynktowi zła, nie modlą się, nie uczą, nie służą Bogu, że chciałyby w dzień i w nocy tylko łowić ryby, kraść gruszki albo po prostu łobuzować z bogusławskimi chłopakami. Oby ich piorun strzelił!

147T. N. C. B. H. (skrót od hebr.: Tehi niszmato cerura bicror hachajim) – „Niechaj jego dusza będzie zawiązana w woreczku żywych”. Formuła nagrobkowa. [przypis tłumacza]
148towary bławatne – tkaniny. [przypis edytorski]
149tałes kotn – mały tałes, kaftanik z cyces noszony na co dzień. [przypis edytorski]
150Szas – sześć części Miszny, Talmud. [przypis tłumacza]
151kidusz – błogosławienie wina w sobotę i święta. [przypis tłumacza]
152Tanach – nazwa Biblii, skrót utworzony od słów: Tora, Newiim (Prorocy) i Ketuwim (Pisma). [przypis edytorski]
153dykduk – gramatyka (hebrajska). [przypis edytorski]
154fanfaron – osoba zarozumiała. [przypis edytorski]
155Edom – tu: poganin. [przypis tłumacza]
156Bejt Hamikdasz (Bes Hamikdesz) – Świątynia Pańska w Jerozolimie. [przypis tłumacza]
157arendarz (daw.) – dzierżawca. [przypis edytorski]
158nyster – łamedwownik, jeden z 36 sprawiedliwych, którzy wg legendy przebywają na świecie w ukryciu. [przypis tłumacza]
159pacht (daw.) – dzierżawa. [przypis edytorski]
160linijka – jednokonny pojazd o wąskim podłużnym siedzeniu. [przypis edytorski]
161miarkować (daw.) – rozumieć. [przypis edytorski]
162Szma Israel (Szma Isroel) – modlitwa, wyznanie wiary w jedynego Boga. [przypis tłumacza]
163puryc – dziedzic, magnat. [przypis tłumacza]

Другие книги автора