– Gdzie funkcjonariusze tej dziwnej stacji? – przerwał milczenie Rovelli. – Chodźmy do naczelnika. Może on nam coś wyjaśni. Tu wszyscy błąkają się jak cienie.
– A chodźmy – ożywił się Leszczyc, otrząsając się ze szczególnej zadumy, która go opanowała.
– Próżny trud – usiłował wstrzymać ich Riszivirada.
Lecz nie dali się odwieść od postanowienia i poszli do urzędu ruchu. Zastali pusty pokój z parą nieczynnych aparatów na stole. Nawinął się im znajomy konduktor z „Infernalu”.
– Panie – zaczepił go niecierpliwie Leszczyc – gdzie naczelnik tej stacji?
– Tu nie ma żadnego naczelnika.
– Co?! Kpisz pan sobie?
– Broń Boże. Szukaliśmy, lecz nie ma żadnego urzędnika na stacji. W ogóle w chwili naszego przybycia nie było na dworcu ani jednej żywej duszy.
– A dróżnicy, a blokowy?
– Absolutnie nie ma nikogo ze służby prócz naszych z „Infernalu”.
– Więc kto utrzymuje stację w porządku, kto powywieszał sygnały, kto pozapalał te przeklęte fioletowe światła?
Konduktor wzruszył ramionami:
– Akurat tyle wiem, co i pan. Dobranoc panom, idę spać.
I ziewnąwszy szeroko, położył się na jednej z ławek. Towarzysze jego już go w tym uprzedzili. Cały personal „Infernalu” położył się już przed chwilą pokotem na podłodze peronowej werandy i podwinąwszy szynele pod głowy, zasnął spokojnie jak po ukończeniu tury.
– Mam wrażenie – zauważył Rovelli, zawracając z towarzyszem w stronę, gdzie spodziewali się zastać mahatmę – że atmosfera stacji działa jak silny narkotyk.
– Zdaje się to przeklęte fiołkowe światło. Patrz pan, ono ma istotnie zdumiewające właściwości; przenika ciało na wskroś, przechodzi przez tkanki jak promienie Roentgena.
– Rzeczywiście. Fenomenalny objaw! Kilku wałęsających się jeszcze po przestrzeni osobników prześwietla na wylot: dostrzegam stąd wyraźnie zarysy ich szkieletów. Lecz i ci mają już dość przechadzki i ustępują z pola.
Jakoż schodzili z toru, kryjąc się w podsienia peronu.
– Patrz pan! – zawołał półgłosem Leszczyc. – Czy to nie sir Pemberton?
– Ależ tak – to on. Lecz w jakimże opłakanym stanie! Ledwie trzyma się na nogach. Ten drugi obok, nie tęższy – to prawdopodobnie dziennikarz Boerhaven.
Tymczasem obaj mężczyźni zbliżyli się ku nim. Pemberton mruczał sennym głosem:
– I am much tired36! Śmiertelnie znużony! O yes, panowie! Where is my sleeping-room? My sleeping-room37 – powtórzył żałośnie i zwalił się bez pamięci między szyny, pociągając za sobą towarzysza…
Wkrótce cała stacja wyglądała jak jedna wielka sypialnia; ludzie spali, gdzie kto mógł: na krzesłach, na ławkach, na podłodze; kilku zmorzył sen w postawie stojącej wspartych o balaski38, kilku leżało na przestrzeni między torami, na szynach, na zboczach nawierzchni. A na to obozowisko ludzi pogrążonych w jakiejś potwornej zbiorowej narkozie zlewały z góry milczące turnie i krzesanice światło łagodne, kojące, ciemnofiołkowe…
Nie wiadomo skąd nagle przypomniały się Leszczycowi słowa złowieszczej modlitwy pierwszej osoby Prologu z Kordiana Słowackiego:
Boże! Ześlij na lud Twój wyniszczony bojem
Sen cichy, sen przespany, z pociech jasnym zdrojem;
Niechaj widmo rozpaczy we śnie go nie droczy.
Rozwieś nad nim kotarę z rąbka niebios tęczy.
Niech się we łzach nie budzi przed dniem Zmartwychwstania…
—–
– Zgubne światło – wyszeptał Rovelli, chwytając mocno za rękę Leszczyca. – Chodź pan stąd! Mnie tu coś mrozem ścina. No, chodźże już pan!
– Dokąd mam iść? Drogi przecież nie znamy. Okolicę tę oglądam po raz pierwszy w życiu.
– Ja również. Lecz liczę na mahatmę. On ma instynkt człowieka pierwotnego. Prócz nas dwóch on trzeci, który tutaj czuwa. Patrz pan, daje nam znaki.
Jakoż Hindus czekał na nich od chwili już z niecierpliwością. Postać jego szlachetna, wysmukła wyglądała teraz jakby wyższa jeszcze, jakby nadludzko wyniosła. Z daleka już wzywał ich za sobą gwałtownym ruchem rąk.
Gdy go nareszcie dogonili w drodze, rzekł, nie przestając iść w obranym kierunku:
– Nie mamy ani chwili do stracenia. Muszę was czym prędzej wyprowadzić poza obręb działania światła.
Więc szli dalej w milczeniu na wschód od zagadkowej stacji jakąś ciasną, skalną gardzielą. W pewnym miejscu nagle tor skończył się i przeszedł w wąską śródgórską ścieżynę.
– Teraz możecie na chwilę obrócić się – przemówił pierwszy Riszivirada, opierając się o wystający upłaz.
Towarzysze skwapliwie skorzystali z pozwolenia. Wtedy w dalekiej perspektywie ujrzeli po raz ostatni stację Buon Ritiro, a hen, głębiej jeszcze, poza nią czerniejący kontur „Infernalu”…
Wtem z fosforyzujących granitów zaczęły wywiązywać się gęste fioletowe mgły i w potężnych kłębach staczać na dworzec i przestrzeń. Wykwitały z najeżonych iglicami wierchów, z wysłanych piargami39 żlebów40, rozpadlin, przełęczy i poskręcane w potworne tuleje spadały lawiną w dół. Wkrótce pokryły sobą wszystko. We fioletowym wężowisku chmur zniknęła bezpowrotnie stacja, zmartwiały pociąg i śpiący podróżnicy…
– Koniec już – rzekł półgłosem Hindus. – A nam czas w drogę. Za 3 godziny ujrzymy brzask.
I nic już nie mówiąc do siebie, ruszyli dalej na wschód…
––
Dzienniki europejskie z dnia 30 sierpnia i następnych r. 2345 przyniosły sensacyjną wiadomość o tajemniczym zniknięciu pociągu „Infernal Méditerrané nr 2”, który opuścił Barcelonę d. 23 sierpnia o g. 6.10 wieczorem. Ostatnią stacją, która jeszcze sygnalizowała jego przejazd o g. 9.15 w nocy, była włoska Ventimiglia. Jakie były dalsze losy pociągu i jego pasażerów, nie wiadomo. W każdym razie w San Remo ani tej nocy, ani następnych już go nie widziano. Lecz katastrofa była wykluczona; na linii nigdzie nie znaleziono najlżejszej poszlaki, która by usprawiedliwiała podobny domysł. Wszelkie poszukiwania i dochodzenia spełzły na niczym. „Infernal” zniknął bez śladu w sposób niewytłumaczony gdzieś na przestrzeni między Ventimiglia a San Remo.