Za darmo

W porębie

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Człapał wolno po błocie, czasem wóz wspierał ramieniem na wybojach, czasem nogą odgarnął psa, gdy się przysunął za blisko, i szedł coraz chmurniejszy. W piersiach tak go coś paliło, jakby się zachłysnął spirytusem. Ten trzask łupanych kloców i głuchy huk siekier, jaki go dochodził, bił jakby w niego i odrąbywał mu po kawale duszy. Zacinał coraz silniej zęby, bo chciało mu się rzucić na ziemię i krzyczeć ze wszystkich sił, z tej żałości bezmiernej, jaka go przenikała, ale szedł ciągle. Deszcz padał coraz gęstszy i jakby zimniejszy, marne, ostatnie brzozy, nie docięte jeszcze nad rowem, zrzucały żółte, ostatnie liście, które leciały z wiatrem niby łzy i niby łzy ciężkie padały na drogę błotnistą, na pieńki, na gałęzie, na niskie krzaki jeżyn, na nędzne leszczyny, na karłowate sosenki, które trzęsły się jakby z zimna i szemrały smutnie. Na kilku nagich, uschniętych świerkach trzepotało się całe stado wron i krakało żałosną pieśń, że nie ma już gdzie słać gniazd, że nie ma się już gdzie schronić.

Rudawe, podeptane trawy i paprocie walały się w błocie i w żółtych trocinach, które rozlewały się wielkimi plamami niby strugi krwi wytoczonej z lasu. Stado krów szczypało na polance nędzną trawę i co chwila porykiwało głucho, a kilkoro dzieci siedziało przy ognisku przez deszcz zalewanym; wydobywał się z niego brudny, czarny dym i rozwłóczył postrzępionymi pasmami po porębie, niby z kadzielnicy, jaką okadzają umarłych.

Smutek i wielka melancholia, pełna jęków drzew umierających, przepełniała zamglony świat i przenikała Wawrzonową duszę coraz głębszą żałością i takim gniewem, że byłby gryzł te kamienie, o które się potykał; zaciskał pięści, zgrzytał zębami, przymykał oczy, aby nic nie widzieć, i szedł coraz prędzej.

– Raz kozie śmierć! – powtarzał twardo i ze złością kopał to pieńki, to gałęzie, to zeschłe muchary44, które jak kapelusze przekrzywiały się nad rowem przydrożnym.

Pod dębem wielkim i rozłożystym, rosnącym na skraju lasu, który sam jeden ocalał, bo miał na sobie obrazek Matki Boskiej, ukryty pod firankami z muślinu45, Wawrzon usiadł, aby nieco odpocząć. Dąb był kilkusetletni, pokręcony, podarty przez pioruny, pusty wewnątrz, wyciągał dziwacznie pokręcone gałęzie, pełne guzów i sęków, niby potężne pięście, ku niebu i szumiał suchymi liściami. Był to punkt, do którego Wawrzon za czasów swojej służby dochodził tylko, bo zaraz zaczynały się orne pola, i stąd zawracał z powrotem, a teraz… teraz przestępował te święte lasu progi i nie powróci więcej – idzie na tułaczkę…

– Ażebyście!… ażebyście… – i taki straszny ból skręcił mu wnętrzności, że aż ujął się za brzuch i jęczał.

– Wawrzon, a chodźże prędzej, Rafał nie będą czekali i noc się robi!

– Pódziesz ty, suko, bo cię zakatrupię – mruknął wściekły.

– Hale! Schlała się swynia46 gorzałczyskiem i będzie tu po drogach brewerie47 robić!

– Mówię ci, kobito, odyńdź, bo pożałujesz.

– A juści, ostawie48 cie tu, a doma będę graty znosić do chałupy. No, chodź, Wawrzon – dodała czulej, pochylając nad nim czerwoną, zapłakaną twarz, i zaczęła go ciągnąć za rękaw.

– Mówię ci, psiaścirwo, idź, to idź, bo spiorę kiej bydlaka.

Jagna szarpnęła go silniej, Wawrzon się zerwał z ziemi, jakąś gałęzią uderzył ją przez głowę, rzucił o ziemię, kopnął parę razy, złapał postronek od świni, która się podczas tego szamotania wyrwała Jagnie z ręki, i poszedł naprzód wielkimi krokami. Wawrzonowa z lamentem głośnym zwlekła się z ziemi i poszła za nim. Wkrótce zginęli w mgle i zmroku zapadającym. Tylko wrony wielkim stadem krążyły nad dębem i krzyczały żałośnie, a na drodze z poręby ukazywały się krowy, brzęcząc dzwonkami, i jakiś głos krzykliwy śpiewał.

44muchar – muchomor. [przypis edytorski]
45muślin – lekka, przezroczysta tkanina o luźnym splocie. [przypis edytorski]
46swynia (gw.) – świnia. [przypis edytorski]
47brewerie – awantury, kłótnie. [przypis edytorski]
48ostawić (gw.) – zostawić. [przypis edytorski]