Pewnego dnia jakaś nic nieznacząca przyczyna spowodowała wybuch choroby. Paresz drwił z Paramanandy w obecności żony jako z obłudnika i rzekł:
– Czy możesz przysiąc, że nie jesteś zakochana w tym lisie grającym rolę ascety?
Gauri skoczyła, jakby ugryziona przez żmiję, i podrażniona do ostateczności jego podejrzeniem rzekła z gorzkim szyderstwem:
– A gdyby tak było?
Paresz, nie mówiąc ani słowa, udał się do sądu na posiedzenie, zamknąwszy ją wprzód na klucz.
Blada z gniewu z powodu tej niesłychanej obrazy Gauri wyłamała w jakiś sposób drzwi i opuściła dom.
Paramananda siedział w ciszy południa w swym samotnym pokoju, pogrążony w studium świętych ksiąg. Nagle, jak grom z jasnego nieba, wpadła w tę ciszę Gauri.
– Ty tu? – zapytał mistrz zdumiony.
– Wybaw mnie, o mistrzu mój, z hańby mego pożycia małżeńskiego – wykrzyknęła – i pozwól, abym się u stóp twych poświęciła służbie bożej!
Paramananda odesłał ją z surowym napomnieniem do domu. Nie wiem jednakże, czy mógł czytać dalej.
Paresz, wróciwszy do domu i znalazłszy drzwi otwarte, spytał:
– Kto tu był?
– Nikt! – odrzekła jego małżonka. – Ja sama wyszłam i udałam się do domu swego mistrza.