Ciotka ściągnęła pogardliwie usta i rzekła:
– Ty urwipołciu wiejski! Czyż sądzisz, że przy ogromnych wydatkach na utrzymanie twoje i mojej rodziny mogę ci dziesięć razy w miesiącu sprawiać nowe książki?
Tegoż dnia, wracając ze szkoły, uczuł Fatik silny ból głowy i dreszcze. Wiedział, że to niezawodnie malaria, i opanował go przestrach na myśl, iż stanie się ciężarem ciotce. W wyobraźni ujrzał przeróżne sceny, jakie nastąpią, i powziął postanowienie.
Nazajutrz okazało się, że Fatik znikł jak kamfora. Szukano go w sąsiedztwie, ale bez skutku. Deszcz lał strumieniami całą noc, a ci, którzy szukali chłopca, wrócili przemokli do nitki. Bisszambher zawezwał policję.
Pod wieczór zatrzymała się pod mieszkaniem Bisszambhera kryta karetka policyjna. Deszcz padał ciągle, a na ulicach stała woda, nie mogąc pomieścić się w kanałach i spustach. Z karetki wysiedli dwaj policjanci, wynieśli Fatika i oddali go wujowi. Chłopiec był mokry od stóp do głów i pokryty błotem. Twarz jego była prawie czarna, powieki nabrzmiałe i czerwone od zapalenia, a całe ciało drgało spazmatycznie. Bisszambher wziął Fatika w ramiona i zaniósł go na łóżko. Ciotka, spojrzawszy na chorego, zawołała:
– O, ileż troski, ile kłopotu sprawia nam ten nicpoń! Czyż nie lepiej by było odesłać go do domu?
Fatik usłyszał te słowa, wybuchnął głośnym płaczem i zawołał:
– Wuju! Właśnie szedłem sam do domu, ale policja pochwyciła mnie i przywiozła z powrotem!
Gorączka wzmogła się bardzo i przez całą noc Fatik majaczył bezprzytomnie. Bisszambher wezwał lekarza. Fatik rozwarł płonące gorączką oczy i spytał:
– Wujaszku! Czy to już wakacje? Czy mogę jechać do domu?
Pytał drżącym głosem, patrząc w sufit, a Bisszambher ocierał oczy z łez. Potem ujął rozpalone ręce chłopca w swe dłonie i całą noc spędził u jego łóżka.
Chłopiec mamrotał coś niewyraźnie. Nagle koło północy zawołał błagalnie:
– Matko! Nie bij! Mówię szczerą prawdę!
Nazajutrz Fatik odzyskał na chwilę przytomność. Rozejrzał się po pokoju, jakby kogoś szukał, i wreszcie z wyrazem rozczarowania opuścił głowę na poduszkę. Obrócił się do ściany i jął wzdychać żałośliwie.
Bisszambher zrozumiał, o czym myśli, i pochylając się nad chłopcem, wyszeptał:
– Fatiku, posłuchaj… wezwałem matkę, by natychmiast przyjeżdżała!
Minął dzień. Lekarz oświadczył z poważną miną, iż stan chłopca jest bardzo groźny.
Fatik wołał od czasu do czasu:
– Dobra…! Cztery węzły! Dobra… pięć węzłów… dalej!
Słyszał razu pewnego okrzyki marynarzy sondujących dno rzeki i oto teraz mierzył i sam niezgłębioną toń jakiegoś morza…