Jeden z nauczycieli musiał dla bezpieczeństwa budynku mieszkać w pobliżu szkoły. Będąc nieżonaty, podjąłem się tego obowiązku i zamieszkałem w szopie krytej słomą, tuż obok budynku szkolnego.
Budynek ten mieścił się w niejakiej odległości od miasta nad wielkim stawem otoczonym palmami kokosowymi i arekowymi oraz krzewami mandaru1, a przy samym budynku rosły dwie stare gojawy, rzucając chłodny cień wokół.
Zapomniałem nadmienić i do tej pory wydawało mi się to nawet niegodnym uwagi, że w pobliżu szkoły mieszkał prokurator Ram Loczan Ray, a wiedziałem, że znajduje się tu także jego żona Surabala, moja towarzyszka zabaw z lat dziecięcych.
Zapoznałem się z panem Ram Loczanem. Nie wiem, czy doszło do jego wiadomości, że znałem Surabalę dawniej, a ja nie uważałem za potrzebne mówić mu o tym za pierwszą zaraz bytnością. Przyznać muszę, że wonczas ledwo pamiętałem, iż Surabala była ongi w jakimś związku z moim życiem.
Pewnego dnia wolnego od nauki odwiedziłem pana Ram Loczana. Nie wiem już, o czym rozmawialiśmy, zdaje się, że o nieszczęsnym położeniu współczesnych Indii. Nie bardzo go to wówczas obchodziło, ale można było na ten temat rozprawiać długo i szeroko, pykając przy tym fajkę.
Podczas rozmowy usłyszałem w sąsiednim pokoju lekkie kroki, szelest szat kobiecych, cichy chrzęst bransoletek i wydało mi się, a raczej pewny byłem, że para ciekawych oczu spoglądała na mnie przez szczelinę małego okienka.
Nagle zjawiły się mej duszy znane ciemne oczy spozierające z zaufaniem i czystą miłością dziewczęcą. Czarne źrenice, czarne długie rzęsy, oczy spokojne, utkwione we mnie bez drgnienia. Uczułem, że serce obciska żelazna obręcz, zgniata je, a bólu tego wysłowić nie sposób.
Wróciłem do domu, lecz ból nie ustawał. Czytałem, pisałem, robiłem różne rzeczy, ale ciężaru z serca zrzucić nie mogłem, gniótł mnie, dławił jak zmora… uciskał piersi.
Wieczorem uspokoiłem się trochę i spróbowałem rzecz rozważyć – czegóż mi właściwie brak? A głos z wnętrza spytał: „Gdzieś podział swoją Surabalę?”. Odparłem: „Wyrzekłem się jej dobrowolnie. Nie mogłem się spodziewać, by wiecznie na mnie czekać miała”.
Ale głos rozległ się znowu: „Wówczas mogłeś ją mieć, gdybyś jeno chciał. Dziś rób, co chcesz, nie masz nawet prawa spojrzeć na nią. Surbala z dziecięcych lat wabi cię, słyszysz brzęk jej bransolet, pachną ci z dala jej włosy, a mimo wszystko zbliżyć się nie możesz, bowiem mur was rozdziela”.
Odparłem: „Ano trudno! Niechże będzie! Czymże mi jest dziś Surabala?”.
A serce mówiło dalej: „Dziś ci niczym! Ale pomyśl, czym ci mogła być!”.