Za darmo

Portret Doriana Graya

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Portret Doriana Graya
Portret Doriana Graya
Audiobook
Czyta Wojciech Masiak
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Spotkajmy się lepiej w operze. Czuję się, Henryku, zbyt zmęczony, abym mógł jeść. Jaki numer ma loża twojej siostry?

– Zdaje się, że dwudziesty siódmy. Przy głównym wejściu. Zobaczysz jej nazwisko na drzwiach. Przykro mi jednak, że nie chcesz pójść ze mną na obiad.

– Nie mam sił – rzekł Dorian z roztargnieniem. – Jestem ci jednak bardzo zobowiązany za wszystko, coś mi powiedział. Jesteś naprawdę mym najlepszym przyjacielem. Nikt mnie nigdy nie rozumiał tak jak ty.

– Myśmy dopiero u początku naszej przyjaźni, Dorianie – odparł lord Henryk, podając mu rękę. – Do widzenia. Spodziewam się zobaczyć cię przed wpół do dziesiątej. Nie zapominaj, że śpiewa Patti.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, Dorian Gray zadzwonił. W parę minut zjawił się Wiktor z lampami i opuścił rolety. Dorian niecierpliwie oczekiwał na jego odejście. Zdawało mu się, że służący robi każdą rzecz w nieskończenie długim czasie.

Gdy tylko wyszedł, Dorian podbiegł do parawanu i odsunął go. Nie, nie było dalszych zmian na portrecie. Portret otrzymał wieść o śmierci Sybilli Vane, zanim on sam się o tym dowiedział. Odczuwał zdarzenia życiowe w chwili ich dokonania. Straszny wyraz okrucieństwa, wykrzywiający łagodne linie ust, zjawił się bez wątpienia w tej chwili, gdy dziewczyna wypiła truciznę, cokolwiek nią było. Albo może pozostawał obojętny wobec wydarzeń? Może odzwierciedlał tylko to, co działo się w jego duszy? Zastanowił się, wyobrażając sobie, że pewnego dnia zmiana dokona się przed jego oczami, i zadrżał na myśl o tym.

Biedna Sybilla! Jakimż to było wszystko romansem! Często odgrywała śmierć na scenie. Ją samą dotknęła więc śmierć i zabrała ze sobą. Jak też odegrała tę ostatnią straszną scenę? Czy przeklinała go, umierając? Nie, umarła z miłości do niego i miłość będzie teraz dla niego zawsze sakramentem. Odpokutowała za wszystko ofiarą ze swego życia. Nie będzie nigdy więcej myślał o tym, ile wycierpiał przez nią w ów straszny wieczór w teatrze. Pozostanie w jego myśli jak cudowna postać tragiczna, zesłana na świat po to, aby ukazała wyższą prawdę miłości. Cudownie tragiczna postać! Łzy napłynęły mu do oczu, gdy wspomniał jej dziecięcy wygląd, jej swobodne i pogodne usposobienie, jej nieśmiały i bojaźliwy wdzięk. Szybko otarł łzy i spojrzał na obraz.

Czuł, że nadchodzi czas dokonania wyboru. A może już go dokonał? Tak, życie zdecydowało za niego – życie i jego własna nieograniczona ciekawość życia. Wieczna młodość, nieskończona namiętność, wytworne i tajemne rozkosze, dzikie radości i dziksze grzechy – to wszystko będzie mieć. Portret będzie nosił brzemię jego hańby: oto wszystko.

Dotknęło go uczucie bólu na myśl, jakiemu zniekształceniu ulegnie piękna twarz na płótnie. W dziecięcym porywie, naśladując Narcyza, ucałował kiedyś te malowane usta, uśmiechające się doń teraz tak okrutnie. Co rano siadał przed portretem, podziwiając jego piękność, rozkochując się w niej, jak to mu się czasami zdawało. Czy będzie zmieniał się teraz w miarę każdego wzruszenia, które będzie odczuwał? Czy stanie się obrzydliwy i wstrętny, aby trzeba było ukrywać go w zamknięciu, zasłaniając od światła słonecznego, które tylekroć silniej złociło falujące pukle jego włosów? Co za rozpacz! Co za rozpacz!

Przez chwilę miał ochotę modlić się, aby ustał już ten okropny związek między nim a obrazem. Zmienił się w odpowiedzi na jego modlitwę; może w odpowiedzi na modlitwę będzie mógł pozostać niezmieniony. Któż jednak, choć trochę znający życie, wyrzekłby się losu zachowania wiecznej młodości, choćby ów los był fantastyczny, a jego skutki nieszczęsne? Czyż było to zresztą w jego mocy? Czy naprawdę modlitwa wywołała tę zmianę? Może była w tym wszystkim jakaś dziwna przyczyna naukowa? Jeśli myśl może wpływać na żyjący organizm, czyżby myśl nie mogła wpłynąć na ciała nieorganiczne? Czyż rzeczy będące poza nami nie mogłyby niezależnie od naszej woli i wiedzy drgać zgodnie z naszymi pragnieniami i naszymi namiętnościami, łącząc atomy w tajemnej miłości lub w dziwnym powinowactwie? Przyczyna była jednak bez znaczenia. Nigdy już nie będzie kusił modlitwą straszliwej mocy. Jeśli obraz się zmienia, niech się zmienia. To wszystko. Po co zbytnio się nad tym zastanawiać?

Obserwowanie tego będzie dla niego prawdziwą przyjemnością. Będzie mógł oglądać swą duszę na jej tajemnych drogach. Ten portret będzie dlań najbardziej magicznym zwierciadłem. Jak objawił mu jego własne ciało, tak będzie mu objawiał jego własną duszę. Gdy dla portretu przyjdzie zima, on pozostanie zawsze tu, gdzie wiosna drży u skraju lata. Gdy krew odbiegnie z jego policzków, pozostawiając bladą gipsową maskę o ołowianych oczach, on zachowa krasę chłopięcej młodości. Nie zwiędnie nigdy ani jeden kwiat jego piękności. Nie osłabnie nigdy ani jedno tętno jego życia. Jak bogowie greccy, będzie mocny, krzepki i radosny. Co go obchodzą losy malowanego obrazu na płótnie? On będzie bezpieczny. To wszystko.

Przesunął parawan na poprzednie miejsce przed obrazem, uśmiechając się przy tym, po czym przeszedł do sypialni, gdzie już czekał na niego służący. W godzinę później był w operze, a lord Henryk pochylał się nad jego krzesłem.

Rozdział IX

Nazajutrz rano, gdy siedział przy śniadaniu, wszedł Bazyli Hallward.

– Bardzo się cieszę, że cię zastałem, Dorianie – rzekł poważnie. – Byłem wczoraj wieczór, ale powiedziano mi, że jesteś w operze. Wiedziałem, oczywiście, że to niemożliwe. Wolałbym jednak, abyś zostawił wiadomość, gdzie naprawdę poszedłeś. Miałem straszny wieczór, byłem niemal przerażony, że za jedną tragedią może przyjść druga. Myślałem, że zadepeszujesz mi, gdy tylko się o tym dowiedziałeś. Zupełnie przypadkowo przeczytałem o tym w ostatnim wydaniu „The Globe”, które wpadło mi w ręce w klubie. Natychmiast tu przyszedłem i nie zastawszy cię, byłem zrozpaczony. Nie umiem nawet wyrazić, jak wziąłem do serca całą tę sprawę. Rozumiem, jak bardzo musisz cierpieć. Ale gdzie byłeś? Czy może u matki tej dziewczyny? Przez chwilę chciałem tam pójść za tobą. Adres podano w dzienniku. Gdzieś na Euston Road, nieprawdaż? Obawiałem się jednak narzucać się w cierpieniu, w którym nie umiałbym pocieszyć. Biedna kobieta! W jakimż musi być stanie! A przy tym to jej jedyne dziecko! Jak zniosła to wszystko?

– Mój drogi Bazyli, co mogę o tym wiedzieć? – wyszeptał Dorian Gray, z wyrazem strasznej nudy, wysączając nieco jasnożółtego wina z wytwornie złoconego kieliszka z weneckiego szkła. – Byłem w operze. Mogłeś był tam przyjść. Poznałem lady Gwendolen, siostrę Henryka. Byliśmy w jej loży. Jest wprost czarująca, a Patti śpiewała bosko. Nie mów o rzeczach okropnych. Skoro się o czymś nie mówi, nie zdarzyło się nigdy. Jedynie słowo, jak mówi Henryk, nadaje rzeczom rzeczywistość. Mogę tylko powiedzieć, że nie była jej jedynym dzieckiem. Jest jeszcze syn, zapewne czarujący chłopiec. Ale nie w teatrze. Marynarz, czy coś podobnego. A teraz opowiedz mi o sobie i co malujesz.

– Byłeś w operze? – rzekł Hallward, mówiąc bardzo powoli i z dziwnym wyrazem bólu w głosie. – Byłeś w operze, gdy Sybilla Vane leżała martwa w jakimś nędznym mieszkaniu? Możesz mi opowiadać, że inna kobieta jest czarująca i że Patti śpiewała bosko, zanim pochowano w grobie dziewczynę, którą kochałeś? Ach, człowieku, to zbyt okropne dla jej małego białego ciała!

– Przestań, Bazyli! Nie chcę tego słyszeć! – zawołał Dorian, zrywając się na nogi. – Nie wolno ci o tym mówić. Co się stało, to się stało. Co przeszło, minęło.

– Czy dzień wczorajszy nazywasz przeszłością?

– Cóż to za różnica, ile czasu upłynęło? Tylko ludzie płytcy potrzebują całych lat, aby uwolnić się od wzruszenia. Człowiek będący panem siebie pozbywa się równie łatwo przykrości, jak łatwo wynajduje sobie przyjemność. Nie chcę być na łasce mych wzruszeń. Chcę z nich korzystać, radować się nimi i panować nad nimi.

– To straszne, Dorianie! Zmieniłeś się zupełnie. Wyglądasz wciąż równie uroczo, jak wówczas, gdy codziennie przychodziłeś do mej pracowni pozować do portretu. Ale wtedy byłeś prosty, naturalny i czuły. Byłeś najczystszym stworzeniem na całym świecie. A teraz nie rozumiem, co się z ciebie zrobiło. Mówisz, jakbyś nie miał serca ani litości. To wszystko wpływ Henryka. Widzę to.

Młodzieniec zaczerwienił się i podszedłszy do okna, patrzył przez parę chwil na zielony, migotliwy ogród, oblany słońcem.

– Henrykowi zawdzięczam, Bazyli, bardzo wiele – rzekł w końcu – więcej niż tobie. Ty nauczyłeś mnie tylko próżności.

– Ponoszę też za to karę, Dorianie, albo będę kiedyś.

– Nie rozumiem cię, Bazyli – zawołał, odwracając się. – Nie rozumiem, czego chcesz. Czego chcesz?

– Chcę Doriana Graya, którego malowałem – rzekł smutno artysta.

– Bazyli – rzekł młodzieniec, podchodząc ku niemu i kładąc mu ręce na ramiona – przyszedłeś za późno. Wczoraj, gdy dowiedziałem się, że Sybilla Vane odebrała sobie życie…

– Odebrała sobie życie! Na Boga! Czy to pewne? – zawołał Hallward, patrząc nań z wyrazem przerażenia.

– Mój drogi Bazyli! Myślałeś zapewne, że był to zwykły wypadek? Oczywiście, że odebrała sobie życie.

Starszy mężczyzna ukrył twarz w dłoniach.

– Straszne – szeptał, wstrząsany nagłym dreszczem.

– No – rzekł Dorian Gray – nic w tym strasznego. Jest to jedna z największych tragedii romantycznych naszego wieku. Aktorzy żyją zazwyczaj bardzo pospolicie. Bywają dobrymi małżonkami, wiernymi żonami lub czymś podobnie nudnym. Wiesz, co mam na myśli – drobnomieszczańska cnota i tym podobne. Jakże inna była Sybilla! Przeżywała swą najpiękniejszą tragedię. Była zawsze bohaterką. Ostatniego wieczora – kiedy ją widziałeś – grała źle, gdyż poznała rzeczywistość miłości. Gdy zrozumiała, że to nieprawda, umarła, jak umarłaby Julia. Powróciła do sztuki. Jest w niej coś z męczennicy. Jej śmierć ma całą wzniosłość bezużytecznego męczeństwa, całe piękno jego marnotrawstwa. Ale, jak już mówiłem, nie sądź, że nie cierpiałem. Gdybyś przyszedł był wczoraj we właściwej chwili – około wpół do szóstej, prawdopodobnie albo kwadrans przed szóstą – zastałbyś mnie we łzach. Nawet Henryk, który był tutaj, przynosząc mi tę wiadomość, wyobrażał sobie, ile przecierpiałem. Cierpiałem ogromnie. Później to minęło. Nie umiem powtarzać wzruszeń. Potrafią to tylko sentymentaliści. Ale ty, Bazyli, jesteś okropnie niesprawiedliwy. Przyszedłeś tu, aby mnie pocieszyć. To bardzo ładnie z twej strony. Zastałeś mnie pocieszonego i to cię rozgniewało. Jak każdego współczującego człowieka! Przypomina mi to historię, którą Henryk opowiadał mi o pewnym filantropie. Poświęcił on dwadzieścia lat życia na usunięcie jakiejś krzywdy czy zmianę jakiejś niesprawiedliwej ustawy, dobrze już nie pamiętam. W końcu udało mu się, ale nic nie wyrazi jego rozczarowania. Nie miał zupełnie nic do roboty, umierał z nudów i stał się zupełnym odludkiem. Zresztą, mój stary kochany Bazyli, jeśli naprawdę chcesz mnie pocieszyć, ucz mnie raczej, jak zapomnieć o tym, co minęło, lub patrzeć na to ze stanowiska czystej sztuki. Czyż to nie Gautier74 pisał o „sztuce pocieszającej”? Przypominam sobie, że pewnego dnia w twej pracowni wpadła mi do rąk mała książka w welinowej75 oprawie, gdzie natrafiłem na to cudowne wyrażenie. Nie jestem podobny do tego młodzieńca, o którym opowiadałeś mi, gdy jechaliśmy razem do Marlow, młodzieńca, który twierdził, że żółty atłas może go pocieszyć we wszelkich smutkach życia. Lubię piękne rzeczy, które można dotknąć i wziąć do rąk. Stare brokaty, zielone brązy, wyroby z laki, z kości słoniowej, piękne otoczenie, zbytek, przepych, wszystko to może wiele dać. Ale ważniejsze jest dla mnie wzruszenie artystyczne, które te rzeczy w nas stwarzają lub przynajmniej wzbudzają. Stać się widzem własnego życia, jak mówi Henryk, to wyzwolić się od cierpień życia. Wiem, że jesteś zdumiony, słysząc mnie mówiącego w ten sposób. Nie wyobrażasz sobie, jak się rozwinąłem. Gdyś mnie poznał, byłem uczniakiem. Teraz jestem mężczyzną. Mam nowe namiętności, nowe myśli, nowe poglądy. Jestem inny, ale nie powinieneś lubić mnie mniej. Jestem zmieniony, ale powinieneś być zawsze moim przyjacielem. Henrykiem jestem, oczywiście, zachwycony. Ale wiem, że jesteś lepszy od niego. Nie jesteś silniejszy – zbyt lękasz się życia – ale jesteś lepszy. A jak szczęśliwi możemy być razem! Nie odwracaj się ode mnie, Bazyli, i nie gniewaj się na mnie. Jestem, jaki jestem. Nic tu więcej nie ma do powiedzenia.

 

Malarz czuł się dziwnie wzruszony. Młodzieniec był mu nieskończenie drogi, a jego osobowość była w jego sztuce wielkim punktem zwrotnym. Nie mógł znieść myśli wyrzucania mu czegokolwiek. Zresztą jego obojętność była zapewne przemijającym kaprysem. Tyle było w nim przecież dobroci i tyle szlachetności.

– Dobrze, Dorianie – rzekł w końcu ze smutnym uśmiechem. – Nie będę już więcej mówił z tobą o przedwczorajszym strasznym wypadku. Mam nadzieję się, że twoje nazwisko nie będzie wymieniane w związku z tą sprawą. Śledztwo ma się odbyć dziś po południu. Czy zostałeś wezwany?

Dorian przecząco potrząsnął głową, a przy wyrazie „śledztwo” na jego twarzy zjawił się wyraz rozdrażnienia. Wszystko tego rodzaju jest tak brutalne i ordynarne.

– Nie znają mego nazwiska – odparł.

– Ale ona je znała?

– Tylko imię, a jestem pewien, że nie wymieniała go nikomu. Mówiła mi raz, że wszyscy byli bardzo ciekawi dowiedzieć się, kim jestem, lecz ona niezmiennie odpowiadała, że nazywam się książę z bajki. To było ładnie z jej strony. Musisz mi, Bazyli, narysować Sybillę. Chciałbym mieć po niej coś więcej niż wspomnienie kilku pocałunków i paru urwanych patetycznych słów.

– Spróbuję, Dorianie, i zrobię wszystko, co chcesz. Musisz jednak przyjść do mnie i pozować mi znowu. Bez ciebie nie mogę pracować.

– Nigdy ci już nie będę pozował, Bazyli. To niemożliwe! – wykrzyknął, cofając się.

Malarz patrzył nań zdumiony.

– Mój drogi chłopcze, co za niedorzeczność! – zawołał. – Czy chciałbyś przez to powiedzieć, że nie podoba ci się mój portret? Gdzież on jest? Dlaczego zastawiłeś go parawanem? Pozwól mi na niego popatrzeć. To moje najlepsze dzieło. Każ odsunąć parawan, Dorianie. To wprost niegrzecznie ze strony twego służącego, że tak zasłania mój obraz. Czułem to, wchodząc, że pokój wygląda inaczej.

– To nie jest wina mojego służącego, Bazyli. Nie wyobrażasz sobie chyba, aby od niego zależało urządzenie mego pokoju? Co najwyżej niekiedy ustawi dla mnie kwiaty – to wszystko. Nie, zrobiłem to sam. Było za silne światło dla portretu.

– Za silne? Na pewno nie, drogi przyjacielu. To dla niego doskonałe miejsce. Pozwól mi go zobaczyć.

Hallward przeszedł w róg pokoju.

Okrzyk przerażenia wydobył się z warg Doriana Graya, który rzucił się między malarza a parawan.

– Bazyli – powiedział z pobladłą twarzą – nie możesz go oglądać. Nie chcę tego.

– Nie mogę oglądać własnego obrazu! Nie mówisz tego poważnie. Dlaczegóż nie miałbym go oglądać? – zawołał Hallward, śmiejąc się.

– Jeśli spróbujesz na niego spojrzeć, Bazyli, daję ci słowo honoru, że nie zamienię z tobą jednego słowa do końca mego życia. Mówię zupełnie poważnie. Nie dam ci żadnych wyjaśnień i nie pytaj o nie. Ale pamiętaj: jeśli dotkniesz parawanu, wszystko między nami skończone.

Hallward był jak rażony gromem. Patrzył na Doriana Graya w zupełnym osłupieniu. Nigdy go takim nie widział. Młodzieniec był zupełnie blady z gniewu. Pięści miał zaciśnięte, a źrenice jego oczu wyglądały jak pociski z błękitnego ognia. Drżał całym ciałem.

– Dorianie!

– Nic nie mów!

– Ależ co to znaczy? Oczywiście, nie będę patrzył na obraz, jeśli tego nie chcesz – powiedział raczej chłodno, odwracając się i podchodząc do okna. – Ale doprawdy, wygląda to zupełnie niedorzecznie, że nie mogę oglądać mego własnego obrazu, zwłaszcza, iż na jesieni mam go zamiar wystawić w Paryżu. Przedtem zapewne będę go musiał na nowo powerniksować, więc i tak będę musiał popatrzeć nań któregoś dnia, czemuż więc nie dzisiaj?

– Wystawić! Chcesz go wystawić? – zawołał Dorian Gray, dziwnie wstrząsając się z przerażenia. Więc cały świat ma oglądać jego tajemnicę? Cały świat będzie się gapił na tajemnicę jego życia? To niemożliwe. W jakiś sposób – nie wiedział jeszcze jak – należy temu od razu zapobiec.

– Tak, nie przypuszczałem, że będziesz temu przeciwny. Georges Petit zbiera wszystkie moje najlepsze obrazy na wystawę na Rue de Sèze, która ma być otwarta w pierwszym tygodniu października. Portret zostanie zabrany tylko na miesiąc. Sądzę, że użyczysz go na ten czas. Zwłaszcza, że zapewne nie będzie cię tutaj. Zresztą, skoro go zasłaniasz parawanem, nie powinno ci na tym zależeć.

Dorian Gray przeciągnął ręką po czole. Było pokryte kroplistym potem. Czuł, że stoi na skraju strasznego niebezpieczeństwa.

– Mówiłeś mi przed miesiącem, że nigdy go nie wystawisz – zawołał. – Dlaczego zmieniasz swe postanowienie? Wy, którzy chcecie uchodzić za ludzi stanowczych, jesteście równie zmienni, jak inni. Różnicie się tylko tym, że wasze zmiany poglądów są bezpodstawne. Widocznie zapomniałeś o tym, iż zapewniałeś mnie najuroczyściej, że nikt w świecie nie skłoni cię do tego, abyś oddał go na wystawę. Zupełnie tak samo mówiłeś do Henryka.

Nagle przerwał, a w jego oczach błysnął płomień. Przypomniał sobie, że lord Henryk mówił raz doń pół serio, pół żartem: „Jeśli zechcesz mieć kiedy ciekawy kwadrans, zapytaj Bazylego, dlaczego nie chce wystawić twego portretu. Mówił mi to i było to dla mnie rewelacją”. Tak, może Bazyli ma swoją tajemnicę. Spróbuje go zapytać.

– Bazyli – powiedział, podchodząc doń blisko i patrząc mu wprost w oczy – każdy z nas ma swą tajemnicę. Powiedz mi swoją, a ja ci opowiem moją. Jaki miałeś powód, aby odmawiać wystawienia mego portretu?

Malarz drgnął mimo woli.

– Dorianie, jeśli ci powiem, będziesz mnie mniej kochał i na pewno będziesz się śmiał ze mnie. Jedno i drugie byłoby dla mnie nie do zniesienia. Jeśli nie życzysz sobie, abym kiedykolwiek oglądał twój portret, zgadzam się na to. Mogę zawsze patrzeć na ciebie. Jeśli chcesz, aby najlepsze moje dzieło pozostało nieznane dla świata, zgadzam się i na to. Twoja przyjaźń jest mi droższa nad rozgłos i sławę.

– Nie, Bazyli, musisz mi to powiedzieć – nalegał Dorian Gray. – Sądzę, że mam do tego prawo.

Na miejsce trwogi, która minęła, objęło go uczucie zaciekawienia. Był zdecydowany dobrnąć do tajemnicy Bazylego Hallwarda.

– Usiądźmy, Dorianie – rzekł malarz zmieszany. – Usiądźmy. Odpowiedz mi najpierw na jedno pytanie. Czy nie zauważyłeś w obrazie czegoś ciekawego? Czegoś, czego początkowo nie dostrzegłeś, a co nagle ci się ujawniło?

– Bazyli! – zawołał młodzieniec, chwytając drżącymi rękoma za poręcz jego krzesła i wpatrując się weń dzikim, przerażonym wzrokiem.

– Widzę, że zauważyłeś. Nic mi nie mów. Posłuchaj najpierw, co ci powiem. Dorianie, od chwili, kiedy cię spotkałem, twoja osobowość wywarła na mnie nadzwyczajny wpływ. Zawładnąłeś mą duszą, moim umysłem i moim natchnieniem. Stałeś się dla mnie widomym ucieleśnieniem tego niewidzialnego ideału, którego wspomnienie nawiedza nas artystów jako cudowne marzenie. Ubóstwiałem cię. Byłem zazdrosny o każdego, z kim rozmawiałeś. Chciałem mieć cię wyłącznie dla siebie. Byłem szczęśliwy tylko razem z tobą. Gdy nie byłeś ze mną, byłeś wciąż obecny w mej sztuce… Oczywiście, nigdy ci o tym nie mówiłem. Było to niemożliwe. Nie byłbyś mnie zrozumiał. Sam siebie z trudnością rozumiałem. Wiedziałem tylko, że spojrzałem oko w oko doskonałości i że świat stał się dla moich oczu cudem, możliwe, że zbyt wielkim cudem, gdyż w takim ubóstwianiu tkwi niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo utraty, nie mniejsze niż niebezpieczeństwo zachowania… Mijały tygodnie, a ja coraz więcej byłem tobą zajęty. Potem nastąpił nowy zwrot. Rysowałem cię jako Parysa76 w wytwornej zbroi i jako Adonisa w ubiorze myśliwskim z błyszczącym oszczepem. Uwieńczony ciężkim kwieciem lotosu siedziałeś na kraju łodzi Hadriana, spoglądając na zielone nurty Nilu. Pochylałeś się nad cichym strumieniem jakiegoś greckiego gaju i w milczącym srebrze wody oglądałeś cud własnego oblicza. I wszystko było takie, jaka powinna być sztuka: nieświadome, idealne i dalekie. Pewnego dnia, dnia nieszczęsnego, jak sądzę, postanowiłem namalować twój cudowny portret, tak jak byłeś w rzeczywistości, nie w ubiorze umarłych wieków, lecz w twym własnym ubraniu i w twej własnej epoce. Czy był to realizm metody czy jeszcze jeden cud twej osobowości, że objawił mi się bezpośrednio, nieprzesłonięty mgłą ani zasłoną, tego nie wiem. Ale wiem, że gdy malowałem, każda plama i każdy odcień barwy odsłaniał mi własną tajemnicę. Byłem przerażony, że inni poznają moje bóstwo. Czułem, Dorianie, że nadmiernie się wypowiedziałem, że włożyłem w portret za dużo samego siebie. Wówczas postanowiłem nigdy nie wystawiać obrazu. Byłeś tym nieco rozczarowany, ale nie mogłeś wyobrażać sobie, jakie to miało dla mnie znaczenie. Henryk, któremu mówiłem o tym, wyśmiał mnie. Nie obchodziło mnie to. Gdy obraz był skończony i pozostałem z nim sam, czułem, że mam rację… Po kilku dniach, gdy obrazu nie było już w pracowni, skoro pozbyłem się nieznośnego uroku jego obecności, wydało mi się, że byłem szalony, wyobrażając sobie, że jest w nim coś więcej niż to, że ty jesteś niezwykle piękny, a ja umiem malować. Nawet teraz nie mogę pozbyć się uczucia, iż błędne jest mniemanie, jakoby namiętność twórcy ujawniała się rzeczywiście w stworzonym dziele. Sztuka jest zawsze bardziej oderwana, niż to sobie wyobrażamy. Kształt i barwa mówią nam o kształcie i barwie – nic więcej. Wydaje mi się często, że sztuka raczej ukrywa artystę, niż miałaby go objawiać. Kiedy więc otrzymałem z Paryża to zaproszenie, postanowiłem wystawić twój portret jako moje główne dzieło. Nie przyszło mi nawet na myśl, że mógłbyś tego odmówić. Widzę teraz, że masz słuszność. Tego obrazu nie powinno się pokazywać. Nie gniewaj się, Dorianie, że powiedziałem ci to wszystko. Jak już raz powiedziałem Henrykowi, jesteś stworzony, aby cię ubóstwiano.

 

Dorian Gray odetchnął głęboko. Policzki jego nabrały barwy, a na ustach zaigrał uśmiech. Niebezpieczeństwo minęło. Na razie był bezpieczny. Czuł jednak niezmierne współczucie dla malarza, który właśnie uczynił przed nim tak niezwykłą spowiedź, i zapytywał się w duchu, czy mógłby kiedyś zostać tak opanowany przez osobowość jakiegoś przyjaciela. Lord Henryk miał wdzięk, który mógł go czynić bardzo niebezpiecznym. Ale nic nadto. Był nazbyt mądry i nazbyt cyniczny, aby mógł naprawdę porwać sobą. Czy napotka kiedyś człowieka, którego mógłby tak niezwykle ubóstwiać? Czy życie szykuje mu coś podobnego?

– To dla mnie nadzwyczajne, Dorianie – rzekł Hallward – że zauważyłeś to w portrecie. Czy naprawdę to zauważyłeś?

– Zauważyłem w nim coś – odparł – coś, co wydało mi się bardzo ciekawe.

– Nie będziesz teraz wzbraniał, abym go oglądał?

Dorian potrząsnął przecząco głową.

– Nie żądaj tego ode mnie, Bazyli. Uważam to za niemożliwe, abyś patrzył na ten obraz.

– Pozwolisz mi któregoś dnia, na pewno?

– Nigdy.

– Może masz słuszność. Więc do widzenia, Dorianie. Byłeś jedyną osobą w mym życiu, która wywarła wpływ na moją sztukę. Cokolwiek zrobiłem dobrego, zawdzięczam tobie. Ach, ty nawet nie wiesz, ile mnie kosztuje, żem ci opowiedział to wszystko.

– Mój drogi Bazyli – rzekł Dorian – cóż takiego powiedziałeś? Tylko tyle, że nazbyt mnie podziwiałeś. To nawet nie jest pochlebstwem.

– Wcale nie miałem zamiaru, aby było pochlebstwem. To była spowiedź. Teraz, gdy ją zrobiłem, wydaje mi się, że coś odeszło ode mnie. Może nigdy nie należy ujmować w słowa swego uwielbienia.

– Ta spowiedź mnie rozczarowała.

– A czegóż oczekiwałeś, Dorianie? Nie dostrzegłeś przecież na obrazie nic innego, nieprawdaż? Nie znalazłeś w nim nic innego?

– Nie, nie było w nim nic innego. Czemu pytasz? Nie wolno ci jednak mówić o ubóstwianiu. To niedorzeczność. Jesteśmy przyjaciółmi, Bazyli, i winniśmy zawsze nimi pozostać.

– Masz przecież Henryka – rzekł malarz smutnie.

– Och, Henryka? – zawołał młodzieniec, śmiejąc się krótko. – Henryk spędza dnie na tym, aby mówić rzeczy niewiarygodne, a wieczory na tym, aby robić rzeczy nieprawdopodobne. Pragnąłbym żyć zupełnie tak samo. Nie sądzę jednak, abym mógł udać się do Henryka, gdybym potrzebował rady. Udałbym się raczej do ciebie, Bazyli.

– Będziesz mi jeszcze pozował?

– Niemożliwe!

– Dorianie, tą odmową niszczysz mnie jako artystę. Nigdy nie spotyka się w życiu dwóch ideałów. Rzadko spotyka się jeden.

– Nie jestem w stanie ci tego wyjaśnić, Bazyli, ale nie mogę ci już nigdy pozować. W portrecie jest coś fatalistycznego. Ma on swe własne życie. Przyjdę do ciebie na herbatę. Będzie nam tak samo przyjemnie.

– Sądzę, że dla ciebie przyjemniej – wyszeptał Hallward z żalem. – A więc do widzenia. Przykro mi, że nie chcesz nigdy pokazać mi portretu. Trudno jednak. Zupełnie dobrze rozumiem, co czujesz.

Gdy wyszedł z pokoju, Dorian Gray uśmiechnął się do siebie. Biedny Bazyli! Jakże mało wiedział o istotnej prawdzie! I jakie to dziwne, że on sam nie tylko nie wydał swej tajemnicy, a na odwrót, prawie przypadkowo wydarł ją od przyjaciela! Ileż wyjaśniała mu ta niezwykła spowiedź! Niedorzeczne napady zazdrości malarza, jego dzikie oddanie, jego przesadne pochwały, jego dziwne milczenia – wszystko to teraz rozumiał i było mu nieprzyjemnie. Wydała mu się nieco tragiczna ta przyjaźń, zabarwiona tak romantycznie.

Westchnął i zadzwonił. Na wszelki wypadek należy portret usunąć. Nie może się narażać na nowe niebezpieczeństwo odkrycia. Było z jego strony szaleństwem trzymać go choćby przez godzinę w pokoju, do którego miał wstęp każdy z jego przyjaciół.

74Gautier, Théophile (1811–1872) – przedstawiciel francuskiego romantyzmu, pisarz, poeta, dramaturg i krytyk. [przypis edytorski]
75welin – rodzaj cienkiego pergaminu z cielęcej skóry. [przypis edytorski]
76Parys (mit. gr.) – syn Priama i Hekabe, królewicz trojański; porwał Helenę, żonę władcy Myken Menelaosa, co było bezpośrednim powodem rozpoczęcia wojny trojańskiej. [przypis edytorski]