Бесплатно

Portret Doriana Graya

Текст
Автор:
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Portret Doriana Graya
Portret Doriana Graya
Аудиокнига
Читает Wojciech Masiak
Подробнее
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Dorian zwiesił bezwładnie ręce. Znieruchomiały od trwogi, nie wiedział, co ma robić. Nagle błysnęła mu w mózgu dzika nadzieja.

– Stój – zawołał. – Jak dawno zmarła twoja siostra? Mów prędzej!

– Przed osiemnastu laty – rzekł mężczyzna. – Dlaczego o to pytasz? Co to ma za znaczenie?

– Przed osiemnastu laty – roześmiał się Dorian Gray z odgłosem triumfu. – Przed osiemnastu laty! Postaw mnie pod latarnią i spójrz na moją twarz!

Jakub Vane wahał się przez chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Następnie uchwycił Doriana Graya i powlókł go do rogu zaułka.

Pomimo słabego, migocącego na wietrze światła spostzegł swą straszną omyłkę, w którą o mało co nie popadł. Twarz mężczyzny, którego chciał zabić, była w kwiecie chłopięcej młodości, miała jej nieskalaną czystość. Wyglądał na młodzieńca w wieku najwyżej lat dwudziestu, to jest niewiele więcej, niż miała jego siostra, gdy umierała przed tylu laty. Rzecz jasna, że to nie mógł być człowiek, który zmarnował jej życie.

Puścił go i zatoczył się w tył.

– Boże! Boże! – zawołał. – O mało, a byłbym pana zamordował!

Dorian Gray głęboko odetchnął.

– Człowieku, o mało, a byłbyś popełnił straszną zbrodnię – powiedział, mierząc go ostrym spojrzeniem. – Niech ci to służy za przestrogę, że nie należy brać zemsty w swe własne ręce.

– Niech mi pan wybaczy – mamrotał Jakub Vane. – Pomyliłem się. Przypadkowe słowo usłyszane w tej przeklętej norze zwiodło mnie na złą drogę.

– Idźcie lepiej do domu i schowajcie ten rewolwer, bo może narazić was na kłopoty – powiedział Dorian, odwracając się i powoli skręcając w uliczkę.

Jakub Vane stał przerażony na kamieniach ulicznych. Drżał od stóp do głów. Po krótkiej chwili czarny cień, przesuwający się chyłkiem wzdłuż wilgotnego muru, wyłonił się z ciemności i zbliżył się do niego skradającym się krokiem. Poczuł rękę na swym ramieniu i drżąc, odwrócił się. Była to jedna z kobiet pijących w barze.

– Dlaczego go nie zabiłeś? – syknęła, zbliżając swą dziką twarz tuż do jego twarzy. – Wiedziałam, że wybiegłeś za nim od Daly'ego. Głupcze! Powinieneś go był zabić. Ma mnóstwo pieniędzy, a jest gorszy od najgorszego.

– To nie jest człowiek, którego szukam – odparł – a pieniędzy nie potrzebuję od nikogo. Chcę czyjegoś życia. Człowiek, od którego chcę życia, będzie teraz miał około czterdziestu lat. Ten to młody chłopiec. Dzięki Bogu, że nie mam jego krwi na rękach.

Kobieta zaśmiała się gorzko.

– Młody chłopiec! – zachichotała. – Człowieku, toż mija osiemnaście lat, jak ten książę z bajki zrobił mnie tym, czym jestem.

– Kłamiesz! – zawołał Jakub Vane.

Wzniosła rękę ku niebu.

– Przysięgam przed Bogiem, że mówię prawdę – zawołała.

– Przed Bogiem?

– Niech oniemieję, jeśli jest inaczej. To jest najgorszy z tych, co tu przychodzą. Powiadają, że diabłu sprzedał duszę za swą ładną twarz. Już będzie osiemnaście lat, jak go poznałam. Od tego czasu niewiele się zmienił. Ale za to ja… – dodała z chorobliwym śmiechem.

– Przysięgasz?

– Przysięgam – powtórzyły ochrypłym echem jej obwisłe wargi. – Tylko mnie nie zdradź przed nim – zajęczała. – Boję się go. Daj mi trochę pieniędzy na noc.

Z przekleństwem odskoczył od niej, wpadając za róg ulicy, ale Dorian Gray już zniknął. Gdy się obejrzał, kobiety też już nie było.

Rozdział XVII

W tydzień później w oranżerii Selby Royal Dorian Gray rozmawiał z piękną księżną Monmouth, bawiącą tam wśród gości wraz z mężem, przeżytym mężczyzną lat około sześćdziesięciu. Była pora podwieczorku. Wysoka lampa stołowa, osłonięta koronkowym abażurem, rzucała łagodne światło na serwis z chińskiej porcelany i kutego srebra, koło którego krzątała się księżna. Jej białe ręce zgrabnie ujmowały filiżanki a pełne, czerwone usta uśmiechały się do czegoś, co szeptał jej Dorian. Lord Henryk przyglądał się im, wyciągnięty na trzcinowym fotelu pokrytym jedwabiem. Na kanapie brzoskwiniowego koloru siedziała lady Narborough, udając, że słucha opowiadania księcia o ostatnim brazylijskim chrabąszczu, którego udało mu się zdobyć do swych zbiorów. Trzech młodych mężczyzn w eleganckich smokingach częstowało panie herbatnikami. Towarzystwo składało się z dwunastu osób, a nazajutrz oczekiwano więcej gości.

– O czym państwo rozmawiacie? – rzekł lord Henryk, zbliżając się do stołu i stawiając swą filiżankę. – Przypuszczam, Gladys, że Dorian opowiadał ci o moim projekcie przemianowania wszystkich rzeczy. To świetny pomysł.

– Ależ, Henryku, ja wcale nie chcę być przemianowana – odparła księżna, patrząc nań swymi cudownymi oczami. – Jestem zupełnie zadowolona ze swego imienia i całkiem pewna, że pan Dorian jest również zadowolony ze swego.

– Moja droga Gladys, nie chcę bynajmniej zmieniać waszych imion. Oba są doskonałe. Myślałem głównie o kwiatach. Wczoraj zerwałem orchideę do butonierki. Była cudownie nakrapiana, śliczna jak siedem grzechów głównych. W bezmyślnej chwili zapytałem jednego z ogrodników o jej nazwę. Powiedział mi, że jest to piękny okaz Robinsoniany195, czy coś równie okropnego. Smutna to prawda, ale zatraciliśmy zdolność nadawania rzeczom pięknych nazw. Nazwy są wszystkim. Nigdy nie sprzeczam się o czyny. Chodzi mi zawsze o słowa. Dlatego nienawidzę prostackiego realizmu w literaturze. Człowiek, który nazywa motykę motyką, powinien być skazany, aby nią kopał. To jest jego jedyne powołanie.

– Jakże mamy nazywać ciebie, Henryku? – zapytała.

– On się zowie książę Paradoks – rzekł Dorian.

– Poznaję go od razu – zawołała księżna.

– Nie chcę o tym słyszeć – roześmiał się lord Henryk, opadając na fotel. – Niepodobna uchylić się od etykiety! Zrzekam się tytułu.

– Królewskiej mości nie wolno abdykować – padła przestroga z pięknych ust.

– Mam więc bronić tronu?

– Tak.

– Rozdaję prawdy jutrzejsze.

– Wolę błędy dzisiejsze – odparła.

– Rozbrajasz mnie, Gladys – zawołał, dostosowując się do jej swawolnego nastroju.

– Tylko z tarczy, Henryku, a nie z kopii.

– Nigdy jej nie podnoszę przeciw piękności – zawołał, robiąc wdzięczny gest ręką.

– Wierzaj mi, Henry, że to twój błąd. Przeceniasz piękność.

– Jak możesz tak mówić? Przyznaję, że wyżej stawiam piękność niż dobroć. Ale skądinąd nikt nie przyzna z równą gotowością, jak ja, że lepiej być dobrym niż brzydkim.

– Brzydota jest więc jednym z siedmiu grzechów śmiertelnych? – zawołała księżna. – Cóż będzie z twym porównaniem do orchidei?

– Brzydota, Gladys, jest jedną z siedmiu cnót śmiertelnych. Jako dobra toryska nie powinnaś jej lekceważyć. Piwo, Biblia i siedem cnót śmiertelnych zrobiły z Anglii to, czym jest.

– Nie kochasz więc ojczyzny? – zapytała.

– Mieszkam w niej.

– Tym lepiej możesz ją smagać.

– Chciałabyś, abym miał o niej zdanie Europy? – zapytał.

– Co o nas mówią?

– Że Tartuffe196 wyemigrował do Anglii i otworzył tu swój sklep.

– Czy to twoje zdanie, Henryku?

– Odstępuję ci je.

– Niepotrzebne mi. Jest zbyt prawdziwe.

– Nie potrzebujesz się obawiać. Żaden z naszych współziomków nie rozpozna się w opisie.

– Są zbyt praktyczni.

– Bardziej przebiegli niż praktyczni. Gdy zamykają swą księgę główną, bilansują głupotę z majątkiem i występek z obłudą.

– A jednak dokonaliśmy rzeczy wielkich.

– Wielkie rzeczy, Gladys, były nam narzucone197.

– Unieśliśmy ich brzemię.

– Nie dalej, jak do giełdy.

Potrząsnęła przecząco głową.

– Wierzę w naszą rasę – zawołała.

– Obrazuje przetrwanie przedsiębiorczych.

– Rozwija się.

– Mnie bardziej pociąga upadek.

– A sztuka? – spytała.

– To choroba.

– Miłość?

– Złuda.

– Religia?

– Wytworny substytut wiary.

– Jesteś sceptykiem.

– Nigdy! Sceptycyzm jest początkiem wiary.

– Czymże jesteś?

– Określać to ograniczać.

– Daj mi wskazówkę.

– Nić się zrywa. Zgubiłabyś drogę w labiryncie.

– Zbijasz mnie z tropu. Mówmy o czym innym.

– Nasz gospodarz jest zachwycającym tematem. Przed laty nazwano go księciem z bajki.

– Ach, nie przypominaj mi tego! – zawołał Dorian Gray.

– Nasz gospodarz jest dziś raczej nieuprzejmy – odparła księżna, rumieniąc się. – Wydaje mi się, iż sądzi, że Monmouth ożenił się ze mną ze względów czysto naukowych, jako z najlepszym okazem współczesnego motyla, jaki umiał znaleźć.

– Mam jednak nadzieję, księżno, że nie wbije pani na szpilkę – roześmiał się Dorian.

– Och, panie Gray, robi to zawsze moja służąca, gdy jej dokuczę.

 

– A czymże mogłaby jej pani dokuczyć, księżno?

– Zapewniam pana, panie Gray, że z najbłahszych powodów. Najczęściej dlatego, że gdy przychodzę za dziesięć dziewiąta, mówię jej, iż muszę być ubrana o wpół do dziewiątej.

– Jakże to nierozsądne z jej strony! Powinna ją pani odprawić.

– Nie mogę, panie Gray. Ona daje pomysły do moich kapeluszy. Przypomina pan sobie ten, jaki miałam na majówce u lady Hilstone? Pan nie pamięta, ale ładnie z pańskiej strony, że pan udaje. Otóż kapelusz ten zrobiła z niczego. Wszystkie dobre kapelusze są zrobione z niczego.

– Jak każda dobra reputacja, Gladys – wtrącił lord Henryk. – Każde wrażenie, jakie potrafimy wywołać, stwarza nam nieprzyjaciół. Tylko miernoty bywają popularne.

– Tylko nie u kobiet – powiedziała księżna, przecząco potrząsając głową – a kobiety rządzą światem. Zapewniam cię, że nie znosimy miernot. Ktoś powiedział, że my, kobiety, kochamy uszami jak wy, mężczyźni, kochacie oczami, o ile w ogóle kochacie.

– Zdaje mi się, że nigdy nie czynimy nic innego – wyszeptał Dorian.

– Ach, w takim razie, panie Gray, pan nigdy nie kochał naprawdę – odparła księżna z udanym żalem.

– Moja droga Gladys! – zawołał lord Henryk. – Jak możesz tak mówić? Romantyczne uczucie żyje przez powtarzanie, a powtarzanie przekształca żądzę w sztukę. Przy tym miłość, którą przeżywamy, wydaje się nam zawsze jedyna. Rozmaitość przedmiotu wcale nie zmienia poczucia, że nasza namiętność jest jedyna. Potęguje ją tylko. W życiu możemy mieć co najwyżej jedno wielkie doświadczenie, a tajemnica życia polega na tym, aby doświadczenie to powtarzało się jak najczęściej.

– Nawet, jeśli zadaje nam rany, Henryku? – po chwili zapytała księżna.

– Wówczas tym bardziej – odparł lord Henryk.

Księżna odwróciła się i spojrzała na Doriana Graya z dziwnym wyrazem w swych oczach.

– Co pan na to powie, panie Gray? – zapytała.

Dorian wahał się przez chwilę. Wreszcie odrzucił głowę i roześmiał się.

– Zawsze zgadzam się, księżno, z Henrykiem.

– Czy nawet wtedy, kiedy nie ma słuszności?

– Henryk, księżno, zawsze ma słuszność.

– A czy jego filozofia daje panu szczęście?

– Nigdy nie szukałem szczęścia. Kto szuka szczęścia? Szukam rozkoszy.

– I znajduje ją pan, panie Gray?

– Często. Nazbyt często.

Księżna westchnęła.

– Ja szukam spokoju – powiedziała – i jeśli zaraz nie pójdę się przebrać, nie zaznam go dzisiejszego wieczora.

– Przyniosę pani kilka orchidei, księżno – zawołał Dorian, podnosząc się i przechodząc do cieplarni.

– Flirtujesz z nim sromotnie – rzekł lord Henryk do swej kuzynki. – Miej się lepiej na ostrożności. To człowiek czarujący.

– Gdyby był inny, nie byłoby walki.

– Zatem Grecy przeciw Grekom?

– Jestem po stronie Trojan. Walczyli za kobietę198.

– Zostali pobici.

– Istnieją rzeczy gorsze od klęski – odparła.

– Pędzisz na oślep.

– Pęd daje życie – brzmiała odpowiedź.

– Dziś wieczór zapiszę to sobie w dzienniku.

– Dlaczego?

– Bo dziecko, co się sparzyło, nie dmucha na gorące.

– Mnie ogień nie dotknął. Skrzydła mam nieopalone.

– Do wszystkiego ich używasz, tylko nie do ucieczki.

– Odwaga przeszła od mężczyzn do kobiet. To dla nas nowe doświadczenie.

– Masz rywalkę.

– Kogo?

Roześmiał się.

– Lady Narborough – wyszeptał. – Ubóstwia go.

– Przerażasz mnie. Dla nas, romantyków, zamiłowanie do starożytności jest niebezpieczne.

– Romantyków! Posługujesz się metodą naukową.

– Kształcili nas mężczyźni.

– Ale was nie objaśnili.

– Określ nas jako płeć – padło wyzwanie.

– Sfinksy bez tajemnic.

Spojrzała nań z uśmiechem.

– Jakże długo nie wraca pan Gray! – rzekła. – Chodźmy mu pomóc. Nie podałam mu nawet koloru swej sukni.

– Ach, Gladys, kolor sukni musisz dostosować do jego kwiatów.

– Byłaby to przedwczesna kapitulacja.

– Sztuka romantyczna zaczyna się w punkcie kulminacyjnym.

– Chcę sobie zachować możność odwrotu.

– Na wzór Partów199?

– Oni znaleźli ocalenie w pustyni. Nie zdobyłabym się na to.

– Kobietom nie zawsze jest dane prawo wyboru – odparł.

Zaledwie jednak dokończył zdania, gdy z głębi cieplarni doleciał zdławiony jęk, a potem głuchy łoskot ciężkiego upadku. Wszyscy się zerwali. Księżna znieruchomiała z przerażenia. Lord Henryk z trwogą w oczach biegł wśród obwisających palm i ujrzał Doriana Graya, leżącego w śmiertelnym omdleniu twarzą w dół na płytach posadzki.

Przeniesiono go niezwłocznie do błękitnego salonu i położono na jednej z sof. Po krótkiej chwili wrócił do przytomności i rozglądał się wokół z wyrazem zmieszania.

– Co się stało? – zapytał. – Ach, przypominam sobie. Czy tu jestem bezpieczny, Henryku? – Zaczął drżeć.

– Mój drogi Dorianie – odparł lord Henryk – zemdlałeś tylko. Nic więcej. Musisz odpocząć. Nie przychodź lepiej na obiad. Zastąpię cię.

– Nie, wolę przyjść – powiedział, wstając z trudem. – Wolę przyjść. Nie chcę być sam.

Poszedł do swego pokoju, aby się przebrać. Przy stole okazywał dziką, niepohamowaną wesołość, ale od czasu do czasu przebiegał go dreszcz trwogi, gdy przypomniał sobie, że widział przylepioną do szyby cieplarni, jak białą chustę, czyhającą nań twarz Jakuba Vane.

Rozdział XVIII

Następnego dnia wcale nie wychodził z domu i prawie cały czas spędził w swym pokoju, chory z dzikiej trwogi przed śmiercią, choć zobojętniały dla życia. Całkowicie owładnęła nim świadomość, że jest ścigany, śledzony i prześladowany. Drżał, gdy powiew wiatru poruszał firankami. Martwe liście, miotane o szyby oprawne w ołów, wydawały mu się niby jego własne rozpierzchłe postanowienia i gorące żale. Gdy zamknął oczy, za mokrą od deszczu szybą widział znowu czyhającą nań twarz marynarza i serce jego ściskało się od przerażenia.

A może to tylko złuda, którą zemsta wywlokła z mroku, ukazując mu okropne widmo kary. Życie było chaosem, ale wyobraźnia ma jakąś straszną logikę. To wyobraźnia sprowadza wyrzuty sumienia na trop grzechu. To wyobraźnia sprawia, że każda zbrodnia nosi w sobie brzemię potwornego płodu. W zwykłym świecie rzeczywistości złych nie spotyka kara ani dobrych nagroda. Powodzenie należy do silnych, niepowodzenie jest udziałem słabych. Nic nadto. Przy tym, gdyby jakiś obcy człowiek wałęsał się koło domu, zauważyłaby go służba lub stróże. Gdyby znaleziono ślady stóp na grzędach kwiatów, powiedzieliby mu o tym ogrodnicy. Tak, to tylko złuda. Brat Sybilli Vane nie wrócił, by go zamordować. Wsiadł na swój okręt, aby zginąć w jakiejś burzy morskiej. Od niego w każdym razie nic mu nie groziło. Wszak człowiek ten nawet nie wiedział, kim on jest, nie mógł tego wiedzieć. Ocaliła go maska młodości.

A jednak jeśli to było złudzenie, jakże straszna jest myśl, że sumienie może wywoływać takie okropne mary, nadawać im widzialne kształty i sprawiać, że się poruszają! Jakież to będzie życie, jeśli dniem i nocą cienie zbrodni będą nań czyhały ze spokojnych kątów, szydzić zeń z tajemnego ukrycia, szeptać mu do uszu podczas uczt, budzić go ze snu lodowatymi palcami! Gdy myśl ta pełzała przez mózg, stawał się blady z trwogi i zdawało mu się, że powietrze oziębia się nagle. Och, w jakże dzikiej godzinie opętania zamordował przyjaciela! Jak upiorne było samo wspomnienie tej sceny! Widział ją znowu. Każdy okropny szczegół stawał przed nim, spotęgowany przerażeniem. Z czarnej otchłani czasu wyłaniał się potworny obraz jego grzechu, okryty szkarłatem. Gdy o godzinie szóstej odwiedził go lord Henryk, zastał go w rozpaczy, jak człowieka, któremu pęka serce.

Dopiero na trzeci dzień odważył się wyjść z domu. Zdawało mu się, że czyste, przesycone zapachem sosen powietrze zimowego poranka ma w sobie coś, co wraca mu beztroskę i ochotę do życia. Nie tylko jednak zewnętrzne warunki otoczenia wywołały w nim tę zmianę. Jego własna natura zbuntowała się przeciw nadmiernej udręce, która usiłowała zniszczyć i zniweczyć jego doskonały spokój. Leży to w usposobieniu ludzi wrażliwych i przeczulonych. Ich silne namiętności muszą miażdżyć albo się złamać. Zabijają człowieka albo same giną. Płytkie żale i płytkie uczucia żyją długo. Wielkie miłości i wielkie bóle giną od własnego nadmiaru. Poza tym przekonał sam siebie, że był ofiarą smaganej trwogą wyobraźni i na swój lęk patrzył teraz z odcieniem litości i z pewną pogardą.

Po śniadaniu około godziny przechadzał się z księżną po ogrodzie, następnie wyjechał przez park, aby dogonić myśliwych. Szron świecił na trawie jak grudki soli. Niebo wyglądało niby wywrócona filiżanka z błękitnego metalu. Cienka warstwa lodu pokrywała płytkie, zarosłe trzciną jezioro.

Na skraju sosnowego lasu spostrzegł sir Geoffreya Cloustona, brata księżnej, gdy wyrzucał z fuzji dwa wystrzelone naboje. Wyskoczył z amerykanki200, kazał służącemu odjechać do domu i pieszo poszedł naprzeciw swego gościa po opadłych gałęziach i splątanych zaroślach.

– Jak ci idzie, Geoffreyu? – zapytał.

– Niezbyt, Dorianie. Zdaje mi się, że większość ptactwa uciekła na pola. Sądzę, że się poprawi po śniadaniu, gdy przejdziemy na inny teren.

Dorian wlókł się koło niego. Ostro pachnące powietrze, migocące wśród lasu brązowe i czerwone światła, rozlegające się czasami chrapliwe krzyki nagonki i następujące po nich wystrzały – wszystko to upajało go, napełniając uczuciem rozkosznej swobody. Ponosiła go beztroska szczęścia i najwyższa obojętność radości.

Nagle o jakieś dwadzieścia jardów przed nimi z gęstej kępy zeschłej trawy wybiegł zając o nastawionych, czarno zakończonych słuchach201, sadząc przed siebie długimi skokami wprost na gęstwę olch. Sir Geoffrey zmierzył się z broni, ale we wdzięcznym ruchu zwierzęcia było dla Doriana Graya coś tak dziwnie czarującego, że nagle zawołał:

– Nie strzelaj, Geoffreyu. Pozwól mu żyć.

– Co za niedorzeczność, Dorianie! – roześmiał się towarzysz, strzelając do umykającego w gęstwinę szaraka.

Usłyszano dwa krzyki, straszny pisk konającego zająca i straszniejszy od niego przedśmiertny jęk człowieka.

– Na Boga! Zastrzeliłem naganiacza! – zawołał sir Geoffrey. – Co za osioł, żeby stawać naprzeciwko myśliwych! Nie strzelać! – zawołał na całe gardło. – Zraniono człowieka.

Leśniczy nadbiegł z kijem w ręku.

– Gdzie, jaśnie panie? Gdzie on jest? – zapytał. Równocześnie umilkły strzały na całej linii.

– Tutaj – odparł sir Geoffrey z wściekłością, biegnąc ku gęstwinie. – Dlaczego nie trzymacie swoich ludzi z daleka? Zepsuliście mi całe polowanie.

Dorian patrzył na nich, jak w gąszczu olszyny odgarniali gibkie, zwisające gałęzie. Po paru chwilach wyszli, wyciągając trupa na światło. Odwrócił się, przerażony. Zdawało mu się, iż gdziekolwiek się zwróci, wszędzie kroczy za nim nieszczęście. Słyszał, jak sir Geoffrey zapytywał, czy mężczyzna naprawdę nie żyje, i twierdzącą odpowiedź naganiacza. Las wydał mu się nagle ożywiony marami. Stąpały miriady stóp, głucho pomrukiwały głosy. Tuż nad nim zerwał się z gałęzi wielki bażant o miedzianym podgardlu. Po paru chwilach, które w jego niepokoju wydały mu się nieskończonymi godzinami cierpienia, poczuł czyjąś rękę na swym ramieniu. Drgnął i spojrzał wokół siebie.

 

– Dorianie – rzekł lord Henryk – wydaje mi się, że na dziś lepiej będzie ogłosić koniec polowania. Inaczej zrobiłoby to złe wrażenie.

– Chciałbym, Henryku, aby już skończyło się na zawsze – odparł gorzko. – Wszystko to jest ohydne i okrutne. Czy ten człowiek?…

Nie mógł dokończyć zdania.

– Niestety – wtrącił lord Henryk. – Dostał w piersi cały ładunek. Musiał skonać natychmiast. Chodź, wracajmy do domu.

Szli obok siebie w kierunku alei przez prawie pięćdziesiąt jardów, nie mówiąc ani słowa. Wtem Dorian spojrzał na lorda Henryka i rzekł z ciężkim westchnieniem:

– To zły znak, Henryku, bardzo zły znak.

– Co? – spytał lord Henryk. – Och, sądzę, że to wypadek. Mój drogi przyjacielu, na to nie ma rady. To jego własna wina. Czemu stawał przed myśliwymi? Nas to poza tym nie dotyczy. To oczywiście nieprzyjemne dla Geoffreya. Nie należy strzelać do nagonki. Rozchodzą się zaraz plotki, że strzela się na oślep. A to niesłusznie: Geoffrey strzela bardzo uważnie. Ale po co o tym mówić.

Dorian przecząco pokręcił głową.

– To zły znak, Henryku. Wydaje mi się, że jednemu z nas zdarzy się coś strasznego. Może mnie – dodał, przesuwając dłonią po oczach z wyrazem cierpienia.

Starszy mężczyzna roześmiał się.

– Dorianie, jedyną rzeczą straszną na świecie jest nuda. To jedyny grzech nie do wybaczenia. My jednak nie będziemy cierpieli z tego powodu, jeśli tylko przy obiedzie nie będzie się paplało o tym zdarzeniu. Muszę zapowiedzieć, że o tym przedmiocie nie wypada mówić. Co zaś do wróżb, to nic podobnego nie istnieje. Los nie wysyła heroldów. Jest na to zbyt mądry albo zbyt okrutny. Zresztą, Dorianie, cóż mogłoby się ci zdarzyć? Masz wszystko, czego człowiek mógłby tylko zapragnąć. Nie znam nikogo, kto by się z przyjemnością z tobą nie zamienił.

– Nie znam nikogo, Henryku, z kim ja bym się nie zamienił. Nie śmiej się. Mówię ci prawdę. Temu nędznemu chłopu, co właśnie skonał, jest lepiej niż mnie. Nie boję się śmierci. Trwogą przejmuje mnie zbliżanie się śmierci. Jej potworne skrzydła łopoczą wokół mnie w ołowianym powietrzu. Wielki Boże, czy nie widzisz za tymi drzewami człowieka, który na mnie czyha?

Lord Henryk spojrzał w kierunku wskazanym mu drżącą ręką w rękawiczce.

– Tak – odparł z uśmiechem – widzę oczekującego na ciebie ogrodnika. Zapewne chce cię zapytać, jakie kwiaty chcesz mieć wieczorem przy stole. Jakże niedorzecznie zdenerwowany jesteś, mój drogi przyjacielu! Gdy powrócimy do miasta, musisz poradzić się swego lekarza.

Dorian odetchnął z ulgą, widząc zbliżającego się ogrodnika. Człowiek zdjął kapelusz, przez chwilę patrzył z wahaniem na lorda Henryka, po czym wyjąwszy list, podał go swemu panu.

– Jej Wysokość kazała mi czekać na odpowiedź – wyszeptał.

Dorian włożył list do kieszeni.

– Powiedz Jej Wysokości, że idę – powiedział chłodno.

Człowiek odwrócił się i poszedł szybko w kierunku domu.

– Jak chętnie kobiety popełniają rzeczy niebezpieczne! – roześmiał się lord Henryk. – To jedna z właściwości, którą najbardziej u nich podziwiam. Kobieta flirtuje z każdym mężczyzną, dopóki przyglądają się inni.

– Jak chętnie mówisz niebezpieczne rzeczy, Henryku! W tym wypadku mylisz się zupełnie. Bardzo lubię księżnę, ale jej nie kocham.

– A księżna kocha cię bardzo, choć cię nie lubi, jesteście więc doskonale dobrani.

– Opowiadasz plotki, Henryku, a plotki są zawsze bezpodstawne.

– Podstawą każdej plotki jest niemoralna pewność – powiedział lord Henryk, zapalając papierosa.

– Cały świat poświęciłbyś, Henryku, dla powiedzenia dowcipu.

– Świat dobrowolnie garnie się do ołtarza – brzmiała odpowiedź.

– Chciałbym móc kochać – zawołał Dorian Gray z głęboką przesadą w głosie. – Zdaje mi się jednak, że straciłem namiętność i wyzbyłem się pragnień. Jestem zbyt skupiony na sobie. Moja własna osobowość stała mi się brzemieniem. Chciałbym uciec, odejść, zapomnieć. Głupio było z mej strony, że w ogóle tu przybyłem. Wydaje mi się, że powinienem zadepeszować do Harveya, aby przygotowano mój jacht. Tylko na jachcie będę bezpieczny.

– Bezpieczny od czego, Dorianie? Coś cię niepokoi. Dlaczego mi nie powiesz? Wiesz, że mogę ci pomóc.

– Nie mogę ci powiedzieć, Henryku – odparł smutnie. – Sam zresztą sądzę, że to tylko przywidzenie. Ten nieszczęśliwy wypadek wytrącił mnie z równowagi. Mam straszne przeczucie, że i mnie się zdarzy coś podobnego.

– Co za niedorzeczność!

– Wiem o tym, ale nie mogę pozbyć się tego uczucia. Ach, oto księżna. Wygląda pani jak Artemida202 w stroju spacerowym. Jesteśmy już, księżno, z powrotem.

– Wiem o wszystkim, panie Gray – odparła. – Biedny Geoffrey nie może przyjść do siebie. A podobno pan go prosił, żeby nie strzelał do zająca. Jakie to dziwne!

– Tak, to było bardzo dziwne. Sam nie wiem, czemu to powiedziałem. Sądzę, że tak sobie. Wyglądał jak najpiękniejsze ze zwierzątek. Przykro mi, że powiedziano pani o tym człowieku. To okropna rzecz.

– To nudna rzecz – przerwał lord Henryk. – Pozbawiona wszelkiej wartości psychologicznej. Gdyby Geoffrey zrobił był to rozmyślnie, jakże byłby zajmujący! Bardzo bym pragnął znać kogoś, kto naprawdę popełnił morderstwo.

– Jakie to okropne, co ty mówisz, Henryku! – zawołała księżna. – Nieprawdaż, panie Gray? Henryku, pan Gray jest znowu słaby. Mdleje.

Dorian opanował się z wysiłkiem i uśmiechnął się.

– To nic, księżno – wyszeptał – mam strasznie wyczerpane nerwy. Nic więcej. Zdaje się, że dziś rano za dużo chodziłem. Nie słyszałem, co mówił Henryk. Czy to było coś złego? Powtórzy mi to pani kiedyś. Muszę pójść się położyć. Pani mi wybaczy, prawda?

Stanęli u wielkich schodów, wiodących z cieplarni na taras. Skoro za Dorianem zamknęły się oszklone drzwi, lord Henryk odwrócił się i spojrzał na księżnę swymi sennymi oczami.

– Czy bardzo jesteś w nim zakochana? – zapytał.

Nie odpowiadała przez pewien czas, zapatrzona w krajobraz.

– Sama chciałabym to wiedzieć – powiedziała w końcu.

Potrząsnął głową.

– Świadomość jest zgubna. Tylko niepewność ma urok. Mgła czyni rzeczy czarownymi.

– Można w niej zgubić drogę.

– Wszystkie drogi, droga Gladys, prowadzą do tego samego celu.

– A jest nim?

– Rozczarowanie.

– To był mój debiut życiowy – westchnęła.

– Przyszedł, aby cię ukoronować.

– Znużyły mnie liście poziomek203.

– Dobrze ci z nimi.

– Tylko na zewnątrz.

– Żal by ci ich było – rzekł lord Henryk.

– Nie uronię też ani listeczka.

– Monmouth ma uszy.

– Starość ma tępy słuch.

– Czy nigdy nie był zazdrosny?

– Chciałabym, żeby był.

Rozglądał się, jakby czegoś szukał.

– Czego szukasz? – zapytała.

– Rękojeści twej szpady – odparł. – Straciłaś ją.

Zaśmiała się.

– Wciąż mam jeszcze maskę.

– Potęguje czar twych oczu – brzmiała odpowiedź.

Zaśmiała się znowu. Zęby jej wyglądały jak białe ziarna w szkarłatnym owocu.

W swym pokoju na piętrze Dorian Gray leżał na sofie, każdym włóknem jego ciała wstrząsała trwoga. Życie zaciążyło mu nagle okropnym brzemieniem. Straszna śmierć nieszczęsnego naganiacza, zabitego w gęstwinie niczym dzikie zwierzę, wydawała mu się zwiastować jego własną śmierć. Omal nie zemdlał, gdy lord Henryk powiedział swój przypadkowy cyniczny dowcip.

O godzinie piątej zadzwonił na służącego i polecił mu spakować rzeczy na nocny ekspres do miasta i zamówić powóz na wpół do dziewiątej. Postanowił nie spać już ani jednej nocy w Selby Royal. To miejsce było złowrogie. Śmierć kroczyła tu w świetle słonecznym. Trawa leśna była zbryzgana krwią.

Napisał kartkę do lorda Henryka, zawiadamiając go, że jedzie do miasta poradzić się swego lekarza, i prosząc, aby podejmował gości pod jego nieobecność. Gdy wkładał ją do koperty, zapukano do drzwi i wszedł lokaj, oznajmiając, że leśniczy chce się z nim zobaczyć. Zmarszczył brwi i zagryzł wargi.

– Przyślij go tu – mruknął po chwili wahania.

Gdy wszedł, Dorian wyjął z szuflady książeczkę czekową i położył przed sobą.

– Przypuszczam, Thorntonie, że przychodzicie w sprawie tego nieszczęsnego porannego wypadku? – powiedział, biorąc za pióro.

– Tak, jaśnie panie – odrzekł leśniczy.

– Czy ten biedak był żonaty? Czy miał rodzinę na utrzymaniu? – zapytał Dorian z wyrazem znużenia. – Jeżeli tak, to nie chcę, aby pozostawali w nędzy i poślę im każdą kwotę, jaką uznacie za potrzebną.

– Nie wiemy, jaśnie panie, kto to jest. Dlatego ośmieliłem się przyjść.

– Nie wiecie, kto to jest? – obojętnie mówił Dorian. – Co to ma znaczyć? Więc to nikt ze służby?

– Nie, jaśnie panie. Nigdy przedtem go nie widziałem. Wygląda na marynarza.

Pióro wypadło z ręki Doriana Graya i miał uczucie, jak gdyby serce nagle przestało mu bić.

– Marynarz? – wykrzyknął. – Mówicie, że marynarz?

– Tak, jaśnie panie. Wygląda, jak gdyby był kimś w rodzaju marynarza: oba ramiona ma wytatuowane i tego rodzaju rzeczy.

– Czy coś przy nim znaleziono? – powiedział Dorian, nachylając się i patrząc w leśniczego rozszerzonymi źrenicami. – Coś, co by wskazywało jego nazwisko?

– Trochę pieniędzy, jaśnie panie, niewiele, i rewolwer. Nigdzie żadnego nazwiska. Wygląda przyzwoicie, jaśnie panie, ale nieokrzesanie. Przypuszczamy, że był to zwykły marynarz.

Dorian zerwał się na równe nogi. Błysnęła mu straszna nadzieja. Uczepił się jej jak szalony.

– Gdzie jest trup? – wykrzyknął. – Prędko! Muszę go zaraz zobaczyć.

– Złożyliśmy go, jaśnie panie, w pustej stajni na folwarku Home. Nikt nie chce trzymać trupa u siebie w domu. Mówią, że przyniósłby nieszczęście.

– Na folwarku Home! Jedziemy tam zaraz i pokażecie mi go. Powiedzcie stajennemu, aby osiodłał mi konia. Nie. Nie trzeba. Pójdę do stajni sam. Będzie prędzej.

W niespełna kwadrans później Dorian Gray pędził galopem długą aleją tak szybko, jak tylko mógł. Drzewa zdawały się go mijać w upiornym korowodzie, a niesamowite cienie przebiegały mu drogę. Przy białym słupku bramy klacz skoczyła w bok i omal go nie zrzuciła. Ciął ją szpicrutą po szyi. Jak strzała pomknęła w ciemną dal. Kamienie rozpryskiwały się spod podków.

Wreszcie wpadł na folwark Home. W podwórzu stało dwóch ludzi. Zeskoczył z konia i jednemu z nich oddał cugle. W najdalszej stajni świeciło światło. Coś zdawało mu się mówić, że tam leży trup, pobiegł ku drzwiom i chwycił za klamkę.

Zawahał się przez chwilę, czując, że stoi przed odkryciem, od którego zależy spokój lub niepokój jego życia. Po czym pchnął drzwi i wszedł.

Na stosie worków w najdalszym kącie leżał trup mężczyzny ubranego w grubą koszulę i niebieskie spodnie. Twarz była osłonięta poplamioną chustką. Obok niego migotała łojówka204, zatknięta w butelkę.

Dorian Gray wzdrygnął się. Poczuł, iż nie byłby w stanie własną ręką odsłonić chustki, i zawołał jednego ze służby folwarcznej.

– Zdejmijcie to z twarzy. Chcę zobaczyć – powiedział, opierając się o odrzwia.

Gdy fornal spełnił rozkaz, postąpił naprzód. Z ust jego wyrwał się okrzyk radości. Zastrzelonym w gęstwinie człowiekiem był Jakub Vane.

Przez kilka minut patrzył na trupa. Gdy wracał do domu, oczy miał pełne łez, gdyż wiedział, że jest bezpieczny.

195Robinsoniana – uprawna odmiana zawilca gajowego o lawendowoniebieskich, od spodu kremowoszarych kwiatach. [przypis edytorski]
196Tartuffe – główny bohater komedii Świętoszek Moliera. [przypis edytorski]
197Wielkie rzeczy (…) były nam narzucone – parafraza zdania z Szekspira, Wieczór Trzech Króli, akt III, scena 4. [przypis edytorski]
198Jestem po stronie Trojan. Walczyli za kobietę – podczas opisywanej w Iliadzie wojny trojańskiej. Helena, piękna żona króla Sparty Menelaosa, uciekła z księciem trojańskim Parysem do Troi, zaś Trojanie nie chcieli jej wydać Grekom przybyłym na wezwanie jej męża i jego brata. [przypis edytorski]
199zachować możność odwrotu (…) Na wzór Partów – mieszkańcy staroż. państwa Partów (ok. 238 p.n.e.–226 n.e.), położonego w większości na terenie dzisiejszego Iranu, uwikłanego w liczne wojny z Rzymem; znani byli z używania taktyki polegającej na okrążaniu przeciwnika przez atakujących konnych łuczników oraz pozorowanej lub prawdziwej ucieczki połączonej z ciągłym ostrzałem z łuków. [przypis edytorski]
200amerykanka a. amerykan – odkryty, dwukołowy powóz. [przypis edytorski]
201słuchy – uszy zająca a. królika. [przypis edytorski]
202Artemida (mit. gr.) – dziewicza bogini-łuczniczka, opiekunka zwierzyny łownej, bliźniacza siostra Apollina. [przypis edytorski]
203Znużyły mnie liście poziomek – tj. wysoka pozycja społeczna: liście poziomek występowały jako dekoracja diademów książęcych. [przypis edytorski]
204łojówka – świeca z łoju. [przypis edytorski]