Za darmo

Niewolnica, Wojowniczka, Królowa

Tekst
Z serii: O Koronie I Chwale #1
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ROZDZIAŁ SZESNASTY



Thanos wpadł jak burza do sali tronowej, ściskając w dłoni zwój podpisany przez króla – skandaliczny dokument, w którym zapisany był rozkaz egzekucji Ceres. Serce tłukło mu się o żebra, gdy szedł, dudniąc nogami po marmurowej posadzce. Wściekłość krążyła w każdej cząstce jego ciała.



Thanos zawsze uważał, że ta sala była wielka ponad wszelką miarę, łukowate stropy niedorzecznie wysokie, a odległość od masywnych drzwi z brązu do dwu tronów po przeciwnej stronie pomieszczenia – marnowaniem przestrzeni. To miejsce było skalane. To w sali tronowej ustanawiano wszystkie prawa i Thanos uważał, że to właśnie tutaj początek swój bierze nierówność.



Doradcy i dostojnicy królewscy siedzieli pomiędzy czerwonymi marmurowymi filarami na kunsztownie rzeźbionych drewnianych siedziskach po obu stronach sali. Odziani we wspaniałe szaty, obracali złote sygnety na palcach i obnosili z dumą barwne szarfy, które stanowiły o ich pozycji.



Promienie słoneczne przedzierały się przez witrażowe okna, oślepiając Thanosa co kilka kroków, lecz to nie powstrzymało go przed posyłaniem nienawistnego spojrzenia królowi, siedzącemu na swym złotym tronie po przeciwnej stronie sali. Niebawem Thanos zatrzymał się przed stopniami prowadzącymi do obu tronów. Cisnął rozkaz wykonania egzekucji pod stopy króla i królowej, którzy mówili akurat z ministrem handlu.



- Żądam, byście natychmiast cofnęli ten rozkaz! – powiedział Thanos.



Król podniósł na niego zmęczone oczy.



- Poczekaj na swą kolej, bratanku.



- Nie ma na to czasu. Ceres zostanie stracona nazajutrz! – odparł.



Król odetchnął ciężko i odesłał ministra. Gdy ten odszedł, król spojrzał na Thanosa.



- Ceres, mój orężnik, jak pragnę przypomnieć, została wtrącona do lochu przez Luciousa, a teraz skazujecie ją na śmierć? – powiedział Thanos.



- Owszem, podniosła rękę na możnowładcę, co – wedle prawa – karane jest publiczną egzekucją – odrzekł król.



- Czy wiedzieliście, że to Lucious uderzył ją pierwszy? I to przez to, że zwyciężyła go w walce na miecze, której sam zażądał?



- Jakim cudem wieśniaczka potrafi władać mieczem? – zapytała królowa. – To niezgodne z prawami naszych ziem.



Król skinął głową, a doradcy mruknęli z aprobatą.



- Jej ojciec był miecznikiem w pałacu – odpowiedział Thanos.



- Skoro pokazał jej, jak dzierżyć miecz, oboje powinni zostać natychmiast straceni – rzekła królowa.



- Czy miecznik może być dobry w swym fachu, jeśli nie potrafi władać mieczem? – upierał się Thanos. – Nie broni się kobietom być miecznikami.



- Nie chodzi o bycie miecznikiem czy o władanie mieczem, Thanosie. Chodzi o to, że wieśniaczka uderzyła możnowładcę na pałacowych ziemiach – powiedział monarcha.



Królowa położyła dłoń na ręce króla.



- Gdybym nie wiedziała, że Thanos jest obiecany Stephanii, pomyślałabym, że zainteresował się tą dziewczyną – rzekła.



- Interesuje mnie jedynie dlatego, że nigdy nie miałem lepszego orężnika – skłamał Thanos.



- Stephanie rzekła, że widziała cię na terenach ćwiczebnych z… jak na imię tej dziewce służebnej? – zapytała.



- Ceres – odparł Thanos.



- Właśnie, Ceres. Stephania rzekła, że zaoferowałeś jej swe ramię.



- Dziewczyna nie ma gdzie zamieszkać, zaproponowałem więc, by udała się do południowej letniej chaty – powiedział Thanos.



- A któż cię do tego uprawnił? – zapytała monarchini.



- Równie dobrze jak ja wiecie, że chata należała do mych rodziców i że nikt w niej nie mieszkał, odkąd odeszli – rzekł.



- Stephania to bystra młoda dama o wysokiej pozycji, uczciwa, i mówi, że nie ufa tej nieznajomej. Czy Ceres przedstawiła jakieś upoważnienia? Jakieś dokumenty? Równie dobrze może być zabójczynią pracującą dla rebelii – powiedziała królowa, niepokojąc się.



- Moja droga, nie dajmy się ponieść imaginacji. Naprawdę sądzisz, że rebelianci przysłaliby do pałacu zabójcę-kobietę? – powiedział król.



- Być może nie – odparła królowa. – A być może tak, sądząc, że jakiś naiwny młody książę, jak Thanos, zapała uczuciem do płomiennej wojowniczki, która sprzymierza się z nim przeciw jego rodowi.



- To bez znaczenia. Wyrok na dziewkę został wydany i by bronić honoru Luciousa, zostanie wykonany – rzekł król.



- Nie dbaliście o niego, gdy posłaliście go na Jatki! – powiedział Thanos.



Król przesunął się szybkim ruchem na skraj tronu i wskazał palcem na Thanosa. Oczy pociemniały mu z gniewu.



- Chłopcze, żyjesz w naszym pałacu dzięki łasce i hojności królowej i mojej. Naprawdę pragniesz kolejny raz się nam sprzeciwić? – zapytał.



Thanos wskazał palcem na chorągiew Imperium zawieszoną na prawo od króla.



- Wolność i sprawiedliwość dla każdego! – zagrzmiał, a jego głos poniósł się echem po sali. – Obowiązkiem przywódców królestwa jest ochrona wolności ludu i sprawiedliwe rządy. To nie jest sprawiedliwość.



- Dosyć tych bzdur – powiedział król. – Moja decyzja jest ostateczna i choćbyś błagał i toczył dysputy bez końca, to się nie zmieni.



- Musicie zatem wtrącić do lochu i skazać na śmierć także Luciousa za uczynek, którego się dopuścił – odrzekł Thanos.



- Choć ani przez ułamek sekundy nie żałowałbym Luciousa, postąpię według praw tych ziem – rzekł król. – A jeśli w jakikolwiek sposób sprzeciwisz się mej decyzji, zostaniesz wydalony z dworu. A teraz odejdź, bym mógł powrócić do spraw większej wagi.



Rozwścieczony Thanos obrócił się na pięcie i wypadł z sali tronowej. Serce dudniło mu tak, że słyszał jego bicie.



Wyszedł z powrotem na arenę ćwiczebną i podniósł długi miecz. Bił w kukłę długo i mocno, a gdy nie pozostało po niej nic poza drewnianym słupem, na którym była zatknięta, zaczął uderzać i w niego.



Zamarł w miejscu z mieczem w dłoniach i dyszał ciężko przez długą chwilę, po czym cisnął bronią w pałacowy ogród, tak daleko, jak tylko potrafił.



Jakim cudem król mógł twierdzić, że służy sprawiedliwości?, pomyślał. Sprawiedliwość nastałaby, gdyby wszyscy mieli równe prawa, przywileje i kary, a tak wcale nie było, z czego Thanos doskonale zdawał sobie sprawę.



Wszedł do altany i osunął się na ławę, przyciskając dłonie do skroni.



Ceres – cóż takiego w niej jest? Dlaczego potrzebował jej tak, jak potrzebował powietrza? Wdarła się do jego życia jak podmuch świeżego powietrza ze swymi zielonymi oczyma, w których skrzył się zachwyt, bladoróżowymi wargami, wypowiadającymi słowa, których, jak wiedział, nigdy nie będzie miał dość, cichą siłą w swym gibkim, delikatnym ciele. Nie była podobna do dziewcząt we dworze, które szczebiotały o nieważnych sprawach i obmawiały innych, by postawić się w lepszym świetle. W Ceres kryło się coś więcej, każda cząstka jej istoty była szczera, nie znalazłby w niej ani krztyny pretensjonalności. Nadto zdawała się wiedzieć, czego potrzebował, nim on sam to wiedział – czyżby miała szósty zmysł?



Thanos wstał i zaczął przechadzać się po altanie, to w jedną, to w drugą stronę, głowiąc się, co zrobić.



Gdy stali przy Stade, oczekując na rozpoczęcie Jatek, zapytał ją, czy może zawierzyć jej swe życie. Odrzekła, że tak. I choć głos jej zadrżał, Thanos wiedział, że Ceres poświęciłaby siebie, by go uratować, gdyby zaszła taka potrzeba.



Jeśli ją ocali, zostanie wyrzucony ze dworu. Jeśli pozostawi ją na pastwę losu, nie będzie w stanie żyć z tą świadomością.



Thanos wyprężył się jak struna i wziął głęboki oddech.



Wiedział, jak musi postąpić.





ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY



Choć ciążyły jej powieki, a ręce i nogi słabły ze zmęczenia, Ceres nie zmrużyła oka przez całą noc. Przez nieduże, zakratowane okienko widziała, że nieboskłon rozwidnia się z wolna. Jakże pragnęła, by tak nie było! Wraz z rankiem nadejdą jej ostatnie chwile i wiedziała, że zginie, nim przejdzie godzina.



- Lękasz się? – zapytał Apollo, którego głowa spoczywała na jej kolanach. Ceres przeczesywała dłonią jego jasne włosy.



Spojrzała na niego i przez myśl przeszło jej, by skłamać. Lecz nie potrafiła.



- Tak. A ty? – powiedziała.



Apollo skinął głową ze łzami w oczach.



Czuła, jak chłopiec trzęsie się pod jej dłonią, a może to ona sama tak drżała?



Brzemienna kobieta posłała Ceres zaniepokojone spojrzenie, gdy z korytarza dobiegł ich cichy odgłos kroków. Daleki odgłos przybierał coraz bardziej na sile, aż Ceres nie słyszała nic poza równym marszem mężczyzn i nim się spostrzegła strażnik stanął przed drzwiami celi i je otwierał.



- Apollo, Trinity, Ceres i Ichabod, pójdziecie ze mną – rzekł. Za jego plecami czekało kilku żołnierzy imperialnych.



Rękoma, które niemal odmówiły jej posłuszeństwa, Ceres pomogła Apollowi się podnieść. Gdy wstał, Ceres spostrzegła, że chłopiec sięga jej jedynie do pasa. Pomyślała, jak wielka to szkoda, iż nigdy nie stanie się mężczyzną.



Gdy go puściła, nogi się pod nim ugięły i runął na podłogę.



- Daruj – powiedział chłopiec, patrząc na nią smutno.



Powstrzymując łzy, Ceres kucnęła przy chłopcu i posłała strażnikowi paskudne spojrzenie, po czym pomogła Apollowi podnieść się. Ostrożnie, by nie naruszyć ran na jego plecach, podtrzymywała go i pomogła wyjść w ciemnawy, oświetlony jedynie blaskiem pochodni korytarz. Dwoje pozostałych więźniów szło za nimi.



Strażnik szarpnął Apolla na przód orszaku i dwu żołnierzy podtrzymywało go z obu stron, by nie osunął się na ziemię. Ceres, próbując uspokoić rozdygotane nogi, szła za nim, za nią Trinity, a na końcu starzec Ichabod. Zabrzęczały łańcuchy i żołnierze skuli nogi i ręce skazańcom. Każdego z nich pilnowało teraz dwu żołnierzy, po jednym z każdej strony. Trinity kołysała się w przód i w tył, obejmując rękoma brzuch, a po chwili Ceres usłyszała, że zaczyna śpiewać dawną kołysankę – tę, którą Ceres zwykła śpiewać Sartesowi, gdy nie mógł usnąć.

 



Ceres nie potrafiła dłużej powstrzymywać łez. Na myśl o braciach i Rexusie serce pękło jej na dwoje. Nigdy już ich nie ujrzy, nigdy nie pożartuje z nimi, nie podzieli się chlebem, nie powalczy z nimi. Były to dni pełne szczęścia, wspomniała sobie, choć zbrukane okrucieństwem jej matki. Kochała jednak swych braci i zastanawiała się, czy naprawdę o tym wiedzą.



Ceres szła korytarzem. Nogi miała ciężkie jak ołów i powłóczyła nimi, wlekąc łańcuch po podłodze. Szła, przysłuchując się pięknej pieśni brzemiennej kobiety. Wychodząc po schodach z lochu Ceres spostrzegła, że na zewnątrz nie rozwidniło się jeszcze zupełnie i w górze błyszczy kilka gwiazd, nie chcących oddać swego miejsca na przedświtowym nieboskłonie. Na dziedzińcu stał odkryty, zaprzężony w konie wóz i Ceres wepchnięto do niego, podobnie jak pozostałych więźniów. Żołnierze zamierzyli się biczami tak, że aż się skuliła i zapałała do Imperium nienawiścią jeszcze większą.



Apollo nie był w stanie wdrapać się na wóz o własnych siłach, jeden z żołnierzy imperialnych podniósł go więc i rzucił tak, że chłopiec walnął o jego ściankę. Z jego ust wyrwał się jęk, a głowa opadła mu w tył z trzaskiem.



- Jak możecie być tak okrutni? – wrzasnęła Ceres do żołnierza, po czym przeniosła swą uwagę na Apolla.



Przysunęła się bliżej chłopca, bezradnie przypatrując się nienaturalnemu wykrzywieniu jego szyi i niezwykle ostrożnie położyła jego broczącą krwią głowę na swych kolanach.



- Apollo? – wychrypiała. Ogarnął ją strach, gdy poczuła, jak bezwładne nagle stało się jego ciało.



- Nic nie widzę… – wyszeptał chłopiec schrypłym głosem, a jego oczy zaszkliły się od łez. – Nie… Nie czuję nóg.



Ceres nachyliła się nad nim i złożyła pocałunek na jego czole. Widziała, że oddycha z trudem i pragnęła mu pomóc. Mogła jednak jedynie ująć jego niewielkie, zimne dłonie w swoje.



- Jestem przy tobie – powiedziała Ceres. Słowa niemal ugrzęzły jej w gardle, a łzy potoczyły się na jego brudną, rozdartą tunikę.



- Przyrzeknij, że nie puścisz mej dłoni… do chwili, gdy… umrę – wymamrotał Apollo.



Ceres, nie będąc w stanie wyrzec ani słowa, skinęła jedynie głową i ścisnęła jego dłoń w swojej, delikatnie odgarniając jego jasne włosy ze spoconego czoła.



Chłopiec zamrugał szybko powiekami, nim opuścił je na dobre i Ceres spostrzegła, że jego pierś przestała się unosić i opadać, a twarz oblekła się w pośmiertną maskę.



Załkała i uniosła jego dłoń do swych ust, po czym położyła ją ostrożnie na jego piersi. Teraz przynajmniej, pomyślała, nie czekało go już ścięcie. Był wolny.



Wóz toczył się przez ciżbę, a Ceres nie potrafiła oderwać oczu od biednego chłopca, od jego małych ust, rzęs, piegów na nosie. Pragnęła, by wiedział, że wciąż myśli o nim i że nie pozostawi go samego na wozie na pastwę imperialnych żołnierzy, którzy odebrali mu wolność i życie. Być może ona sama trochę go potrzebowała, by przypomniał jej, że na świecie żyją nie tylko okrutni ludzie i że niewinność i dobroć piękniejsze są od jakiejkolwiek formy władzy.



Ciżba rzucała w stronę toczącego się wozu nienawistne słowa i gniewne spojrzenia, lecz Ceres nie spuszczała oczu ze spokoju, który malował się na twarzy Apolla. Nawet gdy pomidor uderzył w jej policzek, nie odwróciła spojrzenia.



Zatrzymali się przed drewnianym szafotem i więźniom nakazano opuścić wóz. Ceres jednak przywarła kurczowo do Apolla, nie chcąc go opuścić.



Żołnierz imperialny – ten, który rzucił chłopca na wóz – złapał go teraz za nogi i wyszarpnął z ramion Ceres i z wozu.



- Morderca! – wykrzyknęła co sił w płucach Ceres. Z jej oczu lały się łzy.



Żołnierz rzucił Apolla na stóg siana, po czym ruszył w stronę Ceres, ona jednak odsunęła się w kąt, nie chcąc zejść z wozu.



Ruszył za nią żołnierz, który przed chwilą położył swe paskudne łapska na Apolla. Ceres nie zamierzała pozwolić, by zabicie tak niewinnego chłopca uszło mu na sucho. Widząc, że pozostali żołnierze są zajęci prowadzeniem pozostałych skazańców po schodach na szafot, dostrzegła szansę, by go pomścić. Być może zginie przez tę próbę – lecz i tak szła na ścięcie.



Gdy żołnierz nachylił się, by ściągnąć ją z wozu, Ceres zarzuciła łańcuch, którym skrępowane były jej dłonie, wokoło jego szyi i zacisnęła z całej siły.



Żołnierz upadł na plecy i charcząc młócił rękoma i nogami, a brudne paluchy próbował wetknąć za łańcuch. Poczerwieniał na twarzy.



Ceres jednak nie zamierzała puścić oprawcy. Zacisnęła łańcuch mocniej, aż twarz mężczyzny spurpurowiała.



Ostatkiem sił, próbując ocalić swe życie, żołnierz wyciągnął ręce w stronę szyi Ceres. Odepchnęła je łokciami i w chwili, gdy usłyszała, jak żołnierze imperialni pędzą ku wozowi, ciało mężczyzny stało się bezwładne.



Nawet gdy wiedziała już, że jest martwy, napinała łańcuch tak długo, jak tylko mogła, aż dwu żołnierzy ściągnęło ją z wozu i pchnęło ku podstawie schodów prowadzących na szafot.



Jeden z nich dobył sztyletu i przycisnął kraniec jego ostrza do pleców Ceres, rozcinając odrobinę jej skórę. Dała krok w górę. I kolejny.



Plątały jej się nogi, gdy pokonywała jeden stopień za drugim. Ryki ciżby docierały do niej jak gdyby z oddali. Stanęła na górze, a wtedy zdjęto jej kajdany.



Serce tłukło jej się w piersi, co czuła jak przez mgłę, w gardle jej zaschło, a oczy zaszły łzami. Czy ciżba zamilkła?, pomyślała, nie potrafiąc tego orzec przez trwogę.



Żołnierz złączył jej ręce za plecami i związał. Ceres nie opierała się. Wiedziała, że nie ma w tym najmniejszego sensu. Mogła pozwolić, by zabrała ją śmierć.



Żołnierz pchnął ją w stronę mężczyzny w białej pelerynie z kapturem, trzymającego w dłoni topór. Był to jej oprawca.



Rozkazano jej klęknąć przed pniakiem, lecz gdy nie zareagowała od razu, żołnierz pchnął ja na kolana i głowa opadła jej w przód. Podniosła głowę i zamglonymi oczyma spojrzała w ciżbę. Drżała na całym ciele i czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.



- Czy chcesz coś powiedzieć? – zapytał kat.



Ceres nie poruszyła się, próbują pojąć, że to w istocie już koniec. Czy jej życie się kończyło? Nie. To niemożliwe. Przeszło tak szybko i nagle dobiegało końca.



- No, chcesz coś powiedzieć, dziewko? – naciskał kat.



Ceres chciała coś rzec, lecz słowa nie układały się w jej głowie w zdania.



Ciżba ucichła i wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Kat przewiązał jej oczy opaską.



Klęcząc, wyciągnęła przed siebie dłonie, rękoma szukając pniaka, czując pod palcami jego gładką powierzchnię i pogodzona z myślą, że zginie, nachyliła się i oparła policzek o jego skraj.



Ojciec, pomyślała. Sartes. Nesos.



Rexus.



Wtem, ku jej niedowierzaniu, przed oczyma wyobraźni stanął jej Thanos i wreszcie pojęła, że – choć kochała Rexusa – zaczynała pałać uczuciem także do Thanosa.



W chwili, gdy to zrozumiała, znienawidziła się za to. Uradowało ją, że nigdy się o tym nie dowie.



Przełknęła łzy, wypuściła powietrze, a ciżba zamilkła. Ceres czekała, aż nadejdzie kres jej życia.





ROZDZIAŁ OSIEMNASTY



Leżącego na dachu Rexusa przepełniała wściekłość, gdy patrzył na tysiące uwięzionych na Placu Czarnoskalnym mieszkańców. Wokoło nich stali imperialni żołnierze, którzy otoczyli plac, by zapobiec ucieczkom. Przed nim na podwyższeniu stał generał Draco i odczytywał królewskie obwieszczenie, a każde z jego słów jedynie rozniecało większy płomień gniewu w sercu Rexusa. Gotowali się, by pojmać kolejnych pierworodnych synów, najlepszych mężów, jakimi dysponował lud. Zacisnął pięść na mieczu, gotując się do bitwy.



Widząc jednakże tak wielu żołnierzy, Rexus zaczął wątpić w swą decyzję, by poprowadzić rewolucjonistów ku kolejnej bitwie, do której nie byli do końca przygotowani. Owszem, siły rebeliantów powiększyły się, lecz i tak liczyły ledwie ponad tysiąc mężów. Dziś zwyciężą jedynie jeśli zebrani na placu mieszkańcy przyłączą się do nich i przypuszczą atak na wroga.



Ale czy to uczynią?



Skończywszy odczytywać obwieszczenie, generał Draco podniósł wzrok znad zwoju i jego wąskie jak szparki oczy przebiegły po ciżbie.



- Nim zbierzemy waszych pierworodnych synów – wysłuchajcie ostrzeżenia. Uczynki rebeliantów nie ujdą im na sucho! – wrzasnął.



Skinął głową ku swemu porucznikowi, a ten otwarł jeden z wozów z niewolnikami, stojący za podwyższeniem. Rexus zmrużył oczy, zastanawiając się, kto też może być w środku.



Z zaskoczeniem ujrzał, że z wozu wychodzą pojmani rewolucjoniści. Żołnierze imperialni popychali ich ku podwyższeniu, okładając pałkami. Rexus poczuł, jak gdyby ktoś ugodził go prosto w serce. Jedna z dwunastu grup, które posłał z misją, została pochwycona.



Żołnierze zakuli więźniów w kajdany i zakneblowali ich. Gniew Rexusa przybrał jeszcze na sile, gdy spostrzegł, że wciągają na podwyższenie wierzgającą i krzyczącą Ankę i ją także przykuwają do pala. Na jej odzieniu zakrzepła krew, a twarz pokryta była sińcami.



Rexus zmrużył oczy. Widok Anki – przyjaciółki Ceres – na podwyższeniu sprawił, że zawrzała w nim krew.



- Zaprowadźcie nas do kryjówki rebeliantów, a daruję życie tym ludziom! – krzyknął generał Draco do ciżby. Jego głos przetoczył się przez plac. – Milczcie, a gdy poddam torturom i ukatrupię już tych zdrajców, rozkażę pojmać dwadzieścioro spośród was, a potem jeszcze dwadzieścioro, i dwadzieścioro więcej, aż ktoś przemówi!



Paniczny gwar przetoczył się przez ciżbę, a strwożone matki przygarnęły do siebie swe dzieci. Na placu nadal panowała jednak cisza. Nikt nie zamierzał nic wyjawić.



Generał Draco skinął głową i dwudziestu żołnierzy Imperium wmaszerowało na podwyższenie z płonącymi pochodniami w dłoniach i stanęło obok więźniów. Gdy generał ponownie skinął głową, mężczyźni przyłożyli ogień do twarzy rewolucjonistów. Każde z nich wrzeszczało z bólu, a ich krzyki wrzynały się Rexusowi w uszy.



Ciżba sprzeciwiła się temu krzykiem, lecz stojący pośród nich żołnierze imperialni zmusili ich do milczenia pałkami, włóczniami i biczami.



Rozwścieczony do granic możliwości Rexus nie mógł już dłużej zwlekać. Czy byli gotowi, czy nie – nastał czas, by uderzyć.



Rexus zeskoczył z dachu i dosiadł swego rumaka, po czym popędził co koń wyskoczy do miejsca, w którym nakazał czekać swemu oddziałowi.



- Atakujemy teraz! – krzyknął.



Jego ludzie chwycili za swój oręż i zebrali się prędko. Oblicza ich pociemniały z gniewu.



Rexus zeskoczył ze swego konia i wyczuł za pazuchą nieduże zwierciadełko, takie samo, jakie otrzymali przywódcy pozostałych grup. Obrócił je w słońcu, odbijając jego promienie. Na ten znak mieli przypuścić szarżę.



Jedno po drugim zwierciadełka zaczęły migotać zza budynków. Rexus naliczył ich dziesięć. Jedenastu – wliczając jego – grupom udało się tu dotrzeć, oznaczało to, że tylko jednej się nie powiodło.



Rexus obejrzał się na swą grupę i skinął głową. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe.



- W imię wolności! – krzyknął, dobywając miecza z pochwy i wybiegając na plac. Rewolucjoniści deptali mu po piętach. Choć drżały mu ręce i zaschło w gardle, nie zawahał się ani przez chwilę. Pozostałe grupy rewolucjonistów wyłaniały się znienacka z ciemności i zza budynków, a ich ryki poniosły się przez plac.



Rexus wyciął sobie drogę przez ścianę imperialnych żołnierzy, a potem ciął jeszcze trzech na samym placu. Gdy tylko mógł, zerkał na podwyższenie. Wiedział, że musi dostać się tam, nim będzie za późno, nim stracą życie.



- Walczcie z nami i odbierzcie swą wolność! – zakrzyknął do cywili, przedzierając się przez ciżbę.



Zauważył, że ludzie wokoło niego zaczynają z wolna walczyć z wrogiem gołymi rękoma.



Nastał chaos.



Żołnierze imperialni zaczęli atakować cywili, zarzynając każdego w swym najbliższym otoczeniu. Rexus zdwoił swe wysiłki, przedzierając się przez plac i siekąc przeciwników. Jego ludzie napierali na plac ze wszystkich stron, a gdy Rexus podniósł wzrok, spostrzegł, że generał Draco wyprowadzany jest przez żołnierzy pod osłoną tarcz. Rexus wyciągnął strzałę z kołczanu, namierzył w niewielką szczelinę pomiędzy tarczami i wypuścił ją.



Po chwili generał Draco krzyknął i upadł na podwyższenie ze strzałą w ramieniu.

 



Osłaniający go żołnierze zwrócili się ku Rexusowi.



- Pojmać go! – krzyknął jeden z żołnierzy.



Rexus był jednak tak wprawnym łucznikiem, że zdejmował ich jednego za drugim i ani jeden nie zdołał do niego dotrzeć. Rzucił się ku palom i z pomocą innych rebeliantów uwolnił więźniów z kajdan, nim było za późno.



A gdzie jest Anka?, zastanawiał się, rozglądając wokoło.



Nie było czasu na poszukiwania. Rexus stanął na skraju podwyższenia i naciągnąwszy cięciwę łuku uśmiercił tylu imperialnych żołnierzy, na ilu starczyło mu strzał.



Wreszcie ściana żołnierzy otaczających plac pękła od północy. Kobiety i dzieci przepędzono w przyległe zaułki, a na placu pozostali jedynie mężczyźni toczący bój ze swymi prześladowcami pośród szczęku mieczy i jęków. Ofiary padały po obu stronach, piętrząc się na spływających krwią ulicach.



Rexus zeskoczył z podwyższenia i, zarzynając jednego żołnierza za drugim, pogrążył się w pełni w bitwie, która – jak wiedział – zdecyduje o dalszym losie rebelii.



Serce pękało mu trochę mocniej za każdym razem, gdy widział, że życie traci jeden z jego ludzi lub cywil. Wpadł w wir bitewny tak wielki, że sądził, iż nie dosięgnie go żaden imperialny miecz.



Wtem jednak dwu żołnierzy przyskoczyło do niego naraz. Jeden ugodził go w bok, a drugi zamierzył się na niego młotem.



Cios w głowę był nagły i ogłuszył go, a cios miecza w ramię wywołał ostry ból, przez który z jego ust wyrwał się wrzask i Rexus osunął się na ziemię.



Przez chwilę nic nie widział. Wymachując mieczem przed sobą i próbując się bronić, poczuł kolejne dźgnięcie i ostry ból w nodze.



Usiłował skupić spojrzenie, lecz wszystko wokoło rozmazywało się.



Ktoś krzyknął nagle i Rexus zwinął się na ziemi. Wokoło rozbrzmiewały echem odgłosy bitwy.



To chwila, pomyślał, w której zginę.



I wiedział, że Ceres nigdy nie dowie się, jak bardzo mu na niej zależy.



Żaden miecz nie przeszył jednak jego piersi. Żadna włócznia nie utkwiła w jego brzuchu. Miast tego słyszał jedynie jęki mężczyzn i szczęk mieczy.



Gdy zdołał wreszcie skupić wzrok, Rexus ujrzał Nesosa, zamierzającego się na dwu żołnierzy Imperium. W jednej dłoni dzierżył miecz, a w drugiej włócznię.



Rexus podniósł się z wolna. Rana na ramieniu szczypała, od ciosu w głowę wciąż wszystko wirowało mu przed oczyma, a rana na nodze paliła niemiłosiernie. Przewrócił się raz, lecz zaraz znów powstał.



Nesos zatopił włócznię w szyi jednego z żołnierzy, a Rexus – czując, że powracają mu siły – pchnął swą włócznię głęboko pod pachą przeciwnika.



Przez plac poniósł się ryk rogu, a żołnierze imperialni podnieśli głowy i zaczęli zbiegać w przyległe uliczki. Tłumy cywili ruszyły za nimi i uśmiercały ich.



Rewolucjoniści zawiwatowali, a pośród nich Nesos. Rexus nie mógł jednak unieść ręki i zesłabł nagle w kolanach.



Nesos podbiegł do niego i złapał g