Za darmo

Don Kichot z La Manchy

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział XV

W którym opisany jest dalszy ciąg panowania wielkiego Sancho Pansy.

Po rozsądzeniu spraw, zaprowadzono Sanchę do pałacu umeblowanego kosztownie; gdy wszedł do sali jadalnej, odezwała się radosna muzyka połączonych kunsztownie instrumentów – podano mu złotą miednicę; umywszy się z wielką powagą, nasz gubernator zasiadł do stołu, przy którym jedno tylko było nakrycie.

Za krzesłem Sanchy stanął doktór nadworny z fiszbinowym pręcikiem w ręce. Kapelan pobłogosławił stół, zdjęto wierzchni obrus i ukazały się rozmaite najwyborniejsze potrawy z mięsa, jarzyn, ciast i owoców.

Zdziwiony Sancho zapytał, co na tej wyspie do jedzenia używają: języka, czy oczu?

– Wasza dostojność darować raczy – ozwie się człowiek z pręcikiem – jestem doktorem nadwornym waszej wysokości i płatny jestem od rządu za to, abym zdrowia waszego przede wszystkim pilnował i nie dozwolił mu jeść nic takiego, co by przyczyną choroby organizmu stać się mogło. Rozkazałem sprzątnąć owoce dlatego, że mają za wiele wilgoci w sobie i studzą krew. Mięsiwa zaś były nazbyt przesycone korzeniami, więc wzbudzające pragnienie, a kto napojów w znacznej używa ilości, ten niszczy i wysusza wilgoć żywotną swojego organizmu.

– Jednakże mogę zjeść te kuropatwy pieczone? – zapyta Sancho.

– Niepodobna, jaśnie wielmożny panie, tego dozwolić żadnym sposobem nie mogę.

– I dlaczego to? – zapyta Sancho.

– Bo wielki mistrz nasz Hipokrates powiada w swoich aforyzmach. Omnis saturatio mala, perdicum autem pessima, a to znaczy, że każda niestrawność, a mianowicie od kuropatw powstała, najgorsze skutki sprawia.

– Dobrze, mości doktorze – rzecze Sancho – każ więc zdjąć te wszystkie niebezpieczne potrawy, a zostawić takie, które jeść mi wolno i potem nie machaj laseczką i nie przeszkadzaj mi, gdyż głodny jestem niezmiernie, a przecież medycyna na głodową śmierć skazać mnie nie ma zamiaru.

– W rzeczy samej, wasza wysokość ma słuszność – odpowie doktor – niech więc jeszcze i te zające zdejmą ze stołu, pieczeń cielęca mogłaby ujść jeszcze, gdyby inaczej była przyprawiona.

– A ta duża misa – przerwie Sancho – z której tak obficie para wychodzi, jest to zapewne bigos z rozmaitych mięsiw złożony, dlatego sądzę, że wybiorę sobie z nich takie, które dla mego żołądka właściwe będą.

– Niech Bóg uchowa waszą wysokość od skosztowania kiedykolwiek bigosu; jest to potrawa, którą tylko kanonicy, zakonni bracia i chłopi jedzą, lecz oni mają strusie żołądki! Dla gubernatorów trzeba delikatne wybierać potrawy, dlatego sądzę, że na dziś może wasza wysokość zadowoli się tymi dwiema miseczkami delikatnych konfitur ze smażonych pigw, można by do tego kazać zrobić naprędce małą porcję zupy z dyni, która, zwłaszcza osłodzona, jest nader praktycznym pokarmem.

Sancho wysłuchał cierpliwie mowy doktora i oparłszy się o poręcz krzesła, zapytał go z przytłumionym gniewem:

– Mości doktorze, gdzie uczyłeś się swojego kunsztu, jeśli łaska?

– Nazywam się Pedro Rezio de Aguero do usług waszej wysokości. Rodziłem się w Tirteafuera między Caraquel i Almodobar del Campo, doktoryzowany zaś jestem w uniwersytecie w Osuny.

– To dobrze – rzecze Sancho – a więc, panie doktorze Pedro Rezio de Augero, urodzony w Tirteafuera między Caraquel i Almodobar, umykaj mi czym prędzej z oczu, bo inaczej wezmę kawał postronka lub kija i tak ci skórę obłożę, że ci się rodzona babka przyśni i zapowiadam ci, że ciebie i takich wszystkich zbójeckich doktorów na całej wyspie wywieszać rozkażę. Raz jeszcze powtarzam, uciekaj pókiś cały, albo ci tym krzesłem łeb rozbiję, że od razu pójdziesz na tamten świat douczać się głodnej kuracji, tym sposobem wybawię naród od rozbójnika, co kunsztu swego niegodnie używa. A teraz niech mi natychmiast jeść podadzą lub niech odbiorą, do diabła, całe gubernatorstwo; urząd, co chleba nie daje, diabła wart!

Przestraszony doktor słowami i gestem Sanchy już naprawdę zabierał się do ucieczki, gdy wtem dał się słyszeć na dziedzińcu pałacowym odgłos pocztowej trąbki. Był to kurier, przysłany od księcia w interesie stanu. Gubernator wziął spory pakiet, urzędowną opatrzony pieczęcią i podał intendentowi, który przeczytał adres jak następuje: „Don Sanchy Pansa, gubernatorowi wyspy Barataria, do własnych rąk lub jego sekretarza”.

– A gdzież mój sekretarz? – zapyta Sancho.

– Ja jestem, do usług waszej wysokości – odpowie jakiś młodzieniec – umiem czytać i pisać, jestem Biskajczyk181.

– Tęgą masz minę i mógłbyś służyć za sekretarza u samego sułtana nawet – rzecze Sancho. – Otwórz więc paczkę i zobacz, co tam jest.

Nowy sekretarz przeczytał list i oświadczył, że interes wymaga tajemnicy. Sancho rozkazał odejść wszystkim, wyjąwszy intendenta i marszałka dworu, a sekretarz czytał co następuje:

„Otrzymałem doniesienie, panie don Sancho Pansa, że w jednej z tych nocy nieprzyjaciele twojej wyspy i moich państw chcą, zdradą podszedłszy cię, pokonać lub wypędzić. Należy więc mieć się w każdej chwili na baczności. Dowiedziałem się również przez szpiegów, że czterech uzbrojonych ludzi, przebranych w wieśniacze suknie, weszło do do miasta waszego w celu zamordowania pana lub otrucia go. Bystry umysł i trafność sądu, jaki okazałeś w pierwszym dniu rządów swoich, przejął obawą i zawiścią nieprzyjaciół. Radzę ci, panie gubernatorze, baczyć na każdy krok swój i nie jeść żadnych potraw, chyba, przekonawszy się poprzednio, że nie są zatrute.

Bądź zdrów, oczekuję wszystkiego po twojej przezorności, a w razie niebezpieczeństwa z pomocą pośpieszyć nie omieszkam. Dnia 16 sierpnia, o czwartej z rana.

Wasz dobry przyjaciel,

Książę”.

Sancho, nie mniej jak wszyscy słuchacze strwożony, rzecze natychmiast do intendenta:

– Zdaje się, że trzeba doktora Rezio wtrącić do więzienia, boć ten zapewne bardziej niż inni czyhał na moją zgubę, chcąc mnie dziś głodem umorzyć.

– I mnie się zdaje, że należało by strzec się każdego i wszystkiego – rzecze intendent – obiadu zaś tego jeść waszej wysokości nie radzę, bo niektóre potrawy przysłane w podarunku zostały, a wiecie dobrze, że diabeł często pod drzewem siada.

– Dajcie mi tymczasem kawał chleba i sera – rzecze Sancho – niepodobna bowiem, abym głodnym pozostał, a w tak ordynarne pożywienie wrogi wrogowie trucizny nie włożyli. Ty, mości sekretarzu, odpisz jego książęcej mości, że wszystkie jego rozkazy będą wykonane, ucałuj też ode mnie rączki księżnej pani i proś, aby list razem z zawiniątkiem, które zostawiłem, do mojej żony Teresy Pansa posłać raczyła. Nie zapomnij również pokornie pokłonić się ode mnie wielmożnemu Don Kichotowi z Manchy, aby nie wziął mnie za niewdzięcznika; upstrzyj to wszystko razem, okraś pięknie i tak odpraw posłańca. A teraz każcie mi dać jaki bądź posiłek, bo chcąc się do boju przygotować, trzeba przede wszystkim dobrze napełnić żołądek, a skoro nie będę głodnym, drwię sobie ze wszystkiego.

W tej chwili wszedł paź, mówiąc, że jakiś wieśniak w pilnej sprawie prosi jego wysokość o posłuchanie.

– Niech go diabli porwą! – zawoła Sancho – cóż to, czy to jest pora do podobnych spraw? przecież gubernator jest człowiekiem i cały dzień na usługi poddanych nie może być przygotowanym. A może to jeszcze jest jaki szpieg lub jeden z owych przebranych, kto wie!

– Owszem, panie gubernatorze, ten na uczciwego człowieka wygląda – ozwie się paź.

Wpuść go więc i niech prędko rzecz swoją opowie.

Wieśniak wprowadzony zapytał naprzód, kto jest gubernatorem. Ukazano mu Sanchę, siedzącego za stołem. Wtedy wieśniak, rzucając się na kolana, począł opowiadać rozwlekle, że pochodzi ze wsi Miguel-Turra, że ożeniwszy się, miał trzech synów, z których jeden mu umarł, że następnie, pozostawszy wdowcem, pragnął ożenić jednego z synów swoich, który był bakałarzem, z córką bogatego rolnika. Odmalował następnie Sanchy brzydotę i kalectwo narzeczonej swego syna i pomimo wielkiej niecierpliwości gubernatora, któremu srodze głód dokuczał, rozwałkował historię swoją na dwie godziny opowiadania.

Zniecierpliwiony do reszty Sancho, zapytał gniewnie wieśniaka:

– Czegóż chcesz wreszcie ode mnie? przystąp do rzeczy lub idź do diabła.

– Przychodzę prosić waszej wysokości – odpowie chytrze chłop – abyście raczyli napisać list do ojca narzeczonej mego syna, prosząc i wstawiając się, aby córkę swoją oddał w małżeństwo synowi memu, tym więcej, że oboje równy mają majątek.

– Cóż dalej? – zapyta Sancho.

– Także poważyłbym się waszą ekscelencję serdecznie i uniżenie prosić, aby podarował dla mego syna sześćset talarów na pierwsze potrzeby po ożenieniu.

– Ach, ty psie podły! – zawoła rozgniewany Sancho – to więc po to przychodzicie, łajdaki, aby zatrudniać mnie, kiedy głodny jestem.

I porwawszy za krzesło, na którym siedział, zawołał:

– Przysięgam na Boga! rozbójniku, psie chłopie, że jeżeli mi się nie wyniesiesz stąd co tchu, rozbiję ci na miazgę. To ty sześćset talarów chcesz ode mnie? A wieszże ty, że ja pierwszy dzień dopiero jestem gubernatorem! Pieniędzy nie mam, a gdybym miał nawet, to za cóż bym miał dawać tobie, zbójco, albo temu obrzydliwemu fąflowi, co go synem zowiesz? A mnie diabli do tego, że ty jesteś z Miguel-Turra i że twój syn się żeni? Ruszaj sobie do kroćset tysięcy fur beczek, bo mam serdeczną chęć skoczyć ci na brzuch nogami i wydeptać wnętrzności z ciebie.

 

Marszałek dworu dał skrycie znak chłopu, ten oddalił się natychmiast, odegrawszy rolę swoją wyśmienicie.

Sancho nie mógł się długo uspokoić po rozmowie z wieśniakiem. Lecz rzućmy go na chwilę, a wróćmy do Don Kichota, którego zostawiliśmy obłożonego plastrami, w tak smutnym stanie, iż w ciągu dni ośmiu zaledwie wyleczyć się zdołał.

W tym czasie przytrafiła mu się przygoda, którą opowiemy w następnym rozdziale, gdyż Benengeli w tym samym nie chciał jej umieścić.

Rozdział XVI

W którym jest opisane, co przytrafiło się Don Kichotowi z damą Rodrigeuz i inne, również zadziwiające rzeczy.

Sześć już nocy przeleżał smutny nasz rycerz, bolejąc, iż tak srodze ucierpiał w walce, która mu żadnej nie przyniosła chwały. Siódmej nocy, gdy marzył o swoich nieszczęściach i o prześladowaniach od Altisidory doznanych, usłyszał, że drzwi jego sypialni otworzyły się. Natychmiast wyobraził sobie że ta rozromansowana panna przybyła szturm dopuścić do jego skromności i zachwiać wierność zaprzysiężoną Dulcynei z Toboso.

– Nie – zawołał dość głośno – nie! Najpierwsza z piękności ziemi nie zdoła zatrzeć w mym sercu tej, którą tam wyryła tak dzielnie miłość. Bądź spokojna, królowo mojego serca, pani moich myśli. W jakimkolwiek jesteś stanie, czy zamieniona w obrzydliwą dziewkę, uznojona najpodlejszą pracą, czy ukryta przez Merlina lub Montesina przed okiem moim, zaczarowana czy wolna, bądź spokojną! Wierność moja dla ciebie niewzruszoną będzie. Obecni, czy oddaleni, będziemy zawsze z sobą.

Wyrzekłszy te słowa, stanął na łóżku okryty kapą z żółtego atłasu, wdziawszy jedną pończochę, zamiast szlafmycy i tak z twarzą zakrytą plastrami, podobny był do rozbójnika w szpitalu lub do przebranego złodzieja.

W tej pozycji skierował wzrok ku drzwiom, lecz zamiast żałosnej182 Altisidory, spostrzegł szanowną matronę, okrytą długą sfałdowaną zasłoną. Matrona trzymała w jednej ręce lichtarz, drugą zakrywała oczy od blasku światła. Postępowała z wolna i ostrożnie, jak gdyby szła nad brzegiem przepaści.

Don Kichot, przypatrzywszy się jej powolnym ruchom, milczeniu i zakonnym szatom, nabrał przekonania, że jakaś czarownica przybywa doświadczyć na nim swojej potęgi. Dlatego nasz rycerz, zapobiegając wpływowi sił nieczystych, przeżegnał się kilkakrotnie.

Opisana postać postępowała ciągle i zbliżywszy się do łóżka, spostrzegła naszego rycerza w okropnej postaci, żegnającego się ustawicznie.

– Najświętsza Panno! cóż to ja widzę? – krzyknęła.

Świeca wypadła jej z rąk skutkiem przerażenia, a chcąc uciekać, zaplątała się w fałdy zasłony i jak długa padła na ziemię.

Szamotanie się jej i upadek w ciemności, podwoiły przerażenie Don Kichota, który niepewnym i strwożonym głosem wyjąkał:

– Zaklinam cię, maro, lub ktokolwiek jesteś, powiedz mi, czego żądasz ode mnie; jeżeli jesteś pokutującą duszą, uczynię wszystko, co tylko dobry katolik w tym przypadku uczynić może. Jako chrześcijanin i błędny rycerz, znajduję rozkosz w przynoszeniu ulgi cierpiącym nawet męki czyśćcowe.

Biedna dama, słysząc podobne zaklęcia i sądząc zresztą po sobie, zrozumiała przestrach Don Kichota i rzekła cichym, smutnym głosem:

– Panie Don Kichocie, nie jestem widmem, ani duszą czyśćcową. Jestem Rodrigeuz, dama honorowa księżnej i przychodzę prosić cię o pomoc w ciężkim utrapieniu.

– Powiedz mi otwarcie, pani – rzecze Don Kichot – czy nie jesteś przysłana od Altisidory. Jeżeli tak jest, nie trać czasu na próżno. Piękność Dulcynei z Toboso czyni mnie głuchym na wszelkie próby miłości. Jednym słowem, szanowna damo, jeżeli nie jesteś posłanniczką miłości, to zapal świecę i zechciej opowiedzieć mi, w czym ci dopomóc mogę. Znajdziemy może jaki środek.

– Ja, mości rycerzu, miałabym służyć innej za posłanniczkę w miłostkach? Nie jestem, Bogu dzięki, jeszcze ani stara, ani brzydka do tego stopnia, aby pełnić takie obowiązki; chwała Bogu! zdrowa jestem i mam wszystkie zęby, wyjąwszy te, które mi wypadły od fluksji, panującej w tym przeklętym kraju, i żeby nie to, miałabym wszystkie. Lecz zaczekajcie chwilę. Przyniosę światło i opowiem wam swoje nieszczęścia.

To rzekłszy, wyszła, a Don Kichot myśląc o tej przygodzie, wyobrażał sobie tak straszne jej skutki, że nie mógł żadną miarą uspokoić się w trwodze o swoją stałość i sześćdziesięcioletnią cnotę damy Rodrigeuz; kto wie, myślał, czy nieprzyjaciel rodu ludzkiego nie zastawia na mnie sideł i przysyłając tę wdowę, nie chce mnie wepchnąć w przepaść, której dotąd tak pilnie unikałem. Jakiż wstyd byłby dla mnie i jaka boleść dla Dulcynei, gdyby ta staruszka zwyciężyła wierność, której cesarzowe, księżniczki i tyle doskonałych piękności wzruszyć nie zdołały. Nie! nie! W podobnych okolicznościach niebezpiecznie jest dotrzymywać placu, najlepiej jest uciec. Jednakże, być może, krzywdzę panią Rodrigeuz, posądzając ją o tak nieczyste chęci. Nie mam prawa powątpiewać o jej cnocie, ja sam wreszcie dlaczegoż mam się lękać osoby, która wiekiem swoim tylko uszanowanie i niesmak wzbudzić może? Lecz nagle, wyobrażając sobie wielkość niebezpieczeństwa i wstyd zwyciężonego, wyrzekł z przekonaniem, że każda wdowa jest przedsiębiorcza, każda kobieta niebezpieczna, a diabeł najczęściej w białe i piękne rączki rad swój ogon wkłada.

Po tych słowach porwał się z łóżka i szedł zamknąć drzwi, lecz Donna Rodriguez była już na progu i zobaczywszy Don Kichota w opisanym już przez nas kostiumie, cofnęła się o dwa kroki, pytając trwożliwie:

– Czy bezpieczną tu będę, panie Don Kichot? bo widząc pana stojącego w podobnym ubraniu, nie wiem, co mam myśleć o tym.

– Ja także, szanowna damo, toż samo zapytanie zadać ci pragnę, i chciałbym się zapewnić, czy nie użyjesz gwałtu względem mnie.

– Od kogo i względem kogo gwałtu obawiasz się, rycerzu? – rzecze Donna Rodriguez.

– Od ciebie względem siebie i od siebie względem ciebie, pani – odpowie Don Kichot – bo nie jestem przecież z brązu, a pani także nie jesteś z kamienia, a w tak późnej godzinie w pokoju tak odległym i w ubraniu dzikich ludzi, moglibyśmy powtórzyć historię tajemniczej groty, w której zdradziecki Eneasz korzystał z piękności i słabości nieszczęśliwej Dydony. Z tym wszystkim jednak podaj mi rękę, zacna pani, bo niech co chce będzie, ufam wszakże tym znakom honorowym, które wiek na twarzy i włosach waszych wycisnął, a niezachwiana moja wierność dla pięknej Dulcynei z Toboso zabezpiecza mnie również niemało.

To rzekłszy, podał jej rękę, na której pani Rodriguez wdzięcznie i uprzejmie się wsparła.

Cyd Hamed zaklina się na wszystko w tym miejscu, że oddałby z całego serca najpiękniejszą swoją kamizelkę, żeby mógł widzieć nieopisany kontenans183 rycerza, prowadzącego damę Redriguez krokiem pełnym dworskiej galanterii ode drzwi do łóżka.

Don Kichot położył się w łóżko, zakrył twarz, a pani Rodriguez w okularach i ze świecą w ręku usiadła mu w głowach na krześle. Don Kichot pierwszy przerwał milczenie.

– Teraz, szanowna pani, możesz ulżyć swojemu sercu, uwiadamiając mnie o przyczynie zmartwień swoich. Wysłucham cię uważnie, ofiaruję ci wszelką pomoc, jakiej tylko po szlachetnym i litościwym sercu spodziewać się można.

– Zaczynam więc, panie rycerzu – rzecze Donna Rodriguez. – Urodziłam się w Asturii, w Oviedo, pochodzę ze starożytnej rodziny, lecz rodzice moi, straciwszy wielki majątek, zawieźli mnie do Madrytu i nie mogąc zapewnić mi losu, oddali mnie za pannę pokojową pewnej wielkiej damie. Wkrótce potem rodzice moi umarli, a ja zostałam sierotą bez opieki i majątku; w owym czasie jeden z koniuszych dworskich zakochał się we mnie. Był to człowiek niepierwszej już młodości, lecz miał dobrą figurę i piękną prezencję, pochodził bowiem z górali. Pani moja, dowiedziawszy się o naszych miłostkach, znagliła nas do połączenia się węzłem małżeńskim. Odtąd zaczęły się moje nieszczęścia. Wprawdzie urodziła mi się córka, ale mój biedny mąż umarł wkrótce z przestrachu, którego przyczyna zadziwiłaby was samych, zacny rycerzu.

W tym miejscu dobra Rodriguez rozpłakała się serdecznie i rzekła:

– Racz mi przebaczyć, mości rycerzu, ale nie mogę sobie nigdy przypomnieć bez żywej boleści tego nieszczęścia. Miły Boże! dziś jeszcze przypominam sobie, jak dzielnie wyglądał mój mąż, gdy na czarnym mule wiózł swoją panią, bo w owym czasie nie używano, jak dziś, karet, ani powozów, ale damy siadały za siodłem razem z giermkami.

Aby dać dowód jego grzeczności i dobrego wychowania, powiem jeszcze, że razu pewnego wjeżdżając do Madrytu ulicą Santiago, która nadzwyczaj wąska była, spotkał Prewota, otoczonego strażą. Natychmiast mój grzeczny mąż ukłoniwszy się zwrócił muła, chcąc jakoby towarzyszyć Prewotowi; jakoż pomimo oporu tamtego, mimo, że Prewot chciał, zwróciwszy się, odprowadzić panią Casildę (imię pani, którą wiózł mój mąż), małżonek mój, trzymając czapkę w ręku zaczął jechać za Prewotem. Wtedy pani Casilda rozgniewana ukłuła go szpilką od włosów w brzuch tak silnie, że mój biedny małżonek spadł z nią razem na ziemię. To zdarzenie przyniosło wielką sławę memu mężowi, lecz pani Casilda odprawiła go od siebie, i nie wiem, czy to skutkiem rany szpilką w brzuch zadanej, czy może z powodu przestrachu, umarło wkrótce biedne mężysko moje! Cały Madryt żałował go serdecznie. Pozostała mi córka, która z każdym dniem w nowe rozkwitała wdzięki. Na koniec księżna, teraźniejsza pani moja, zaślubiwszy wtedy dopiero swego dzisiejszego małżonka, wzięła mnie do siebie razem z córką i do Aragonu przywiozła. Córka moja stawała się coraz piękniejsza, śpiewała cudnie, nauczyła się czytać i pisać, a czystość jej serca równa była bieżącej wodzie strumienia; o ile mogę zmiarkować, ma ona obecnie szesnaście lat, pięć miesięcy, dni trzy i kilka godzin.

Wkrótce syn bogatego wieśniaka zaczął starać się o moją córkę, lecz gdy rozkochana dziewczyna, upewniona obietnicami jego, przed ślubem jeszcze oddała mu się zupełnie, on niegodny porzucił uwiedzioną i wcale z nią żenić się nie chce. Książę pan wie o tym dobrze, lecz mimo usilnych próśb moich, nie chce rozkazać uwodzicielowi, aby zaślubił swoją ofiarę, a to dlatego, że rolnik ów jest bardzo bogaty i pożycza zwykle pieniędzy księciu. Otóż przybyłam prosić was zacny rycerzu, abyś raczył orężem czy mądrością zmusić uwodziciela do zaślubienia mej córki, która, jak to sam zobaczysz, dziesięć razy piękniejsza jest od wszystkich panien honorowych księżnej. Powiem wam nadto rycerzu, że pozorom ufać nie należy i tak Altisidora, która tak poważnie przedstawia się na pozór, nie jest zbyt świeża, próżności ma bardzo wiele, a co najgorsza, że nie bardzo jest zdrowa, jakoż tak jej gorączkę zawsze z ust czuć, że na dwa kroki nie można rozmawiać z nią bezpiecznie, a i samej księżnie także… ale o tym wolę zamilczeć, bo to i ścianom nie brakuje uszów niekiedy.

– Co masz powiedzieć o księżnie, mościa Rodriguez, zaklinam cię na wszystko, co kochałaś w życiu, powiedz mi – zawoła ciekawie Don Kichot.

– Nie mogę ci nic odmawiać, waleczny rycerzu – odpowie kobiecina – otóż dowiedz się, że piękność i czerstwość księżnej pochodzi stąd, iż ma na obydwóch łydkach apertury, którymi ściekają wszystkie nieczystości i zepsute humory z jej ciała.

– Czy to być może? – zawoła zdziwiony rycerz – księżna tak piękna, ma takie fontanny w sobie, nie wierzyłbym nigdy temu, gdyby mi nawet cały zakon kapucynów przysięgał; lecz gdy tak utrzymujesz, pani Rodriguez, muszę być przekonany, powiem tylko, że ze źródeł, w tak pięknym znajdujących się miejscu, zamiast nieczystości, woniejące rzeczy ściekać muszą.

Jeszcze Don Kichot nie skończył mówić, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem, przerażona Rodriguez upuściła światło na podłogę, a śród ciemności uczuła nagle, że jakieś silne ręce pochwyciwszy ją, zawinęły spódnicę na głowę i niemiłosiernie pantoflami okładać zaczęły.

Don Kichot, mimo całej waleczności, nie odważył się bronić szanownej damy w jej dolegliwości, z obawy, aby rozgniewane nocne widziadła nie jęły się również jego własnej osoby, i niebezzasadna była ta obawa; widma, oporządziwszy Donnę Rodriguez, zbliżyły się do łóżka rycerza i obnażywszy go do połowy, zaczęły bić, kłóć i szczypać tak niemiłosiernie, że biedak jął wreszcie zniecierpliwiony machać pięściami na wszystkie strony. Po półgodzinnej męczarni wszystko ucichło, nocne widziadła zniknęły, Donna Rodriguez w milczeniu, stękając tylko boleśnie, poprawiła spódnicę, założyła na siebie zasłonę i nie przemówiwszy słowa do rycerza, oddaliła się poważnie. Don Kichot zbity, skłuty, zmęczony pozostał sam, pożerany chęcią dowiedzenia się, jaki to czarownik tak nieludzko obszedł się z nim i czcigodną matroną.

 

Nie możemy zaspokoić ciekawości czytelnika w tym względzie, gdyż musimy powracać do Sanchy, jak tego porządek historyczny wymaga.

181Biskajczyk – dziś popr.: Bask; Baskowie zamieszkują kraj nad Zatoką Biskajską, obecnie podzielony między Hiszpanię i Francję. [przypis edytorski]
182żałosny – tu: przepełniony żalem, rozżalony. [przypis edytorski]
183kontenans daw. – pewność siebie, odwaga. [przypis edytorski]