Za darmo

Don Kichot z La Manchy

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział XII

W którym opisuje się sławne zdarzenie o zaczarowanej łódce.

Od dwóch dni już Don Kichot z giermkiem jechali wybrzeżami Ebru. Rycerz z rozkoszą poglądał na przejrzyste wody, zielone krzewy, a okolica ta tak obfita w piękne widoki, przywodziła mu na myśl rozmaite miłosne zdarzenia. Tak zadumani postępując nad brzegiem, spostrzegli małą łódkę, przymocowaną postronkiem do kółka. Statek był bez żagli, wioseł i rudla. Don Kichot, zobaczywszy łódkę, zeskoczył szybko z Rosynanta i zbliżył się do brzegu.

– Raczcie mi powiedzieć, przesławny Rycerzu Lwa, dlaczego tak skwapliwie zsiadacie z konia? – rzecze Sancho, który za przykładem swego pana z osiołka zeskoczył.

Don Kichot rozkazał Sanchy przywiązać do drzewa Rosynanta i osła, a ukazując na łódkę, rzecze:

– Oto jest zaczarowany statek, przysłany tu przez opiekuńczego geniusza jedynie na to, abym wstąpiwszy weń, popłynął czterdzieści trzy mile za Antypody. Tam leży zaczarowany zamek, a w jego podziemiach jęczy uwięziona księżniczka i przyjaciel mój, rycerz błędny. Płyńmy więc uwolnić ich.

– Panie – rzecze Sancho – twoja rzecz rozkazywać, a moja słuchać; lecz jestem przekonany, że łódka ta nie do czarnoksiężników, ale do nadbrzeżnych rybaków należy, gdy jednak pismo powiada: „I uda się sługa za panem swoim i przy stole jego zasiądzie”, pójdę więc gdzie rozkażesz – to rzekłszy, ucałował serdecznie osiołka i wsiadłszy razem z Don Kichotem w łódkę, odciął postronki.

Powoli łódka, lekkim pędzona wiatrem, oddalać się zaczęła od brzegu.

Sancho raz jeszcze zwrócił tęskne wejrzenie na swojego burka i Rosynanta, a uczuwszy, że łódka mocniej zaczęła się kołysać, czy to z żalu, czy ze strachu rzewnie zapłakał.

Don Kichot, uspokoiwszy go, po niejakiej chwili rzekł:

– Jaka szkoda, że nie mamy busoli z sobą lub astrolabu przynajmniej, zmierzylibyśmy wysokość bieguna, a wtedy powiedziałbym ci, Sancho, czy przepłynęliśmy już równik dzielący dwa bieguny.

– A daleko to będzie do tego równika? – zapyta Sancho.

– Podług Ptolomeusza, najlepszego ze wszystkich kosmografów, przeszedłszy linię równikową, przebędziemy przestrzeń połowy globu, który ma dziewięć tysięcy mil obwodu, ale możemy się łatwo przekonać o prawdzie: hiszpańscy żeglarze utrzymują, że z przebyciem linii równikowej z ciał ludzkich schodzi wszelkie plugawstwo, dlatego opatrz się dobrze, Sancho, a do wiemy się, z której strony równika jesteśmy.

– Tra ta ta! tra ta ta! Trzeba mieć większe niż mój osioł uszy, ażeby chcieć się przekonywać o tym. Przecież i tak widzę dobrze, że dopiero kilkadziesiąt kroków odpłynęliśmy od brzegu. Rosynant i osiołek stoją tam, spoglądając ku nam żałośnie.

– Mówiłem ci już nieraz – rzecze Don Kichot – że wszystko to dzieje się za sprawą czarowników, którzy odmienne przedmiotom nadając kształty, usiłują omamić błędnych rycerzy. Powtarzam więc, poszukaj na sobie pilnie, a jeśli znajdziesz jaką nieczystość, z pewnością z tej strony równika płyniemy.

Sancho powoli wsunął rękę w zanadrze, a po chwili, patrząc bystro na Don Kichota, rzekł:

– Zdaje mi się, że jeszcze tysiąc mil od równika jesteśmy.

To mówiąc, strząsnął palcami nad wodą.

Tymczasem łódka, pędzona wiatrem, zbliżała się ku wodnym młynom, które stojąc przy samym brzegu, w silnym były ruchu.

– Otóż jest nareszcie i zamek, z którego mam wyzwolić uwięzionych! – zawoła Don Kichot z zapałem.

– Ależ panie, to są młyny! – odpowie strwożony Sancho.

– Mówię ci, że to jest zamek, któremu moc czarnoksięska kształt młyna nadała.

Nasi awanturnicy, rozmawiając w ten sposób, nie uważali, jak wielkie groziło im niebezpieczeństwo, bo łódka, szybszym już wirem wody pędzona, prosto pod koło młyńskie wpaść mogła.

Spostrzegli to stojący nad brzegiem rybacy i młynarze i krzykiem ostrzegli płynących.

Don Kichot, spokojnie na nich poglądając i dobywszy miecza, rzecze:

– Nędzny motłochu! widma zaklęte, wyzwólcie jęczących w podziemiach tego zamku księżniczkę i rycerza, albo będziecie mieć do czynienia z Don Kichotem z Manchy, inaczej Rycerzem Lwa zwanym.

Zdumieni rybacy, nie wiedzieli co począć mają, lecz Sancho, który dostrzegł wreszcie grożące niebezpieczeństwo, ukląkłszy w łódce, z płaczem prosił o rychły ratunek.

Pospieszono wreszcie na pomoc, lecz w zamieszaniu przewrócono łódkę, która z łoskotem wpadłszy pod koło młyńskie, strzaskała się do szczętu.

Wyciągnięto nad brzeg rycerza i giermka zmoczonych do nitki, rybacy kazali sobie zapłacić za rozbity statek, Don Kichot oddając im pięćdziesiąt realów, wyciągnął ku młynom ręce i zawołał żałośnie:

– Przebacz mi, nieszczęśliwa księżniczko, i ty rycerski bracie, że was wyzwolić nie mogę! Moc czarownika przeszkadza chęciom moim. Innemu widać przeznaczona chwała tej wyprawy.

Sancho, zmartwiony stratą pięćdziesięciu realów, zmokły jak kura, pociągnął Don Kichota za rękę i oddaliwszy się od zdumionych rybaków, znaleźli Rosynanta i osiołka przywiązanych do drzewa. Tu, po serdecznym powitaniu, zadumali się chwilę nad smutną awanturą zaczarowanej łodzi.

Rozdział XIII

W którym się opisuje, co przytrafiło się Don Kichotowi z piękną, polującą księżniczką.

Nasi dwaj bohaterowie puścili się w drogę, smutnymi dręczeni myślami. Don Kichot marzył o miłości, Sancho pocieszał się po nieodżałowanej stracie pięćdziesięciu reali nadzieją, że zostanie kiedyś znakomitym hrabią wielkiego państwa i zaślubi damę honorową, powiernicę księżniczki. Często wszakże nasz biedny giermek będąc świadkiem niedołężnych złudzeń swego rycerskiego pana, tracił dobrą wiarę w jego szumne obietnice i czekał lada sposobności, aby rzucić awanturniczą służbę i pod rodzinną strzechą na łonie żony i dziatek zagrzebać swoją dostojność. Los przecież uparty zrządził inaczej.

Następnego dnia już nad wieczorem, przy końcu wielkiego lasu Don Kichot spostrzegł znaczny orszak myśliwych na koniach, którzy otaczali dokoła prześliczną damę, także wierzchem jadącą.

Dama siedziała na białym rumaku, którego zielony czaprak bogato złotem był zahaftowany, a suknie jej, myśliwskiego kroju, były także zielonego koloru, na ręku trzymała sokoła. Don Kichot, domyśliwszy się natychmiast, że owa piękność była królową zgromadzenia – rzecze do Sanchy:

– Mój synu, ruszaj no, pozdrów ode mnie tę księżniczkę i oświadcz, że Rycerz Lwa całuje ręce jej wielkości i poświęć ramię swoje na jej usługi, tylko pomnij, kochany Sancho, abyś, mówiąc do tak dostojnych uszu, nie mieszał ustawicznie do słów swoich niezliczonej liczby ordynarnych przysłów, które co chwila sypiesz jak z worka.

– O, to potrzebne mi ostrzeżenie! – odpowie junacko Sancho – czyż to po raz pierwszy dziś jestem posyłany do wielkiej damy?

– Oprócz poselstwa, które niosłeś ode mnie pani Dulcynei, nie pełniłeś nigdy tego rodzaju obowiązków – odpowie Don Kichot.

– Tak, to prawda – rzecze Sancho – ale kto chce psa uderzyć, to kij znajdzie, a z pełnej spiżarni i ludzie, i szczury się żywią, to ma znaczyć, że nie potrzebuję żadnych przestróg. Bogu dzięki, człowiek wszystko umie po trosze.

– To dobrze, Sancho – rzecze Don Kichot – ruszaj więc i niech cię Bóg prowadzi.

Sancho uderzył kilka razy burego i pośpieszył najszybszym oślim kłusem.

Stanąwszy wreszcie przed piękną damą, ukląkł na oba kolana i rzekł:

– Wysoka i ostateczna damo! Jeździec, którego widzicie za mną, zwany Rycerzem Lwa, jest moim panem, ja zaś mam zaszczyt być jego giermkiem i zowię się Sancho Pansa; Rycerz Lwa, który przed niedawnym jeszcze czasem Rycerza Posępnego Oblicza nosił miano, przysyła mnie do waszej wielkości, z prośbą o pozwolenie przedstawienia się osobiście na jej wielkim dworze i ofiarowania usług swoich na rozkazy waszej prześliczności.

– W samej rzeczy, przewyborny giermku – odpowie dama – wypełniłeś poselstwo swoje z całą zręcznością i dystynkcją – podnieś się, proszę cię, nie przystoi giermkowi tak sławnego rycerza pozostawać dłużej w tak niewygodnej pozycji. Powstań więc, kochany przyjacielu, i powiedz swojemu panu, że książę i ja poczytamy sobie za zaszczyt i rozkosz najwyższą, jeżeli dzielny Rycerz Posępnego Oblicza pod naszym dachem przepędzi czas jakiś.

Sancho, zachwycony uprzejmością pięknej księżnej, powstał i zabierał się odnieść pomyślną odpowiedź oczekującemu na niego panu, a gdy już miał odjeżdżać, księżna dodała jeszcze:

– Proszę cię, panie, racz mnie oświecić, czy pan twój nie jest tym samym, o którym wspomina historia jako o znakomitym rycerzu, Don Kichocie z Manchy?

– On to jest właśnie, dostojna pani – odpowie Sancho – a giermkiem jego Sancho Pansa, o którym zapewne wspomina także historia, jestem ja, do usług waszej wysokości, jeżeli tylko z niedźwiedzia nie zrobili muchy, to jest chcę powiedzieć, za pozwoleniem waszej wysokości, jeżeli nie chybiono mojego portretu w owej historii.

– Zachwyca mnie to wszystko – rzecze księżna – jedź więc, drogi przyjacielu Panso, i powiedz swojemu panu, że dzień przybycia jego w dom nasz zaliczymy do najszczęśliwszych w życiu.

Z tak pomyślną odpowiedzią uradowany Sancho powrócił do pana i opowiedział wszystko, wychwalając pod niebiosa dobroć i grzeczność księżnej.

Don Kichot ucieszony pierwszym powodzeniem, poprawił się wdzięcznie na siodle, umocnił się w strzemionach, podniósł zalotnie przyłbicę szyszaka i podniecając ostrogą leniwy zapał Rosynanta, pojechał ucałować rękę księżnej, która, po oddaleniu Sanchy, uwiadomiła księcia o tym, co zaszło; zgodzili się więc oboje, znając już przeszłość naszych awanturników, traktować ich we właściwy sposób, zachowując wszystkie zwyczaje błędnego rycerstwa.

Don Kichot przybył z podniesioną przyłbicą i zamierzał zsiąść z konia. Sancho chciał przytrzymać strzemię rycerzowi, lecz zaplątawszy się w postronkach, które mu miejsce strzemienia zastępowały, przechylił się i głową na dół zawisł przy boku osiołka.

 

Nasz bohater, sądząc, że Sancho trzyma jego strzemię, podniósł jego nogę i razem ze słabo umocowanym siodłem upadł pod nogi Rosynanta.

Strzelcy, z rozkazu księcia, przybiegli panu i giermkowi ku pomocy. Don Kichot, zawstydzony, kulejąc troszkę, szedł przyklęknąć na jedno kolano przed dostojną parą, lecz książę nie pozwolił na to, skoczył szybko z konia i uściskawszy Don Kichota, rzecze:

– Smuci mnie to, panie Rycerzu Posępnego Oblicza, że pierwszy krok waszej wielmożności na mojej ziemi, naznaczony został niepowodzeniem, lecz niedbalstwo giermków często sprawia podobne wypadki.

– Szczęście, którego doznaję na twój widok, o wielki książę, tak mnie zachwyca, że i najsroższym okupiłbym je cierpieniem. Mój przeklęty giermek w istocie lepiej włada językiem, miotając różne grubiaństwa, niż powoduje rumakiem, lecz w jakimkolwiek położeniu, stojąc lub leżąc, pieszo lub konno, oddany jestem zupełnie na usługi wasze i dostojnej księżniczki, która w całym świecie godna być królową piękności i wdzięku.

– Ach, na Boga! przestań pochlebiać, rycerzu z Manchy – rzecze książę – wiemy obydwaj dokładnie, że dopóki pani Dulcynea z Toboso żyć będzie, póty niepodobna chwalić wdzięków i piękności innej kobiety.

Sancho Pansa nie czekał odpowiedzi Don Kichota, lecz przerywając mowę księciu, rzecze:

– Niepodobna zaprzeczyć wielkiej piękności Pani Dulcynei z Toboso, lecz nie wszyscy znają drogę do Rzymu. Słyszałem raz dobrego kaznodzieję który utrzymywał, że natura podobna jest do zduna, robiącego garnki z gliny, co ma znaczyć, że jeżeli zdun potrafi jeden garnek piękny zrobić, zdolny jest uczynić sto podobnych równej doskonałości, dlatego też księżna może być równie piękną, jak pani Dulcynea.

Don Kichot zwrócił się do księżnej i rzekł:

– Niech wasza wielkość wierzyć mi raczy, że żaden z błędnych rycerzy nie miał giermka większego gaduły i głupca, jak ten, który w moich pozostaje usługach.

– Nic nie szkodzi – rzecze księżna – to dowodzi tylko, że Sancho Pansa posiada dowcip, który nie jest udziałem pospolitych umysłów. Lecz nie traćmy czasu, jedźmy, a wielki Rycerz Posępnego Oblicza niech raczy zaszczycić nas swoim towarzystwem.

– Mój pan teraz nazywa się Rycerzem Lwa – rzecze Sancho – już zapomnieliśmy dawno o Rycerzu Posępnego Oblicza.

– Niech i tak będzie! – rzecze książę – niech więc Rycerz Lwa raczy towarzyszyć nam do zamku, a przyjmiemy go, jak wszystkich błędnych rycerzy, którzy zaszczycają nas niekiedy swoją obecnością.

Wszyscy dosiedli koni i wyruszono w drogę.

Don Kichot i książę jechali po obu stronach księżnej, która prócz tego rozkazała Sanchy jechać za sobą, bawiąc się niezmiernie naiwną jego rozmową.

Nasz giermek nie dał się prosić wcale i rozgadał się tak pociesznie, że książę i księżna nie mogli dosyć nadziękować się losowi za obdarowanie ich spotkaniem dwóch tak dziwacznych ludzi.

Rozdział XIV

W którym się opisuje mnóstwo wielkich rzeczy.

Niepodobna wyobrazić sobie radości Sanchy; z uprzejmości gospodarstwa wnosił, że w zamku czeka ich sute przyjęcie, a nasz waleczny giermek przepadał za smacznym kęsem. Książę udał się naprzód do zamku i nauczył służących, jak obchodzić się z Don Kichotem powinni. Skoro więc tylko na podwórze wjechali, dwaj lokaje, ubrani w pąsowe kaftany, zdjęli rycerza z konia, mówiąc, aby dopomógł zsiąść księżnej.

Don Kichot z tym zamiarem postąpił ku dostojnej pani; ta oświadczyła, że nie chce obciążać znakomitych ramion tak niegodnym ciężarem; po czym wszyscy wstąpili na schody. Tu duże i młode dziewice okryły Don Kichota bogatym szkarłatnym płaszczem. Wszystkie okna napełniły się tłumem niewiast i mężczyzn, krzyczących z całej siły: „Witaj kwiecie i śmietano błędnego rycerstwa” – i zaczęli skrapiać rycerza wonnymi ziołami.

Teraz dopiero Don Kichot najmocniej uwierzył, że jest prawdziwie błędnym rycerzem, widząc, że obchodzą się z nim tak, jak starożytni książęta z jego kolegami w przeszłości.

Sancho przy boku księżnej wszedł za drugimi do zamku, przypominając sobie, że zostawił burego bez opieki na podwórzu, zbliżył się do jakiejś szacownej matrony z orszaku księżnej i zapytał jej po cichu:

– Pani Gonzales, albo jak cię tam zowią?

– Nazywam się Rodriguez de Grijalba – odpowiedziała – czegóż więc żądasz, mój przyjacielu?

– Ruszaj no, kochanko, do bramy zamkowej – rzecze Sancho – znajdziesz tam mego osiołka, każ go też, z łaski swojej, zaprowadzić do stajni lub zaprowadź sama, bo biedne to zwierzątko jest bojaźliwe i nie lubi samotności.

– Idź gdzie indziej, mój przyjacielu – odpowie dumnie matrona – szukaj sobie dam usługujących osłom, tutejsze bowiem nieprzyzwyczajone są do podobnego obowiązku.

– Och, och! – zawoła Sancho – jaka mi delikatna! – Przecież, jego wielmożność Don Kichot, który zna lepiej historię niż moje pantalony, utrzymuje, że gdy Lancelot powrócił z Anglii, księżniczki usługiwały jemu, a damy dworskie doglądały jego konia. A wiedz o tym, moja kochana pani, że mego osiołka nie zamieniłbym na konia Lancelota.

– Mój przyjacielu – rzecze dama Rodriguez – jeśli jesteś błaznem, schowaj dla drugich swoje żarty może zapłacą ci za nie. Ode mnie nie dostaniesz za to ani jednej figi.

– Gdybym ją przyjął – odpowie Sancho – jestem przekonany, że byłaby doskonale dojrzała, założyłbym się również i o to, że na numer sześćdziesiąty nie przegrałabyś nigdy.

– Patrzcie no! – zawołała rozgniewana matrona – brutal chłop nazywa mnie starą, jak gdybym z lat moich rachunek mu zdawać miała.

Księżna, usłyszawszy kłótnię, zapytała damy Rodriguez, o co idzie.

– A to ten gbur każe mi odprowadzić swego osła do stajni, dowodząc, że niegdyś wielkie damy siodłały konia jakiemuś Lancelotowi, a w dodatku nazywa mnie starą.

– Mylisz się, przyjacielu Sancho – rzecze księżna – pani Rodriguez jest młodziutką osobą, a nosi zasłonę i przepaskę dlatego, że jest wdową i na znak władzy swojej na moim dworze.

– A, niech się z miejsca nie ruszę, jeżelim ją chciał rozgniewać, lecz, będąc serdecznym przyjacielem mego osiołka, z którym chowaliśmy się razem, chciałem go oddać w najlitościwsze ręce.

– Sancho – rzecze Don Kichot, spoglądając nań przez ramię – także to przystoi odzywać się w tym miejscu?

– Ha, panie! – odpowie Sancho – każdy mówi o swoich interesach tam, gdzie się znajduje. Tu przypomniałem sobie mego osiołka, tu o nim mówię, gdybym sobie o tym przypomniał w stajni, to i w stajni załatwiłbym tę sprawę.

– Sancho ma rację – rzecze książę – lecz niech będzie spokojny o swego osła, równie jak o nim, tak i o jego ośle będą mieli staranie160.

Wśród takich śmiesznostek całe towarzystwo przybyło wreszcie do sali zamkowej; sześć młodych dziewic zaczęło rozbrajać Don Kichota, który zostawszy wreszcie tylko w swoich obcisłych spodniach i kaftanie chamois, chudy, wynędzniały, z pokiereszowanym licem, wyglądał najpocieszniej w świecie. Następnie dziewice prosiły rycerza, ażeby pozwolił rozebrać się zupełnie i włożyć na siebie świeżą koszulę. Don Kichot wstydliwie oparł się takiemu żądaniu, prosząc, aby tę czynność jego giermek spełnił. Gdy tedy sami tylko z Sanchem pozostali, jął mu gorzko wyrzucać nasz bohater ową kłótnię z szanowną damą Rodriguez i zakończył długą perorę161 tymi słowy.

– Dowiedz się, przyjacielu Sancho, że ze sług dobrych lub złych biorą ludzie miarę o wartości pana, a gdybyś zdołał przenikliwiej w świat pozierać, dostrzegłbyś snadnie, że całą przewagę wielkich panów nad tłumem stanowi to, że posługują się ludźmi, którzy od nich samych niekiedy więcej mają rozumu. Tu właśnie, na tym dostojnym dworze powinieneś nie psuć dobrej opinii, jaką o mnie powzięto, przez swoje głupstwa; ucz się koniecznie cicho rozmawiać swoim własnym językiem, a ja przez jakieś wielkie czyny i siłę oręża nazbieram tu mnóstwo wawrzynów.

Sancho uradowany, że tak łagodnym napomnieniem odkupił winę swoją, przyrzekł uroczyście, że w przyszłości namówi swoje głupstwo i język, aby w razie nieuchronnym na migi z sobą rozmawiały.

Po ukończonej rozprawie Don Kichot przywdział szkarłatny płaszcz, zawiesił na temblaku swoją szeroką szpadę i nakrywszy głowę kapeluszem z zielonego atłasu, poszedł pompatycznie do salonu, gdzie zastał sześć tych samych dziewic i dwunastu paziów, czekających nań, aby przeprowadzić jego rycerską wysokość do jadalnej sali.

Książę, księżna i kapelan oczekiwali Don Kichota przy nakrytym stole; kapelan był z liczby tych księży, co sami nisko urodzeni, rządzą domami książąt i zamiast podnieść się do ich dystynkcji, poniżają ich do siebie, a niezdolni stworzyć w sercach panów energii ludu, wlewają w ich umysły tylko jego zepsucie.

Po wielu ceremoniach książę, księżna, ksiądz i Don Kichot zbliżyli się do stołu, tu nastąpiła scena galanterii starożytnej, więc spór o pierwsze miejsca, wreszcie cała wyszukana uprzejmość Don Kichota musiała ustąpić niezwalczonemu uporowi księcia i nasz błędny rycerz zajął pierwsze miejsce u książęcego stołu. Ksiądz usiadł naprzeciw, a księstwo umieścili się obok Don Kichota.

Sancho z wielkim zadziwieniem poglądał na całą ceremonię, widząc wreszcie, jak dalece pan jego zaszczyconym został, po chwili rozwagi rzecze:

– Jeżeli dostojni państwo pozwolić raczą, tedy opowiem im zdarzenie, jakie zaszło w naszej wiosce z powodu sporu o pierwsze miejsce.

Don Kichot zatrwożył się niepomału162, słysząc Sanchę rozpoczynającego rozprawę, lękał się, aby wierny giermek zanadto nie rozpuścił języka. Sancho, spostrzegłszy obawę pana, rzecze:

– Nie lękajcie się, dobry panie, nie powiem nic takiego, co by mogło razić uszy ich wysokości, umiem jeszcze na pamięć całą lekcję, którą przed chwilą usłyszałem od pana względem tego, co mam mówić wobec dostojnych osób.

– Nie rozumiem wcale twojej paplaniny, Sancho – rzecze z przytłumionym gniewem Don Kichot – mów co chcesz, nie nudź jednakże długo.

– Otóż mam opowiedzieć waszym wysokościom najczystszą prawdę, w przeciwnym razie jego wielmożność pan mój zaprzeczyć może z łatwością, jako świadomy historii.

– Prosiłbym waszą książęcą mość – rzecze Don Kichot – aby rozkazał wyrzucić za próg tego paplę, gdyż pewny jestem, że usłyszymy tysiąc nieprzyzwoitych wyrazów i niegrzeczności.

– Niepodobna, panie rycerzu – ozwie się księżna – Sancho jest moim ulubieńcem i nie oddalę go stąd za nic w świecie, a w tym, co ma powiedzieć, zdaję się zupełnie na jego delikatność.

– Niech najjaśniejszej pani da Pan Bóg sto lat zdrowia za dobre o mnie słowo – zawoła rozczulony Sancho; – co do mojego opowiadania, oto jest. Pewien bogaty szlachcic z naszych okolic, znakomitego rodu, bo pochodził z Medinów del Campo, ale zapomniałem jeszcze dodać, że ów szlachcic zaślubił pannę Mencia de Quinones, córkę don Alonza de Maranon, kawalera znaku świętego Jakuba, który utopił się w kuźni, tam, gdzie to niby owa wielka kłótnia była, co to się w niej i jego wielmożność Don Kichot znajdował, a tam to właśnie ranionym został Tomasillo, syn marszałka Balbastra. Czy to wszystko nie jest najczystszą prawdą, panie Rycerzu Lwa?

– Zapewne, zapewne – odpowie Don Kichot – tylko staraj się skrócić bajanie, bo jeżeli w ten sposób opowiadać dalej będziesz, niezawodnie dziś nie skończysz powieści.

– Jeżeli mnie kochasz, Sancho – przerwie księżna – nie krępuj się żadnymi okolicznościami, opowiadaj, jak chcesz, a chociażby przez dwa dni całe gotowa jestem słuchać cię najpilniej.

– Otóż tedy – ciągnął dalej Sancho – ten szlachcic zaprosił do siebie pewnego razu jakiegoś wyrobnika, który nie był bogaty, co znaczy wiele, ale był bardzo poczciwy, co także cośkolwiek znaczy. Biedne panisko! miły Boże, umarł wkrótce potem, a powiadano mi, że zasnął jak anioł czysty; mieszkaliśmy blisko siebie, kamieniem dorzucić można było od mojej chaty do jego domu.

 

– Ależ prędzej do rzeczy, mój przyjacielu – przerwie niecierpliwie ksiądz – nie skończysz nigdy, kołując podobnie.

– Wszystko mieć musi swój skutek przy boskiej pomocy – rzecze Sancho – ale ja, jak oto powiadam, nie byłem obecny przykładnej śmierci owego szlachcica, co tak blisko mnie mieszkał, a miał za żonę córkę don Alonza de Maranon, jak to już wspomniałem… byłem wtedy w Tembleque, gdzie nająłem się do żniwa.

– Ależ, mój przyjacielu – przerwie ksiądz – wychodź czym prędzej z Tembleque i nie zabawiaj się opisem pogrzebu szlachcica, jeżeli nie chcesz być jutro na naszym, bo z pewnością zamordujesz nas takim opowiadaniem.

– Stało się więc tedy tak – rzecze dalej Sancho – że gdy ów wyrobnik zaproszony miał siadać do stołu ze szlachcicem, jakbym patrzył na nich w tej chwili, miły Boże! a to już tyle czasu przeszło od owej godziny…

Książę i księżna dusili się ze śmiechu, widząc gniew i niecierpliwość księdza, Don Kichot tłumił wściekłość przez uszanowanie dla gospodyni domu, a Sancho ciągnął dalej:

– Otóż skoro mieli zasiąść, wyrobnik oczekiwał, aby szlachcic zajął przedniejsze miejsce. Szlachcic chciał przeciwnie, aby wyrobnik zasiadł na honorowym miejscu i przyszło wreszcie do takiego między nimi sporu, że szlachcic zniecierpliwiony wziął za kark wyrobnika i sadzając go na starszym miejscu, rzekł: „Siedź tu, mości gburze, ponieważ żądam tego, i wiedz o tym, że gdziekolwiek ja usiądę, tam jest honorowe miejsce”. Oto i cała moja powiastka, a proszę waszych wysokości, czyż nie ozwałem się bardzo stosownie i do rzeczy?

Don Kichot zrozumiał złośliwy cel opowieści, twarz jego, zapalona gniewem, przybrała wszystkie kolory tęczy, księżna powstrzymywała śmiech, nie chcąc przyprowadzić do ostateczności błędnego rycerza, a zmieniając nagle przedmiot rozmowy, zapytała go, jakie i jak dawno miał wieści o nieporównanej Dulcynei, a także ilu olbrzymów i bandytów zwyciężonych posłał jej od ostatniego rozstania.

– Niestety, dostojna pani – rzecze smutnie rycerz – próżno zwyciężam olbrzymów i rozpędzam gromady rozbójników, straszliwy czarownik trzyma w swej mocy piękną Dulcyneę i uczynił z niej za pomocą czarów najbrzydszą i najniezgrabniejszą istotę.

– Ech, nie zdaje mi się – rzecze Sancho – przeciwnie, wydała mi się tak piękna, gdym ją ostatni raz oglądał.

– Jak to, Sancho? widziałeś ją już po oczarowaniu? – spyta książę.

– A naturalnie, ja to odkryłem właśnie i ręczę wielmożnemu państwu, że jest ona tak odurzona czarami, jak kokosz dymem z tabacznych liści.

Ksiądz, słysząc tę dziwną rozmowę o czarach i olbrzymach, domyślać się zaczął, że widzi na własne oczy Don Kichota z Manchy, o którym historię książę czytał bezustannie, pomimo wszelkich ze strony szanownego księdza protestacji. Zwracając się więc do księcia, zapalony gniewem rzecze:

– Wasza wysokość zdasz Panu Bogu większy rachunek, niż ten rycerz mniemany. Nie wiem, który z was dwóch jest więcej szalony: czy Don Kichot, robiący głupstwa, czy wasza wysokość, który je protegować raczy?

Potem, zwracając się do Don Kichota, rzecze:

– A ty, mości wariacie, co powiesz na to? Któż potrafił wbić ci w głowę, że jesteś błędnym rycerzem, że zwyciężasz olbrzymów i rozpędzasz złodziei? Wróć lepiej do domu, zajmij się interesami i rodziną. Na Boga! ciekawy byłbym wiedzieć, kiedyż to egzystowali błędni rycerze i skąd by się dziś wziąć mieli, i w którym to krańcu Hiszpanii znajdują się jeszcze olbrzymi, zbójcy i zaczarowane Dulcynee i cały tłum dziwadeł, którymi jest mózg twój napełniony?

Don Kichot spokojnie słuchał eklezjastycznych wyrzutów, wreszcie widząc, że ksiądz już przestał mówić, bądź to już nie mogąc powściągnąć się dłużej, powstał i wypalił księdzu odpowiedź, która zasługuje, aby ją w osobnym umieścić rozdziale.

160mieć staranie o kimś – dziś: mieć staranie (troszczyć się) o kogoś. [przypis edytorski]
161perora – uroczysta przemowa. [przypis edytorski]
162niepomału – niemało. [przypis edytorski]