Za darmo

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

II

Stał dwór królowej Tatry na wysokiej górze; na górze tak wysokiej, że chmury u stóp jej leżały, jako siwych owiec stada, a szczyt promieniał słońcem na czystym lazurze.

Dwa bory świerków wiodły do wrót zamku; dwie skały, dwa kamienne olbrzymy straż przed wrotami trzymały; dwa gaje kosodrzewiny605 rozścielały kobierce606 mchu na schodach do komnat królowej wiodących, dwa potoki dzień i noc lały po przysionku607 srebro z malachitowych608 dzbanów wyrzeźbionych cudnie; dwa orły latały nad wieżycami zamku, dwa wichry wyły u jego progów jak dwa brytany; dwie gwiazdy sine paliły się w otworach wieżyc: zaranna i wieczorna jutrzenkowa gwiazda609. I przestrach, i zachwyt ogarnął Marysię i duszką jej wstrząsnął, gdy się przed tym dworem znalazła.

Podniosła głowę i szeptała z cicha:

– Jezu! A gdzież to ja zaszła?

A wtem poszedł powietrzem huk jakby stu gromów i rozległ się chór świerkowego boru, który na czarnych harfach pieśń potężną grając, tak śpiewał:

– …Straszna i potężna jest królowa Tatra. Wysoko nad ziemią wzniesiona jej głowa! Korona lodów na skroni, śniegów zasłona spływa po jej szyi, mgły sinej szata postać jej odziewa. Jej oczy posępne i mściwe rzucają błyskawice, jej głos jest hukiem potoków i grzmotów burzy. Jej gniew zapala pioruny i łamie bory, jej łoże, z chmur czarnych usłane, snu nie udziela nikomu, jej stopy gniotą kwiat każdy i każdą trawkę… jej serce kamienne nie wzrusza się nigdy i niczym. Straszna i potężna jest królowa Tatra!

Zadrżała Marysia, chóru tego słuchając, który gdy umilkł, biły echa po przepaściach, jako nawałnica, staczając się coraz niżej i niżej, a grożąc dolinom cichym.

Lecz zaledwie echa te umilkły, ozwał się drugi chór, na lutniach610 srebrnych pieśń swą grając.

Chór ten śpiewał:

– Dobra i litościwa jest królowa Tatra! Ona mgły cienkie przędzie, nagość gór odziewa, wianki z kosodrzewiny wije, na czołach im kładzie. Ona śniegi martwe w jasne potoki zamienia, pola i niziny wodą zdrojową poi, aby wydały plon chleba. Ona orłom siwym uchronę611 w domu swym daje, a pisklęta ich bezpióre w gniazdach wysokich kolebie. Ona w komorach swych chowa kozicę śmigłą i zakrywa ją przed postrzałem łowca612… Ona okiem słodkim w doliny patrzy, kwiat w nich tchnieniem najświeższym od skwarów broni… Ona tka z aksamitnych mchów cudne makaty613 i wyściela nimi przepaście tajemne. Ona wyżywia lud ubogi, co pól i zbóż nie ma, a dziatki z góralskiej chaty uczy patrzeć w błękit, gdzie ma dom swój… Dobra i litościwa jest królowa Tatra!

Umilkł chór, a echa pieśni jego opadały w doliny coraz ciszej, ciszej, jak szmery wód i jak szumy lasów.

Słuchała Marysia i duszka w niej odżyła, a oczy napełniły się wdzięcznymi łzami.

Kiedyć tak dobra ta królowa jest, to i jej, sieroty, nie opuści może…

Podejdzie tedy bliżej, aż tu słyszy, jak jeden z orłów rzecze ludzkim głosem:

– Idź śmiało, sieroto!

Spojrzała Marysia w górę, ku orłu614 owemu i rzecze:

– Jakże pójść mam po tak stromej, po tak kamienistej drodze?

Na to orzeł:

– Nie lękaj się, ja ci pióro ze skrzydła mego zrzucę, to ci lżej będzie.

Zaszumiało pióro orle w powietrzu i u stóp Marysi spadło. Podjęła je sierota, do piersi przyciska, idzie lekko i żwawo, kamyków nie czuje, ziemi ledwie dotyka, w powietrzu prawie płynie.

Przebyła stromą ścieżkę, u wrót zamku staje.

– Jakżeż ja wejdę – mówi – kiedy tam śniegi, lody?

A wtem spojrzy w górę, promień słoneczny mówi ludzkim głosem:

– Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!

I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.

Idzie Marysia, zimna nie czuje, ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tym białym kwieciu, co z jabłoni w maju opada. Tak zaszła do samego przedsionka.

– Jakże ja pójdę dalej – rzecze – kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę!

A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:

– Nie lękaj się, idź śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.

I zaraz się mgiełka zaczęła nisko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej jak po srebrnej kładce. I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.

Struchlało serce w sierocie i już się porywała nazad biec615, nie mogąc znieść tej ogromnej jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł, dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją wciągnął.

Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.

Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w przejasne lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się nie waży ni przemówić słowa, i stoi tak zatrwożona w sierocym ubóstwie swoim.

Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:

– Kto jesteś, dziecko?

Marysia ustka616 otwarła, sili się przemówić, a nie może, tak jej głos w piersiach zamarł z wielkiego podziwu.

Tu więc Podziomek, fajkę za plecy założywszy, dwornie się skłoni królowej i rzecze:

– To jest pastuszka z Głodowej Wólki, Marysia, sierota!

I znów szastnął nogami, kłaniając się z wielkim rozmachem.

Uśmiechnęła się królowa łaskawie na widok Krasnoludka, a potem zwróciła twarz cudną ku Marysi i pyta:

– Czego chcesz, sierotko?

Nie mogła już wytrwać Marysia i wyciągnąwszy wychudzone ręce, zawoła:

 

– Gąsek moich chcę, jasna królowo! Gąsek moich żywych siedmiu, co mi je lis zdusił! I żeby gąsior znów gęgał do dnia, a gąski żeby mu się odzywały i szczypały trawę, i żeby się znów na naszej łączce pasły…

Tu buchnie płaczem i oczy rękami zakryje, sypiąc przez drobne palce łzy bujne, rzęsiste.

Zrobiła się cisza w komnacie, wśród której słychać było żałosne łkanie sieroty. Aż skinie królowa Tatra dobrotliwie i tak przemówi z wolna:

– Wielu tu było i wielu prośby swe niosło. I prosili mnie o złoto, o srebro, o poprawę doli. Lecz taki, który by chciał odejść tym, czym był z początku swego, jako to dziecko chce – nie znalazł się tutaj. Niechaj się więc stanie jak pragniesz!

Podniesie się z tronu królowa Tatra i Marysię do okna pociągnie.

Spojrzy sierota i zaklaśnie w ręce…

– Czy sen to, czy nie sen?

Z dworu królowej Głodową Wólkę widać jak na dłoni. Idą gościńcem pastuszki, z długich biczów rzęsiście klaskają, stada gęsi pędzą; a pod lasem na łączce siedem gąsek trawę skubie, gąsior gęga, siodłata mu się odzywa, a Gasio, psiak wierny, siedzi przy nich, ku lasowi patrzy i skomli z cicha, na panią swoją czeka.

– Jezu!… Jezu!… – zawoła Marysia, nie mogąc więcej słów znaleźć w tej ogromnej radości, jaka jej serce przenika. – Gąski żywe! Żywe moje gąski!

III

Gdy tak sierota przez łzy radośnie wykrzykuje, dotknie jej królowa i rzecze:

– Marysiu!

Ocknęła się dziewczyna, patrzy, co takiego?

Leży na ławie, na pęku siana świeżego, przykrytym jakąś płachetką. Przy ławie stół sosnowy, na nim parę garnków do góry dnem przewróconych, dalej duży komin z ogromnym zapieckiem617; przed kominem leży zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu, postronkiem618 z kulką związany. Nieco dalej cebrzyk619 z wodą i blaszanym półkwartkiem. Przez rozbite okienko zaglądają do izby gałązki bzu, ciemnym liściem odziane. U stóp jej siedzą na zydelku620 dwa chłopaki jasnowłose, w zgrzebnych koszulinach, rozwartych pod szyją. Rumiane promienie zachodzącego słońca przez liście bzu się sypią i na śniadych piersiach obu chłopiąt malują złote krążki.

Marysia gorącość621 wielką czuje, a w głowę coś ją ciśnie. Dotyka rączyną – głowa owiązana szmatką.

Na ten jej ruch oba chłopięta porwały się i do niej przypadły.

– Jakże ci? – woła jeden.

– Chcesz pić? – woła drugi.

Marysia patrzy, ale nie poznaje.

– Co wy za jedni? – pyta.

– My Skrobkowe, on Kuba, a ja Wojtuś – odrzecze starszy.

– A czyja to chata?

– Czyjażby?… Skrobkowa.

– To skądże ja tutaj?

– A tatuś cię przynieśli i już!

– A skądże mię wzięli?

– A toć spod boru! Z miasteczka tatuś wracali i szli do boru, żeby sobie kija nowego wyciąć, bo mu się biczysko złamało. A tu jakiś psiak żółty skomle, za sukmanę tatusia targa, a do krzaków ciągnie.

– Mój Gasio! – zawoła Marysia. – Czy mu się co złego nie stało?

– Ej, jemu ta nic złego – odpowiedział śmiejąc się Kuba – ale ciebie, niebożę, naleźli622 tatuś prawie że bez duszy623, taj przynieśli do chałupy, taj już.

– A moja gospodyni?

– E!… Zarówno tam gospodyni! Lepiej się z nami zostań! My już tatusia prosili, żeby cię do gospodyni nie dawał!

– Tatuś mówią – dodał Kuba – że mało chleba, ale się z tobą i tak podzielim, bo teraz w boru jest co jeść, to nie będzie głodu!

Na to Wojtuś:

– O jej! Co ma być głód! Mało to jagód czerwonych i czarnych, abo i grzybów! Zeszłoroczne orzechy też jeszcze gdzieniegdzie najdzie624.

– Tatuś nawet rzemienia wziął na nas – zawołał ze śmiechem Kuba – tak my się naparli!

– Wybił was? Za co? – spytała Marysia z przestrachem.

– E, wybić, to ta nie bardzo wybił, ino postraszył trochę – rzecze, śmiejąc się, Kubuś. – Ale my het prosili, już i na rzemień nie patrzyli.

– To mnie tatuś zostawił tutaj?…

– Zaraz to nie zostawił tak ze wszystkim! – objaśnił Wojtuś. – Bo, powiada, trzeba się przepytać w Głodowej Wólce, czyja to dziewucha.

– A pytał?

– Pytał! Co by nie miał pytać? Dowiedział się o twojej gospodyni.

– No i cóż?

– A cóż? Lamentowała, że cię wilki porwały, a później znowu lamentowała, że cię nie zeżarły, tylko że tu w chałupie leżysz chora. „Cóż ja – powiada – z chorą gęsiarką pocznę! Już mi się insza dziewucha nagodziła625, to ją trzymać muszę”.

– To są gęsi? – pyta radośnie Marysia, unosząc się na ławie.

– A są! Cztery białe, a trzy siodłate626. A jakże!

– Piękne gęsie! – dodał Kubuś z powagą.

Marysia przymrużyła oczęta, westchnęła, jakby jej kamień z serca spadł.

Coś tam jeszcze chłopcy szczebiotali, ale już tego nie słyszała Marysia, bo ją nagły sen chwycił z tej niemocy.

Kiedy się znowu obudziła, już było szaro.

Słońce zaszło. W izbie nie było nikogo. Przez uchylone drzwi mrugały do Marysi złote gwiazdki, które po szafirowym niebie wędrując, zaglądały po drodze do sierotki, aby się dowiedzieć, czy zdrowa.

Drzwi drgnęły, coś wpadło do izby, potrąciło zydle i rzuciło się na dziewczynkę.

– Gasio! Mój Gasio! – krzyknęła słabym głosem Marysia, tuląc psinę. – Nie zapomniałeś o Marysi sierotce?

I posypały jej się z oczu łzy bujne a słodkie.

A tymczasem Gasio skomlał radośnie, ogonkiem kręcił i lizał jej śniade rączyny.

Ej, Marysiu, sieroto! Niejedna rzecz na świecie tak się składa jak sen dziwny, złoty. I niejedne łzy osusza litościwa ręka w śnie takim!

*

Tymczasem wielki dziw był w Głodowej Wólce, kiedy nowa gęsiarka gąski na łączkę pognała. Przypatrywali się ludzie, głowami kręcili, medytowali i tak, i tak, zgadywali różnie.

– Albo te same gęsie, albo nie te same!… Jakże mówicie, kumo627?

– Jak mam mówić, kiedy mi się w oczach mieni. Może te, a może nie te! Siodłata większa jakby… jakby okazalsza!

– Gdzie ona tam większa! Widzi mi się, że ze wszystkim krótsza.

– Aż dziwno, co o tych gęsiach powiadają ludzie: toś poduszone miały być, a teraz znów chodzą!

– No, no!… Osobliwość!…

I rozchodziły się kumy, kiwając głowami z dziwu.

Ale bardziej niżeli kumy dziwił się lis Sadełko. Chyłkiem, milczkiem skradał się on pod lasem, nachodząc to z lewej, to znów z prawej strony, a przypatrując się spod oka pastuszce i jej małemu stadku.

– Co to jest? – szeptał sam do siebie. – Co się to znaczy? Albom tych gęsi już raz nie podusił?

I na samo wspomnienie oblizywał się szeroko po zbójeckiej gębie.

– Skądże się znów żywe wzięły?

Niespokojny, złym przeczuciem tknięty, pobiegł, słaniając się pod drzewami, na polankę, gdzie je był, podusiwszy, poskładał. Patrzy, bielą się jeszcze w trawie śnieżne puchy, ale samych gąsek już nie ma.

– Okradziony jestem!… Zrabowany jestem!… Zniszczony! – krzyknie wielkim głosem ów niecnota628, jakby najuczciwszy zwierz, któremu krzywdziciel pracę jego odejmie, i nuż się z wielkiego gniewu po ziemi tarzać…

Wtem spostrzegł jakieś niewielkie, żółtawe zwierzątko, w wysokiej trawie na dwóch łapkach stojące, które nastawiwszy duże, okrągławe uszki patrzyło na jego desperację bystrymi, czarnymi oczkami.

Zaraz się tedy porwał w wielkim gniewie, a jako był nie tylko okrutny, ale i przewrotny ów niecnota, zazgrzytał w kielce 629 i wrzaśnie:

– Ty, co się tu gapisz? Co sobie widowisko robisz?… Patrzcie go!… Na łapy się oto wspiął jak na teatrze! Musiałeś ty widzieć, kto mi tu gęsi pobrał, kiedy tak poglądasz? Czekaj, zakarbuję ja to sobie na twojej skórze. Odpowiesz ty mi za to! W złąś godzinę mi tu w oczy wlazł!

Byłby może i wprost do gardła mu skoczył, ale ubogi chomik zaraz po pierwszych słowach Sadełka w trawę na łapy padł i prędko ku norce swojej dreptać począł, ogromnie wystraszony, iż tak słusznego zwierza na siebie uraził.

Nie gonił go Sadełko na razie, bo co tylko630 był gołębia zdusił i czuł się sytym, schrustawszy631 go do ostatniej kostki; pogroził tylko w stronę chwiejącej się za śladami uciekającego chomika trawy.

 

– Czekaj!… Jeszcze my się spotkamy z sobą, jak będę kiedy na czczo!… Jeszcze ja się z tobą porachuję, ty wścibski!…

I poszedł w las, kipiąc złością i parskając srodze.

Sobótka632

I

Sąsiedzi nie poznawali teraz ubogiego Skrobka.

Po owej nocy wiosennej, wskroś której razem z wonią zroszonych traw i kwiatów leciała pieśń wielkiego mistrza Sarabandy, Skrobek powstał z progu swej lepianki jak gdyby innym człowiekiem.

Czy to były czary?

Nie, to nie były czary! Pierwszy raz tylko ów biedak przemógł ospałość swej myśli, swej duszy, pierwszy raz poczuł miłość do opuszczonego przez długie lata kawałka ziemi, do tego zagona633 bezpłodnie leżącego pod niebem, skąd i na niego przecież świeciło Boże słonko i deszcz rzęsny634 rosił.

Pierwszy raz poczuł ogromne natchnienie do pracy, więc i ogromną siłę.

Ta siła tak mu weszła w piersi, w ręce, w ramiona, że ledwo wytrwał w bezczynności do rana, a garść słomy, na której legiwał635, wydała mu się nocy tej jakby mrowiskiem, jakby madejowym łożem636.

– Co zmarnowanego dobra i żywota! Co sił po próżnicy i we mnie i w tej ziemi zmarniałych!

Że też na niego choć przed rokiem, choć przed dwoma nie przyszła taka godzina…

Ot, czekała, czekała go ta ziemia cierpliwa, dobra… Czekała go, w dziki kwiat strojąc się i w dzikie trawy, jak Cyganka, bo jej nie przyodziała praca jego złotą szatą kłosów…

Teraz on ją ustroi… Teraz ją odżywi… Teraz on syn, syn! A ona matka rodzona!…

Piały już kury, kiedy umęczony myślami swymi Skrobek usnął wreszcie. Śniło mu się, że po modrym637 niebie chodzi, miesięcznym sierpem638 gwiazdy kosi i w stogi je wielkie u Bożych stóp składa…

Ot, taki sen złoty…

Ledwo świt, dobył Skrobek pieniędzy z garnka ukrytego w słomie pod strzechą639 i poszedł pług640 kupować i bronę641, do kołodzieja642 Wojcieszka, na drugi koniec wioski. Droga przez wieś pusta jeszcze była i cicha; ale Wojcieszek już okrakiem na stołku przed chatą siedział i śmigłą643 drzewinę strugiem644 na dyszel645 strugał, pogwizdując na szpaka, co go u siebie od wielu lat chował.

Ledwo Skrobek na drodze się pokazał, już ten szpak krzyczeć zaczął:

– Wojcieszku! Wojcieszku! Wojcieszku!

Kiwnął na to stary głową i rzecze:

– Gość idzie.

– Gość! Gość! Gość! – wrzasnął szpak gwiżdżącym dyszkantem646, a w tej chwili przybliżył się Skrobek.

– Pochwalony!

– Na wieki! – odrzekł Wojcieszek, a tuż i szpak za nim.

– Zmyślny ptak! – rzecze Skrobek z dziwem – Musi chyba u organisty w naukach był?

– I… nie! – Wojcieszek na to. – Samem go wyuczył647. Człowiek sierota stary, odumarli bliscy i pokrewni, ust nie ma otworzyć do kogo, to się choć do ptaka, niemego stworzenia, odezwie. A czegóż to chcecie?

– A pługa. Ale to tęgiego pługa!

– No! Cóż tam będziecie orać i komu?

– Sobie! Sobie i dzieciskom na chleb orać będę ów to ziemi szmatek648, co go uroczyskiem649 zwą.

– Ho?… – zadziwił się Wojcieszek – Na tę ziemię toby potrza650 harmaty651, nie pługa. To ziemia zastarzała… zadziczona652… ciężko z nią będzie.

– Ciężko… ciężko… ciężko! – zapiszczał nagle szpak i kaszlać, i dychać zaczął jak zmęczony człowiek, bo i to potrafił.

Skrobkowi mdło653 się jakoś zrobiło pod sercem. Opadała go dawna ospałość, jakby… Ale się wnet z niej otrząsnął i rzecze:

– Pług ma być tęgi, bo ziemia tęga jest i praca tęga, no i robotnik tęgi!…

Rozśmiał się, wyciągnąwszy przed siebie żylaste, w kułak ściśnięte ręce i wesoło spojrzał.

– Ha, no, to się i zrobi! – rzekł Wojcieszek na to.

– Zrobi… zrobi!… – wrzeszczał teraz szpak, bijąc radośnie skrzydłami.

Skrobkowi oczy palić się zaczęły, a czując wielką siłę duszną654, prędko mówił:

– Uczyńcież mi, Wojcieszku, grządziel655 taki, co by jak się na nim zeprę656, kamienie sam odwalał na prawo, na lewo, gdzie tyluśko jaki! Uczyńcież krój657 setny, jak słońce świecący, co by w samo serce ziemi szedł i pod samym sercem miejsce na ziarno czynił! Uczyńcież odkładnicę658 rządną659, co by skiby660 kładła ode wschodu słońca aż na zachód słońca, raz koło razu, równiuśko, drobniuśko, jakby w taniec szedł. Uczyńcież mi i przetyczkę661, i kółko, i rączkę – a rozłożysto, a tęgo, a mocno! A drzewo bierzcie co najsposobniejsze, nie z gąszcza borowego, ale z polanki, co skowronek ośpiewał, co fujarki obgrały, co z polem znające jest… Taki mi uczyńcie pług!

– Pług! Pług! Pług! – krzyczał szpak wniebogłosy, chcąc Skrobka zagłuszyć.

A Wojcieszek uśmiechał się dobrotliwie i siwą głową kiwał.

– Po waszej woli! – rzekł wreszcie, gdy ptak umilkł nieco – Po waszej woli! Umiem ja zrobić pług dla lenia i dla robotnego. Umiem zrobić pług pański i chłopski! Ho! ho! Ja i taki potrafię, co w ziemię jak w masło idzie, choćby tam kamień na kamieniu leżał!

– Róbcież z Bogiem, a w dobrą godzinę! – rzecze na to Skrobek, rozwiązując szmatkę z pieniędzmi. – Daję, co mogę; a przyczyńcież662 i bronę.

– Co nie mam przyczynić! – rozśmiał się Wojcieszek! – Przyczynię taką zębatą, jak wilk! Wyczesze wam ziemię, jak baba konopie: moja w tym sztuka!

– No, to zostańcież z panem Jezusem! – rzecze Skrobek, któremu już się ręce do siekiery i do karczunku663 rwały. Za tydzień wrócę.

– Za tydzień. – odrzekł Wojcieszek – I szczęść Boże w pracy!

– Szczęść!… Szczęść!… Szczęść! – wrzeszczał szpak za wracającym się ku chatynce Skrobkiem, który tak prędko szedł, jakby mu z dziesiątek lat ubyło.

II

Dziwili się teraz ludzie, którym koło uroczyska664 wypadła droga, co za człowiek taki o każdej dnia godzinie pnie siekierą w nim rąbie, chaszcze i kamienie dobywa, na miedzę665 daleko toczy, krzaki tarniny666 kopie, piołuny i dziewanny siecze, ziemię spod dziczek667 wybiera.

Kto szedł, stawał i na robotnika tego patrzał, co tak wielki ogień w oczach miał, taki pot na czole kipiący, jakby z niedźwiedziem za bary szedł – a nie ustawał.

– Sprostowalibyście krzyża – mówili chłopi.

A Skrobek:

– Nie ten się gnie, kogo praca gnie, tylko ten, co go lenistwo i bieda przygina.

Przechodziły dziewczęta, więc patrzą i mówią cienkim, litościwym głosem:

– A toć na was potu jak tej rosy w trawie. Spocznijcież nieco!

A Skrobek:

– Nie będzie ten chleba jadł, kto ziemi nie urosi668 potem.

Idą baby, dziwują się, głowami zawitymi w krasne669 chusty kręcą i mówią:

– Reta! Reta!… A toć się chłopisko na nic zerwie! Ani tego chleba nie poje, co go z tej ziemi zbierze.

A Skrobek:

– Nie pojem ja, to pojedzą insi670! Człeka dziś, jutro, a tej ziemi zawsze!

Ale choć Skrobek tak pracował pilno, nie ruszyłby sam o swej mocy ani jednego z tych wielkich kamieni i pnia ani jednego nie dobyłby na wierzch, gdyby mu nie pomagały drobne Krasnoludki. Nie widział ich chłop, bo takie się przytaić umieją, i nieraz się sam sobie dziwił:

– Hej! Hej! Skąd się ta moc bierze we mnie? – mówił, wywalając pień ogromny, co w ziemi na sążeń671 tkwił. – Czterech chłopów robić by tu co miało!

A nie widział, że tuż przy nim cała gromada Krasnoludków pień co siły pcha, okopuje, obrąbuje, aż wióry lecą! Skrobek raz siekierą z góry, a ci dziesięć razy; aż go i wywalą!

Chwyci się Skrobek kamienia i aż zadumieje672.

„Co u grzecha! – myśli – Kamień taki, że to ha! a letko673 się toczy”.

A nie widzi, że gromada Krasnoludków razem z nim pcha; dźwignie on raz, oni dziesięć razy!

Taką pomoc miał.

Więc się tylko ta robota paliła Skrobkowi w ręku.

A kiedy przyszedł ósmy dzień, nikt by tego uroczyska nie poznał. Spod głazów i korzeni, spod krzów674 i zielska wyjrzała nowa ziemia do rannego słońca. Zaczerniały przed chatynką pnie wielkie, smolne675, na opał zimowy złożone; legły na miedzy wysokie kupy chrustu i tarniny, gdzieniegdzie tylko sterczy po brzegu krzak głogu, żeby granice znaczył, a zresztą pole czyste, równe, górki rozkopane, doły zarzucone, a skowronek polatuje nad tą nowizną i śpiewa tak cudnie, tak rozgłośnie, jakby srebrne gęśliki676 grały na hejnał poranny.

Zapłakał z radości Skrobek, wiodąc pług nowy na zagon677 swój własny, czapkę zdjął, poklęknął678, ucałował ziemię z dzikości dawnej dobytą, grzmotnął się w piersi raz i drugi, a chwyciwszy za grządziel679, zagłębił w rolę krój680 ostry, szeroki, w którym rozbłysło wielkim blaskiem słońce.

– A hej! – krzyknął chłop. – A hej, pole ty moje!

A pod gajem rozległo się szerokie echo:

„A hej! A hej!”

Tam na ostatniej miedzy śpiewał i klaskał w ręce wesoły naród Krasnoludków, patrząc na oracza swego. Sam król Błystek we własnej osobie skinął złotym swoim berłem nad nowym pługiem, a błogosławił mu, aby chleba dobywał z ziemi w radości i w spokoju.

Ale kiedy wieczorem ze swego pólka, świeżą ziemią pachnącego, Skrobek do chaty wracał, mdło681 mu się zrobiło na wspomnienie tego brudu, jaki go tuż za progiem czekał. Tam na roli682 wonnie, czysto, tam nad rolą niebo jak modre683 jezioro, na którym we dnie pławi się słońce, a wieczorem pływa księżyc, srebrnym wiosłem skry krzesze, a z każdej strony gwiazda jasna; a tu w chacie niechlujnej wszystko szare, zakopciałe, pyłem przysute, śmieciem przytrzęsione.

– Już i w boru684 ładniej – myśli Skrobek. – W boru dziki chmiel685 po drzewach się wiesza, a w chacie pajęczyna od kąta do kąta. Na kruku czarne pióra świecą się jak woda, a na mnie i na moich chłopcach koszule ociężały z brudu! Nawet na jaszczurce onej skóra taka czysta, że się w niej słońce przejrzy, a chłopaczyska moje umurzane686 tak, że można by rzepę na nich siać.

Pochylił głowę zasumowany687 Skrobek, westchnął ciężko, do chaty wchodzi.

Lecz cóż to?

Izba jakby nie ta sama. Komin świeżą gliną wylepiony, pajęczyny omiecione, ława, stół, zydle688 pomyte, śmieci jakby nigdy nie bywało, cała chatynka uboga pojaśniała, wypiękniała nagle.

Przetarł chłop oczy, myśli, że ino patrzeć, jak się to wszystko gdzieś podzieje, ale izba stoi, jak stała, a w niej ład aż pachnie.

– Któż to tak tu gospodarował? – spyta Skrobek.

– A to Marysia sierota i my też! – odkrzyknął Kubuś.

Skrobkowi serce zmiękło. Jakby lepsze czasy dla niego nastały. Jakby się dobro jakieś nad nim rozpostarło i przeniknęło przez oczy do duszy. Przytulił troje dzieci do siebie, a gdy ujrzał, że Wojtuś i Kubuś mają włoski poczesane gładko i liczko umyte, łza ojcowska padła na trzy jasne główki, które ucałował kolejno.

A tu jak na toż jaskółka wracała do gniazdka, do swoich maleńkich pisklątek na podwieczerze. Trzy razy zapędzała się i trzy razy wracała, nie mogąc chaty poznać, takie w niej zmiany. Dopieroż obejrzawszy cały ów porządek, nucić i świergotać wesoło zaczęła:

 
Chłop… chłop… chłop!…
Pole swoje kop!
Chatę czysto rządź,
I wesołym bądź!
 

Jak widzicie, nie była to bardzo ładna piosneczka, ale jaskółka, wiejska prostaczka, nie umie uczenie śpiewać. Za to jak wesoło, jak raźno! Aż się ludziom od jej piosenki lżej czyni na duszy.

I Skrobkowi uczyniło się dziwnie lekko, błogo. A iż przy pracy i w porze dnia znojnego689 też był prochem przysuty690, po wiaderko sięgnął, do studni poszedł, ręce i twarz czysto obmył, czuprynę strząsnął i schludziwszy691 odzież, do misy kartofli wesoło z dziećmi siadł za stołem.

I tak już mu to zwyczajem zostało.

Chłopięta Skrobkowe nienawykłe widzieć, aby się ojciec przed wieczerzą mył i żeby tak mile na nich patrzał, razem z jaskółką dziwiły się tej odmianie.

– Musi Wielkanoc będzie! – mówił z głębokim namysłem Wojtuś.

A Kuba:

– Musi, tatuńcio wieprzka kupować będą!

Chodzili teraz obaj z wielką powagą, wystawiwszy naprzód brzuszyny, ręce w tył, głowy zadarte, włosy wodą przymuskane gładko, sami sobie dziwiący się, a z partesa stąpający692 bosymi nożętami, precz693 wyglądając owej Wielkanocy i owego wieprzka.

Dawniej ich Skrobek nierad przy sobie widział i nieraz odpędzał od siebie, żeby na ich głód i na ich nędzę nie patrzeć; teraz w pole ich za sobą wołał, na miedzy siedzieć kazał i słuchając ich dziecięcych głosków694, ocierał pot z czoła i szeptał z uśmiechem;

– Ciężko mnie, ale wam lżej będzie!

605kosodrzewina – gatunek sosny karłowatej, rosnącej na terenach górskich. [przypis edytorski]
606kobierzec – dywan. [przypis edytorski]
607przysionek – rodzaj przedpokoju. [przypis edytorski]
608malachit – minerał o barwie intensywnej zieleni. [przypis edytorski]
609jutrzenkowa gwiazda – jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
610lutnia – instrument strunowy szarpany. [przypis edytorski]
611uchrona – dziś: ochrona, schronienie. [przypis edytorski]
612łowca – dziś popr. forma D.lp: łowcy. [przypis edytorski]
613makata – tkanina ozdobna. [przypis edytorski]
614ku orłu – dziś z C.: ku orłowi. [przypis edytorski]
615nazad biec – biec z powrotem, cofnąć się. [przypis edytorski]
616ustka – dziś: usta, usteczka. [przypis edytorski]
617zapiecek – w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
618postronek – gruby, mocny sznur. [przypis edytorski]
619cebrzyk – ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
620zydel – drewniany stołek. [przypis edytorski]
621gorącość – dziś: gorąco. [przypis edytorski]
622naleźć – dziś: znaleźć. [przypis edytorski]
623bez duszy – tj. nieżywy. [przypis edytorski]
624najdzie – 3 os.lp od: naleźć, dziś: znaleźć. [przypis edytorski]
625nagodzić się – zgodzić się; umówić się co do pracy. [przypis edytorski]
626siodłaty – ptak o upierzeniu niejednolitym, innym na skrzydłach, a innym na grzbiecie. [przypis edytorski]
627kuma (daw.) – przyjaciółka, koleżanka. [przypis edytorski]
628niecnota – o kimś postępującym źle, niegodziwie. [przypis edytorski]
629kielce – toż samo co zęby, kły zwierzęce. [przypis redakcyjny]
630co tylko – dopiero co, niedawno. [przypis edytorski]
631schrustawszy – schrupawszy. [przypis edytorski]
632sobótka – noc świętojańska; słowiańskie święto obchodzone w najkrótszą noc w roku. [przypis edytorski]
633zagon – wąski kawałek ziemi uprawnej. [przypis edytorski]
634rzęsny – dziś: rzęsisty. [przypis edytorski]
635legiwać – kłaść się zwykle; leżeć zazwyczaj. [przypis edytorski]
636madejowe łoże – narzędzie tortur w kształcie łoża a. ławy, z baśni o zbóju Madeju. [przypis edytorski]
637modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
638miesięcznym sierpem – sierpem księżyca; miesiąc (daw.): księżyc. [przypis edytorski]
639strzecha – pokrycie dachu ze słomy albo trzciny. [przypis edytorski]
640pług – narzędzie rolnicze przeznaczone do orki. [przypis edytorski]
641brona – narzędzie do spulchniania i wyrównywania zoranej ziemi. [przypis edytorski]
642kołodziej – człowiek, który zajmuje się wyrobem wozów i potrzebnych do nich części. [przypis edytorski]
643śmigły – smukły. [przypis edytorski]
644strug – stolarskie narzędzie służące do wyrównywania powierzchni drewna. [przypis edytorski]
645dyszel – drąg przymocowany do przedniej części podwozia wozu konnego, umożliwiający kierowanie wozem z zaprzężonymi końmi. [przypis edytorski]
646dyszkant – piskliwy głos. [przypis edytorski]
647samem go wyuczył – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika: sam go nauczyłem. [przypis edytorski]
648szmatek – kawałek. [przypis edytorski]
649uroczysko – trudno dostępny teren w puszczy. [przypis edytorski]
650potrza (gw.) – potrzeba. [przypis edytorski]
651harmata (daw., gw.) – armata. [przypis edytorski]
652zadziczony – dziś: zdziczały. [przypis edytorski]
653mdło – słabo. [przypis edytorski]
654siła duszna – dziś: siła duchowa. [przypis edytorski]
655grządziel – część pługa; do grządzieli, zakończonej zaczepem, przymocowany jest korpus pługa, na niej też znajduje się regulator głębokości i szerokości skiby. [przypis edytorski]
656zeprzeć się – dziś: oprzeć się a. zaprzeć się. [przypis edytorski]
657krój – element pługa, może być w kształcie noża, płozy lub tarczy. [przypis edytorski]
658odkładnica – element pługa służący do odkładania kawałków zoranej gleby. [przypis edytorski]
659rządny (daw.) – wydajny. [przypis edytorski]
660skiba – kawałek gleby podcięty w czasie orki. [przypis edytorski]
661przetyczka – rodzaj zawleczki. [przypis edytorski]
662przyczynić – dodać, dorobić. [przypis edytorski]
663karczunek – karczowanie; usuwanie drzew, krzewów wraz z korzeniami. [przypis edytorski]
664uroczysko – trudno dostępny teren w puszczy. [przypis edytorski]
665miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
666tarnina – krzew ciernisty, rodzaj dzikiej śliwy. [przypis edytorski]
667dziczka – dzikie drzewo owocowe. [przypis edytorski]
668urosić – dziś: zrosić. [przypis edytorski]
669krasny (daw.) – jaskrawoczerwony a. piękny. [przypis edytorski]
670insi – dziś: inni. [przypis edytorski]
671sążeń – daw. miara długości równa długości rozpostartych ramion dorosłego mężczyzny, tj. ok. 2 m. [przypis edytorski]
672zadumieje – dziś: zdumieje. [przypis edytorski]
673letko – dziś: lekko. [przypis edytorski]
674kierz (daw.) – krzak. [przypis edytorski]
675smolny – pełen żywicy. [przypis edytorski]
676gęśliki – zdr. od: gęśle; archaiczny instrument smyczkowy. [przypis edytorski]
677zagon – wąski kawałek ziemi uprawnej. [przypis edytorski]
678poklęknąć – dziś: uklęknąć. [przypis edytorski]
679grządziel – część pługa; do grządzieli, zakończonej zaczepem, przymocowany jest korpus pługa, na niej też znajduje się regulator głębokości i szerokości skiby. [przypis edytorski]
680krój – element pługa, może być w kształcie noża, płozy lub tarczy. [przypis edytorski]
681mdło (daw.) – słabo. [przypis edytorski]
682rola – ziemia uprawna. [przypis edytorski]
683modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
684boru – dziś popr. forma: Ms.lp: borze. [przypis edytorski]
685chmiel – roślina pnąca. [przypis edytorski]
686umurzany – brudny, pobrudzony. [przypis edytorski]
687zasumować się (daw.) – zamyślić się, zasmucić się. [przypis edytorski]
688zydel – drewniany stołek. [przypis edytorski]
689znojny – wypełniony ciężką pracą, wysiłkiem; męczący. [przypis edytorski]
690przysuty – przysypany. [przypis edytorski]
691schludzić – wyczyścić, uporządkować; por. przym. schludny: czysty. [przypis edytorski]
692z partesa stąpać – stąpać wyniośle, uroczyście. [przypis edytorski]
693precz (daw., gw.) – ciągle. [przypis edytorski]
694głosków – dziś: głosików. [przypis edytorski]