I Froim jak zwykle mieszka dobył i siostrze papierek rublowy dał. Ale kiedy go w łokieć całować chciała, za rękę ją wziął i w milczeniu uliczkę przeszedł, w milczeniu Chaję po połowie placyku obwiódł i dopiero kiedy w czwartej miedzy stanęli, rzekł:
– Słuchaj Chaja. My jesteśmy dzieci od naszych rodziców i więcej nas niema. Mnie Bóg zarobku dał, a dzieci nie dał, a tobie Bóg dzieci dał, a zarobku nie dał. To jest źle…
Umilkł i zmarszczył się, jakby udzielając losowi surowej przygany.
Chaja poszlochała z cicha.
– Sz… sz… sz… – syknął Froim. – Ty nie masz płakać teraz, ty masz mnie słuchać teraz.
Chaja natychmiast otarła ręką oczy, serce jej drżeć w piersi zaczęło.
– To jest źle – mówił dalej marszcząc wielkie czoło Froim – Twoje dzieci są głodne i twój mąż jest głodny i ty jesteś głodna.
Chaja zachlipała boleśnie. Istotnie była ciągle zgłodniała; nie pamięta nawet, czy kiedy była syta…
– Sz… sz… – syknął znów przeciągle Froim. – Tobie teraz nie potrzeba płakać, tobie teraz potrzeba mnie słuchać! Twoje dzieci obdarte, twój mąż obdarty i ty sama obdarta.
Chaja załkała głośno. Och, och, jakże dawno nie miała całych trzewików na swoich biednych, obrzmiałych od zmęczenia nogach… Jakże dawno Abramek koszuli na grzbiecie nie ma, a Hudes bez kaftana całą zeszłą zimę przebiedować musiała.
– Sz… sz… sz!… – syknął Froim po raz trzeci. – Twoje dzieci nie mają własnej izby i ty nie masz własnej izby.
Chaja wybuchnęła gwałtownym płaczem, ściskając w ręku papierek rublowy, najwymowniejszy dowód prawdy słów braterskich.
– Sz… sz… sz!… – uciszył ją Froim przeciągłem syknięciem, a kiedy się uspokoiła, tak mówił dalej.
– Ty widziałaś, co ja ciebie oprowadziłem po połowie placyku i po połowie fundamentu, od tych tam dwóch miedzy do tych tu dwóch miedzy. Ten pół domu, co tu stanie na tych pół fundamentu i pół plac, nu, to będzie twój dom i twoich dzieci dom. Ja tak chcę!…
Podniosł dużą, rudą głowę i zlekka wydął wargi i policzki.
Chaja padła na ziemię, jakby nieprzytomna, całując nogi i kolana brata. Łzy leciały, jak grad po jej wychudłej i zczerniałejtwarzy, jęk i śmiech wstrząsał jej piersią, wyschłe ręce ściskały konwulsyjnie wiszące u pustej piersi niemowlę. Była blizką szału. Jej dom! Jej dom! własny dom i męża i dzieci…
Zerwała się i jak obłąkana, do izby swojej biegła, nie widząc po drodze nikogo.
Jej dom! jej dom! jej własny, własny dom!
Froim sapiąc chodził po placyku do późnej nocy.
Szła odtąd fabryka z podwójnym pośpiechem. Rudy krawiec co chwila robotę rzucał i poważny, milczący, szedł na placyk, stawał, gładził brodę i patrzył na swój dom, wyrzynający się smolnym, żółtym zrębem z fundamentów. Z rzemieślnika rósł on tutaj na obywatela miasta.
Ale kiedy od wracającego ze stepowymi wołami Szlejfmana zażądał Porter swego zarobnego grosza, Szlejfman uroczyście wobec rabina zapewnił, że depozytu żadnego nie brał, a handel własnymi pieniędzmi prowadzi.