Za darmo

Strzemieńczyk, tom drugi

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Domyślano się w końcu, że wpływ jakiś działa potajemnie i sprowadza te zwroty w usposobieniach.

Przez cały dzień, król był pod wrażeniem rozmów o wojnie i marzeń o przyszłej olbrzymiej wyprawie, której pożądał.

Z góry układano plany… Wprost uderzyć na Adrianopol i pogan do morza wrzucić, zniszczyć, wytępić. Sile krzyża, potędze męztwa bohaterskiego nic się oprzeć nie mogło… Wyobraźnia przedstawiała już chorągwie z krzyżem powiewające na szczytach wież, nad któremi księżyc się unosił. Władysław widział się pogromcą tej nawały, która zagrażała Europie.

Wszystko znikało z oczów w blasku tych świetnych marzeń, które karmił Cesarini…

Wieczorem rozgrzany powracał jeszcze król do swej sypialni, gdzie mistrza Grzegorza z jego książeczką modlitw znajdował, z twarzą wypogodzoną, spokojną i smutną.

Naówczas wszczynała się zawsze rozmowa o Polsce, o Litwie, o tem wołaniu i wzywaniu, wyciąganiu rąk do króla…

Z Polski tej dochodziły głosy: Myśmy ci pierwsi dali koronę, tyś nam winien opiekę… Opuściłeś nas…

Grzegorz z Sanoka stawał się tłumaczem miłości, tęsknic ludu, jego prośb i przynaglań… Władysław słuchał i w duszy budziło się niezgasłe, ale przyćmione przywiązanie do własnej ziemi. Czuł, że tam powoływał święty obowiązek.

Tu otaczała go wrzawa, sława, pochlebstwa, ale tam ręce wyciągała Polska, matka, brat, Litwa i utrapione prowincye… Książęta mazowieccy, Litwa, Szlązacy, najazdy, zatargi… czekały na króla…

Bystrzej może widział i głębiej Grzegorz z Sanoka, niż wszyscy współcześni… Litwa dążyła do oderwania się z Kaźmirzem, a w Polsce tajemne, skryte knowania przygotowywały powrót Piastów do tronu…

Sam biskup Zbyszek, który napozór Jagiellończykom sprzyjał, nie był wolen od pewnej dla krwi Piastów sympatyi. Później się to objawiło dowodnie, a najdowodniej bije z kart dziejopisa (Długosza), który duchem Oleśnickiego był przejęty, i wszystkie jego przekonania podzielał, czynnościom służył.

Oddalenie Władysława, uczynienie go obcym Polsce w chwili, gdy Piastowie zyskiwali tam zwolenników, potajemnym tym dążnościom sprzyjało… Lecz były one tak skryte jeszcze, osłonione i niewidoczne, że raczej je przeczuwać, niż dojrzeć można było…

Ponawiane przypomnienia obowiązków dla Polski, uczyniły wreszcie na Władysławie wrażenie silne. Otwarcie począł mówić kardynałowi, iż radby pojechać do kraju… Cesarini uląkł się. Groziło to ostygnięciem, któż wie? może zupełną zmianą usposobień.

Huniady na wodza nie starczył.

Europa nie znała go tak dobrze jak króla, opromienionego urokiem bohaterskiej młodości.

Puścić go z rąk, z oczów, znaczyło tyle, co stracić.

Sama zwłoka groźną się zdawała… Turek przerażony mógł ściągnąć z Azyi siły nowe…

W izbach królewskich kardynał dnia jednego spotkał się z unikającym go Grzegorzem z Sanoka i przywitał z tą słodyczą, która zawsze przepowiadała u niego jakąś walkę i potrzebę pozyskania człowieka.

– Wśród tej wrzawy wojennej – odezwał się do niego kardynał z uśmiechem – wy, kochany poeto, musicie się tu nader czuć obarczonym… Cześć Muz potrzebuje spokoju…

– Pożegnałem też te boginie – odparł Grzegorz – i służę Marsowi, razem z przewielebnością waszą.

– Tak, o wszystkiem musimy zapomnieć, pomnąc tylko na tę świętą wojnę – dodał Cesarini.

I chwilkę pomilczawszy rzekł znacząco.

– Król, który dotąd zapałem nam wszystkim dawał przykład, od niejakiego czasu zdaje się tęsknić do Polski. Uważaliście to?

– Tak, i znajduję słusznem a naturalnem – odezwał się Grzegorz. – Dał już dowody, że do ofiar jest gotów, ale jako król polski ma obowiązki, których zaniedbywać nie może. Wiąże go tam przysięga…

– Wyżej wszystkich stoi przysięga na chrzcie krzyżowi pańskiemu – zawołał kardynał gorąco.

– Lecz obie się godzą z sobą – mówił spokojnie mistrz.

Zmarszczony i chmurny Cesarini zdawał się tracić cierpliwość.

– Posądzam was, kochany poeto, że wy to w królu budzicie tę tęsknotę do kraju niewczesną.

– Nie wstydziłbym się tego i przyznał, gdybym to czynił – rzekł Grzegorz – lecz młody król nie potrzebuje, aby mu jego obowiązki przypominano.

Wtem Cesarini za rękę go pochwycił.

– Ojcze kochany – zawołał. – Wszystko na świecie jest względne, obowiązki mają hierarchię i stopnie… Dla najwyższych trzeba podrzędne umieć poświęcić.

Nie wątpię o miłości waszej dla pana, ale służycie mu źle, chcąc go uczynić maleńkim polskim królem, gdy my go pragniemy mieć wielkim bohaterem chrześciaństwa…

Polska się nim pochlubić będzie mogła przed narodami!!

Grzegorz z Sanoka skłonił głowę.

– Pozwolisz mi przewielebność wasza przypomnieć sobie, że już jedna królowa polska, Jadwiga, poświęciła się raz dla kościoła i ochrzciła całą Litwę białą ręką swoją!

– Kościół pewnie jej tej zasługi nie zapomni – odparł lekceważąco kardynał. – Dziś chrześciański świat wyrządza wam tę cześć, że waszego króla wybiera za wodza, a wy…

– A my? – przerwał Grzegorz – skłaniamy głowy! ale wolno nam rzec, że czynim ofiarę…

Ułagodzony znowu przysunął się do mistrza Cesarini i poufale rękę mu kładąc na ramieniu szepnął na ucho.

– Nie psujcie mi króla, proszę, nie ostudzajcie!

Grzegorz milcząco skłonił głowę, a kardynał już spostrzegłszy kogoś potrzebnego sobie, oddalił się, pozdrawiając go miłym uśmiechem.

Tak samo ks. Lasocki zabiegał około starszyzny polskiego rycerstwa, którą wiadomości z kraju niepokoiły…

Wszystko się składało, aby upoić i nie dać ostygnąć.

Wiadomość o zwycięztwach Władysława, o tej pierwszej wyprawie Krzyżowców, zwiększona może oddaleniem, doszła do wszystkich dworów Europy.

Pierwszy uradował się nią papież Eugeniusz IV i natychmiast wyprawił legata do Budy z powinszowaniem i błogosławieństwem. Wiózł on Władysławowi kosztowny obraz w podarunku i miecz poświęcany przeciwko niewiernym.

Na stalowej główni jego stało złoconemi głoskami pod krzyżem:

In hoc signo vinces.

Przyjęcie legata było uroczyste, publiczne, połączone z tą wystawą i przepychem, które Władysława tu ciągle otaczały.

Wszystkie posłuchania na wielkiej sali zamkowej w Budzie odbywały się tak, aby oczy cudzoziemców olśniewały… Rycerstwo występowało w złoconych zbrojach, w szatach od purpury i złotogłowu, w piórach, z tarczami sadzonemi, z pasami błyszczącemi od klejnotów, w łańcuchach ciężkich, w szubach sobolowych. Polskie i węgierskie stroje szły o lepszą. Duchowieństwo też nie ustępowało im w okazałości.

Tak wkrótce potem przyjmowano posła króla Francyi, Anglii, Hiszpanii, Arragonu, ks. Filipa Burgundzkiego, książąt Medyolanu i innych włoskich dzielnic, rzeczpospolitych weneckiej, florenckiej, genueńskiej.

Stroje i języki wszystkiego świata zbiegały się tu u tronu Władysława, a posłowie przywozili listy, głoszące chwałę jego, zagrzewające do boju. Mógł młody zwycięzca czuć się dumnym i zapragnąć pić z tej czary, której kto raz skosztował napoju, wiecznem się pali pragnieniem…

Oprócz pochwał i życzeń, niektórzy posłowie przywozili obietnice pomocy, zaręczenia posiłków… Czcze słowa, które później okazały się zwodniczemi.

Wszystkich panów, przybywających tu, Władysław nietylko z przepychem królewskim przyjmować musiał, ale zwyczajem wieku ich obdarowywać.

Skarb to wycieńczało, lecz zapał, jaki panował na dworze, nie dozwalał ni oszczędzać się, ani rachować. Ojciec święty obiecywał posiłkować złotem, inni monarchowie dawali do zrozumienia, iż się też do obowiązku poczuwali…

Wśród tego rozgorączkowania, kardynał Cesarini wymógł na królu, bo miał nad nim przewagę wielką, że Polakom wzywającym do Polski, odpowiedziano zwłoką, a wielki zjazd zwołano na św. Jerzy do Budy.

Miał on na celu wyprawę nową…

Na ten dzień zawezwano i Giskrę, dowódzcę zaciągów zmarłej królowej i miasta, które trzymały stronę pogrobowca…

Młody pan był zawsze tym samym wspaniałomyślnym, rycerskim mężem wielkiego serca, co przebaczył i oswobodził niegdyś hr. Cilly i Wł. Garę… Bo, gdy na zjeździe przeciwko Giskrze zmówili się węgierscy panowie, aby jego i wspólników buntu, a niepokoju sprawców pochwycić, mimo listów żelaznych i poręczeń, król, dowiedziawszy się o tem, potajemnie Giskrze ułatwił ucieczkę, jemu i towarzyszom ocalając życie.

Mężny na placu boju, burzył się na samą myśl przeniewierstwa…

Zjazd pobór ogólny na wojnę uchwalił, bo skarb był wyczerpany do dna…

IX

W mieszkaniu swem na zamku, bo kardynał jak najmniej się od króla oddalał, siedział za stołem zadumany Cezarini. Wieczór się zbliżał i komnata dosyć ciemna we dnie, cała już była mrokiem posępnym okryta… ale oblicze Włocha gęstsze jeszcze powlekały ciemności. Przy ludziach nigdy na tej twarzy, po której przechodziły błyskami wrażenia przelotne, poznać nie było można, jakie uczucie panowało duszy… Kardynał jak zwierciadło odbijał, co go otaczało; zdawał się odczuwać wszystko, lecz siebie nie zdradzał. Ruchoma ta maska była zagadkową przez to właśnie, iż się zmieniała co chwila. Taką ją czynił temperament włoski. Umiejętność życia okrywała nieprzebitą zasłoną.

Lecz w tej chwili, gdy sam z sobą nie potrzebował się ukrywać ani baczyć na siebie, Cesarini zmarszczoną, posępną, nasrożoną niemal twarzą wypowiadał wielkie cierpienie. Poruszał się machinalnie, bez myśli, jakby nim krew rzucała, powstawał, siadał, podpierał się i ręce to zacierał, to łamał, to tarł niemi twarz i rozrzucał już przerzedzone włosy.

Na drzwi spoglądał niekiedy niecierpliwie, jakby oczekując na kogoś, i znowu wpadał w zadumę, która sprowadzała rozdrażnienie większe jeszcze. Walczył z sobą…

W progu ukazał się dziekan Lasocki, idący cicho, mierzonemi krokami, z również zafrasowanem obliczem…

Dwaj ci ludzie, pod wrażeniem jednych myśli, pod ciężarem wspólnym, niepodobni byli do siebie, jak te dwa plemiona, których krew mieli w sobie.

 

Włoch miał krew zburzoną, Polak z zimną krwią zabierał się do boju… Ale Włocha bój miał ostudzić i uczynić rozważnym, gdy Polak właśnie dopiero na placu mógł się rozgorączkować…

Różnica ta natychmiast na jaw wyjść miała. Na widok dziekana Cesarini obliczu kazał milczeć, a Lasocki mimo woli poddał się przykremu wrażeniu, które z sobą przynosił.

– Tak jest – odezwał się cicho do kardynała. – Niestety! Nie ulega to wątpliwości… Jerzy despota Rascij i Jan Huniady, bez wiedzy króla, podstępnie, tajemnie weszli w układy z Turkami. Owoc tylu usiłowań stracony… zawarli pokój… to jest zmuszą króla do zawarcia go. Warunki są… korzystne… Ustępstwa, jakich się nigdy po Amuracie spodziewać nie było można!

Kardynał ręce załamał.

– Nieszczęście! – zawołał wyrażając się popularnie po włosku (accidente!), co razem jest rodzajem przekleństwa.

Chwilkę milczał.

– Iść przebojem – dodał po cichu – na nic się nie zdało… Walczyć w tej chwili przeciwko pokojowi niepodobna… Gra musi być inną…

Lasocki patrzał i zdawał się czekać na wytłumaczenie, niedobrze rozumiejąc jeszcze.

– Wysadzeni z siodła – dodał Cesarini – musimy iść przy koniu i głaskać go, dopóki się nań wsiąść nie uda…

Spojrzał bystro na Lasockiego, uśmiechnął się i dodał, jak zwykle gdy bardzo coś uczuł mocno, po włosku:

– Chi va piano, va sano… e lontano, lontano. Musimy zgodzić się na pokój, pochwalać go nawet…

Przerwał i dołożył szepcząc, obiema rękami robiąc ruch jakby rozdzierał coś w nich…

– Pójdzie ten pokój w kawałki!!

– Lepiejby go niedopuścić – rzekł Lasocki równie cicho.

– Niepodobna!! – przerwał niecierpliwie kardynał. – Kopano dołki pod nami, wpadliśmy w nie… wprowadzim z kolei kopaczy…

Położył palec na ustach.

– Słuchajcie mnie, proszę; nie sprzeciwiamy się pokojowi, pomagamy do niego…

Poruszył ramionami żywo.

– Tak, ale wyprawa przyjdzie do skutku i będzie świetną, będzie zwycięzką… daję na to głowę moją. Pamiętajcie! jesteśmy za pokojem…

Przeszedł się po izbie raz i drugi kardynał, pociągając mucet i poprawiając czapeczkę na głowie.

– Wiecie warunki? – zapytał – ja się ich domyślam. Despocie oddaje zapewne Turek zabrane zamki i miasta… a Huniady?

– Huniademu oddaje Jerzy to, co z nadania Alberta i Władysława na Węgrzech posiadał…

– Panowie pamiętali, że pierwsza miłość od siebie! – rozśmiał się kardynał. – Nie dziwuję się despocie, nie pojmuję wojewody!! Huniady! ten nasz wódz i bohater!!

– To też pokój nie jest jego sprawą, ale despoty. On Huniada namówił, wciągnął, zbałamucił, opętał. Wielki wódz dał się omamić.

– Huniady! – powtórzył kardynał.

– Despota wybrał do zawarcia pokoju z Amuratem chwilę sposobną – mówił Lasocki.

– Tak, wyprawa, którąśmy przeciw niemu sposobili i która przyjdzie do skutku – sierdzisto i z naciskiem rzekł Cesarini – napędziła mu strachu… Despota korzystał.

– Oprócz tego mówią, że Karaman, syn chana Tatarów, z ogromnym tłumem zbierał się iść na Natolię – dołożył Lasocki. – Niewola Czelebiego, klęski poniesione, wszystko to dumnego najeźdzcę zmiękczyło…

– I Huniady! Huniady dał się omamić – wtrącił kardynał, a po chwilce dodał: – Rozumie się, że i my jedziemy do Szegedynu…

Spojrzał na dziekana, który lekkiem głowy skinieniem zgadzał się na wszystko.

Wieczór nadchodził szybko, w komnacie robiło się coraz ciemniej… sługa wniósł światło i razem z niem wtoczył się raczej niż wszedł ogromnego wzrostu opasły mężczyzna, którego twarz wschodniego wybitnego typu, z czarnemi wielkiemi oczyma, więcej chytrości niż rozumu oznaczała. Łatwo było odgadnąć, że on miał się za bardzo przebiegłego i mądrego, lecz czy nim w istocie mógł się zwać, wątpić się godziło.

Obejście się wielce pokorne a zarazem niby dobroduszne, zdradzało ochotę uchodzenia za prostaczka.

Był to Grek, którego pod imieniem Arkadiusza znano, posługujący różnym, a teraz despotowi Rascij.

Kardynał, znawca wielki ludzi, oddawna go już ocenił i stosownie się obchodził z nim. Oblicze Cesariniego w przewidywaniu, że na niem przybyły szpiegować będzie myśli, przybrało wyraz obojętnego spokoju.

Arkadiusz po nizkim pokłonie, obejrzawszy się na Lasockiego, westchnął i ręce zacierając począł:

– Przychodzą przewielebność waszą zapytać, bom nieświadom niczego a niespokojny. Wieść się rozchodzi, bałamutna może, o pokoju?? Nie zanosiło się na to??

Kardynałowi nie drgnął żaden muskuł twarzy.

– O pokoju? – powtórzył. – Nic nie wiem. Zkądże ta wiadomość?

– Pogłoska – rzekł Arkadiusz – miał ją jakoby przywieźć goniec od wojewody Siedmiogrodu i despoty…

– A cóż mówią o nim? – pytał zimno ale z zajęciem pewnem Cesarini.

– Powiadają, że korzystając z usposobienia sułtana, który siedemdziesiąt tysięcy dukatów za Czelebiego zapłacić musiał i dużo ludzi utracił… Huniady i despota skłonili go do przystania na bardzo dobre warunki.

– Cóż to zowiesz dobremi warunkami?? – uśmiechając się spytał kardynał.

Arkadiusz pilno mu w oczy patrzył i ramionami poruszając, rzekł:

– Mówią o dobrych warunkach, ale ja, ja ich nie wiem!! Lecz… czy by król, pan nasz miłościwy, w którym taki zapał do boju goreje, przystał na to?!

Cesarini ramionami poruszył, udając obojętność. Obrócił wszystko w żart.

– Któż wie? gdyby sułtan Amurat opuścił Adrianopol i z całą swą tłuszczą powrócił do Azyi!!

Arkadiusz przymuszonym śmiechem odpowiedział, ale oczy jego nie schodziły z kardynała.

– A przewielebność wasza – rzekł – cobyście trzymali o pokoju?

– Ja, mój Arkadiuszu – odparł kardynał – z powołania, jako duchowny, jestem człowiekiem pokoju. Wszystko zależy od tego, czem go okupić potrzeba…

– Pogłoska ta jeszcze do was nie doszła? – zapytał Grek.

– Dotąd nic nie wiem – odezwał się Cesarini.

– Zdaje się jednak, że listy jakieś przyszły od Huniady do tutejszych panów – zniżając głos dodał poufnie gość, który nieśmiejąc siąść stał w uniżonej postawie. – Węgrzy sobie dosyć życzą pokoju… Wojna wszystkich znużyła, skarb wyczerpała… Króla do Polski wyzywają, podobno jechać tam będzie musiał, bo się w jego Polsce zawichrzyło… Skarb też wyczerpany, bo młody pan szafuje nim po królewsku, a nim miasta złożą pobór uchwalony…

Zatrzymał się Arkadiusz, chcąc wydobyć jakąś odpowiedź od kardynała; ale Cesarini siedział z oczyma spuszczonemi, rękę białą po stole przebierając i zdawał się tak obojętnym, jakby sprawa ta go najmniej nie obchodziła.

Grek, który postanowił go wybadać, nie poprzestał na pierwszej próbie.

– Waszej przewielebności przypisują, że życzyliście nowej wyprawy i pogromu Turków; cóż tedy, gdyby do pokoju przyszło?? Zmięszałyby się wszystkie szyki i poszły w niwecz przygotowania! Szkoda!

Kardynał tak zagadnięty, nie spojrzał nawet na Greka, ale patrząc na ścianę, odparł.

– Ci, co mi przypisują pragnienie wojny, nie mylą się… dziecko moje. Pogan pragnąłbym w istocie widzieć wyżenionemi z Europy… ale pokój zawarty nawet, nie jest nigdy wiecznym. Cóż tu dopiero rozprawiać o niedokonanym? Ja nic nie wiem…

Odparty tak Arkadiusz westchnął i zwrócił się do Lasockiego, który zdala stał milczący.

– Wy, ojcze – rzekł – co wszystko wiecie, powinniście już byli słyszeć coś o tem?

– Byłem zajęty ekspedycyą papierów do Polski – odrzekł Lasocki – nie widziałem nikogo.

– Gońcy przybyli, bom ich sam widział – dodał Arkadiusz…

– Więc niezwłocznie się to wyjaśni – zakończył dziekan…

Grekowi zawiedzionemu nie pozostawało już nic nad zmianę rozmowy. Zwrócił ją na przedmiot obojętny i ciągle oczyma śledząc kardynała i dziekana, nic niewydobywszy z nich, odejść musiał…

Cesarini wieczora tego, pod pozorem choroby, nie wyszedł na pokoje do króla. Nie chciał okazać zbytniej nawet ciekawości, niepokoju i pośpiechu.

Wiadomość o przybyłych pismach już się po całym dworze rozeszła, a Cesarini nie dał znaku życia. Lasocki słuchał, nie mówiąc nic.

Jeden z pierwszych o pokoju zamierzonym i na wpół już dokonanym przez potężnego Huniada, dowiedział się Grzegorz z Sanoka.

Dla niego była to wiadomość pomyślna bardzo. Lękał się wyprawy przeciwko Turkom, na której tak niezmierne pokładano nadzieje… radby był króla widzieć w Polsce. Nadzieja zawarcia pokoju uradowała go, lękał się tylko wpływu kardynała i wojennej żądzy Władysława, a drżał z niepokoju…

Dnia tego wcześniej niż zwykle poszedł do sypialni królewskiej, tak bardzo pragnął się z nim widzieć. Króla tu jeszcze nie było, pomimo że godzina spoczynku zwykłego nadeszła. Nierychło dał się słyszeć szybki chód jego i żywa z towarzyszącym mu Gratusem Tarnowskim rozmowa.

Król wszedł niespokojny i zasępiony. W progu pożegnał się z towarzyszem i zobaczywszy Grzegorza, wprost zmierzył ku niemu. Blady był i poruszony.

– Wiesz – zawołał – słyszałeś! Huniady pokój z Turkiem umówił!!

Załamał ręce…

– Wszystkie nasze najświetniejsze nadzieje rzucone w błoto! Nigdy drugi raz nie nastręczy się już taka zręczność zgładzenia potęgi pogan!! Starania kardynała, wysiłki Paleologa, pomoc wszystkich panów chrześciańskich przyrzeczona… I wojewoda siedmiogrodzki, mój najlepszy wódz, ten prawdziwy bohater prowadzi nas do tego upokarzającego układania się z tym rozbójnikiem okrutnym!! do traktatów z pogany!! Srom i hańba!

Wykrzyku tego mistrz wysłuchał spokojnie i dawszy ostygnąć królowi, począł zwolna.

– Ja w tem nie widzę nic tak dla nas nieszczęśliwego a, uchowaj Boże, sromotnego. Prędzejbym się radował z takiego końca, jeźli warunki pokoju korzystne…

– Pokój każdy teraz zgubą i hańbą! – przerwał król. – Cała Europa ma na nas obrócone oczy i na mnie pokłada nadzieje. Miałżebym zawieść oczekiwania i okazać się małodusznym?

Grzegorz zmilczał nieco…

– Królu mój – odezwał się umyślnie ociągając z odpowiedzią – za porywczo bierzecie to wszystko… Cała Europa karmi cię obietnicami, listami pochwalnemi i pochlebstwy, i za twą krew daje piękne słowa… Gdzież są te obiecane zastępy i te ślubowane posiłki pieniężne? Przysłano nam garść włóczęgów, których w obozie wstydzić się i kryć z niemi było potrzeba. Polacy i Węgrowie walczyli sami… Krzyżowców niemieckich i włoskich niema co wspominać… Na przyszłą wyprawę nie dadzą więcej.

– Mylisz się – przerwał król.

– Bogdajbym się mylił – rzekł Grzegorz. – Pokój kilkoletni dałby czas urządzić sprawy polskie, przygotować się powoli a silnie do ostatecznej rozprawy… Huniady jest mąż odważny, baczny, świadomy potęgi, z którą walczyć mamy… Kardynał pewnie zagrzewać będzie do wojny, ja w sumieniu mem pokój doradzam i modlę się do was, jeźli słuszny a godny… nie odpychajcie go…

Złożył ręce, w których trzymał książkę modlitw i stał tak przed królem, patrząc mu w oczy.

Władysław zdawał się nieco wzruszonym, lecz wprędce wróciło mu usposobienie, z którem przyszedł; tęsknota za sławą, za wojną, za tą aureolą rycerza chrześciańskiego, której pożądał.

– A – zawołał – ty dobrze wiesz, czem mnie złamać możesz! Przypominasz mi Polskę i pierwszy względem niej obowiązek. Widziałeś sam, byłeś świadkiem, że go spełnić żądałem, że chciałem jechać, żem postanowił…

– A kardynał to jednem słowem w niwecz obrócił! – wtrącił Grzegorz.

– Nie kardynał! wszyscy, wszyscy mnie błagali, abym pozostał – odparł Władysław. – Ta wyprawa ma być stanowczą i ostatnią!

– Losy wojny niepewne – odezwał się mistrz smutnie. – Największe nadzieje zawodzą. Jeżeli pokój możliwy, królu…

Tu Grzegorz przykląkł na jedno kolano.

– Zaklinam cię.

Władysław uchwycił go za ramiona.

– Grzegorzu mój, ojcze kochany – rzekł. – Ty wiesz, ja nie zależę od siebie. Papież, ojciec nasz, Paleolog, królowie, książęta… żądają tego po mnie. Zaszczyt to, cześć dla mnie i dla Polski naszej.

Grzegorz uczuł, że w tej chwili nalegać byłoby próżnem; spuścił głowę, rozłożył książkę, zaczął szukać modlitw wieczornych. Król też nie wznowił rozmowy, ale widać było, że rzucone przez Grzegorza słowa na opokę nie padły.

Nazajutrz rano, panowie węgierscy, którzy listy od wojewody i despoty odebrali, po naradzie weszli uroczyście i tłumnie do króla, domagając się posłuchania. Kardynał wiedział zawczasu o tem, że w Budzie nie było prawie jednego człowieka, któryby się nie cieszył nadzieją pokoju… pokoju żądanego przez samych Turków!!

Już to samo, że oni go pragnęli i wyzywali do niego, pochlebiało dumie… a wewnętrzny stan kraju nakazywał z tego korzystać.

Kardynał wobec tak jednomyślnego domagania się, obrachowawszy, że, oprócz w Lasockim, nie znajdzie poparcia w nikim, przybrał zagadkową postawę… stawił się neutralnie. Wiedzieli wszyscy, że podżegał do wojny, że uwodził obietnicami wysłania floty, która miała pilnować na morzu i niedopuścić, aby posiłki z Azyi dla Turków przybyły; nie udawał więc, że zmienił zdanie (temuby nikt nie uwierzył)… przybrał postać złamanego, zwyciężonego i ulegającego przeważnej sile człowieka. Król widząc, że nawet kardynał jawnie oporu stawić nie myśli, zachwiał się…

 

Węgierscy panowie przybywszy tłumnie, wymownie i gorąco wyrazili zgodne zdanie swe, aby pokoju nie odrzucać. Kraj był wycieńczony, ogłodzony, znękany wojną, a sławy miał do syta…

Na to poselstwo, przemawiające natarczywie, nie mógł król inaczej odpowiedzieć, jak milczeniem przyzwalającem…

Kanclerz państwa i inni dopraszali się, aby Władysław niezwłócząc udał się do Szegedynu, gdzie posłowie tureccy przybyć mieli.

Naglono tak o pośpiech, domagano się tak gorączkowo, iż opierać się nie było podobna. Kardynał, który dotąd zawsze głos zabierał i gotów był walczyć z przeciwnikami, zapewne rozrachowawszy ich liczbę, milczał. Oblicze jego pochmurne, niemal szyderskim jakimś uśmieszkiem skrzywione, stało jak groźba niema ponad roznamiętnionymi.

Dawszy szeroko się wytłumaczyć Węgrom, do których panowie polscy się nie mięszali, stojąc na uboczu, król wtrącił tylko:

– Pomnijcie, że Turek z chytrości i przeniewierstwa słynie. Być może, iż nas uwodzi pokojowemi nadziejami dlatego, aby nasze przygotowania wojenne wstrzymał. Gdybyśmy nawet do Szegedynu jechać mieli, to nie inaczej jak wyprawiwszy część wojska, którą gotową mamy, aby stała w polu i groziła mu wtargnięciem…

Kardynał po raz pierwszy mocno poparł króla.

– Najprostsza ostrożność i rozum doradzają to – rzekł. – Nie wprzódy jechać, aż wojsko wyciągnie. Jeśli pokój ma w istocie stanąć, ono go poprze najdzielniej.

Panowie węgierscy, widząc, że król stawił to jako warunek, spojrzeli po sobie i zgodzili się…

Król nawzajem podróży do Szegedynu się nie opierał…

Łatwiej na pozór daleko, niż się spodziewali panowie, zdobywszy to czego życzyli sobie, widząc kardynała milczącym, nieprobującym nawet oporu i sprzeciwiania się… nie mogli zrozumieć, jak się to stało.

Cesarini dotąd, nigdy takiego nie ukazał umiarkowania.

Wychodząc z posłuchania od króla, jeden ze znanych dobrze Grzegorzowi magnatów, spotkawszy go w podwórcu, a wiedząc, że mistrz nie bardzo z Włochem był przyjaźnie, począł śmiejąc się chwalić odniesionem zwycięztwem.

– Wiesz, ojcze, cud się stał! – zawołał do królewskiego kapelana. – Kardynał zaniemiał… Tryumf odnieśliśmy niespodziany…

– Sądzicie? – przerwał szydersko mistrz. – Nie cieszcie się zawczasu a nie dowierzajcie. Człowiek ten, gdy milczy, niebezpieczniejszym jest niż w rozprawie. Dopóki on tu mieszka, wierzajcie mi, jest panem i was wszystkich przemoże, jeśli nie rozumem to przebiegłością.

– Ależ król jedzie do Szegedynu! – zawołał Węgrzyn.

– A pokój niezawarty jeszcze! – szepnął Grzegorz. – Więcej powiem… gdyby zawartym był, ja i temu nie zaufam…

Zmarszczył się magnat, ale ręką uderzywszy po szabli i zakląwszy w swoim języku, rzekł:

– Jeden przeciwko wszystkim? nic nie dokaże!

Rozeszli się tak…

Król złamany domaganiami się Węgrów, przymuszony traktować o pokój, spotkania się sam na sam z Cesarinim obawiał i wymówek a użalań, które go ominąć nie mogły.

Gdy po odejściu panów, weszli razem z nim do poblizkiej komnaty, król tak był zmięszany i upokorzony, że na kardynała spojrzeć nie śmiał.

Wielką moc mający nad sobą Cesarini, w pierwszej chwili nie okazał nic nad smutną rezygnacyę…

– Padam ofiarą – odezwał się – mojej wiary w Węgrów, ale spodziewam się, że oczyścić się potrafię… Niestety! za nierozważnie, za pospiesznie zaręczyłem, że wyjdziemy w pole! Zawiadomiłem o tem papieża, księcia Burgundyi, Wenetów i Genueńczyków, którzy z flotami w pomoc nam spieszą. Okrutny! sromotny zawód dla mnie, lecz Bogu go ofiaruję! – dodał pokornie.

Król ujęty bólem tym, starał się go pocieszać.

– Nic się jeszcze nie stało – rzekł – nic może się nie dokona. Znacie moje uczucia, wiecie żem gotów… lecz…

Kardynał przerwał, dając znak ręką, że mówić nie potrzebuje.

– Cierpliwości… tak, miłościwy panie, burzę tę przetrwać potrzeba, nie przekonamy ich… Milczmy na teraz, patrzmy, czekajmy! Ja zostanę ofiarą, ja ogłoszony będę kłamcą i lekkomyślnym, ale czas to naprawi, wyjaśni i oczyści mnie.

Kardynał złożył obie ręce na piersi, oczy podniósł ku niebu, westchnął i ułożył tak twarz swą, że się prawdziwym wydawał męczennikiem.

Król poruszony mocno uściskał go…

Postanowiona podróż do Szegedynu nie cierpiała zwłoki. Panowie, obawiając się aby jej co nie stanęło na zawadzie, wzięli się zaraz do przygotowań. Wojskom dano rozkazy wyciągania pospiesznego nad granicę, dwór sposobił się do podróży. Król sam prosił Cesariniego, aby go nie opuszczał, kardynał też wybierał się mu towarzyszyć. Dwór polski, młodzież, niektórzy z panów, Grzegorz z Sanoka, dziekan Lasocki, wszyscy jechali za królem…

W Szegedynie czekali Węgrowie bardzo licznie zebrani, wszyscy, którym szło o to, aby pokój zamierzony stanął w istocie.

Czasu tego, który upłynął od pierwszych gońców wojewody siedmiogrodzkiego do zjazdu w Szegedynie, kardynał używał bardzo oględnie lecz zręcznie.

Publicznie wcale nie występował przeciwko traktatom. Pytany bolał tylko, że sprawy węgierskie zmuszały do tego kroku, który w Europie, po świecie surowo mógł być sądzony. Gdziekolwiek rozmowa o pokoju rozpoczętą została wobec liczniejszych świadków, Cesarini wcale w niej nie brał udziału. Okrywał się wiele znaczącem milczeniem.

Na osobności, z młodzieżą polską i węgierską, odzywał się z wielkim żalem, że rycerstwu wydzierano chwałę, którą się okryć miało… Przemawiał gorąco, a że słowo jego działało na umysły, do których z dziwną zręcznością było zawsze zastosowywane, odchodzili od niego gorętsi z żalem w duszy, z niechęcią przeciw starszyznie, która dała się pieniędzmi i mamiącemi korzyściami uwieść do sromotnego kroku…

Tak pokątnie tylko działając, Cesarini publicznie przeciw układom nic nie działał… był świadkiem bezczynnym przygotowań do nich.

Wszystkich, a najbardziej Grzegorza z Sanoka, to zachowanie się kardynała w zdumienie wprawiało…

Mistrz Grzegorz nie krył się z tem wcale, że pokoju dla króla pragnął i popierał go wszelkiemi siłami. Lasocki równie był zamknięty i milczący jak ten, który nim władał.

Młody król walczył z sobą. Mistrz, mający jego zaufanie, bo przed nikim się z taką otwartością nie wywnętrzał jak przed nim, najlepiej wiedział co się w tej młodej, zburzonej duszy działo.

Wieczorem czasem znajdował go na modlitwie cichej, ze łzami na oczach…

Jednego dnia poddawał się konieczności, drugiego wracał do żalów swych i pragnień…

– W pół drogi do celu… zaparto mi ją!! Los złamali… przyszłość tak świetna zgubiona na wieki…

– Królu mój! – wołał Grzegorz – nie masz lat dwudziestu… przeciwko Tatarom i Turkom we własnym kraju będziesz mógł walczyć i wsławić się… Ten pokój, to palec Boży! Kardynał jest zaślepiony… nie obwiniam go, bo wiem, że sam gotów jest z życia uczynić ofiarę; ale rachuby jego mylne, zaufanie w pomoce płoche, nieprzyjaciela za lekko ceni…

Król bolał niewymownie…

Kilka dni oczekiwano na posłów tureckich. Wiadomem już było, że na czele poselstwa ma się znajdować Grek, renegat, o którym Arkadiusz mówił, zapierając się z nim znajomości, jakoby ze słuchu tylko, lecz drudzy utrzymywali, że dwaj jednoplemienni byli z sobą w tajemnych stosunkach…

Głoszono go, jako przebiegłego wielce i chytrego człowieka. Wstręt zawczasu budziło to, że przechodząc do służby tureckiej, zaparł się dla niej Boga i przyjął mahometańskie wyznanie.

Grek, przeciw któremu przodem wysiano mały poczet dla bezpieczeństwa, dodając Arkadiusza za tłumacza, nadciągnął w sto koni, bogato i wspaniale strojnych i objuczonych. Kilkunastu janczarów, dla świetności orszaku, dodał mu sułtan…

Z Szegedynu wysypało się co żyło dla zobaczenia tego wjazdu, który się odbył w milczeniu, ale z uroczystością wielką.

Od granicy już, wedle zwyczaju, podejmowano Turków, dostarczając im żywności, wyznaczając gospody, a w Szegedynie czekały na nich domy opróżnione i tłuste barany, któremi się żywić mieli.

Turcy wieźli dla króla podarki kosztowne, koni kilka najpiękniejszych, materyj, tkanin różnych i klejnotów.

Na dzień następny pierwsze posłuchanie naznaczone było.

Dla Greka Rodokos'a i tych, co się z nim królowi przedstawić mieli, zawczasu posłano, zwyczajem wschodnim i u nas zachowywanym, szuby sobolowe jedwabiem kryte i suknie kosztowne, które wdziawszy poselstwo sprawiać mieli.