Za darmo

Rzym za Nerona

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Niespokojna wstała z siedzenia, patrząc na mnie.

– Tu – szepnąłem ciszej, obawiając się, aby nas kto nie podsłuchał – wypadkiem trafiłem na wnijście, i spuściłem się za wami w ciemne otchłanie.

– Jakto! – wykrzyknęła – wy byliście?…

– Byłem, za wami goniąc, w arenariach, i przytomnym modlitwie i nabożeństwu chrześcijan.

Słysząc to, zakryła swoje oczy.

– Nie obawiajcie się – przerwałem – tajemnica ta jest dziś moją, zachować ją potrafię, potrafię poszanować. Przebacz mi, Sabino, wszystko, o com cię posądzał… lecz powiedz zarazem, godziłoż się dla obcych opuszczać stare bogi opiekuńcze Rzymu.

Wstała zapłomieniona, z powagą nakazując mi milczenie.

– Nie bluźnij – odrzekła powoli – ty nie znasz tego wielkiego, jedynego Boga wszystkich ludzi, przed którego obliczem ułudą i prochem są bogi wasze. Jemu odtąd ja służę. Nie jestem Rzymianką, jestem chrześcijanką! – dodała.

Lecz wierz mi, Juljuszu – zaczęła mówić po małej przerwie – nie uczyniłam tego lekkomyślnie. Nie jest to płochej niewiasty rozrywka, ale postanowienie wielkiej wagi. Szukałam prawdy i światła, znalazłam je.

– Zamilczę więc – odpowiedziałem – ale na prochy tych ojców naszych, co pod stopami twojemi spoczywają, Sabino, zaklinam cię, bądź baczną, ratuj siebie dla dziecięcia swego, dopóki czas. Z tą przestrogą i prośbą przybywam do ciebie. Neron powrócił do Rzymu z Antium, przypisuje on pożar Rzymu chrześcijanom, aby mógł mścić się na nich, gotując prześladowanie wielkie. Nie przebaczą nikomu. Aenobarbus uśmiecha się zawczasu krwi, którą przeleje. Uciekaj z dziecięciem do Baj, do Tusculum, przynajmniej dopóki ściganie chrześcijan nie przeminie.

Gdym to mówił, sądząc, że ujrzę na jej twarzy smutek lub przerażenie, zdziwiłem się, widząc pokój i jakby wewnętrzną radość, wybijającą się na oblicze.

Uśmiechnęła mi się.

– Zła rada twoja – rzekła mi – ale ci się przebacza, bo nie znasz nauki Tego, co umarł za ludzi! Kto wyznaje wiarę naszą, ten z postrachu ziemskiej potęgi nie ucieka. Z tymi, którzy są dziś współbraćmi memi, cierpieć będę… Jeśli okrutnik skaże mnie na śmierć, pójdę spokojna. Mały mój Paulus znajdzie w tobie ojca i opiekuna. Jeżeli i dziecięciu nie przebaczą, poniosę go na ramionach przed tron Boży, aby z aniołami śpiewał Jego chwałę.

Ostatnie wyrazy szczególniej mnie uderzyły, bom ich znaczenia dobrze nie zrozumiał; mowa jej była dla mnie nową i dziwną. Sabina promieniała jakby radością jakąś; stałem upokorzony jej męstwem, milczący.

– Bądź o mnie spokojnym – rzekła – stanie się, co Bóg przeznaczył, ale cofnąć się w chwili niebezpieczeństwa byłoby to zaprzeć się Boga, prawdy… znikczemnieć.

Nie, Juljuszu, ty sambyś tego po mnie, dla ocalenia mizernego życia, nie wymagał. Gdy Cezar przysyła centurjona z rozkazem śmierci, wszakże otwieracie sobie żyły, lub nóż wbijacie w piersi ze stoickim pokojem, czemużbyśmy my, gdy nakazuje Bóg umrzeć, z równym pokojem i męstwem słuchać go nie mieli.

– Moritura te salutat!140 – rzekła, uśmiechając się i podając mi rękę…

– Czemuż – poczęła po chwili – zamiast pożegnania z tobą, nie mogę ci powiedzieć – do widzenia tylko. Jakżebym była szczęśliwą… gdybym cię choć śmiercią moją nawrócić mogła!

– Sabino – odpowiedziałem – daleko pewniej życie mnie twoje, słowa i nauki nawrócą. Wiesz, jak ten świat rzymski ze swem zepsuciem jest dla mnie ohydnym, jak nigdy nie mógł zaspokoić pragnień moich, jakem się zawsze spodziewał, przeczuwał inne prawa, obyczaje i życie. Czemużbym prawdy nie miał przyjąć z ust twoich?

Spuściła oczy.

– Ja dla ciebie złąbym była nauczycielką – odrzekła powoli – nie czuję w sobie siły po temu, ale wyszukać ci potrafię kogoś, co mnie zastąpi… Nie ufam sobie.

– Nikt jednak w świecie skuteczniej nad ciebie nie mógłby przemówić do mnie, Sabino droga – mówiłem – ty wiesz, jak ciebie kocham.

– Nie mów mi tego, o czem wiedzieć nie powinnam – przerwała mi. – Wiem, że kochałeś mnie taką miłością, jakiej świat wasz ciebie nauczył; nasza całkiem jest inną. I ja, Juljuszu, kochałam ciebie i kocham, bo naszem prawem jest miłość, ale my wszystkich zarówno kochać obowiązani jesteśmy…

Na te słowa oburzające porwałem się prawie gniewny. Sabina kazała mi usiąść i mówiła dalej spokojnie.

– Ty mnie zrozumieć nie możesz i tłumaczysz opacznie. Nasza miłość jest braterską, czystą, spokojną; taką ci oddawna dało serce moje. Kochałam cię i kocham może więcej nad innych, może goręcej, niżbym powinna, ale dopiero po Bogu moim, którego kocham nad wszystko, i w Bogu…

Tu znowu stała się dla mnie niezrozumiałą.

– Nie oburzaj się – mówiła – dla was są to dziwne słowa, do których inne przywiązujecie znaczenie. Czemże jest miłość w tym świecie waszym? Kochacie aby używać, dla siebie tylko, drogiem wam jest, co wam przyczynia rozkoszy, dlatego, że jest dla was jej narzędziem – ale pojmujecież miłość, która cierpi, a tem mocniej kocha, im więcej boli ją kochanie? pojmujecież poświęcenie, pojmujecie wreszcie miłość czystą, świętą, siostry i brata, nieskalaną nawet myślą namiętną?

Takiej miłości uczy, taką tylko dozwala wiara nasza. To, do czego zobowiązują się kapłanki Westy, jest każdej chrześcijanki obowiązkiem.

– Jakto? niema więc małżeństw? – zawołałem.

– Są – rzekła – ale pobłogosławione przez Boga, wiecznotrwałe, nierozerwalne, na życie, na śmierć, na wieczność…

Zamilkłem, nie umiejąc wątpliwości pogodzić i pochwycić odrazu tego, co ona wypowiadała tak wymownie ale urywkowo.

– Nie pragnę więcej nic nad to, abym się mógł nawrócić – rzekłem wreszcie – czyńcie ku temu, co wam serce siostry wskaże… jam gotowy.

Wieczór się zbliżał, mrok zapadał, zdala biła jasna łuna palącego się Rzymu, zapach zgorzelizny aż tu nas dolatywał, niekiedy szum jakby zmięszanych głosów i syczenie płomieni… Chmura czarna wisiała nad Rzymem i długiemi pasy wyciągała się ku górom…

Wstała z siedzenia i patrzała znowu długo, jakby się modliła pocichu.

– Płonie Rzym – zawołała, podnosząc rękę – oczyszcza się ogniem nieprawości morze… a na ostygłych zgliszczach gotują dla nas stosy i krzyże… a poza niemi już świta nowego dnia jutrzenka… My nie dożyjemy tego wielkiego dnia triumfu, ale będziemy sługami, co przyszłą ucztę zgotują… A do biesiady nie dziewięciu gości, ale wszystkie społem zasiądą narody, ludy i stany, niewolnicy i królowie… jako bracia rodzeni… I będzie jeden Bóg, jeden lud, jedna wiara, rodzina jedna… jak jedno jest słońce prawdy – Chrystus…

Lecz nierychło dzień przyjdzie wielki, nieprędko słowo stanie się czynem… Narody uznają Chrystusa i przyjmą naukę jego a naśladować go nie zechcą; przetrwa życie pogańskie, obyczaj zostanie stary… wyrazami nowemi dawny człowiek okrywać się będzie… Juljuszu, Juljuszu – dodała… – ile wieków potrzeba, aby słowo czynem się stało?

Powtarzam ci, jak umiem, jej wyrazy, nie dobrze może zrozumiane, więc i nie oddane wiernie. Byłem wzruszony i przejęty. Noc się zbliżała, należało mi odjechać, począłem ją jeszcze prosić i zaklinać, aby starała się ocalić.

– Nic nie uczynię – odpowiedziała – aby się narazić na niebezpieczeństwo, ale nie pocznę też nic, by się od niego ukryć i uchować, gdy drudzy cierpieć będą. Jeżeli w jakikolwiek sposób pociągnioną zostanę do wyparcia się wiary mojej, stracić wolę życie, niż fałszem skalać usta.

– Pomnij – odezwałem się jeszcze – że dom twój rozbito i zrabowano, że i w nim znaleźć się mogły jakie chrześcijańskie oznaki; to samo już będzie dostatecznym powodem do oskarżenia. Cezar może pożądać twojego domu i ogrodu na Palatynie, bo dziś mówią o rozszerzeniu gmachów, o wzniesieniu dlań kolosu, jakiego równego świat nie widział – nie możeż to być powodem do oskarżenia, do prześladowania ciebie? nie lepiej, żeby uniknąć go ucieczką?

– Ucieczką? dokąd? – spytała – któż kiedy uciekł od swoich przeznaczeń, Juljuszu?

Nie śmiałem nalegać, wymogłem tylko, że we wszelkiem niebezpieczeństwie nie zapomni o mnie, odezwie się, zawoła. Kazała mi odchodzącemu pocałować swe dziecię śpiące.

– Pamiętaj – rzekła – o niem…

Tak rozstaliśmy się.

Kończę ten list długi do zbytku…

Rzym jeszcze płonie, zdaje się, że płomień nie ugaśnie, aż oparłszy się o pustynię. Trzy części stolicy leżą w gruzach, ledwie czwarta ocaleje…

Neron troskliwym okazuje się dla ludu, ale w oczy śmieje się użalającym się na swe straty patrycjuszom i rycerstwu, do senatorów tyłem się obraca. Rozdrażnienie przeciwko niemu wielkie, upodlenie przed nim większe jeszcze.

Za dni kilka napiszę znowu sam, lub Celsusa uproszę, aby ci doniósł, co dziać się będzie. Celsus równie jak ja zdaje się do Galji wybierać, mnie tylko los Sabiny wstrzymuje… Na legje wasze rachuje tu bardzo wielu… zrozumiesz łatwo.

XVI. Celsus Anarus Kajusowi Makrowi zdrowia

Zdziwicie się pismu, pieczęci i imieniowi dawno zapomnianemu: Juljusz Flawjusz prosi mnie, abym go wyręczył, gdyż po tych wypadkach niemoc nim owładnęła, i Chryzyp kazał mu się zachować spokojnie, wstrzymując go nawet od pióra. Przyrzekłem mu, że za niego do was napiszę, aleć list mój jego pisma nie zastąpi… „Voluisse sat est141, powiedział poeta.

 

Pożar, który kolebkę Rema i Romula zniszczył i niezmierne pożarł skarby, nareszcie, po dniach sześciu i siedmiu nocach, ugasać zaczyna. Okropny widok tego zniszczenia, zgliszcz, rumowisk i popiołów stosu ofiarnego, na którym ostatnie starego grodu Numy spłonęły pamiątki. Lud płacze więcej penatów swych niż własnych skarbów, których mu z pod zwalisk dobywać nie wolno.

Poznać nie można niedawno jeszcze tak wspaniałego Rzymu w tych okopconych murach, których sterczą reszty z poopadałemi dachy i napół obalonemi kolumnami. Smutek a raczej boleść jest powszechną i nieopisaną.

Co powiedzą barbarzyńcy? jak się rozradują nieprzyjaciele?

Cezar czynnym się chce okazać; okręty zboże przywożą, a gruzy oczyszczone z tego, co w nich kosztowniejszem znaleźć się mogło – a co na skarb zabrano – spławiają. Lud koczuje na polu Marsowem, tuli się po grobowcach i w arenariach. Zapowiadają nam Celer i Laceres Rzym nowy, a raczej Neropolis o szerokich ulicach, o świątyniach olbrzymich – my płaczemy po starej matce naszej.

Spędzić mają jeńców wojennych z całego państwa, aby pracowali około domu złotego Cezara, który w sobie wszystko, co świat ma, mieścić będzie.

Nim się doczekamy igrzysk nowych, chrześcijanie dostarczą pastwy; poczęło się już chwytanie ich, ściganie i tępienie powszechne.

Będzie to zapewne rzeczą dla was nową, gdy wam powiem, że poszukując ich pomiędzy niewolnikami, na wielu patrycjuszów, na wiele matron rzymskich natrafiono.

Byłem na dworze, gdy o tem wiadomość przyniesiono Neronowi, wymieniając Pomponję Grecinę i kilka innych imion znaczniejszych. Zaśmiał się zrazu, ale potem widać było zdumienie i przerażenie, które ukryć usiłował, pytając po kilkakroć, czy być może, by zabobon żebraków wkradł się do możniejszych domów i jakąby rozpustą je znęcił? Ciekawszym począł być i tej wiary, i jej obrzędów, i uroku, jaki miała.

W istocie jest czemu się dziwić, jest czem niepokoić… ale Rzym sam zgubę swą zgotował bezbożnością…

Z listów Juljusza znacie może nieco usposobienie moje, nie zadziwicie się więc, gdy wam ja, dworak Aenobarbusa, prześlę jako nowość wiersz, który po Rzymie obiega. Turnusowi go przypisują.

Mówi on o poetach śpiewających chwałę Nerona:

„Więc śpiewać będą… głód i jego męczarnie, truciznę w jadło wmięszane zdradliwie; lud, z którego wyssano krew, i przyjaciół tego człowieka, jego rzeziami wykarmionych! śpiewać będą państwa zgrzybiałość, wycieńczenie, które pokojem zowią, które ci ludzie zdobią imieniem złotego wieku – naostatek pożar Rzymu, marmurowego grodu, pożar godzien łez tylu, sławiony przez nich jako widok przepyszny „pocieszający oczy wśród nocnych ciemności”.

Opiewać będą syna cieszącego się zbrodnią, która mu się powiodła szczęśliwie – zabójstwem matki, syna urągającego się furjom mścicielkom, co przeciw nim nowe furje stawi, inne żmije, potwory nieznane, występki okropniejsze jeszcze. – Jego okrucieństwa, szkarady jego opiewać będą, wszystko, tak, – aż do tego poczwarczego związku z dziecięciem, które poślubił…

Muzy rumieniec wstydu postradały, imienia dziewic czystych, czci swojej, zapomniały wszystkiego! A! wstyd skonał, mądre siostrzyce, zhańbione, pod przybranemi imiony na bezrząd się puściły… One, te święte córy boże, które ród ich nad ludzkość wynosił, nad życia nędzę, ciała swe zaprzedały za podłą zapłatę…

Szczęśliwe poddają się zuchwałym zachceniom jednego Menasa, hołdują uśmiechom Polyktetów… słówko pochwały napełnia je rozkoszą… Miłość ich zapalają te czoła, noszące jeszcze piętn znamiona, łańcuchy tych, co wczoraj byli Getą142, blizny niezgojonej chłosty… Dalej sięgają jeszcze, zapominają o bogu, swym ojcu, o bogach, swych braciach, o starej czci, która surową otaczała cnotę; furjom i potworom przymilać się starają… bezecne rozkazy niegodziwego Tytusa w ich śpiewach stają się wyrokami Opatrzności – hołdy niebu należne sprzedają piekłu… Śmieją już wznosić bezbożne świątynie, ołtarze bezbożne; przez nie ci synowie ziemi, których niegdyś odtrącił Olimp, panować mają w niebiosach – a głos muz głupi świat oszuka!”

Posyłając wam tę nowość i oznajmiając zarazem o chorobie i o powolnem przychodzeniu do zdrowia Juljusza naszego, kończę nadzieją, że on sam rychło wam o zupełnem wyzdrowieniu doniesie. Vale.

XVII. Juljusz Flawjusz Kajusowi Makrowi zdrowia

Dłuższe było milczenie moje, niżelim mógł przewidywać, Kajusie miły, gdym się uczuł chorym, a Chryzyp mi odpoczynek zalecił. Pokój ciała nie dał pokoju duszy, a ona była sprawcą choroby; przeleżałem więc długo i przebolałem wiele. Nareszcie znowu powstałem na nogi. Wiesz wszystko, co się mnie tyczy, znasz dobrze moje do Sabiny przywiązanie, dla której tem gorętszą czuję miłość, że w pomoc jej przybyło poszanowanie.

Od chwili, gdy ją w kryptach na modlitwie ujrzałem, gdyśmy szerzej o nowej wierze mówili z sobą na grobowcu Marcjów, nie przestawałem myśleć, jak się do niej zbliżyć, jak od niej zaczerpnąć tego światła, którem promienieje cała. Czuję to, że nikt lepiej nad nią, nikt nad nią prędzejby mnie na drogę prawdy nie wprowadził. Umysł to męski, serce szlachetne, nie mogłaby przylgnąć do ladajakiego zabobonu, a to, co od bogów naszych odwróciło, zdolnem jest pewnie zaspokoić wszelką duszę światła pragnącą. Naślepo temu wierzę: nie dałaby się uwieść marnym ułudom i tajemnicom czarodziejskim…

Myślami temi męczyłem się w ciągu choroby mojej, a Chryzyp mimo niecierpliwość wciąż na łożu, w łaźni i domu wstrzymywał mnie, powtarzając zdanie Seneki:

Optimum est pati quod emendare non possis143.

Długim mi się czas ten wydał, samiśmy bowiem we trzech siedzieli, i rzadko kto nas odwiedził, mieli wszyscy zajęcia i biedy własne. Dwa razy tylko ożywiło samotność naszą przybycie Epicharis, potem Leljusza – pisałem ci o jednej i o drugim…

Epicharis przyszła dla widzenia się z Celsusem, do którego mieć musiała tajne poselstwo jakieś, za nią też parę się osób później przysunęło dla narady.

Wszakże opisywałem ci, kto jest i jak wygląda piękna libertina?144 Pożar Rzymu dotknął ją jak innych; mieszkała niedaleko cyrku, spłonęły z domem wszystkie jej dostatki, z których uratowała ledwie tyle, co na pierwsze potrzeby starczyć mogło. Z kosztownych bardzo sprzętów, których jej niejeden bogacz zazdrościł, została kupa śmieci. Mówią, że nazajutrz, potrącając nogą popioły i śmiejąc się, zawołała tylko z Horacjuszem:

Pulvis et umbra sumus…”145

Nigdy stoik żaden obojętniej olbrzymiej nie zniósł straty; wprawdzie nie pierwsza to była w życiu… Kazała sobie otworzyć grobowiec, który niegdyś swym kosztem postawiła dawnemu kochankowi, i powitawszy cienie jego libacją, do niego wniosła się wesoło, gromadząc dokoła sługi swe i ubogich. Pierwsza jej cena składała się z liści malwowych, trochę cykorji z oliwą i kawałka twardego chleba… Dziś śmieje się, wyliczając, co utraciła, i rusza ramionami, gdy się kto nad nią lituje.

Słyszeliście może o sławnych dwóch naczyniach, które Neronowi przywieziono z Grecji: zowią je Homerowemi; kosztowały tak bardzo wiele, iż się lękam napisać, co je ceniono. Gdy w Rzymie mówić o nich zaczęto, Epicharis uwzięła się mieć choć jedno podobne, aby nie sam tylko Neron niemi się chlubił. Jak je nabyć potrafiła nie wiem; podziwiali wszyscy, ofiarowano jej za nie coby chciała, trzymała je wszakże aż do pożaru, który je zniszczył; sądziłem, że nad niem płakać będzie… ale już nawet nie myśli.

Epicharis jednak teraz po ogniu zaciętszą jest jeszcze nieprzyjaciółką Nerona, niźli kiedykolwiek była; wcale się z tem nie tai, że czynnie należy do spisku przeciwko niemu. Domyślasz się, że przybycie jej do Celsusa miało na celu porozumienie się w tym względzie; nie bardzo nawet tajono się z tem przede mną. Słyszałem przez ścianę, jak przynaglała o pośpiech w wykonaniu.

– Jakto? będziecie się jeszcze dłużej ociągać, gdy każda chwila zwłoki zabiera z między was nowe jego okrucieństwa ofiary? gdy szaleństwo tego człowieka, a raczej potwory tej, przechodzi wszelkie granice, a zbrodniom jego w języku ludzi braknie nazwiska? Dozwolicież się gnieść, urągać sobie, miotać, bezcześcić, plugawić ołtarze, obdzierać świątynie, i nie znajdziecie w sobie siły na obalenie jednego Rudobrodego, który się wam urąga i wyzywa? Nie dosyć że wam zabójstwa matki, żony, brata, zbezczeszczenia westalek, oplugawienia świątyń, zniszczenia Rzymu?… Powiedźcie, czego jeszcze czekacie? Czyście ciekawi, co szaleństwo więcej wymyśleć, a podłość wasza wykonać dozwoli?

Celsus szeptał, że trudności były wielkie, że Neron był bardzo ostrożnym, a lud miał za sobą. Epicharis śmiać się zaczęła.

– Trudności wielkie – zawołała – ale tchórzostwo wasze i małoduszność jeszcze są większe… trzeba więc, aby jedna biedna, słaba kobieta, wyzwolenica dodawała wam serca! wam, mężom, Rzeczypospolitej synom… o zgrozo! o hańbo!

Byłem mimowolnym słuchaczem narady, w której Epicharis podżegającą niosła pochodnię, z niesłychaną prawdziwie kobiecą gwałtownością nią miotając. Przybył tam i Fenjusz Rufus i stary Kornutus, który spiskom był przeciwny, bo jawnie czynić doradzał, Senat zebrać i ogłosić Nerona nieprzyjacielem Rzeczypospolitej. Rufus godził się niemal z Epicharis, pośpiechu także żądał. Szły narady, jak zamach wykonać: jedni chcieli napaść śpiewającego na scenie i zamordować wśród teatru obsadzonego spiskowemi; drudzy nocą uczynić zasadzkę na często błąkającego się po ulicach, gdy o czasie i miejscu tajemnej wycieczki mógłby Senecjon uwiadomić. Epicharis żądała, by Pizon zaprosił go, często goszczącego w okolicach Mizenum, do swojej willi w Bajach, i tam, gdzie on matkobójstwo popełnić kazał, karę wymierzył za nie.

Sama ofiarowała się do Mizenum jechać i dowódców floty do spisku wciągnąć.

Ale Pizon, jak się zdawało, praw gościnności naruszyć nie chciał.

Z łoża mojego słuchając tych narad, tak nieopatrznie czynionych, dziwnego doznawałem wrażenia; lecz nic mi tak w pamięci nie utkwiło, jak słowa Kornutusa, który długo milczącym narad był świadkiem, a wreszcie nagląco o zdanie spytany, odrzekł powolnie, z powagą.

– Darowano kobiecie, że na śmierć skazuje nienawistnego sobie człowieka, innego nad ten nie widząc środka ocalenia Rzeczypospolitej… szukając oręża w spisku i zabójstwie. Ale cóż to pomoże Rzymowi, że Neron zgładzonym zostanie? Nie mieliżeście Tyberjusza, Kaliguli, Klaudjusza? nie będziecież mieli drugiego Nerona w jego następcy, który po nim odziedziczy władzę… Zważcie, że nie jego występkiem ginie Rzeczpospolita, ale dla braku cnoty waszej. Mógłżeby on być takim, jakim jest, gdybyście wy innemi byli? Cezarów podobnych tworzą obyczaje Rzymu, upadek w nim cnót dawnych – ze zgnilizny rodzą się te grzyby jadowite… Zabijcie raczej w sobie złe, a nie będziecie potrzebować wśród ciemności, strachu i fałszu umawiać się o przelanie krwi jednego słabego człowieka, któremu niedołęstwo wasze daje siłę! Dlaczegóż Senat, zamiast tytułu Ojca Ojczyzny, nie zaniesie mu wespół z rycerstwem i ludem wyroku ogłaszającego go ojcobójcą, skazującego na Gemonje146 i śmierć…

 

Potrzebaż ręce czyste broczyć tajemnem spełnieniem wyroku, który tak głośnym być winien, jak jego zbrodnie…

– Więcej rzeknę – kończył Kornutus – cóżby to była za kara, gdyby na hańbę skazany, odarty z władzy – wzgardzony dotyla, żeby go kat godnym zabicia nie uznał – powlókł życie żebracze, gnany pośmiewiskiem i ohydą… gdyby go w jednej chwili odstąpili wszyscy, zaparli się przyjaciele, odwrócili pochlebcy… opuściły kohorty i niewolnicy nawet dotknąć się nie dali, aby ich nie pokalał dotknięciem…

– Tak – mówił dalej – zabijcie, co w was jest złego i podłego, żądzę zbogacenia i wywyższenia, obawę straty życia i mienia, a Neron nam strasznym nie będzie. Któż to go uczynił tym, kim on jest, jeśli nie tchórzliwe pochlebstwa wasze, jeśli nie niewolnicze posłuszeństwo i zapieranie prawdy. Powiedzieliżeście mu kiedy, że źle czyni? nie jesteścież wszyscy bez wyjątku jego wspólnikami i pomocnikami? – Nie powstrzymało go żadne słowo i czyn przy pierwszym występku… osłaniali wszyscy, poszedł dalej i karze was słusznie za pobłażanie i podłość.

Wyrzekłszy te słowa, Kornutus powstał i wyszedł, a długo potem wszyscy jak przybici milczeli. Epicharis rozgorączkowana uklękła i ucałowała nogi starca, ale po wyjściu jego dobijała się jeszcze żywiej natychmiastowego postanowienia… Dowiedziałem się, że wieczorem wyjechała do Mizenum, zabrawszy z sobą, co miała szat i zbytkownych sprzętów, już po pożarze ofiarowanych jej przez przyjaciół.

Celsus wyznał przede mną później, gdy Rufus i inni się porozchodzili, a jam mu nieostrożność naganiał, iż – mimo gorącości Epicharis, jej i innych spiskowych zabiegów, choć na ich czele stoi znamienity Pizon (z rodziny Kalpurnjuszów pochodzący), niewiele ma nadziei, aby się zamach mógł powieść.

– Wiem o wszystkiem – były słowa jego – jestem wtajemniczony wraz z mnóstwem innych, ale widzę, że się to skończy prędzej śmiercią naszą, niż Nerona. Zbyt już głośnym stał się spisek, zbyt nieostrożnie i hałaśliwie naprzód się przechwalają, ażeby coś zrobić mieli. Gdy do czynu przyjdzie, zdrętwieją ręce, a niewolnik lub wyzwoleniec pójdzie się do nóg rzucić Cezarowi i wyda wszystko… Czas upływa, lada godzina na ślad wpadną… Co do mnie, już mi to wszystko jedno, dość życiem znudzony jestem… przyślą Centurjona, sam sobie żyły otworzę… Valete!147

– Mam nawet do wyboru – rzekł po chwili, dobywając z zanadrza złotą skrzyneczkę zawierającą truciznę kupioną u Lokusty za pośrednictwem Poljona. – Oto drugi mój wybawca… Nie chcę się męczyć długo, połączonemi siły skończę w mgnieniu oka… gdy mi oznajmią, że umrzeć potrzeba, potrafię godnie i bez zwłoki…

Uścisnąłem go ze łzami w oczach. O, Kajusie miły, co za czasy! jakie życie! jak ciemno i chmurno dokoła!

W parę dni potem spotkały nas niespodziane odwiedziny Leljusza, który zawsze jest jeszcze w wielkich łaskach u Cezara, dzieląc je ze Sporusem, Faonem, Epafrodytem, Akte i Tygellinusem… Równie też jak oni spodlony. Leljusz nie zapomniał o Sabinie, zdaje mi się nawet, że ona była powodem odwiedzin jego u Celsusa, u którego że gościłem, wiedział. Przyszedł do mnie do łoża i pochylił się, użalając się nad chorobą, którą zbliżeniem się swem powiększył. Nie zaraz jednak przystąpił do rzeczy i począł naprzód od pochwał Nerona.

– Ojciec Ojczyzny – rzekł – o niej tylko, o pomyślności i wielkości Rzymu rozmyśla. Opłakiwał on i opłakuje zniszczenie starego grodu, ale ujrzycie, jak wspaniały, godny Nerona, wzniesie na gruzach jego… Nie poznają Rzymu dawni mieszkańcy: rozszerzą się ulice, każda insula przyozdobi się portykiem o płaskim dachu, z którego na wypadek ognia bronić jej będzie można… Na nowe domy kamień kosztem Cezara przywiozą z Galji, bo tego ogień spożyć nie może. Na Palatynie i Eskwilinie stanie olbrzymi gmach złoty, godzien wielkiego Cezara, tysiąc stóp długie portyki, przedsienia sto stóp wysokie…

Tak poświęciwszy naprzód długą mowę pochwałom swojego Aenobarbusa, i ubolewając, że cnót jego ludzie nie widzą, a zbrodnie cudze na karb jego kładą, zwrócił się powoli ku mnie.

– Cóż wy, co czyni Sabina – spytał – jużeście to o niej zapomnieli? dlaczego od pożaru nie widać jej ani słychać o niej, miałażby zginąć jego ofiarą?

Odpowiedziałem mu kłamstwem wprawdzie, ale wymawiając się zupełnie jej losu nieświadomością.

– Jeżeli wy nie wiecie – rzekł, uśmiechając się – a któż wiedzieć będzie? Mieliżbyście – zrozpaczywszy, dla pięknej ale zbyt płochej a gwałtownej Epicharis, która tu was odwiedza – o ślicznej Sabinie zapomnieć?

Nic na to nie odpowiedziałem.

– Gdyby w istocie tak było – rzekł po chwili – gdybyście woleli Epicharis, bardzobym rad był temu, bo was się, Juljuszu, jedynie obawiałem, a bądź co bądź tę surową Westalkę skłonić muszę, by Leljuszową się stała kochanką. Użyję środków wszelkich; im surowszą jest, tem ponętniejszą dla mnie. Nie słyszeliścież nic?

Milczałem ciągle, ale wstyd i gniew mną miotały, ile razy przez usta jego imię to przechodziło. Szczęściem prawie pewien jestem, że albo jej znaleźć nie potrafi, albo jutro o niej zapomni.

Trzeba mu było wszakże coś odpowiedzieć.

– Nie pojmuję – rzekłem – jak wy, Leljuszu, taką namiętnością dla kobiety, z którą nic wspólnego w charakterze i usposobieniach nie macie, pałać możecie. – Jest to dziwactwo miłości własnej, uganiającej się za niemożliwem, która wkrótce ostygnie.

– Nie – odparł Leljusz – wy mnie nie znacie, lub co gorzej, nie znacie nawet natury tej miłości własnej, o której wspomnieliście. Gdyby to była prosta namiętność i żądza, prędzejby ona mogła się stłumić lub uspokoić czem innem, coby jej gwałtowność zmniejszyło; ale miłość własna nigdy się zwyciężyć nie da, gdy raz w swe szpony człowieka pochwyci. Nie myślcie, bym o Sabinie zapomniał, albo choć na chwilę porzucił zamysł zwyciężenia jej dumy i wstrętów… ciągnie mnie ona ku sobie więcej, niżbym sam pragnął…

Milczałem, aby go sprzeciwianiem się nie rozżarzać, ale sam wznawiał rozmowę…

Mówiliśmy o czem innem; przeraził mnie wkońcu, zapowiadając z lekkością sobie zwykłą ciekawe widowiska męczeństwa tych ludzi, których chrześcijanami zowią… Wiedział już, iż wymyślnie ich męczyć miano, czyniąc z tego igraszkę.

– Neron wymyślił – dodał wkońcu – rodzaj śmierci osobliwszy… obwiniętych słomą, odzianych kłakami, oblanych smołą palić będzie i żywemi pochodniami temi ogrody te oświeci… Jestem ciekaw głosów, jakie wydawać będą, konając…

Z tem nas pożegnał, zacząwszy piosenkę Horacjusza, do której śpiew sam dorobił:

Nox erat et coelo fulgebat Luna sereno148

Możecie sobie wyobrazić, jak mnie poruszyła rozmowa, wieści, pogróżki… drżę o Sabinę. Lada niewolnik niechętny lub chciwy zdradzić ją może. Ile razy Cezar niespokojny poszukuje spiskujących, skazuje niechętnych sobie lub posądzonych o przewinienie ciężkie, źli zawsze nie omieszkają z tego korzystać.

Tylu przynajmniej pada niewinnych, co istotnie przewinieniem jakiemś zasługujących na kary, i osobiści nieprzyjaciele wydają na sztych nienawistnych sobie. Najlżejsze podejrzenie starczy naówczas, aby potępić; cień, znajomości z winowajcą, pokrewieństwo z obwinionym, jedno przypadkowe do niego zbliżenie się… rozmowa na ulicy, uściśnienie ręki w termach… grożą śmiercią. Często dosyć jest pod jednym mieszkać dachem lub podobne nosić imię; ścinają głowy omyłką Leljuszom za Laljuszów, Emilom za Amilonów… Cóż tam ludzkie życie znaczy, gdy o Cezara bezpieczeństwo idzie?

Z mnóstwa Sabiny współwyznawców nie znajdzież się słaby, co broniąc siebie, drugich gubić zechce i imiona ich podawać?

Myśląc o tem, truchleję, bo któż w dzisiejszych czasach, gdy praw już niema żadnych, a wola jednego potępia lub rozgrzesza, gdy lada wyzwoleniec obdarzony łaską i zaufaniem może czynić, co chce – pewien być może jutra? Iluż to chciwych mienia, łaski, zemsty, przypochlebienia się, czyha tylko na zręczność? Sabina jest tak nieostrożną, a kryć się nie umie i nie chce…

Nie, Kajusie drogi, nie oczekuj mnie w Galji, raczej ty przyjdź tu ale z legjami waszemi w pomoc tym, co upokarzające jarzmo zrzucić pragną. Rzym już jest nadto zniewieściały, aby sam na coś się ważył, ale dopełnionej sprawiedliwości przyklaśnie. Oby was bogowie sprowadzili… Vale.

140Moritura te salutat! – Ta, która ma umrzeć, pozdrawia cię. [przypis redakcyjny]
141„Voluisse sat est” – Sama chęć wystarczy. [przypis redakcyjny]
142Geta – częsta nazwa niewolnika. [przypis redakcyjny]
143„Optimum est pati quod emendare non possis” – Najlepiej jest znieść, czego na lepsze odmienić nie można. [przypis redakcyjny]
144libertina – niewolnica wyzwolona. [przypis redakcyjny]
145„Pulvis et umbra sumus…” – Prochem i cieniem jesteśmy. [przypis redakcyjny]
146Gemonje – schody gemońskie, zrobione w skale kapitolińskiej, skąd zbrodniarzy zabitych strącano do Tybru. [przypis redakcyjny]
147Valete! – Bądźcie zdrowi. [przypis redakcyjny]
148„Nox erat et coelo fulgebat Luna sereno” – Noc była, księżyc świecił na niebie jasnem. Epod. 15. [przypis redakcyjny]