Za darmo

Macocha, tom drugi

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Na zimno! zlituj się, na zimno, począł marszałek, usiłując go jeśli nie zahamować zupełnie, to przynajmniej powstrzymać jak najdłużej (w oknie coraz wyraźniej mimo zasłaniających je drzew, świtać zaczynało). Chociaż to przywidzenie tylko wasze… zupełnie nieprawdopodobne, a wywołane gorączką młodzieńczą, lecz, przypuśćmy, co niemożliwe, że to była owa panna? Jakiemże prawem pan ją ścigać będziesz?

– Jakiém prawem! ale ja ją kocham! wybąknął Georges, odkądże to miłość potrzebuje innego prawa nad te, które sama nadaje?

– To frazes z komedji pana hetmana, odrzekł spokojnie Pobożanin, doskonały na scenie, a w życiu śmieszny. Miłość mężczyzny dla kobiety innych mu praw nie daje nad – strzelenie sobie w łeb, jeśli mu się nie poszczęści.

W tej chwili konia przyprowadzono pod ganek, Georges nie słuchając dłużej wyrywał się już lecieć, marszałek go siłą trzymał.

– Nie puszczę pana!

– Ja teraz waćpana spytam, oburzony zawołał Georges, jakiem prawem mnie chcesz wstrzymywać?

– Bez żadnego prawa, jeśli ci się podoba, dla tego, że jesteś wychowańcem pana, którego kocham… i obowiązanym się czuję oszczędzić waćpanu szaleństwa nadaremnego!

Georges się wyrwał i pobiegł do drzwi nie oglądając, Pobożanin za nim, krzycząc do mastalerza:

– Nie dawaj konia!

Lecz Georges był już na siodle, a że mu stajenny chciał się oprzeć, smagnął go spicrutą, którą w ręku trzymał, koń się wyrwał, stanął dęba… dostał ostrogą i poleciał w czwał z kopyta… Nie było co gonić nadaremnie.

Pobożanin postał w ganku i pomyślał, że Laura ma przed sobą godzinę, prawdopodobieństwo, iż Georges nie koniecznie drogę odgadnie – i tysiące wymknięcia się środków.

Liczył jednak nazbyt po własnej myśli. O rannej godzinie koło takich małych miasteczek, gdzie się bydło na rosę wypędza… do robót dalekich ludzie wychodzą, zawsze się ktoś kręci po drogach. Tak się i tym razem stało… Wyjeżdżającą Laurę widziały pastuszki w rynku, a u krzyża stary kosarz, który do dnia wyszedł na błotne łąki, bo do nich było pół mili. Georges’owi na zapytanie czy kto nie jechał, wskazano naprzód gościniec za miasto, potem drogę do Mokrzyszcz…

Pędził jak szalony. O pół mili za miasteczkiem spotkał strzelca, który go zapewnił, iż konny młody człek niezbyt się jeszcze odbił daleko, że jechał kłusem, i że – na upartego, dobrym koniem, można go przed Mokrzyszczami dogonić.

A w istocie, można było tem bardziej nagonić, iż zaraz na wjeździe do lasu, nie dosyć dobrze przymocowane przez Pobożanina siodło, zaczęło się zsuwać i Laura musiała zeskoczyć, aby je podpiąć na nowo, co słabym rączkom, przy gwałtownym pośpiechu nie bardzo się wiodło, tak, że blizko pół godziny straciła nim się na nowo w drogę puścić mogła. Koń, którego podano Georges’owi, był rosły i szparki… słowem o milę od tych Mokrzyszcz, w których Babetta oczekiwała, Laura posłyszała za sobą tętent konia w szybkim biegu, i instynktowo ona i Munia zaczęły też pośpieszać, jakby się ulękły pogoni. W pośród lasu na krętej drodze, ścigającego nie widać było jeszcze, lecz z odgłosu wnosiła uchodząca, iż się przybliżał żywo, zaczęła więc biedz coraz chyżej. Las się kończył… w polu droga była piaszczysta i kamieniami zasiana, Laura obejrzała się i w dali dostrzegła właśnie wysuwającego się z za krzaków Georges’a, którego raczej przeczuła, niż poznała. Leciał czwałem i uciec od niego było prawie niepodobieństwem; jednakże Laura puściła cugle, odezwała się do przyjaciółki i Munia wysunęła się naprzód, jak sarenka lecąc chyżo. Mimo tego wysiłku, Georges zyskiwał co chwila, przybliżał się widocznie, i uchodzące dziewczę już nawet więcej się nie oglądało… polecając swe losy woli przeznaczenia… Tętent coraz wyraźniejszy przybliżał się, naostatek głos dał się słyszeć.

– Stójcie na Boga! stójcie!

Laura obejrzała się, Georges tuż tuż był przy niej, zaczęła wstrzymywać Munię, gdyż dalsze ściganie się na nic już przydać się nie mogło… Georges natychmiast z nią się zrównał i ognistemi oczyma powitał.

Laura stanęła, obracając się odważnie twarzą ku ścigającemu.

– Co to znaczy? spytała.

– Pani! zawołał Georges…

Rumieńcem spłonęła jej twarz…

– Pani! powtórzył chłopak… jam od dawna, przeczuł, odgadł, domyślił się kim jesteś… godziłoż się tak z gościnnego domu uciekać?

– Właśnie to mnie tłómaczy, coś pan powiedział… odparła Laura, mniej jeszcze godziło się mnie jak jakiego przestępcę ścigać, kawalerze Georges!

– Ale kto obok niej przeżył choć kilka dni w życiu, ten obojętnym pozostać nie mógł, mówił zmieszany Georges… Myśl, żeś pani mogła w ucieczce podpaść jakiemu wypadkowi, niebezpieczeństwu, zmusiła iść za nią… Jeśli to jej jest przykrem…

Laura, która była przygotowana do sporu, znalazłszy chłopaka tak łagodnym, nie wiedziała dobrze co począć i mówić.

– Bardzo dziękuję za troskliwość, ozwała się w końcu, lecz nie potrzebuję opieki, wierz mi pan, nawykłam sama sobie dawać rady… Zatem żegnam pana i proszę, byś do domu powracał.

Georges stał…

– Temu rozkazowi, rzekł, uczynić zadosyć nie mogę. Ścigałem panią, bobym żyć nie potrafił w niepewności o los jej… a o ten spokojny nie jestem.

– Kawalerze Georges, odezwała się Laura, cóż pana może obchodzić mój los? Jesteśmy niedawnymi znajomymi, a kilkadniowe stosunki, choć miłe mi zostawiły wspomnienia, nie obowiązują do niczego. Proszę pana… wracaj do domu! bardzo proszę.

– Nie mogę, pani! nie mogę! boby mi w niewiadomości, co się z nią dzieje, życie stało się męczarnią!

Laura poczęła się śmiać.

– A! kawalerze Georges! żartujesz sobie ze mnie!

– Nie, bo się w pani kocham! gwałtownie wybuchnął Georges.

Laura zmarszczyła brew.

– Przyznam się panu, że sposób oświadczenia się jest osobliwszy! Bardzo wdzięczna jestem za jego życzliwość, dodała, lecz mogłabym się gniewać za formę, w jakiej się objawia.. Ja zupełnie w żartach nie smakuję!

– Na Boga! nie posądzaj mnie pani o żarty! ja mówię co czuję! ja bez pani żyć nie potrafię!

– Sprobój pan jednak, gdyż z trudnością inaczej być może, mówiła Laura; przecież mimo woli mojej nie zechcesz mnie ścigać? a ja, ja mimo całej swej życzliwości dla pana… nad tę, nic mu ofiarować nie mogę…

Skłoniła główkę i chciała jechać, Georges puścił się obok niej, krótki czas jechali w milczeniu, Laura obejrzała się i ruszywszy ramionami poczęła łagodnie:

– Nie czyń mi pan przykrości, nie staw mnie w położeniu fałszywem, opuść mnie, proszę… bardzo proszę…

– Spełniłbym wszelki rozkaz, rzekł, lecz porzucić ją wśród dzikiego, nieznanego, obcego kraju…

– Pan mi więcej zaszkodzisz, niż pomożesz! zawołała Laura.

– Ale ja szaleję! ja kocham! zawołał Georges…

Laura znowu się śmiać zaczęła.

– Niestety! wziąłeś mnie widzę za płochą jakąś kobietę, dla tego żeś znalazł w położeniu dziwnem i awanturniczem. Zdaje się panu, że względem kogoś, co się tak puszcza na azardy, wszystko wolno! Rzecz to naturalna może z jego strony, ale dla mnie oburzająca! kawalerze Georges… spodziewałam się więcej po szlachetności serca twego…

– Prawda, że pozory są przeciw mnie, przyznaję, rzekł Georges, ale ja rzeczywiście oszalałem i sam może nie wiem co robię! Przebacz mi pani, ulituj się nademną i pozwól…

– Pozwalam tylko powracać do domu, powtórzyła Laura, i zapomnieć o biednej istocie, którą przypadek zbliżył do niego… mimo woli, a wola własna nakazuje pożegnać!

Georges zamilkł, jechał ciągle smutny.

– Przecież się pani nie mogłaś obrazić mojem postępowaniem, rzekł, chciałem ją skłonić do powrotu… Wszakże hetman z chęcią się przychyli do jej żądań i ułatwi dalszą podróż w taki sposób, jak się zda najdogodniejszą, boleśnie mu będzie, że pani uszłaś z jego domu tak ukradkowo.

– Pożegnałam go i wytłómaczyłam się listem; zresztą, mówiła Laura, dziękuję mu jeszcze przez usta pańskie, dziękuję panu za jego troskliwość i zaklinam, jeśli nie chcesz mi uczynić przykrości… wracaj.

– A cóż pani poczniesz z sobą?

– Widzisz pan, żem zupełnie spokojna… nie jestem bez opieki, mam co mi do podróży potrzeba:

Popędziła Munię kłusem, kłaniając się Georges’owi który przyzostał smutny, lecz nie mogąc wrócić tak z niczem… dogonił ją jeszcze.

– Pozwól mi pani spytać się: czy już nigdy nie spotkamy się w życiu?

– Któż wie? rozśmiała się Laura, pierwszy raz zjechaliśmy się na gościńcu, na gościńcu żegnamy, możemy znowu po latach wielu znaleźć się wśród jakiej drogi – lecz dziś, proszę pana powracaj!

– Bez dobrego słowa… bez pożegnania!

– Żegnam więc pana! dodała Laura. Jeśli istotnie masz dla mnie trochę życzliwości, którą okazujesz, nie śledź mnie, nie goń za mną – przynajmniej, jeśli się kiedy w życiu spotkamy, zachować będę mogła pamięć jego przyjaźni…

– Przyjaźni… ale to najgwałtowniejsza miłość! zawołał Georges.

Tego wykrzykniku niby nie dosłyszawszy, Laura skinieniem głowy żegnając go, odskoczyła w galop dalej… bo już pod lasem widać było białą wieżę kościołka, która wedle opisu miała Mokrzyszcza oznaczać. Georges pozostał namyślając się jeszcze, czy gonić za nią – czy powrócić tak z niczem. Postrzegł to dopiero teraz, iż wyruszając z domu, nic z sobą nie wziął, co do dalszej podróży potrzebne być mogło. W sąsiedztwie wszakże na mil kilka pełno było znajomych, mógł łatwo pożyczyć gdzieś grosza… Nie wątpił, iż po trzech milach pospiesznej jazdy Laura musi się tu zatrzymać dla wypoczynku; we dworze mieszkał podstoli brzeski, znany dobrze Georges’owi, z którego synem byli w przyjaźni..: Postanowił więc zajechać tu i lepiej rozważyć, co mu czynić wypadało, tłómacząc swe przybycie polowaniem jakiemś lub obłędem w lesie.

Laura obejrzała się kilka razy, popędziła prędzej i znikła mu z oczu za wzgórzem. Georges powoli zwrócił się w prawo, kierując ku dworowi… do pana podstolica…

Dosyć żywo jechała Laura do miasteczka, oglądając się jednak niekiedy czy nieproszony przyjaciel za nią nie goni; tu czekać na nią miała Babetta… Nie dowierzała tylko zapalczywemu Georges’owi, żeby pomimo odebranej odprawy nie puścił się za nią bez pozwolenia… Korzystając więc z tego, że choć chwilę za sobą go nie widziała, pośpieszyła ku mieścinie. Nosiła ona, jak wiele innych w owym czasie, tylko imię to, na które wcale nie zasługiwała. Można było rozróżnić miasta od wiosek po tem, że wsi po jednej, miasteczka miały po kilka karczem i zajazdów. Tu było ich wprawdzie trzy czy cztery, lecz austerja na pół murowana brała prym przed innemi. Domyślając się, że Babetta tu być może, Laura wprost zajechała we wrota otwarte… nie omyliła się… Francuzka od pół godziny już była na straży, ale, co wielce nieprzyjemnem się wydawało Laurze, stała rozmawiając z jakimś nieznajomym, przystojnym mężczyzną… i zdawała się go słuchać z zajęciem… Rzuciwszy konia w sieni, niecierpliwa, by co rychlej zrzucić z siebie suknie, które jej co chwila bardziej ciężyły, Laura wpadła do zajętego mieszkania…

 

Munię zmęczoną wziął zaraz woźnica z Emilopola, aby ją przeprowadzić i dać wytchnąć nieco.

W chwilę po wnijściu do gospody, nadbiegła Babetta wesoła, uśmiechnięta i szczęśliwa, że się tak wszystko dobrze udało.

– Niestety! zawołała Laura witając ją, nie tak jak się wam zdaje… Kawaler Georges gonił za mną, aż tu prawie. Miałam największy w świecie kłopot z pozbyciem się natręta:

– A cóż się z nim stało?

– Doprawdy nie wiem… Zdaje się, iż chyba powrócić musiał do Emilopola…

– Cóż to? więc się tak szalenie zakochał w waćpannie? rozśmiała się Babetta.

– Ja sądzę, że nie we mnie, tylko… tylko w oryginalnem sieroctwie mojem i braku doświadczenia… z których zdawało mu się, że łatwoby mógł korzystać. Wyobraźnia więcej niż serce popędziły go za mną… ostygnie i powróci…

– A dla czegożby kochać się nie miał i nie mógł? spytała Francuzka.

– Dla tego, że ludzie jak on, nadto może kochają wszystkie kobiety, by mogli kochać jedną. Takim mi się wydał przez te kilka dni w Emilopolu i w rozmowach ze mną, dopóki nie domyślił się kto jestem…

– Lecz z kimże was zastałam na rozmowie? dorzuciła Laura śpiesznie składając suknie męzkie i mieniając je na kobiece z uczuciem dziecięcej radości.

– A! nie wiem doprawdy, szlachcic jakiś, człek młody, przystojny i wykształcony dosyć, który snać kręci się po świecie nie wiedząc co z sobą pocznie. Mówił mi o Warszawie… że do niej już trzeci czy czwarty raz powraca.. a nie wie co tam robić będzie… Domyślił się we mnie artystki… do czegom się też przyznała, i nudził mnie rozpytując o teatrze…

– Kochana pani, kończąc ubranie odezwała się Laura, na wszelki przypadek, nim nas Georges wyszpieguje lub znowu jaki natręt napędzi… uciekajmy dalej co najprędzej… Boję się, choć sama nie wiem czego, a zatem Munię przywiązawszy z tyłu do powozu… trzeba pośpieszać…

Laura przejrzała się w zwierciadełku zasmolonem i ucieszyła znajdując swą dawną fizjonomię…

– A więc w drogę! w drogę! zawołała kwef narzucając na głowę…

Wychodziły już do sieni, gdy Babetta zobaczyła Georges’a, który opodal wprawdzie siedząc na koniu, zdawał się na ich wyjazd czatować…

Przed niemi na kilkaset kroków konno także jechał ów wesoły młodzieniec, z którym rozmawiała Babetta.

V

Przez całą drogę Francuzce usta się nie zamykały… Laura mogła wybornie milczeć tylko i słuchać, a było się też czego z tej paplaniny nauczyć. Babetta co na myśli miała to na języku, spowiadała się jej ze wszystkiego, najbardziej z tego niepokoju, jaki ją dręczył, by Laurę jak najbezpieczniej umieścić… Zamiast uspokojenia potrafiła tylko w ten sposób strwożyć ją bardziej jeszcze, malując wedle paryzkiego wzoru czem była każda stolica dla młodego dziewczęcia…

Przyznała się też szczerze, iż jeśli Opatrzność nie nastręczy coś nadzwyczajnego, nie wie spełna ani co pocznie, ani komu ją powierzy…

– Miałam wprawdzie na myśli tę… mówiła Babetta, ale co wam po niej… ona sobie sama w życiu nie umiała dać rady, a łatwowierna jest jak dziecko… prędzejby ci przysporzyła kłopotu niż ulgę przyniosła. Ani się nią posłużyć, ani poradzić!

Mogłaby stara… zostać przy was, lecz zdaje mi się, że się po troszku napija. Cobyście z nią robili, gdyby sobie głowę zalała?

Ta znowu… dobra kobieta, ale wiekuiście za mąż chce się wydawać, choć pora dawno minęła, i zawiązuje stosunki, któreby nieprzyjemnie się czuć dały.

Słowem okazywało się, że wezwana na ratunek Babetta, odprowadzić mogła wprawdzie Laurę do Warszawy, ale tam niewielką jej pomoc obiecywała. Laurze przychodziło już na myśl, słuchając jej opowiadania, iż lepiejby była uczyniła może zostając przy męzkim swym stroju i dając sobie rady sama.

Na drugim popasie Babetta niepotrzebnie trochę odnowiła znajomość z wędrownym szlachcicem, którego napotkała w Mokrzyszczach, i rada, że z kim mieć będzie gwarzyć, zaprosiła go na obiad podróżny… Młody ów człowiek był wprawdzie skromny i nienatrętny, lecz przy drugiem widzeniu się Francuzka gotowa już była zwierzyć się ze wszystkiego i prosić o radę. Ledwie ją Laura wejrzeniem od tego powstrzymać potrafiła. Szlachcic zapytany co myśli robić w stolicy, przyznał się, że sam jeszcze nie wie – i uśmiechając się powiedział, że już kilku różnych chlebów próbował, a jaki mu jeszcze jeść przyjdzie, tego się zgoła nie domyśla.

Otwarty równie jak Babetta, wyspowiadał się też, że niewiele ma w kieszeni, lecz rachuje na protekcję jednego z szambelanów królewskich, który mu jakieś zajęcie wynaleźć powinien.

Tegoż samego dnia okazał się utrapiony Georges goniący za Laurą jeszcze, i tu Babetta się doskonale przydała, bo mu bez ceremonji zmywszy głowę, kazała powracać do domu… Posłuszny czy nie, biedny kawaler, już się przynajmniej więcej nie nastręczał i nie pokazywał.

Całe jednak Francuzki postępowanie zajętej więcej sobą niż powierzoną jej Laurą, dawało wiele do myślenia. Zmieniała plany i projekta co chwila, obiecywała góry złote, potem przechodziła do zwątpienia i strachu z równą łatwością jak z niepohamowanego śmiechu do łez… i z gniewu do miłości. W miarę jak się ku stolicy zbliżały, gorączkowe usposobienie Babetty rosło, nieporządek w jej myślach panował coraz większy… Laura zakłopotała się mocno i musiała wcześnie powiedzieć sobie, iż tylko na własną wolę i rozum rachować może… Jeszcze jeden tylko nocleg dzielił je od stolicy… dziewczę coraz było smutniejsze, przewodniczka weselsza. Zajechały zawczasu, a Laura zapomniawszy o tem, że poznaną być może, zmęczona słuchaniem, wyszła przed wrota gospody… gdy z największym przestrachem i zadziwieniem ujrzała przed sobą najniespodziewańsze zjawisko.

Żydowska bryka ogromna, z rodzaju tych, które naówczas miasto dyliżansów służyły, napchana wszelkiego rodzaju podróżnymi… zatrzymała się była przed tą samą gospodą. Woźnica koniom zarzuciwszy trochę siana, poszedł dla nich po wodę, a z wnętrzności tego kafarnaum poczęli się ściśnięci wydostawać podróżni, aby trochę się wyciągnąć i świeżem odetchnąć powietrzem.

Wydobywszy się tylko co z płóciennej budy, kobieta najdziwaczniej w świecie ubrana, w pstrej sukni, zbytecznie krótkiej, i trzewiczkach niewygodnych do podróży, z ogromnym workiem na ręku, siadła na kłodzie, dobywając jakieś wiktuały.. gdy Laura nastręczyła się ruchliwym jej oczom… Była to pani Lassy… z wynagrodzeniem i gratyfikacją, jakiej żądała odprawiona do Warszawy… Smutna odbywała tę wędrówkę w trwodze o swe ruloniki, które na piersiach złożone piastowała… i właśnie ostatni kawałek piernika zapasnego spożywać miała, gdy ujrzała Laurę…

O mało nie zapomniawszy o worku, z okrzykiem rzuciła się ku niej. Chciała z razu zamknąć się przed nią Laura, a Babetta zobaczywszy tę pogoń stanęła ostro w gotowości do obrony… gdy dwie te jejmoście, poznały się i z okrzykiem rzuciły w objęcia. Były bowiem dawno, dobrze, i serdecznie sobie znane… Laura namyśliwszy się wróciła: gdy raz widziana i poznana, po cóż ukrywać się miała?..

Pani Lassy z objęć przyjaciółki gorąco rzuciła się natychmiast na ramiona najdroższej elewki!! Z czułością niewypowiedzianą zawołała:

– Najmilsza Lauro! o! ileż cierpiałam z twej przyczyny! lecz jakżem szczęśliwa, że cię widzę… oglądam zdrowo.. Więc, nie jesteś w klasztorze?

– Dotąd nie! odparło smutnie dziewcze.

Ja wracam z Borowiec, kochane dziecię, dodała po cichu Lassy, i mogę ci ztamtąd najświeższe dać nowiny! Niestety! dziś cię serce moje zupełnie usprawiedliwia… lecz ileż trwogi!..

Babetta nie dała jej mówić, była znowu ze swej strony tak szczęśliwą, iż jej się ta przyjaciółka nadarzyła.. a według niej mogła być tak użyteczną im teraz!

Ponieważ bryka po napojeniu koni już odjechać miała na całą noc księżycową do Warszawy, Francuzka uparła się, by rzeczy pani Lassy odebrać z niej i ją samą zabrać do powozu. Wiele było do mówienia…

– To prawdziwie Opatrzność, wołała, ręce składając, nastręcza nam tę nieoszacowaną Lassy… Nikt w świecie nad nią lepiej nie zna miasta, nikt skuteczniejszej rady dać nam nie może… Trzeba ją zabrać, zasekwestrować, a przez wieczór i ranek, zobaczycie ile od niej skorzystamy.

Lassy wcale się temu nie sprzeciwiała, pobiegła tylko upomnieć się o pakunek, który żyd z przyjemnością jej zwrócił, mając na jej miejsce dwóch podróżnych do zabrania… Laura neutralną pozostała przy tych układach, lecz i ona rada była coś się dowiedzieć o Borowcach, o ojcu… Pochwycona tak wśród gościńca guwernantka, której los przywracał uczennicę, będąc równie gadatliwą jak Babetta, z razu nie mogła przyjść do słowa, ani się dać słyszeć. Mówiły obie, przerywały sobie, nakazywały milczenie, nie umiały się powstrzymać ani pogodzić… Laura choć smutna rozśmiała się z tego gwaru i tak dziwnie dobranego towarzystwa.

Po długiej szermierce, porozumiały się nareszcie dwie stare przyjaciółki. Lassy pojęła o co idzie…

– A! mój Boże, zawołała, czyż tu kogo szukać potrzeba?.. Droga Lauro, masz swą wierną sługę we mnie! Wierzaj mi, lepszej nie znajdziesz, ani któraby z równą troskliwością nad tobą czuwała…

Porwała się do nowych uścisków, lecz Laura potrafiła się grzecznie od nich uchronić.

– Nie upatruj we mnie sługi ani przyjaciółki twej macochy… ta kobieta despotycznym swym charakterem wstręt i ohydę wzbudza we mnie. Stanę po stronie uciśnionej… będę ci służyła do śmierci…

Laura nic jeszcze nie odpowiadała, chociaż Babetta klaskała w ręce, szczęśliwa, iż zbędzie się ciężaru i odpowiedzialności.

– Ale czegoż możesz lepszego, dogodniejszego pragnąć nad Lassy! zawołała, to kobieta, którejbym ze świecą dla ciebie szukała… nieoceniona! doświadczona… dobra… łagodna… a znająca stosunki… ludzi… słowem, chyba nam ją Opatrzność rzuciła na drodze…

Cały wieczór dwa te młynki bezustannie coś mieląc tarkotały… wzajemnie z siebie uszczęśliwione.. Laura niepewna jeszcze jak postąpić, nie przyjmowała ani odrzucała ofiary…

Późno w noc znużenie zwolniło wreszcie nieco rozmowę. Babetta zaczynała drzemać. Lassy brała się do swej fryzury, aby ją przyprowadzić do porządku.

– Mów mi pani o Borowcach, zagadnęła Laura po cichu…

– Droga moja! cóż ci powiem więcej nad to czego się sama domyślać możesz! Żal ojca twojego był bez granic, gniew macochy niesłychany… wszyscy opłakiwaliśmy stratę najukochańszego dziecięcia…

– Lecz cóż z mym ojcem się dzieje?..

Lassy spuściła oczy.

– W nieutulonym żalu po tobie, rzekła cicho, tak, lecz ani ci się dziwię, żeś uszła od despotyzmu tej niegodziwej… ani dziś bym ci powrót doradzała… tam wszystko teraz w żelaznych jej rękach… i doprawdy… nie pytaj mnie o więcej…

Laura nie dopytywała też ją o Borowce… Obie przyjaciółki wyszły jeszcze na poufną rozmowę do alkierza… Tu Lassy zacząwszy od nowych uścisków i ucałowania Babetty… zbliżyła się jej do ucha…

– Wiesz, rzekła, będę ci wdzięczną do śmierci, lecz uczyń tak, by mnie ta dziewczyna wzięła do siebie… Nie mam zajęcia… ona potrzebuje kogoś, a w przyszłości… któż wie, co się z tego wywiązać może? Służyć jej będę wiernie. Bądź co bądź, choć tam wszystkiem owładnęła ta obrzydła macocha… panna zawsze bogatą być musi…

Tu rozpoczęła całą Borowiec historję w najnieporządniejszy sposób opowiadać Babecie.

– Nie chciałam już nic mówić przed dziewczyną, dodała, aleśmy tam piękną historję mieli po jej wyjeździe… Już, już zdawać się mogło, że macocha z całym swym dworem wyleci… Pogoda była okropna, niesłychana… dziwna, przerażająca… Wystaw sobie, kochana Babetto… zamek stary, a pod nim lochy, pieczary… groby… okropność! W tych podziemiach stary ojciec Laury ukrywał ogromne skarby, o których nic nie chciał mówić macosze… Kobieta przebiegła dorozumiewała się tajemnicy… Jednego wieczoru upojono zielem jakiemś starego, wyciągnięto mu klucz z pod poduszki… i macocha ze swym amantem..

– Więc już jest!

– Był zawsze, odparła żywo Lassy… poszli szukać skarbów. Ale cóż się dzieje?.. oto mściwa Opatrzność, w pośród nocy włóczących się po tych podziemiach, zamknęła w nich… Drzwi się żelazne zatrzasły… pozostali obok trupów i trumien… w ciemnościach… Macocha jakkolwiek odważna zemdlała, i nazajutrz, gdy się stary obudziwszy opatrzył, a drzwi odbito… i ich wyciągnięto z tego lochu… ledwie dawała znaki życia… Towarzysz jej o mało nie zwarjował… a długo potem mówić nie mógł.

 

Zdradzony w ten sposób ojciec Laury, chciał z razu rozstać się z macochą, odesłać ją do domu… nie widzieć na oczy. Wdał się ksiądz, kobieta ozdrowiawszy, a znając swą władzę nad mężem, na nowo mu się przymilać zaczęła i wszystko wróciło do dawnego porządku; amant tylko odpokutował, bo go precz wygnano. Kobieta wszystką winę złożyła na niego, iż ją ku temu namówił. Teraz już panuje jak panowała dawniej, a pierwszym aktem jej władzy było, że mnie nieprzyjemnego świadka tych zajść, com ośmieliła się brać stronę nieszczęśliwego starca… wygnała… prawda, że mi zapłacili co powinni…

Teraz wiedząc o skarbach, jakich jest panią, choć stary klucz odzyskał i nie dopuszcza jej do nich jeszcze, stara się kobieta niegodziwa wyciągnąć go ze wsi gdzieś… aby pieniądze te na swą rozpustę roztrwonić!

Lassy wzięła się za głowę i płaczliwym dodała głosem:

– Awantury! moja droga Babetto, awantury! Dziewczyna nie ma tam wracać po co, a zemną jest bezpieczna; ja do niej… gdyby mi trupem paść przyszło, nikomu przystępu nie dam.

Nazajutrz trzy nasze podróżne przybyły do stolicy, a tu w istocie Lassy okazała się opatrznościowym przewodnikiem. Znała wszystkich i wszyscy ją znali, znalazła tymczasowe mieszkanie, sługę, jedzenie, wykłóciła się na wstępie ze wszystkiemi.. a Laurze dała odpocząć trochę.

Zmęczona niepokojem, wrażeniami, obawą o przyszłość, Laura musiała się położyć, aby siły odzyskać, Babetta natychmiast wybiegła na miasto i wróciła aż późno w noc, Lassy została przy chorej. Miała ona ten dobry przymiot, że stanowiąc rodzaj opieki, nie mieszała się przynajmniej do niczego… Laura mogła postąpić jak się jej samej zdawało lepiej.

Posłano więc szukać najprzód mieszkania na ustroniu, w któremby niezbyt na oczach jakiś czas przebyć mogły.. Potrzeba było największą spełnić ofiarę i sprzedać Munię… Ze łzami dziewczę poszło się z nią pożegnać, nie mogło rozstać, zapłakało… i zatykając uszy, aby nie słyszeć jej rżenia, wydało wyrok konieczny… Nie wiedziała kto Munię kupił, zapłacono jej tylko co chciała, i biedne stworzenie poszło nowemu służyć panu.

Babetta nie powiedziała przed nią, że Georges, który dobił się do Warszawy, a tu znalazł plenipotenta hetmana, nastręczył się jako nabywca, i Munię zatrzymał przy sobie.

Drugiego dnia uznojona Lassy już się niezmiernie krzątała po nowem mieszkaniu… porządkowała, gospodarzyła i dawały dowody, iż jej nic nigdy powierzać nie należało. Lecz Laurze było to obojętne.. miała schronienie, kątek.. spokój… starczyło jej tego na dziś. Lassy raz się wśliznąwszy, ani myślała już jej opuścić. Posłannictwo Babetty skończyło się, z czego ona sama rada była, pewna, iż dokonała trudnej sprawy, którejby nikt inny nie podołał.

Nad zamiar jednak długo pozostała w Warszawie, wyjeżdżając dwa razy na dzień i zawsze odkładając powrót do jutra… Laura siedziała prawie ciągle prawie w domu, nie mając ani ochoty, ani ciekawości wychodzić na miasto… Babetta korzystając z bytności przyjaciółki, razem z nią obiegała kochaną stolicę.

W jednej z tych ostatnich wycieczek… spotkały nieszczęśliwego Georges’a…

– Co pan tu robisz jeszcze? fuknęła nań z góry Babetta.. Dla czego nie powracasz? Hetman będzie się gniewał, a wiesz pan, że gniew jego raz obudzony jest niebezpieczny… Jestem przyjaciółką pani St-Georges, w jej imieniu proszę i naglę, jedź pan co najprędzej nazad.

– Ja już pisałem do pana hetmana, odezwał się spokojnie Georges: niech się pani o mnie nie troszczy… Zostać tu muszę i zostanę…

– Po co? spytała Babetta. Panu się roi, że ją bezbronną spotkasz, że się wciśniesz do niej… to nigdy w świecie być nie może… Oto ta pani, wskazała na Lassy, która dygnęła, zostaje przy niej na straży… a wiem to, iż Laura nikogo widywać nie będzie…

Georges nic na to nie odpowiedział, ale zaraz nazajutrz czatował na zawiązanie znajomości z panią Lassy… Miała ona słabość do młodzieży, pomimo to oburzyła się niezmiernie na samą myśl, iżby jej kto śmiał chcieć użyć za narzędzie dla zbliżenia się do najdroższej elewki, za którą gotowa była dać życie… Georges zapewnił ją, iż wcale o tem nie myśli, żądając tylko, by mu dozwoliła być swym wiernym sługą i dobrym przyjacielem. Przeciwko temu nic nie miała pani Lassy, pożegnali się więc bardzo grzecznie i w najlepszej komitywie.

Georges snadź w bardzo dobrej wychowany szkole, poczynał sobie z wielkiem obrachowaniem i taktem… Głowa mu się do tej pięknej Laury paliła, a im niedostępniejszą dlań była, tem rosło pragnienie i namiętność.

Babetta wreszcie musiała jechać, lękała się już Pobożanina, aby nie dał przystępu do serca zazdrości i nie przyjął jej źle po powrocie. Pożegnawszy Laurę, która jej jakimś darem postarała się wywdzięczyć, wyruszyła sama jedna, zmęczona i tęskniąca do jakiegokolwiek towarzysza podróży. Nie możemy zapewnić, żeby go sobie na ludnym naówczas gościńcu nie wyszukała.

Mieszkanie Laury, które wybrała Lassy, leżało dosyć oddalone od środka miasta przy ulicy Długiej… Była to niewielka kamieniczka ściśnięta z obu stron dwoma ogromnemi domami, której gospodarz sławetny mieszczanin i starszy cechu rymarzy zajmował cały dół na warsztat i dla czeladzi, a pół pierwszego piętra od ulicy w najem oddawał. Na drugiem mieścił się jakiś urzędnik z rodziną… w poddaszu szklarz ubogi.

Wielkiem szczęściem pan Zebrzydowski, starszy rymarskiego cechu, właściciel domu (nazwisko dziwić nie powinno, gdyż mieszczanie często od miejsc pochodzenia jak panowie od dziedzictwa się zwali) trzymał owe pół piętra jako tako umeblowane na wypadek sejmu, a że go podówczas nie było, Laura znalazła w niem przynajmniej to, bez czego się obejść niepodobna. Po ślicznych owych pokoikach w Borowcach, które miłość ojca przystrajała, wydało się to ubogo i pusto, lecz mówiła sobie zawczasu, iż do ubóztwa przywykać musi.

Z okien widać było trochę placu i nieco ulicy, trzy pokoiki, izdebka pół ciemna i kuchenka składały całe mieszkanie. Starczyło to dla niej, dla Lassy, dla sługi, i na przypadek gościa, którego nigdy nie miano przyjmować. W pierwszych dniach wydało się dobrem wszystko, bo było dla strudzonej – spokojem, wytchnieniem… przytułkiem bezpiecznym… Lassy obiecywała znaleźć później coś przyjemniejszego, Laura zaś nie żądała nic nad wyszukanie sobie zajęcia, celu, pracy, czegoś coby życie czcze i puste znośnem czyniło… Robótka w ręku nie zaspakajała jej, rzuciła ją z niechęcią, ze wstrętem, jak się odpycha niesmaczną od ust potrawę… Brakło starej Biblji, posłała po nią nazajutrz; lecz stara guwernantka mimo całej płochości swej niezmiernie gorliwa katoliczka, powróciła przestraszona, przynosząc jej wiadomość, że się jej czytać nie godziło i że innejby nie mogła dostać chyba heretycką, a tej obawiałaby się w domu, aby go piorun nie spalił. Laura nic jej już nie odpowiedziała.

Natomiast od Dufour’a przyniosła nazajutrz Lassy cały stos francuzkich książek, których Laura pragnęła. Były to sztuki teatralne i dzieła o teatrze, których tytuły w Emilopolu schwyciła. Zatopiła się w nich z chciwością biedna wygnanka… i nie mogła całemi oderwać dniami. Świat i życie, które znała z Biblji i zacisznego kątka rodzinnego, dopełniały się w jej umyśle obrazami całkiem nowemi… ludzi, namiętności… przygód… igrzysk losu (jak wówczas mówiono), które fantazję rozpłomienioną własną dolą rozdmuchywały, uskrzydlały więcej jeszcze… Laura wpadła w ten stan gorączkowy, który rodzi samotność, niepewność przyszłości i pokarm poezją przesycony.

Położenie, przyszłość, temperament i charakter, uspasabiały ją do wyjścia po za obrąb, w którym się ludzie powszedni, pilnując ściśle ścieżek i drożyn ubitych, trzymają. Była zmuszona niejako stworzyć sobie świat, stosunki, zajęcia, i miała dość siły lub nieświadomości, by to przedsięwziąć bez obawy, z pewną dumą i pragnieniem zwycięztwa. Po całych dniach karmiąc się obrazami świata poetów, rozmyślając o przeszłości, o sobie, roiła tak, jak w dniu, gdy sama jedna przebrana opuściła Borowce, że z silną, a nieustraszoną wolą dobić się potrafi do znośnego przynajmniej życia. Nie marzyła o szczęściu, bo myśl o niem łączyła się ze wspomnieniami o Honorym… a ten był dla niej stracony na zawsze; chciała tylko jakiegoś upojonia i zmęczenia, któreby gnuśnie zamrzeć nie dozwalało.

Inne książki tego autora