Za darmo

Litwa za Witolda

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Porzuć modlitwy, wstań i gotuj się do boju; wojsko nieprzyjacielskie gotowe już stoi, niebezpiecznie dla nas czekać aż pierwsze na nas uderzy.

Ale to nic nie pomogło: król się modlił.

Szykowano lud, wyciągały chorągwie, król klęczał jeszcze.

Na próżno wysyłał Witold posłów, i zżymał się, i gniewał, ani prośby, ani gniew, ani obawa niebezpieczeństwa, nie oderwały króla od modlitwy, dopóki jej nie skończył. Mogli byli naówczas, gotowi będąc do boju Krzyżacy, skorzystać ze zwłoki Polaków i wpaść na zbrojących się, siodłających konie, bez wodzów i porządku; lecz myśleli, że nie z przypadku, ale umyślnie zaczajeni w krzakach zasadzili się, oczekując napadu zdradziecko. Stali więc na wzgórzu swojem oczekując, rychłoli przeciw nim wystąpi nieprzyjaciel do potyczki. Bóg wysłuchawszy modłów króla Władysława, dał mu silnego sprzymierzeńca w wietrze, który w oczy Krzyżakom pędził pył i kurzawę pobojowiska, na oślep potykać się zmuszając.

Gdy król modlitwy skończył, wojsko wyciągać do boju zaczęło. Zyndram Maszkowski objął dowództwo nad polskiem, Witold sam Litwą, Rusią i Tatarami dowodził. Śpiesznie wszyscy zabierali wyznaczone stanowiska, lecz i ten pośpiech zdał się jeszcze Witoldowi powolnym. Wojsko rozstawione było tak, że prawe jego skrzydło stanowił Witold z Tatarami Litwą i Rusią, opierając się o błotniste łąki ponad rzeką Marensee płynącą od jeziorka Luben do Żybułtowa; lewe stanowili Polacy, opierając się także o bagnisko, z którego sączyła się rzeczułka na prawo od drogi i Ostrowitz do Grünwald wiodącej. Stanowisko to przecięte zaroślami i drzewy, na pagórkach niższych daleko od wzgórza zajętego przez wojsko krzyżackie, gorsze było od niego, ale dla95 błot nie dopuszczało się otoczyć i objąć z boków.

Pięćdziesiąt polskich rozwinęło się chorągwi. Pierwsza, wielka chorągiew krakowska, w czerwonem polu orzeł biały z rozpiętemi skrzydły, najsilniejszym, wprawnym, starym i walecznym żołnierzem osadzona, liczbą i doborem odznaczała się. Dowodził nią Zyndram Maszkowski, a na czele jej stali sławniejsi rycerze w liczbie dziewięciu: Zawisza Czarny z Garbowa herbu Sulima, Florian z Korytnicy (Jelita), Domarad z Kobylan (Grzymała), Skarbek z Góry (Habdank), Paweł Słodzej z Biskupic (Niesobia), Jan Warszewski (Nałęcz), Stanisław z Charbinowicz (Sulima) i Jaksa z Targowiska (Lis).

Chorągiew gończą, w niebieskiem polu dwa czerwone krzyże, wiódł Andrzej Brochocki Ossoria, na czele jej byli także kilku wprawnych rycerzy dowodzących oddziałami; trzecia chorągiew nadworna, na niej mąż zbrojny na białym koniu, z mieczem w ręku w polu czerwonem (Pogonią), pod Ciołkiem z Żelechowa i Janem ze Sprowej Odrowążem; czwarta św. Jerzego rycerska, krzyż biały w czerwonem polu, pod nią Czechy i Morawcy żołdacy pod Sokołem i Zbisławem Czechami. Dalej, szły chorągwie ziem i województw pod znakami i wodzami swemi; pięćdziesiąta pierwsza była Zygmunta Korybuta litewskiego z Pogonią w czerwonem polu. Litewskie wojsko Witolda, rozdzielone było na czterdzieści kilka chorągwi, w których i mniej ludu było, i gorzej zbrojnego, i konie na pozór lichsze, ale zwinne i wytrwałe. Na wszystkich prawie proporcach bez różnicy były różnej maści pogonie z mieczem wzniesionym; dziesięć tylko oddzielne miało znaki. Na tych były słupy różnej barwy, a jak inni piszą, bramy złote. Litewskie chorągwie oprócz książęcych, były: trocka, wileńska, grodzieńska, kowieńska, lidzka, miednicka, smoleńska, połocka, witebska, kijowska, pińska, nowogródzka, brzeska, wołkowyska, drohicka, mielnicka, kamieniecka, starodubowska. Posiłki tatarskie stanowiły ufiec oddzielny.

Siły obu wojsk niemieckiego i polskiego, rozmaicie są podawane; polskiego liczą kronikarze niemieccy przesadzoną liczbę 160 000 z górą [Schulz], to jest Polaków 60 000, Litwy 42 000, Tatarów 10 000, Tatarów kipczackich 30 000, zaciężnych Czechów i Morawców 21 000, ogółem 163 000, a 60 dział ciężkich; lecz wyliczenie to umyślnie powiększone przez Prusaków, miało na celu zwycięstwo polskie uczynić łatwiejszem.

Na wzgórzu przeciwnem, pięćdziesiąt kilka krzyżackich powiewały chorągwi: pod pierwszą wielkomistrzowską z czarnym i złotym krzyżem, w pośrodku którego była tarcz złota z czarnym orłem, szli najcelniejsi rycerze i dwór mistrza; pod mniejszym proporcem mistrzowskim ślachta i żołdacy niemieccy; marszałkowska chorągiew z czarnym krzyżem, składała się z Franków pod wodzą ks. Konrada Oleśnickiego, którego czarny Szląski orzeł, zawierał poczet własny księcia. Chorągiew św. Jerzego z białym krzyżem w czerwonem polu, niósł rycerz Jerzy Gersdorff; chełmińską Mikołaj Renys, naczelnik bractwa Jaszczurowego (w biały i czerwony pas z czarnym krzyżem). Za nią postępowały komandorskie, biskupie, miast i najemnego żołnierza polowe chorągwie. Wojsko Zakonu, wedle polskich kronik liczyło 83 000 hełmów. W liczbie komandorów, brakło Henryka de Planen ze Świecia, który bronił Pomorza.

Nie wiadomo czy przekupieni, czy przelęknieni, Czesi najemnicy przed samą bitwą w liczbie 300 z obozu króla uszli. Musiało im coś żołdu zalegać; i w chwili prawie, gdy się za oręż wziąć miano, ciągnąć zaczęli ku Krzyżakom. Przypadkiem Mikołaj podkanclerzy koronny, spotkał ich uchodzących i spytał, gdzie by zmierzali; a gdy mu hardo o zaległym żołdzie wspomnieli, odparł, gromiąc ich: – Żołdu wam nie płacą? mówicie. Bajki to, król wam go dał z góry i wiecie dobrze, że należność was nie minie; ale wam strach bitwy, którą bliską widzicie.

Tak ich tym wyrzutem zawstydził, że się zawrócili do obozu i bili potem odważnie. Kto wie, jaki by był wypadek tej zdrady, jakie wrażenie na wojsku, gdyby była do skutku przyszła.

Jagiełło znużony wreszcie naleganiem nie tylko Witolda, ale wszystkich wodzów i wojska stojącego w gotowości do boju, wołającego o króla i domagającego się, aby ich wiedziono na nieprzyjaciela, wyszedł z kaplicy, i od stóp do głów przybrał się we zbroję. Ale ociągał się jeszcze, i takim go strachem przejmowała siła mnicho-rycerzy, że rozstawione konie stały w oddaleniu do ucieczki, na przypadek porażki.

Nim się król uzbroił, niespokojny lud wrzał już u namiotów, wyzywając głosu trąby wołającej do boju. Wojska stały o strzał z łuku od siebie, a żwawsi pojedyncze rozpoczynali harce z Krzyżakami, nie śmiejąc wszakże rzucić się na nich, ażby znak dano; gdyż Krzyżacy mimo widocznie mniejszej liczby, uzbrojeniem, szykiem umiejętnym, dobrocią koni i żołnierza, stanowiskiem korzystniejszym, o wiele przewyższali Polaków, a nade wszystko Litwę. Polacy mając czas nasycić się widokiem nienawistnego nieprzyjaciela, rozżarzali w sobie zapał, w harcach sobie ducha dodając, przysięgając umrzeć lub zwyciężyć.

Nie taka była jedność w wojsku pruskiem: tam po większej części zbieranina obcych, płatnych ludzi, obojętnych żołdaków, którzy z obowiązku i na rozkaz walczyć mieli. Bracia tylko zakonni nienawiścią i pragnieniem zemsty pałali, ale tych i liczba była niewielka, i wpływ na masy nieznaczący. Wojsko składało się z najemników, ze zbieranych po nawróconych krajach ludzi, z włóczęgów, a za niem ciurów, rzemieślników, sług, pachołków wlokło się niemało.

Trzy godziny stały już wojska krzyżackie w szyku bojowym, a południe się zbliżało, gdy król uzbrojony wreszcie siadł na konia i z jedną tylko chorągwią, którą przed nim noszono (proporcem) wyjechał obejrzeć siły nieprzyjacielskie, ze wzgórza wyniosłego między dwoma gajami. Stąd oba szyki mierząc oczyma, myślał, co za godzin kilka z tego ludu zebranego dla rozstrzygnienia sporu marnego zesłanie; – to się rozweselał, to zasępiał [Długosz, XI. 249, suas et hostium vires pensans, interdum laeta, interdum trista sibi ominabatur].

Zjechawszy z pagórka i zebrawszy siła najlepszych żołnierzy około siebie, pasował na rycerzy, zachęcając do boju, krótkiemi lecz pełnemi namaszczenia słowy wlewając w nich ducha; na koniec gotując jak na śmierć, spowiadał się, siedząc na koniu Mikołajowi podkanclerzemu.

Potem zmienił konia, dosiadł tęgiego rumaka cisawego z małą na łbie łysinką, wybranego umyślnie z wielu, i kazał hełm sobie podać. Ten, gdy mu przyniesiono, w ręku trzymając, wydawał rozkazy Mikołajowi podkanclerzemu i innym duchownym, polecając im oddalić się ku obozowi i pociągom, i czekać tam powrotu swego po bitwie. Uchwalono na tajemnej radzie, aby król nie ważąc się wpośród walczących, trzymał między wozami a obozem. Spełniając to Władysław, odesłał Mikołaja podkanclerza ku obozowi, sam przybyć obiecując niezwłocznie.

Gdy się to dzieje w obozie króla, mistrz i Krzyżacy niecierpliwią się, i pojąć zwłoki nie mogą; widok sił polskich i szyku trapi ich i niepokoi o bitwy upadek. Mistrz sam tak miał wyraźnie okazać zwątpienie w stanowczej chwili, że Werner Tettingen zgromił go, aby z siebie złego nie dawał przykładu żołnierzom. Skromnie i smutnie odpowiedział mu mistrz, źle przeczuwając o bitwie; padł też w niej, gdy Werner uciekł z placu.

Właśnie Mikołaj podkanclerzy odchodził do obozu, a król hełm trzymając w ręku do bitwy się sposobił, gdy z krzykiem oznajmiono dwóch nadchodzących od Krzyżaków heroldów. Jeden z nich, herold króla rzymskiego, miał na zbroi i tarczy czarnego orła w złotem polu, drugi książąt szczecińskich czerwonego gryfa w polu białem; przeszedłszy szyki, zbliżyli się, niosąc dwa, wedle rycerskiego obyczaju miecze z pochew wyjęte, pytając o króla i Witolda, przed których prowadzili ich żołnierze96

 

Heroldowie ci posłami byli od mistrza Ulrycha do króla, aby podbudzić do walki ociągających się ostremi słowy. Ujrzawszy ich, król się czegoś niezwykłego domyślił; rozkazał nazad przywołać Mikołaja podkanclerzego i w przytomności jego, a niektórych panów do straży przy boku królewskim wyznaczonych, jako to: młodego ks. Ziemowita Mazowieckiego, Jana Mężyka z Dąbrowej, Zolawa Czecha, Zbigniewa Oleśnickiego sekretarza, Dobiesława Kotyły, Wołczka Rokuty, Bogufała kuchmistrza, Zbigniewa Czajki z Nowego Dworu, królewskiego tancerza, Mikołaja Morawca, chorążego mniejszej chorągwi, Daniły Rusina sahajdacznego królewskiego, wysłuchał poselstwa nie mogąc przywołać Witolda, który szykując jeszcze swoich, między wojskiem się zwijał.

Uczyniwszy pokłon przed królem, poselstwo swe czynili po niemiecku, a Jan Mężyk ich wyrazy tłumaczył. Ramrich pierwszy tak mówił: – Najjaśniejszy Panie! Mistrz Pruski Ulrych, posyła tobie i bratu twemu [nie mówili tytułów i imion, Długosz, XI. 251] przez nas heroldów te dwa miecze, w pomoc ku przyszłej bitwie, abyś z niemi i ludem swoim śpieszniej i śmielej wystąpił, a nie ukrywał się dłużej między lasy i gajami ociągając spotkaniem. Jeżeli mało masz placu, ofiaruje mistrz wiele zapragniesz z tego, który zajmuje, ustąpić, aby cię pobudził do walki, jeżelibyś dłużej zwlekał.

To gdy wyrzekł herold, wojska krzyżackie jakby poświadczając mu, cofnęły się nieco i ustąpiły; a król wysłuchawszy zuchwałego poselstwa, (które wedle niemieckich pisarzy nie przez mistrza, ale przez marszałka Fryderyka Wallenrode wysłanem było), wziąwszy miecze z ręki heroldów, nie rozgniewany, ani zapalczywy, lecz do łez poruszony i pokory pełen a cierpliwości, odpowiedział im w te słowa:

– Chociaż dosyć mam oręża w moim obozie i nieprzyjaciołom ich broni nie zajrzę, w posiłek jednak dla obrony sprawy mojej i sprawiedliwości, i te dwa miecze od wrogów zażartych na zgubę moją i narodu mego przysłane, a przez was oddane, w Imię Boże przyjmuję. Do Boga jako do najsprawiedliwszego, niepohamowanej pychy mściciela, do Jego Matki Panny Bogarodzicy, do patronów moich i królestwa św.św. Stanisława, Wojciecha, Wacława, Floriana, Jadwigi uciekam się, prosząc ich, aby na nieprzyjaciół tak zuchwałych i niegodnych, którzy żadną słusznością, ludzkością, pokorą, ofiarą moją uspokoić się nie dają, aż krew przeleją, wnętrzności wydrą, mózg wyszarpią – gniew swój spuścili [Długosz]. W pomocy Boga, Świętych Jego, opiece ich, orędownictwie i łasce ufam, że mnie i lud mój siłą swoją i wstawieniem się wesprą, a nie dozwolą upaść pod wrogiem, u któregom nieraz szukał pokoju, a nigdym go znaleźć nie mógł, nawet teraz, gdy wszystko, i wy sami zwycięstwo mi wróżycie. Obór placu nie sobie przyznaję, nie na siebie biorę, zostawiam go, jako chrześcijanin Bogu, na tem miejscu potykać się gotów, które mi Opatrzność wyznaczy itd.

Oddano heroldów pod straż Dziwiszowi Marzackiemu Jelicie, a podkanclerzy wrócił do obozu. Król szyszak wdział, i w Imię Boga wojsko poszło do boju, rozpuszczono znaki na wiatr, zawrzały trąby, wydano rozkazy, wśród modlitwy i od znaku krzyża poczynając walkę. Dotąd król, który do ostatka czekał pokoju i wyglądał go wśród zbliżających się wojsk i szczęku broni, sądząc, że się choć późno upamiętają Krzyżacy, wstrzymując przelew krwi chrześcijańskiej – teraz po zuchwałem poselstwie stracił wszelką nadzieję. Pozostał strzeżony na uboczu, nie mieszając się do potyczki, w miejscu niewidocznem nie tylko nieprzyjaciołom, lecz i własnemu żołnierzowi, pod dobrą stojąc strażą. Rozstawione po różnych miejscach konie, aby na wypadek porażki unieść mogły bezpiecznie tego, który wedle słów Długosza, sam stał za dziesięć tysięczny ufiec. Przyboczna straż króla pod małą chorągwią z orłem białym niesioną przez Mikołaja Morawca, z Kunoszówki Powałę, składała się z sześćdziesięciu kopijników. Otaczający króla, krom wyliczonych byli: ks. Ziemowit młodszy, Teodor ks. litewski z Litwinami, Zygmunt Korybut, Mikołaj podkanclerzy i inni. Włócznię królewską niósł Piotr Medelański.

Witold, pisze nasz kronikarz [Długosz XI. 253] nie ludziom straż swoję, lecz samemu powierzywszy Bogi, latał po wojsku polskiem i litewskiem zmieniając co chwila zajeżdżone konie, z niewielkim pocztem bez żadnej straży, łamiąc szyki, zachęcając po kilkakroć Litwę swoję do boju, ustawując ją, gromiąc; a najmniejsze cofanie się niewprawnych swych żołnierzy, wołaniem i krzykiem przeraźliwym wstrzymując.

Gdy się ozwały trąby, wojsko polskie zaśpiewało starą pieśń wojenną Bogarodzica i podniósłszy włócznie szło raźnie do spotkania; litewskie nie zwlekając, na dany znak Witolda, pierwsze w zapasy poszło.

Mikołaj podkanclerzy z księżmi i pisarzami królewskiemi wracał do obozu i płacząc odwracał oczy od króla i wojsk, gdy go jeden z pisarzy nakłonił, aby się wstrzymał i spojrzał na rzadki i jedyny może widok spotkania dwóch wojsk potężnych, dwóch ludów, w liczbie tak ogromnej na owe czasy.

Słowy jego obudzony podkanclerzy, obejrzał się na pole bitwy. Z góry grzmiały już działa krzyżackie, źle ustawione, nie czyniąc szkody w szykach polskich. W pośrodku doliny dzielącej dwa zastępy, wojska z krzykiem zwykłym, wśród huku dział leciały ku sobie. Prusacy z większą napadali gwałtownością, spuszczając się ze wzgórza; Polacy i Litwa, nieco pod górę szli powolniej. W samem spotkania miejscu, trochę ku prawemu skrzydłu, stały sześć wielkich dębów starych, które gałęźmi swemi obszerną przestrzeń ocieniały; na ich konarach rozłożystych poczepiali się ludzie jacyś w wielkiej liczbie, dla przypatrzenia bitwie. Taki był huk łamiących się drzewców, bijących o puklerze kopij, gruchoczących zbroje szabel i berdyszów, że o kilka kroków mówiących słychać nie było. Wojska tak się z sobą blisko zwarły, iż noga o nogę, zbroja o zbroję się ocierały, szable w gardła mierzyły. Nie można było rozeznać mężnych od słabych i bojaźliwych, bo wszyscy zbili się w jedną masę, a póty nikomu posunąć nie było podobna, aż w szeregach padł zabity blisko i zwycięzcy lub obok stojącemu miejsce zostawił. Połamawszy drzewce w pierwszem natarciu, musiano dla bliskości walczyć na szable, berdysze i siekiery, których szczęk, pisze Długosz, słychać było jak bicie młotów w olbrzymiej rozlegające się kuźnicy.

Począwszy walkę, oba wojska zażarcie biły się przez całą godzinę, a żadne z nich nie cofnęło krokiem; oba pełne były zapału i męstwa, i wnosić nawet niepodobna, przy którem zostanie zwycięstwo. Lecz Litwa, gorzej zbrojna, słabsza znacznie, rzadziej stojąca, wytrzymawszy kilkakroć zmierzone na nią natarcia, pierwszą linią cofać się nieco i ulegać poczęła. Lewe skrzydło polskie stało murem. Poznawszy Krzyżacy słabość prawego skrzydła, zwrócili się na nie całą siłą; chciano je zmusić do cofnienia i rozsypki, a objąwszy z tej strony resztę wojska z boku, przełamać jednoczesnym z dwóch stron napadem. Plan ten w części się tylko udał. Natarłszy na Litwę, Ruś i Tatarów, zmusili ich Krzyżacy naprzód cofnąć się nieco; nacierając potem coraz żwawiej, pierwszą linię, drugą i ostatnią przełamali z kolei i rozbili, chociaż Witold na próżno krzykiem i biciem zawrócić usiłował na miejsce uchodzących. Litwini w popłochu, za Tatarami poszli w rozsypkę, część za sobą Polaków zmieszanych z ich pułkami pociągnąwszy. Chorągwie tatarsko-litewskie: wileńska, trocka, żmudzka, nowogródzka, wołyńska uszły z placu. W chwili, gdy prawe skrzydło wojsk złamane zostało, a Krzyżacy puścili się w pogoń za uciekającemi, sądząc, że są panami placu i pewne już mają zwycięstwo, gdy chorągiew rycerska polska św. Jerzego, znikła z oczów rzucona wypadkiem wśród popłochu na ziemię, gdy część nawet ufców polskich pierzchnęła pociągniona z placu; zdawało się, że los dnia tego już się rozstrzygnął, na stronę Krzyżaków dając wygranę.

Uciekający poszli częścią ku Marensee w bagna, gdzie ich wybito, drudzy ku jezioru Luben, wycięci także przez ścigających Niemców lub pobrani w niewolę; dwa zaś ufce na Seewalde i Ulnów pędziły gnane także, ale w przestrachu takim, że się nie oparły aż w Litwie, roznosząc wieść, iż król i Witold zabici, a bitwa na głowę przegrana została.

Smoleńszczanie Rusini, lewe skrzydło składający, pod trzema chorągwiami, uporczywie walcząc, dotrzymali placu i sami tylko nie uszli, przełamać się nie dając, chociaż jedna chorągiew przeparta została, a sam proporzec na ziemię obalony; dwie pozostałe silnie przyległszy do ściany polskiej z resztą Litwinów Witoldowych pozostały, wytrwaniem bohaterskiem przykład wojsku dając. Witold po ucieczce kilku swoich chorągwi, w rozpaczy sądząc, że i Polacy także tracą ducha, posyłał gońców za gońcami do króla, aby natychmiast wśród wojsk się stawił, śpiesząc przytomnością swoją pokrzepić zapał gasnący. Nareszcie sam naglić i prosić do Władysława poleciał, chcąc go pociągnąć z sobą do reszty walczących. Postrach ten Witolda łatwo tłumaczyć się daje; część litewskich wojsk w rozsypce, na skrzydle prawem cała siła Krzyżaków sparta, już, już przemagać się zdawała, szyki złamane, nieprzyjaciel z dwóch stron mógł objąć Polaków; chorągiew św. Jerska, pod którą byli żołdacy Czesi, Morawcy a proporzec jej niósł Jan Sarnowski Czech, uszła do bliskiego gaju i w nim się przyzastanowiła. Dojrzawszy tylko znaku powiewającego za pobojowiskiem, Mikołaj podkanclerzy (Trąba) myśląc, że to był proporzec Dobiesława Oleśnickiego, powinowatego mu, bo krzyż zwiódł go podobieństwem do krzyża Oleśnickich, pełen gniewu wybiegł z obozu z pisarzami i duchownemi, śpiesząc do gaju, gdzie zdało mu się, że znajdzie Dobka Oleśnickiego. Począł fukać, nie rozpoznawszy kogo.

– Czyżeś mógł niewierny i niegodny żołnierzu, wśród tak gorącej króla twego i braci twych walki, ze środka walecznych współtowarzyszów, tak haniebnie uciec? nie wstydże ci, uciekłszy z boju, kryć się w lesie? tobie, coś dawniej tyle w pojedynczych bojach zwyciężał? Możeszże znieść bezcześć twoję, na ciebie i ród twój cały, hańbę rzucającą! hańbę niezmytą latami.

Poruszony słowy temi Sarnowski, podniósłszy przyłbicę, która mu twarz kryła, odparł:

– Nie ze strachu, ale mimo woli mej, mości księże, pociągniony zostałem ucieczką drugich z placu; musiałem uciekać z żołnierzem moim.

Wtem przerwali mu żołnierze Morawcy, Jawor i Zygmunt z Rakowa:

– Ręczym ci panie, że myśmy owszem za nim, pod wodzą tego tchórza do lasu uszli za chorągwią, którą niósł, w ślad idąc. Żebyśmy hańby jego nie byli uczestnikami, rzucamy chorągiew i wracamy do boju.

Wnet opuściwszy Jana Sarnowskiego z chorągwią, co najspieszniej popędzili połączyć się z wojskiem polskiem. Cała hańba i kara padła na Sarnowskiego, który gdy do domu wrócił, żona własna przyjąć go nie chciała, i ze zgryzoty umarł później. Ucieczka jego po bitwie rozniosła się po wojsku, u swoich i obcych okrywając go sromotą; mówiono, że od Krzyżaków przekupiony tak ohydnie sobie postąpił.

Krzyżacy tymczasem błąd wielki ścigając uciekających popełniwszy, nacierali prawem swem skrzydłem na lewe polskie zacięcie, a śpiew ich:

 
»Christ ist erstanden«
 

dawał się słyszeć coraz głośniej i potężniej.

Po ucieczce Litwy, niezmierny pył wznoszący się nad pobojowiskiem lekki deszczyk przybił, a walka na nowo zaczęła się sroższa niż wprzódy. Krzyżacy wpadłszy całą siłą na wielką chorągiew królewską, którą niósł Marcin z Wroczimowic Pułkozic, nagłym napadem powalili ją o ziemię, lecz wprędce walczący pod nią najdoświadczeńsi rycerze podnieśli i obronili. A chcąc się poprawić wpadli z nią z zażartością wielką na zakonników tłumy, w których rzeź i zamieszanie srogie sprawili.

Ci z Krzyżaków, którzy się byli zrazu puścili w pogoń za uciekającemi, powrócili z więźniami, i sądząc, że ich wojsko zwycięża, szli spokojnie do obozu; lecz postrzegłszy, że będące w odwodzie pułki pod wodzą Paszkowskiego na plac weszły i walka nie ustawała, pośpieszyli, rzucając łup i więźniów, swoim już się cofającym na pomoc. Bój się też posiłki nowemi na nowo rozpłomienił; świeży żołnierz wstrzymał rozsypkę, zapełnił miejsca próżne i utrzymał walkę.

Król tymczasem stojąc na ustroniu, patrzał na bój, ufając pomocy Bożej i ciesząc się widocznem teraz wojsk swoich przemaganiem.

Wtem nowych odwodowych szesnaście chorągwi krzyżackich, które jeszcze w boju nie były, weszły w szyk bojowy, i zwróciwszy włócznie, ku miejscu, gdzie król stał ze swoją strażą, zmierzać się zdawały, grożąc mu drzewcami. Sądząc król, że z małym orszakiem podołać im nie potrafi, a walka może być niebezpieczna, wysłał sekretarza swego, Zbigniewa Oleśnickiego, do bliskich wojsk, rozkazując, aby z powodu grożącego królowi niebezpieczeństwa co najrychlej lud ku niemu pośpieszał. Waśnie chorągiew, po którą Oleśnickiego posłano, szła do potyczki z nieprzyjacielem; a jeden z królewskich żołnierzy, Mikołaj Kiełbasa Nałęcz, wybiegłszy przeciw Zbigniewowi, zgromił go i odejść mu precz rozkazał.

 

– Widzisz, że na nas Niemcy śpieszą, szalony! chcesz żebyśmy szli w pomoc królowi uchodząc z placu? Cóż by to było jeśli nie ucieczka i sromotne tyłu podanie, dla nas i dla całego wojaka, co by nas uchodzących widziało, wstyd a hańba – dla wszystkich nowe niebezpieczeństwo!

Zbigniew Oleśnicki odepchnięty tak od chorągwi dworzan królewskich, ku której się był puścił, tylko co odszedł, gdy ta starła się z nieprzyjacielem i gwałtownie nań napadłszy, do ustępowania go zmusiła; powrócił do króla z odpowiedzią, że wszystkie pułki się biją, a nic na nich teraz we wrzawie i zapale walki wymóc ani się im dać nawet słyszeć nie można. Przyboczna straż królewska, przez ostrożność, kazała mniejszą chorągiew, pod którą stali, zwinąć i schować, by przytomności króla w tem miejscu nie zdradzała; a Władysław pozostał dokoła objęty konną gwardią swoją, aby go nie postrzeżono. Lecz rozgrzany widokiem walki i sam już chciał w niej uczestniczyć, coraz goręcej się wyrywał, konia ostrogami spinał, nawet Zolawa Czecha, który konia pod nim za uzdę pochwycił i strzymał, lekko włóczni końcem odtrącił; na to jednak i na gniew jego nie zważając, przyboczni wstrzymać go potrafili.

Tymczasem rycerz z wojska pruskiego Dypold Kikeryc z Luzacji rodem (Leopold Kökeritz Misnensis?) w przepasce złotej, w białym kaftanie i cały we zbroi, na cisawym koniu, odbiegłszy od wojska dopadł aż do króla, potrzęsając mu włócznią, i wiodąc za sobą owe szesnaście proporców, które szły, kierując się na orszak królewski. Władysław porwał i podniósł także swą włócznię, lecz Zbigniew Oleśnicki bez zbroi i miecza stojący, pochwyciwszy tylko kawał złamanej kopii, uprzedził króla i zamierzającego się nań już Dypolda uderzył. Ten pochylił się i z konia zwalił. Upadłego już król w czoło obnażone osunięciem się przyłbicy uderzył, a żołnierze dobili go i odarli.

Władysław chciał zaraz nagrodzić Oleśnickiego, pasując go rycerzem; lecz ten odparł mu dość dumnie:

– Ja do żołnierzy Chrystusowych należę i wolę Bogu niż ziemskiemu służyć królowi.

– Wybrałeś lepszą część – rzekł król – a ja postaram się, abyś nisko nie pozostał.

Odtąd to Zbigniew Oleśnicki, wpadłszy w łaski królewskie, szybko wzniósł się do najwyższych w kościele dostojeństw, których zresztą nikt bardziej nad niego nie był godzien.

Wypadek walki już nie był wątpliwym. Obie linie bojowe krzyżackie rozbite, wodzowie padli po większej części, chorągwie w nieładzie, rozerwane, porozpraszane; walczyć dłużej z nadzieją utrzymania placu i zwycięstwa niepodobieństwem już było. Starszyzna i rycerze otoczyli nieszczęśliwego mistrza i chcieli go z sobą pociągnąć do odwrotu, ujść do zamków, a z tych bronić się przeciw Polakom.

Ale on, spojrzawszy po polu zasłanem trupami:

– Nie tak, dali Bóg będzie – rzekł – gdy tyle mężnego rycerstwa obok mnie padło, nie chcę i ja żywym z pola ustąpić.

To mówiąc, stanął na czele odwodowych szesnastu proporczyków, które dotąd w boju nie były, przy wsi Grunwald stojąc w rezerwie; z ostatnią siłą i ostatnią swą nadzieją idąc jeszcze raz wśród walczących, z których szeregów chorągwie chełmińska i kilka innych już były uszły.

Owych szesnaście chorągiewek, przed któremi jechał Dypold Kikeryc, zmierzające na królewską straż, za chorążym wyzywającym je do cofnienia się i wołającym: Herum, herum! zwróciły się na prawe skrzydło, gdzie stała większa królewska chorągiew z kilką97 innemi. Mistrz sam szedł w szeregach.

Zbliżyły się ku Polakom, a ci nierychło się z niemi starli, bo po kształcie włóczni (Suliczach) wzięli ich zrazu za Litwinów. Pierwszy omyłkę rozeznał Dobiesław Oleśnicki (Dębno) i wyskoczył, wyzywając na harc z podniesioną włócznią; przeciw niemu odkrywszy przyłbicę wyjechał Niemiec i zręcznie wymierzonego ciosu uniknął. Widząc potem Dobiesław całą siłę pędzącą na siebie, w czas ustąpił ku swoim. Niemiec z wzniesioną włócznią pognał za nim aż w głąb wojsk polskich i spiąwszy konia ostrogami, a dognawszy Oleśnickiego, wierzchowca pod nim przez kropierz (pokrycie) ciężko ranił, sam zaś pośpiesznie uszedł cało.

Wojsko wszystkie, poznawszy już, że to nie byli Litwini, wpadło na nich i otoczywszy zaczęło tak bić okrutnie, że mało co z tych szesnastu proporców zostało; wszyscy pobici lub w niewolę pobrani.

Gdy się to dzieje, polskie wojska zaciętym bojem wszędzie przełamują Krzyżaków. Ustąpiły naprzód nieco skrzydła, a królewscy posunęli się na wyższe i mocniejsze stanowisko; na samem lewem skrzydle krzyżackiem udało się w początku posiłkowym wojskom i gościom z żołdakami nieprzyjaciela wyrzucić trochę z miejsca, które zajmował. Lecz znajdujący się tu lasek zajęty przez Polaków, z niego znów nieustannie napierając na Niemców osłabionych, niedługo utrzymać się im dali i do cofnienia zmusili.

Na prawem skrzydle Witoldowem przykład wodza i jego zachęcenia, sformowały nową linię bojową, którą lewe skrzydło niemieckie silnie naciskało znowu. Wysłany oddział polski na północ od Tannenbergu stojący ufiec krzyżacki wyparł ze stanowiska; skrzydło w. księcia litewskiego rozciągając się, zajęło nawet Tannenberg, a lewe krzyżackie zwinęło się i złamało. Gdy jedno skrzydło na północ od Tannenbergu odparte zostało aż ponad staw, a drugie do łąki i bagniska od wsi Grunwald ku Semnitz ciągnących się przyparło się, uściełając plac trupami i walcząc zajadle, królewskie wojsko sam środek linii bojowej krzyżackiej uciskało i łamało, w środek się tłocząc tak, że pozostałe ufce ze trzech stron opasane zostały.

W zażartym boju sam w. mistrz ugodzony dwa razy w czoło i w piersi upadł z konia zabity; długo na stosach trupa ciało się jego walało, nim je wynaleziono; prosty ciura polski zadał mu cios śmiertelny.

Po zgonie w. mistrza marszałek i komandorowie z resztą niedobitków z placu uszli, nie widząc już ratunku, chyba w ucieczce.

Świetne i zupełne zwycięstwo zostało przy Polakach.

Jerzy Gersdorf niosący chorągiew św. Jerzego, wolał poddać się niż uchodzić sromotnie i ze czterdziestu swemi pokląkłszy, zdał Przedpełkowi Kropidłowskiemu Drui. Ogromny obóz, mnóstwo jeńca, zasoby, ludu siła dostały się w ręce Polaków ze wszystkiemi w obozie znajdującemi się bogactwy i wojennym zapasem.

Napad na obóz, spięty łańcuchami i wozami otoczony, był tylko rabunkiem i zniszczeniem; reszta żołnierstwa i sług znajdujących się tutaj zabrana i pobita została. Znaleziono tu pełne wozy dyb, łańcuchów i kajdan przygotowanych na jeńców (tak Krzyżacy pewni byli zwycięstwa); jakieś narzędzia męczarni, płótna smołą nasycone do podpalania itp. W kwadrans nieprzyjacielskie wozy, których było do tysiąca tak rozerwano, że ślad ich najmniejszy nie został. W obozie znalazły się w wielkiej ilości beczki z winem, do których przypadłszy utrudzony żołnierz, w szyszaki, rękawice, buty wino toczył i pił. Król lękając się upojenia, z którego by mógł nieprzyjaciel korzystać, a lud podlegać chorobom i do dalszej wojny stać się niezdatnym, kazał beczki porąbać; natychmiast dopełniono tego, i wina moc wielka, płynąc strugą przez stosy trupów, których wiele w obozie legło, zmieszana z krwią ludzi i koni, potokiem juchy czerwonej płynęła aż na łąki pod Tannenbergiem. Stąd urosła bajka, iż w bitwie krew lała się strumieniami. Niedaleko obozu, w lesie, znaleziono po bitwie zatkniętych siedem chorągwi krzyżackich, które królowi odniesiono.

Plac był usłany trupem, konającemi, rannemi; wjechało nań wojsko i spojrzało na uciekających dokoła i rozpierzchłych Krzyżaków, za któremi puściły się pogonie po łąkach i lasach, biorąc licznego niewolnika, gdyż król zakazał uchodzących zabijać. Wysłano gonić i zabierać tylko, najsrożej mordu przestrzegając. Mnóstwo też pobrano żywcem i przyprowadzono do obozu; inni nagle napędzeni potopili się w jeziorze o dwie mile odległem. Liczono zabitych do pięciudziesiąt, a niewolnika do czterdziestu tysięcy, ale liczba ta widocznie przesadzona. I wojsk, i poległych, rachunek bardzo rozmaicie podawany bywa. Niemieccy pisarze zwiększają siły polskie, podnosząc je do stukilkudziesiąt tysięcy, aby klęskę Zakonu mniej haniebną uczynić; zmniejszają znowu siły krzyżackie. Wapowski liczbę zabitych Prusaków do 50 000 podaje, niewolnika tylko 14000 i pięćdziesiąt jedną zabranych chorągwi; o stracie polskiej nie pisze. Gobelin, pisarz włoski bliski tego czasu, do 94 000 z obu stron poległych powiada.

95dla (daw.) – z powodu. [przypis edytorski]
96oznajmiono dwóch nadchodzących od Krzyżaków heroldów (…) – o przysłaniu tych dwu mieczów są różne podania: Kromer odwołując się do pieśni starej mieni je skrwawionemi, Schütz jeden skrwawionym, drugi czystym; my poszliśmy za najgodniejszym wiary Długoszem. Król oba je zatrzymał, były w skarbie koronnym. [przypis autorski]
97z kilką – dziś: z kilkoma. [przypis edytorski]