Free

Capreä i Roma

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

III

O losach tego ziemi kątka mało dotąd powiedzieć było można; wcześnie bardzo nad wesołą zatoką Posidonii i Neapolu znaleźli się mieszkańcy, którzy blizkie brzegów wyspy objęli. Od ośmiu już wieków naówczas liczono przybycie Greków, którzy wznieśli Cumy i Neapolis i Dicaerchiją; oni też owładli wyspami, a Capreä i Ana-Capri, zaludniły się ich dziećmi rozproszonemi po skał szczytach.

Piérwszy Oktaviusz Augustus, pod koniec życia szukając spoczynku i rozrywki, gdy przebiegał Campanię szczęśliwą, ujrzał tę konchę morską, i domyślił się, że w niéj zamkniętą perłą być można.

Swetoniusz z wielkim wdziękiem opisuje te zabawki wyżytego i zniewieściałego człowieka, który tu prawie dziecinnych szukał rozrywek; obraz to tak żywy, że nic doń dodać nie można.

„August, pisze on3, przebiegał wybrzeża Campanii i wyspy pobliższe, spędził dni cztéry w Capreä, w najzupełniejszym spoczynku i najweselszém usposobieniu. Raz, gdy przejeżdżał się na statku w zatoce puteolańskiéj, do któréj był właśnie Alexandryjski okręt zawinął, podróżni i majtkowie, głowy postroiwszy w wieńce, w szatach białych, paląc ofiarne kadzidła, podnieśli głosy na pochwały Augusta, życząc mu wszelkiego dobra, gdyż, jak mówili, jemu winni byli życie, swobodę żeglugi i bogactwa swoje. Te pochwały tak mocno rozradowały Augusta, że między swych towarzyszów czterdzieści sztuk złota rozdać kazał, zobowiązawszy ich przysięgą, że żaden daru tego na nic innego nie użyje, tylko na kupno towarów u Alexandryjczyków. Następnych potém dni, między innemi podarunkami, rozdawał togi i pallia, z rozkazem, aby Rzymianie po grecku a Grecy po rzymsku odziewali się i mówili. Potém w Capreä przypatrywał się pilnie ćwiczeniom ephebów (młodzieży), z których dawnego gimnazyum znaczna się jeszcze liczba starym obyczajem wprawiała. Dał nawet dla nich ucztę w swéj przytomności i wyraźnie zalecił, aby mogli swobodnie owoce, resztki biesiady i inne podarki wyrywać sobie i bawić się niemi. Jedném słowem, żadną nie wzgardził zabawą. Sąsiednią Caprei wysepkę Apragopolin (miastem próżniaków) nazwał, z powodu swobodnego żywota, jaki tam wiedli ci dworacy, którzy się na nią schronili. Z ulubieńców jednego, imieniem Masgabas’a, zwykł był nazywać Ktistes4, jako niby założyciela grodu. Siedząc u stołu, postrzegł, że grobowiec tego Masgaby, przed rokiem zmarłego, wielka liczba ludzi z pochodniami otaczała, i wiersz z tego powodu utworzony, przywiódł głośno po grecku:

 
Założyciela grób widzę płonący5
 

a zwróciwszy się do Thrasylla, ze dworu Tyberyuszowego, który przy stole naprzeciw niego siedział a rzeczy był nieświadomy, spytał go, czyjby ten wiersz mógł być? I gdy się Thrasyllus wahał z odpowiedzią, August dodał wiersz inny:

 
Widzisz-li Masgabę uczczonego pochodniami6
 

i o ten znowu się zapytał. Na co gdy Thrasyllus nic innego odpowiedzieć nie umiał, prócz, że czyjebykolwiek wiersze były, są doskonałe, wybuchnął śmiechem wielkim i począł sobie wesoło żartować. Wkrótce potém popłynął do Neapolu, ciągle dręczony bolem wnętrzności.”

Wspomnienie Augusta i tych chwil wesela, spędzonych z nim w Caprejskiéj ustroni, może spowodowało Tyberyusza, by sobie cichą Capreę obrał przytułkiem na starość; tak jak Augusta przywiązanie do téj wyspy i zamianę jéj na Enaryą, zazieleniony na jego przybycie stary dąb wywołał…7

Oba myśleli, że im jeszcze nowa tu młodość rozkwitnie…

IV

Była to właśnie chwila, w któréj wieszcze proroctwo Mantuańskiego łabędzia ziszczało się nad światem; Oktawiusz Augustus zmarł, zostawując z uśmiechem władzę Tyberyuszowi, do zgonu artysta, przewidując, że po świetnych dniach jego panowania, następne złowrogie, uwydatnią jeszcze wielkość, któréj chciał pamięć uwiecznić. Szukał w następcy nie pana dla Rzymu, ale dla dziejów kontrastu, dla siebie większego blasku… chciał, by noc była czarną, a wspomnienie dnia przy niéj jaśniejsze.

Dziwny zaprawdę był stan społeczeństwa w téj chwili wielkiego przełomu, kończącego jedną epokę, rozpoczynającego nową. Nikt wymowniéj i silniéj nie skreślił jéj obrazu nad Tacyta, którego oburzenie maluje na co zszedł Rzym w tych czasach rozpusty i spodlenia.

A jednak był to wiek co do wykształcenia i cywilizacyi jeden z najświetniejszych w dziejach, wiek, w którym Rzym najszerzéj i najsamowładniéj panował, chłonął i jednoczył w sobie wszystkie żywioły ludzkości, przyswajał mądrość Grecyi i Wschodu; wiek, w którym społeczność doszła do form najwyszukańszych, do życia najwykwintniejszego, a umysły, wyćwiczone sztuką, filozofowały najsubtelniéj o wszystkiém, dobierając słów jak pereł, jak dźwięków dla ucha, i myśli szerokie otwierając przestrzenie.

Cały świat, po za granicami téj cywilizacyi, strojnéj jak dworka zalotna i rozpieszczonéj we wszystkiém, zwał się barbarzyńskim (choć Grek jeszcze i Rzymianina po cichu tém imieniem piętnował) – uprawa umysłowa stała wysoko, ale wiara dawna ledwie się w formach zużytych trzymała, a filozofija wszystko już zburzywszy, nic jeszcze na to miejsce wznieść nie mogła, jako najwyższy szczebel wiedzy uznając skeptycyzm, a za najwyższą moralność chłodny i samolubny stoicyzm.

Świat ten był świetny powierzchownie, rozmiłowany w przepychu, wymyślny w upodobaniach – żywot wiódł pełen najwyszukańszych przyjemnostek, ale stał zarazem u granicy, po za którą całą siłą swego rozumu, wiedzy i wykształcenia, przejść nie mógł. Widać to było z tego miotania się szalonego, z tych wyprężeń śmiertelnych, któremi usiłował daremnie przekroczyć granice możliwego i dostać się w jakieś krainy nieznane.

Lecz ani ludzie świata i władzy, ani filozofowie i retory na tę chorobę nieuleczoną poradzić mu nie mogli – skeptycyzm zabijał ducha, stoicyzm nie żywił nic prócz dumy, a konający jeszcze przez wstyd jakiś po starorzymsku bohatérowie, już nawet jak Sokrates koguta Eskulapowi na ofiarę dać nie mogli, bo ni w Eskulapa, ni w ofiarę nie wierzyli.

Bogowie starzy stali wprawdzie na dawnych ołtarzach, ale obok nich, ludzi zszarzanych, niewiasty z nierządów znane, ubóstwiano co chwila i bóstwo poniewierało się w błocie. Wszystkie Bogi całego świata, Egiptu, Grecyi, ludów barbarzyńskich, stawiano na pustych ołtarzach, ale nikt już w nie nie wierzył… Bóstw było bez liku, a Boga nie było.

Westalki postradały swą świętość i czystość, kapłani swą władzę, zamilkły Sybille, a Rzym jak świat zdawał się oczekiwać nowego porządku, nowéj idei, nowego zbawcy, któryby odrodził przegniłą do głębi społeczność.

Te przeczucia ludzkości, dające się postrzegać w samym nawet Rzymie – nie wiedzieć jak i z czego powstałe, odzywają się po świecie całym. Magowie czują Narodzenie Pańskie w dalekiéj krainie na Wschodzie i idą w długą pielgrzymkę, aby Zbawcę powitać; Herod przeraża się proroctwy, i dzieci, między któremi ma się znajdować przyszły Pan świata, mordować każe; księgi Sybillińskie mówią o przyjściu Syna Bożego, a wieszcz Mantuański, z grobowca nad brzegiem morza, które patrzało na rozpustę i zniewieściałość rzymskich patrycyuszów, woła tajemniczemi wyrazy:

 
Nowy przychodzi rzeczy porządek…
Nowe pokolenie z wysokiego zstępuje nieba8
 

Ten nowy rzeczy ziemskich porządek, to zjawienie się dziewicy, to dziécię niebios wysokich, widzi nie tylko wieszcz co je zwiastuje – czuje najlichszy z ludzi owego czasu, pojmujący, że świat tak dłużéj, bez nadziei, bez stéru, bez życia pozostać nie może. Wszyscy wiedzą, że cóś wielkiego stać się ma światu, wszyscy pragną jakiejś prawdy, jakiegoś życiodawczego słowa… i oczy przeczuciem zwracają na Wschód, jak ku nowemu wnijść mającemu słońcu, które wieszcza poprzedziła jutrzeńka.

 

Nigdy też może ludzkość ciężéj nie bolała. Stojący na czele ludów Rzym, zamiast im przewodniczyć, ssał ich i korzystał z poddanych dla swych rozkoszy i dziwactw. To, co się zwało naówczas barbarzyńców światem, jeszcze pierwotnych praw Bożych piastowało świadomość, jeszcze cóś kochało, jeszcze czuło godność człowieczą, jeszcze siłą charakteru upadłych napełniało zwyciężców, przypominając sobą starą dzikiego Rzymu dostojność. W tych ludach, z któremi walczono, Tacyt sam widzi cnoty, jakich już próżnoby szukał u siebie, ze wstydem, ale złamany prawdą wyznaje, że się tam uczyć potrzeba czego już Rzymianin zapomniał. Z jego obrazu Romy Cezarów i narodów jéj podległych widoczna, że tam prostota obyczaju stawiła wyżéj charaktery, niż tu cywilizacya pozorna i zniewieściałość wymyślna. Zepsucie dochodziło do najwyższego stopnia, a wśród niego rzadkie przykłady cnót starych świeciły jak zdumiewające wyjątki; rozpusta złamała tych ludzi, poprzerabiała na pochlebców, przeistoczyła w niewolników, zerwała węzły rodziny i najpoczwarniejsze wyradzała codzień postacie, jednéj wielkiéj stworzyć nie mogąc.

Samo pojęcie cnoty i występku zatarło się do tego stopnia, że powodzenie tylko zwało się już cnotą, a upadek sam był winą.

W łonie patrycyatu Cezarowie mieli sługi najposłuszniejsze swym chuciom, Senat szafował dla nich najwymyślniejszemi kadzidły, a wierności i męztwa musiano szukać w gwardyi z barbarzyńców złożonéj, lub z rozkutych więzów wyzwoleńcach.

Brat na brata za grosz lub z trwogi szedł i stawał się donosicielem, syn wstawał przeciw ojcu, a to co było ohydą wprzódy, zrobiło się rzemiosłem, i denuncyatorowie sprawiali niejako urząd zyskowny, bacząc tylko na kogo padł wzrok nieprzychylny, by nań rzucić potwarzą, któréj nikt odeprzeć nie śmiał.

Rzymianin umiał zaledwie jedno jeszcze – umierać mężnie; brał miecz i wbijał go sobie w pierś z uśmiechem; słabe nawet niewiasty zdobywały się na tę przedśmiertną odwagę. Ale i tu już siły codzień mniéj było, a starzy ze zgrozą patrzali na dzieci, co już ni się napić trucizny, ni przebić, ni głodem zamrzéć nie umieli, niewolników o zadanie sobie ostatniego ciosu prosić zmuszeni.

„Od przemiany rządu, powiada Tacyt9, nie pozostało śladu nawet cnót dawnych, wszyscy z równości się wyzuwszy, czekali rozkazów władzcy.”…

Zaledwie August, wielbiony i śpiewany, strudzone oczy zamknął w Noli, otrzymawszy to od Bogów o co ich zawsze prosił i czego drugim życzył – Euthanazyą (śmierć dobrą i lekką) – pocałunkiem Liwii i szyderskim uśmiechem życie skończywszy pytając: – Czy jako aktor dobrze swą na świecie odegrał rolę?10 – gdy już dójrzeć było i domyśleć się można, jakie po nim nastąpić mają czasy, w jak dziwną Rzym przerośnie gospodę zbytków, występków i szału.

Za Augusta kryło się jeszcze to wszystko, co po nim bezwstydnie wystąpić miało; już w saméj Oktawiusza rodzinie był zaród tego, co bujnie rozrosnąć się musiało; nurtowała ją rozpusta niepowściągniona, pokryta polorem greckim i pięknemi obwinięta słowy.

V

Ojcu tego, który miał po nim nastąpić, jako przywłaszczyciel nieograniczonéj władzy, August odebrał był żonę Liwią, naówczas spodziewającą się dziecięcia, jakby na szyderstwo potém zapytując się kapłanów, czy ślub jego był ważnym?11. Pomściła na nim występku rozpusta téj macochy Rzeczypospolitéj, jak ją Tacyt nazywa, macochy złowrogiéj dla Cezarów. Zdawało się, że kto inny z przysposobionych dzieci i rodziny Oktawiusza może po nim objąć zarazem konsulostwo, trybunat, dowództwo wojsk i to co stanowiło naówczas nieokreśloną i nową jeszcze władzę Cezarów; – ale Liwia w ostatnim pocałunku pożegnalnym nie zapomniała o synu.

Claudius Tiberius Nero, syn téj Livii Drusilli, którą ciężarną odebrał August mężowi, by się z nią co prędzéj połączyć, pochodził z rodziny Claudia, wywodzącéj się z jednego z miasteczek Sabińskich, ale przyjętéj w Rzymie w poczet patrycyuszów i wsławionéj mnogiemi czyny wielkiemi. Nosili oni przydomek Nero, co po sabińsku znaczyło silen, chrobry; mieli i imie Lucyuszów, dopóki dwóch z nich, jeden zabójstwem, drugi rozbojem go nie splamił, tak, że w końcu porzucić je musieli. Znać we krwi tego rodu był z dawna zadatek srogości Tyberyuszów i Neronów.

Późniéj przysposobieni za członków rodziny Liwia, plebejskiéj ale możnéj, przyjęli jeszcze przydomek Drusów, od pokonanego barbarzyńskiego wodza, imieniem Draus’a. Pradziad Tyberyusza, Appius Caecus, należał do dostojniejszych członków tego rodu, ojciec stał w godnościach wysoko jako wojownik mężny, miał i kapłańską po Scypionie godność.

Tyberyusz nie urodził się u Augustowego tronu, matka go już z sobą przywiodła do nowéj rodziny, a on i Drusus, brat jego, przyjęci zostali przez zobojętniałego Augusta. W dzieciństwie już los różnemi twardemi go próby hartował na wielki acz poczwarny, może najsilniejszy z charakterów swego czasu. Zrodzony w Rzymie czy w Fondi, z matką razem w pieluchach odbywał morskie podróże i kilkakroć był w niebezpieczeństwie życia… wśród płonących raz lasów, wraz z Liwią poparzony i ledwie uratowany. Znać rozwinięcie się jego było szybkie, bo prawie dzieckiem wystąpił już z mową pochwalną po ojcu na rostrach. Po zwycięztwie pod Ancium towarzyszył tryumfowi Augusta, potém w igrzyskach z młodzieżą kilkakroć widział go Rzym przewodniczącego orszakom starszych pacholąt (puerorum majorum).

Togę męzką wdziawszy, znów skarbiąc sobie łaskę ludu, pokazywał się w amfiteatrze. Już naówczas zapewne musiał dla bliższych tém się objawić, czém późniéj wyraźniéj ukazał światu, bo nauczyciel jego, Theodor Gadareus zwał go „błotem krwią zamieszoném” (lutum sanguine maceratum) a August, uniewinniając go przed ludźmi, powiadał, że miał wady przyrodzone nie nabyte, chcąc przez to dać do zrozumienia, że je zwyciężyć i pokonać potrafi.

Ale okoliczności nie sprzyjały temu zwycięztwu, chociaż się ono długo wahało. To pewna, że Tyberyusz wyrósł na znakomitego człowieka, na postać groźną lecz wielką. Jak August, poeta, a raczéj retor i artysta, często mów swoich wyrażenia poprawiał nazajutrz, bojąc się w nich błąd popełnić, ale nie poprawił uczynków – dowcip jego był krwawy jak obyczaje, słowa boleśne jak wyroki.

Nie szafował jednak niemi, milczącym był raczéj, nieufnym i skrytym.

Tajemniczość ta i milczenie stanowiły główny rys jego charakteru, który Dion Cassius tak maluje w chwili, gdy władzę obejmował: – „Tyberyusz, mówi on, pochodził z rodziny patrycyuszowskiéj i w naukach wyzwolonych był znakomicie wykształcony, ale natury dziwnéj. Nigdy się bowiem nie objawił z tém czego pragnął, ani żądał tego, czego się chcieć zdawał: mowa jego wprost myśli była przeciwną: wstręt okazywał ku temu czego pożądał, napierał się tego co nienawidził, gniew udawał gdy był najmniéj wzburzony, spokojność kłamał wrąc wewnątrz na tych, którym był łaskaw burzył się wrzekomo, najnienawistniejszych sobie pogodną witał twarzą, najmilszych czołem chmurném. W ostatku mawiał, że nikt nie powinien znać myśli panującego, gdyż odkrycie jéj spełnieniu wielkich czynów stawało na zawadzie, a milczenie dokonaniu sprzyjało.

„Lecz gdyby zawsze był takim Tyberyusz, dodaje Cassiusz, łatwoby było z nim sobie postąpić, tłumacząc przeciwnie wszelkie jego słowa i uczucia, wiedząc, że tego chce co odpycha, brzydzi się tém, czego zdaje pożądać – ale on tak się burzył, gdy go kto odgadł, że wielu bez żadnéj innéj winy pozabijał, jedynie za to, iż myśl jego odkryli. – Jakkolwiek więc niebezpieczném było go nierozumieć gorzéj jeszcze odgadnąć.”12

Pozostałe popiersia jego, w różnych życia epokach robione, twarz nam też odmienną przedstawiają: rysy to są wyszlachetnionego długiém powodzeniem i żywotem arystokratycznym rodu, piękne z młodu, regularne, zastanawiające wyrazem głębokim; późniéj rośnie w nich piętno siły, dumy i zamkniętéj w sobie władzy, która sama tylko w siebie nie wierzy, a chce grozą świat zhołdować. Niepospolicie wykształcony, filozof, mówca, poeta, Tyberyusz serca tylko nie miał nigdy i w całém jego życiu raz tylko namiętne ukazuje się przywiązanie. Zresztą zwykł był ludzi używać za narzędzia, jak narzędziami niemi władać, łamać i odrzucać. Zemsta jego milczała długo, ale była nieubłaganą, czasem nawet, gdy życie obrachował karą, na śmierć, co mu ofiarę wydarła, się gniewał.

Wysokiego wzrostu, silny i zbudowany krzepko, szczególniéj w lewéj ręce miał moc olbrzymią; głowę nosił nieco pochyloną, a wielkie jego wydatne oczy, podobne ślepiom zwierza dzikiego, w nocy lepiéj niż we dnie widziały. Ciało jego, mimo niewygód i wojen, białém się zachowało i delikatném; w późniejszym wieku dopiero, gdy powtórnie pić zaczął niepomiernie, twarz jego porosła wrzodami, które okrywające plastry dziwnie szpeciły. Może ta poczwarność zmusiła go usunąć się i skryć od oczów ludzkich z razu w Campanii, potém na oderwanej od lądów wysepce.

Piérwszą jego żoną była Agrippina, córka M. Agrippy, wnuczka Caecila Attyka, tego, do którego Cycero sławne swe pisał listy; do téj może jednéj w życiu, nie wiem serce go przywiązało czy namiętność. Któż wie jakąby był drogą poszedł ten człowiek, gdyby mu dano szczęścia w pokoju skosztować i życiem rodzinném się cieszyć? Ale August zapragnął go zbliżyć do siebie. Miał on ze Scribonii córkę, sławną ową Julię, naprzód za Markiem Marcellem, potem za Vipsanius’em Agrippą; ta chwilowo podobała sobie Tyberyusza, by go późniéj znienawidzić i życie sobie zatruć i jemu.

Kazano więc Tyberyuszowi rozstać się z Agrippiną, z którą miał syna Drusus’a, a ożenić z Julią, już naowczas osławioną i bezczesną…

Małżeństwo to było dla przysposobienia uczynione i ze wszech miar najszaleńsze; Tyberyusz namiętnie kochał piérwszą swoją żonę. Julia, co go tylko podobała chwilowo, pomiatała nim jak daleko niższym od siebie. Przytém kochanek jéj dawny, Sempronius Gracchus, swojego czasu wytworniś, dowcipniś i śmiałek, który z rostrów i obiadowego łoża równo umiał sypać słowy wyszukanemi, a używał ich zręcznie po swéj myśli – nienawidził Tyberyusza i stosunków swych dawnych z córką Augusta, dla nowego jéj męża rozrywać nie myślał.

 

Tyberyusz więc stracił tę, którą kochał, a musiał żyć z tą, która go nienawidziła, któréj on nienawidził. Pisze Swetoniusz, że gdy potém raz w ulicy spotkał się z wydartą już sobie Agrippiną, tak radośnemi i pożądliwemi oczyma ją gonił, iż nakazać musiano, aby mu się więcéj nie nawijała13.

Czas jakiś jednak żyli z Julią w pozornéj zgodzie, z obawy Augusta, choć obyczaje jéj wstręt mu czyniły. Tyberyusz, cierpiąc mocno, zdawał się mężniéć i krzepić, kilka razy wystąpił publicznie i świetnie, to wiodąc pieszo ciało Drusus’a na stos pogrzebowy, to mówiąc w Senacie za mieszkańcami Chios i Laodycei. Potępienie spiskującego Muraeny, wojna w Armenii, chorągwie na Parthach zabrane, rządy w Galii, wojny w Pannonii, Germanii, Dalmacyi, zdawały się go kształcić na użytecznego ojczyźnie obywatela i wodza. Ale to były dlań środki tylko zajęcia chwilowego, nie wypełniające serca; głuszył niemi tęsknotę i boleść niezwyciężoną; zwiększało się obrzydzenie jego do Julii z powodu rozwiązłości; odrzucić jej nie mógł, obwinić nie śmiał, znieść nie umiał.

Zapragnął więc w końcu usunąć się i oddalić, nie chcąc ani patrzéć na to co się działo, ani dzieciom bliższym sercu Augusta miejsca zajmować. Napróżno troskliwa matka starała się go przezwyciężyć i powstrzymać – objawił żądanie to gwałtownie i wytrwał w postanowieniu uparcie. Gdy go usilnie zatrzymywano w Rzymie, przez dni cztéry jeść nie chciał i groził, że się głodem zamorzy. Nareszcie żonę i syna rzuciwszy, w Ostii siadł na okręt, nie żegnając się z nikim, i nie ścisnąwszy dłoni niczyjéj, Rzym znienawidzony opuścił.

Niegdyś, gdy do Armenii płynął, burza czy przypadek jakiś wstrzymały go na pięknéj wyspie Rhodos. Tyberyusz, jak August wykształcony, więcéj był Grekiem niż Rzymianinem, wabiła go Hellada, jéj język, swobodniejsze obyczaje, literatura, niebo nawet. Tu był w Grecyi: Rhodos mu się podobał i na miejsce dobrowolnego wygnania wyspę tę wybrał znowu.

Osamotniony, gdyż niewielu z sobą zabrał domowników, przeszedł na prywatnego człowieka, wyrzekł się znaczenia, zapragnął być równy drugim; rzucił strój senatorski, pozbył liktorów i zamieszkał w domku małym i ciasnym.

Całą jego zabawą było chodzić po szkołach i słuchać retorów, lub rozprawiać z nimi.

Czasem napadały go miłosierne jakieś zachcenia; zapragnął jednym razem odwiedzić wszystkich chorych, ale oświadczywszy się z tém wcześnie, był powodem, że mu ich zniesiono ilu było, pod portyki, dla wygodniejszego obejrzenia, aby się po domach nie trudził. Ułożono mu ich nawet klassyfikując wedle rodzaju chorób i ich niebezpieczeństwa.

Na ten widok Tyberyusz, który chciał miłosiernego udawać, sam zrazu nie wiedział co począć; wszakże obszedł wszystkich i przed każdym z omyłki popełnionéj jak najłagodniéj się tłómaczył.

Władzę swoją Trybuńską dobrowolnie prawie złożył, i raz tylko jéj użył, gdy mu włóczącemu się po szkółkach, wśród żywéj dwóch sofistów rozprawy, biorącemu stronę jednego z nich drugi nałajał – mszcząc się nazajutrz pozwaniem i więzieniem.

Zdaje się, że to życie na wyspie Rhodos samotne, ciężkie, do reszty go zgryzotą tajemną i goryczą na dni ostatek napoiło. August wreszcie, zapewne za staraniem Livii, która pragnęła powrotu syna, przekonawszy się o rozwiązłym córki bezwstydzie, sam jéj list rozwodowy (repudium) przesłał, i w imieniu Tyberyusza ją odrzucił, dając mu zaraz znać o tém.

Tyberyusz pozostał jeszcze w Rhodos jak gdyby posłany przez Augusta, usłuchawszy woli matki, która w ten sposób jego ucieczkę dobrowolną od sromoty zasłonić chciała. Tajemnicą zresztą okryty był ten pobyt oddalony w Grecyi w czasie którego popadł w podejrzenie, w niełaskę, ze wszelkiéj wyzuł się władzy, odzież nawet patrycyuszowską zdjął i zdawał tylko wyczekiwać śmierci. Matka wreszcie ubłagała go, aby o powrót prosił, a gdy i Cajus na to zezwolił, przywołano go do Rzymu.

Osiem lat jednak trwało to wygnanie, które go uczyniło skrytym, zdziczałym, milczącym i mściwym. Tyberyusz wybrał sobie życie prywatne i byłby w niém trwał, gdyby go śmierć Cajusa i Lucyusza nie wyzwoliła.

August naówczas, za namową żony przysposobił go za syna, rozkazując mu w tenże sposób usynowić Germanika. Były to tylko czcze formy związku rodzinnego, zastępujące to, co brakło w rzeczywistości, do niczego też nie obowiązywały. Tyberyusz wkrótce znów, jako najbliższy władzy, począł ją odzyskiwać. Objąwszy Trybuńską poszedł dla uspokojenia Germanii i Illiryi.

Tu sobie jako wódz na wielką zarobił sławę, i już mu miano wotować nazwanie poczestne, gdy August trochę zazdrośny, wstrzymał je tém, że go po sobie za następcę ukazał.

Wojna i władza, znowu w nim niepospolite rozwinęły przymioty: w istocie był to jeden z tych ludzi, którzy bojując z sobą i złemi skłonnościami swemi, wielkiemi być muszą w jakikolwiek sposób. Tyberyusz mógł téż być wielkim, gdyby objąwszy spadek po Auguście, potęgą swą nieograniczoną nie oszalał, a namiętnościom wodzów nie puścił.

W téj wojnie germańskiéj był on, jako żołnierz i wódz, wytrwałym na niewygody i znoje, po starorzymsku prowadząc legije do boju, bez namiotu, na wilgotnéj ziemi noce przepędzając z niemi, często jedząc na trawie, w nocy każąc się budzić za każdą potrzebą, karności strzegąc pilnie.

Mniejsza o owoc tych wojen i zwycięztwa, które pominiemy, nie mając zamiaru malować ich, lecz charakter tylko wykazać.

Obok dobrych, rozwinęły się życiem żołnierskiém i złe strony człowieka; August musiał go znać dobrze, gdy, jakeśmy wyżéj nadmienili z Swetoniuszem, po długiéj z nim rozmowie, użalał się w obec dworzan swych, nad przyszłym podwładnego mu Rzymu losem.

Listy jednak Augusta, które biograf ten przywodzi, pełne są dlań słodyczy i oznak przywiązania, choć może nie tyle je serce, co ochota popisu z wymową i stylem dyktowały, bo Cezar, hellenizując w nich, i wiersze poetów przytacza, i wyraźnie raczéj dla przyszłości, niż dla przybranego pisze syna.

W chwili śmierci Augusta, Tyberyusz znowu znajdował się w Illiryi, do któréj wkraczał zaledwie, gdy listy matki gwałtownie wezwały go do Noli.

3August (…) przebiegał wybrzeża Campanii i wyspy pobliższe… – Suetoniusz, Augustus [w Żywotach cezarów (De vita Caesarum)], 98. [przypis autorski]
4Ktistes – w oryg.: κτίστην. [przypis edytorski]
5Założyciela grób widzę płonący – Ktistu de tymbon eisoro pyrumenon [w oryg. Κτίστου δὲ τύμβον εἰσορῶ πυρούμενον]. [przypis autorski]
6Widzisz-li Masgabę uczczonego pochodniami – Horas faessi Masgaban timomenon [w oryg.: Ὁρᾷς φάεσσι Μασγάβαν τιμώμενον]. [przypis autorski]
7jak Augusta przywiązanie do téj wyspy i zamianę jéj na Enaryą, zazieleniony na jego przybycie stary dąb wywołał – Suetoniusz, Augustus [w Żywotach cezarów (De vita Caesarum)], 92. [przypis autorski]
8Nowy przychodzi rzeczy porządek… – Sicilides Musae, paulo majora canamus. / Non omnes arbusta juvant, humilesque myricae! / Si canimus sylvas, sylvae sint consule dignae. / Ultima Cumaei venit jam carminis aetas: / Magnus ab integro saeculorum nascitur ordo / Jam redit et virgo, redeunt Saturnia regna, / Jam nova progenies coelo demittitur alto. Pollio. [Są to słowa Polliona z początku czwartej eklogi Wergiliusza]. [przypis autorski]
9Od przemiany rządu, powiada Tacyt, nie pozostało śladu nawet cnót dawnych… – Tacyt, Lib. I, 4 [mowa o księdze (łac. liber) pierwszej Roczników (Annales) tego autora]. [przypis autorski]
10życie skończywszy pytając: – Czy jako aktor dobrze swą na świecie odegrał rolę? – Swetoniusz [niedokładny cytat z Żywotu Augusta 99, (ks. II Żywotów cezarów)]. [przypis autorski]
11Ojcu tego, który miał po nim nastąpić (…) August odebrał był żonę… – Tacyt I, 10. [przypis autorski]
12Tyberyusz, mówi on, (…) był znakomicie wykształcony, ale natury dziwnéj (…) niebezpieczném było go nierozumieć gorzéj jeszcze odgadnąć – Dio Cassius, LVII, Tiberius [początkowy fragment księgi LVII dzieła Kasjusza Diona Historia rzymska, jednej z dwóch poświęconych panowaniu Tyberiusza]. [przypis autorski]
13tak radośnemi i pożądliwemi oczyma ją gonił, iż nakazać musiano, aby mu się więcéj nie nawijała – adeo contentis et tumentibus oculis prosecutus est eam [w oryg.: …oculis prosecutus est, ut custoditum sit ne umquam in conspectum ei posthac ueniret, Swetoniusz, Żywot Tyberiusza 7]. [przypis autorski]