Za darmo

Amy Foster

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Konkury Janka trwały przez jakiś czas, począwszy od chwili, gdy zdobył niepewny punkt oparcia w naszym społeczeństwie. Zaczęło się od tego, że kupił w Darnford dla Amy Foster zieloną jedwabną wstążkę. Taki był zwyczaj w jego ojczyźnie. Kupowało się wstążkę w żydowskim kramie w dzień świąteczny. Nie sądzę, aby dziewczyna wiedziała, co ma z tym począć, ale Janko zdawał się myśleć, że jego uczciwe intencje nie mogą być źle zrozumiane.

Dopiero gdy ujawnił swój zamiar ożenienia się, zrozumiałem w całej pełni, jak dalece był – czy mam użyć tego wyrazu? – odrażający dla całej okolicy z powodu tysiąca rzeczy błahych i nieuchwytnych. Pogłoska o jego małżeństwie wywołała poruszenie wśród wszystkich starych bab we wsi. Smith, natknąwszy się na niego w pobliżu farmy, obiecał, że łeb mu rozwali, jeśli go tam znowu spotka. Ale Janko podkręcił czarnego wąsika tak wojowniczo, a jego wielkie, czarne oczy zmierzyły Smitha tak groźnym spojrzeniem, że się skończyło na niczym. Smith powiedział jednak dziewczynie, że chyba straciła rozum, żeby się wiązać z człowiekiem, który ma z pewnością źle w głowie. Mimo to, gdy o zmierzchu rozległ się głos Janka gwiżdżącego za sadem strofki dziwacznej, żałosnej melodii, Amy rzucała, cokolwiek jej się zdarzyło mieć w ręku, odchodziła od pani Smith, nie wysłuchawszy jej do końca, i biegła na jego wezwanie. Smithowa wymyślała jej od bezwstydnych dziewek. Amy nic nie odpowiadała. W ogóle nie mówiła nic do nikogo i szła dalej swoją drogą, jak gdyby była głucha. Zdaje mi się, że tylko ona i ja na całą okolicę umieliśmy ocenić istotną piękność Janka. Był bardzo ładny, miał obejście pełne niezmiernego wdzięku i coś dzikiego w wyglądzie, jakby był leśnym stworzeniem. Matka Amy zawodziła nad nią złowieszczo, gdy dziewczyna miała wychodne i przyszła do rodziców. Ojciec był opryskliwy, ale udawał, że nie wie o niczym; i tylko Finnowa powiedziała jej raz wyraźnie: „Ten człowiek, moja droga, zrobi ci jeszcze kiedy co złego”. Tak to szło coraz dalej. Widywano ich na drogach; Amy kroczyła ciężko w swym najpiękniejszym stroju – popielata suknia, czarne pióro, grube trzewiki, białe, bawełniane rękawiczki rzucające się w oczy już o sto jardów – a on z kurtką zarzuconą malowniczo na ramię stąpał u jej boku pełen galanterii i rzucał czułe spojrzenia na dziewczynę o złotym sercu. Ciekaw jestem, czy zdawał sobie sprawę, jak była pospolita. Może nie umiał się połapać w typie tak różnym od tych, które zwykł był widywać, a może pociągnęła go boską cechą swego miłosierdzia.

Tymczasem Janko był w wielkim kłopocie. W jego kraju prosi się jakiegoś starszego mężczyznę na dziewosłęba. Nie wiedział, jak się do tego zabrać. Aliści pewnego dnia wśród stada owiec na polu (Janko był teraz u Swaffera młodszym owczarzem przy Fosterze), zdjął kapelusz przed ojcem Amy i poprosił pokornie o jej rękę. „Widzi mi się, że dość jest na to głupia, żeby wyjść za mąż za ciebie” – było całą odpowiedzią Fostera. „A potem – opowiadał Janko – wsadził kapelusz na głowę, spojrzał na mnie ponuro, jakby mnie chciał zarżnąć, gwizdnął na psa i poszedł sobie, zostawiając mi wszystko na karku”. Naturalnie, że Fosterom nie poszła w smak utrata pensji zarabianej przez dziewczynę; Amy oddawała matce wszystkie swoje pieniądze. Ale poza tym tkwił w Fosterze bardzo istotny wstręt do tego małżeństwa. Przyznawał, że przybłęda doskonale umie sobie radzić z owcami, ale mimo to uważał, iż nie jest odpowiedni na męża dla żadnej dziewczyny. Po pierwsze chadza wzdłuż żywopłotów, mrucząc coś pod nosem jak skończony wariat, a po drugie ci cudzoziemcy obchodzą się nieraz bardzo dziwnie z kobietami. A nuż będzie chciał ją gdzieś wywieźć – albo też sam ucieknie. To nie jest bezpieczne. I Foster kładł w głowę swojej córce, że od tego człowieka może ją spotkać krzywda. Nic się na to nie odzywała. Opowiadano sobie po wsi, że tak wygląda, jakby jej Janko czegoś zadał. Wszyscy rozprawiali na ten temat z wielkim przejęciem, a tych dwoje nadal „chodziło razem” na oczach opozycji. Nagle wydarzyło się coś niespodzianego.

Nie wiem, czy stary Swaffer zdawał sobie sprawę, do jakiego stopnia jego cudzoziemski sługa odnosił się do niego jak do ojca. W każdym razie stosunek ich był w pewien interesujący sposób feudalny. Toteż gdy Janko poprosił formalnie o rozmowę – „i żeby panienka także przy tym była” – (nazywał surową, głuchą pannę Swaffer po prostu panienką) – okazało się, że chce uzyskać pozwolenie na ożenek. Swaffer wysłuchał go z niewzruszoną miną, odprawił skinieniem głowy, po czym krzyknął to, co usłyszał, w lepsze ucho panny Swaffer. Nie była tym zaskoczona i rzekła tylko ponuro głuchym, bezbarwnym głosem: „Żadna inna dziewczyna z pewnością by go nie chciała”.

W kilka dni potem okazało się, że Swaffer darował Jankowi chatę (tę samą, którą pan widział dziś rano) i coś około morgi gruntu – przekazał mu to na bezwzględną własność. Cała zasługa tej hojności spada na pannę Swaffer. Willcox sporządził odpowiedni akt i pamiętam, jak mi mówił, że przygotowywał go z wielką przyjemnością. Dokument tak się zaczynał: „W uznaniu zasługi ocalenia życia mojej ukochanej wnuczce, Bercie Willcox”.

Naturalnie, że po tym fakcie żadna siła ludzka nie mogła zapobiec ich małżeństwu.

Amy była wciąż ślepo zakochana. Widywali ją ludzie, jak wychodziła wieczorami, aby się spotkać z przybłędą. Wpatrywała się bez mrugnięcia urzeczonymi oczami w stronę, skąd miał nadejść swobodnym krokiem, kołysząc się w biodrach i nucąc jakąś piosenkę miłosną swego kraju.

Kiedy im się urodził chłopiec, Janko podchmielił sobie w gospodzie „Pod Czwórką Koni”, spróbował znowu śpiewać i tańczyć, i został znów wyrzucony. Ludzie użalali się nad losem kobiety zaślubionej temu „diablikowi z pudełka”. A jemu było wszystko jedno. Istniał już teraz na świecie człowiek (powiedział mi to z przechwałką), któremu mógł śpiewać i do którego mógł mówić w swoim ojczystym języku – a z czasem po trosze uczyć go tańca.

Nie wiem doprawdy – ale zaczęło mi się wydawać, że chód Janka staje się mniej sprężysty, ciało ociężalsze, a oczy mniej przenikliwe. Może to było przywidzenie; teraz myślę, że już wówczas sieć losu zaczęła się wokoło niego zacieśniać.

Pewnego dnia spotkałem go na ścieżce wijącej się po wzgórzu Talford. Powiedział mi, że „kobiety są dziwne”. Słyszałem już przedtem o nieporozumieniach między nimi. Ludzie opowiadali, że Amy Foster zaczyna rozumieć, za jakiego człowieka poszła. Patrzył na morze obojętnymi, niewidzącymi oczami. Żona wyrwała mu raz dziecko z rąk, gdy siedział na progu, nucąc pieśń, którą matki śpiewają dzieciom w jego górach. Zdawała się myśleć, że on wyrządza dziecku jakąś krzywdę. Kobiety są dziwne. I nie chciała, żeby się Janko modlił głośno wieczorem. Dlaczego? Spodziewał się, że z czasem chłopiec będzie powtarzał za nim głośno pacierze, tak jak i on je odmawiał za starym ojcem – jako dziecko – w swym kraju. Stało mi się jasne, że Janko z tęsknotą czekał, aż syn jego podrośnie, by mieć z kim rozmawiać w tym języku, który dla naszych uszu brzmiał tak niepokojąco, tak namiętnie i tak dziwacznie. Dlaczego żonie ta myśl się nie podobała, nie umiał mi powiedzieć. Ale utrzymywał, że to minie. I przechyliwszy znacząco głowę, uderzył się z lekka w piersi dając do zrozumienia, że Amy ma dobre serce: ani twarde, ani okrutne, zdolne do współczucia, miłosierne dla biednych!

Odszedłem w zamyśleniu; zastanawiałem się nad tym, czy jego odrębność i jego obcość, które z początku tak pociągały tę tępą naturę, teraz nie przejmują jej odrazą. To mnie zaciekawiało…

Kennedy podszedł do okna i patrzył na chłodną wspaniałość morza – olbrzymiego we mgle – które jak gdyby ogarniało całą ziemię ze wszystkimi sercami zatraconymi wśród uniesień miłości i trwogi.

– Otóż fizjologicznie – rzekł, odwracając się nagle – było to możliwe. To było możliwe.

Jakiś czas milczał. Potem ciągnął znów dalej:

– Tak czy owak, gdy zobaczyłem go następnym razem, był chory – jakaś płucna historia. Organizm miał silny, ale myślę, że nie zaaklimatyzował się tak dobrze, jak przypuszczałem. Zima była ciężka, poza tym ci górale miewają od czasu do czasu ataki nostalgii; a takie stany depresji czynią człowieka podatnym na choroby. Leżał wpółubrany na dole, na tapczanie.

Stół nakryty ciemną ceratą zajmował cały środek małego pokoju. Stała tam kołyska pleciona z wikliny, kocioł buchający parą na blasze, a na kracie przed kominkiem suszyło się trochę dziecinnej bielizny. W pokoju było ciepło, ale jak pan pewnie zauważył, drzwi wychodzą prosto na ogród.

Miał silną gorączkę i wciąż coś mruczał pod nosem. Amy siedziała na krześle i poprzez stół wpatrywała się w niego brunatnymi, mętnymi oczami.

„Dlaczego on nie leży na górze?” – zapytałem.

Drgnęła i odrzekła, jąkając się nieśmiało:

„Ach, proszę pana doktora, ja bym nie mogła wysiedzieć z nim tam na piętrze”.

Dałem jej parę wskazówek i powtórzyłem wychodząc, że powinien leżeć w łóżku na górze. Załamała ręce.

„Nie mogę. Nie mogę. On w kółko coś mówi – a ja nie wiem co”.

Mając w pamięci wszystko, co kładziono jej w głowę o tym człowieku, przyjrzałem jej się uważnie. Patrzyłem w jej krótkowzroczne oczy, w te nieme oczy, które raz w życiu dostrzegły kształt powabny, lecz teraz wytrzeszczone na mnie zdawały się nic już nie widzieć. Spostrzegłem, że Amy się niepokoi..

„Co mu jest? – spytała z pewnego rodzaju bezmyślnym przestrachem. – Nie wygląda na bardzo chorego. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak wyglądał…”.

„Czy myślisz – zapytałem z oburzeniem – że on udaje?”

„Nie mogę się od tego powstrzymać, proszę pana doktora – odpowiedziała tępo. Nagle splotła dłonie i spojrzała w prawo i w lewo. – A tu jeszcze i dziecko. Tak się boję. Chciał właśnie przed chwilą, żebym mu dała dziecko. Nie mogę zrozumieć, co on do dziecka mówi”.

„Czy nie można by poprosić kogoś z sąsiadów, żeby przyszedł na noc?” – zapytałem.

„Proszę pana doktora, zdaje mi się, że nikt by przyjść nie zechciał” – mruknęła, poddając się nagle bezmyślnej rezygnacji.

 

Powtórzyłem z naciskiem, że chory potrzebuje najtroskliwszej opieki, po czym musiałem odejść. Tej zimy ludzie chorowali często.

„Ach, żeby on już tylko nie mówił” – wykrzyknęła po cichu w chwili, gdy odchodziłem.

Nie wiem, jak się to stało, że tego nie przewidziałem – ale nie przewidziałem. Jednak odwróciwszy się na dwukółce, zobaczyłem, że Amy wciąż jeszcze stoi nieruchomo przy drzwiach, jak gdyby się zastanawiała, czy nie uciec po błotnistej drodze.

Pod wieczór gorączka Janka się podniosła.

Przewracał się na posłaniu, jęczał i od czasu do czasu mruczał jakieś skargi. A ona siedziała oddzielona stołem od łóżka, śledząc każdy jego ruch i każde słowo; przerażenie, bezsensowne przerażenie przed tym człowiekiem, którego nie mogła zrozumieć, zaczynało ją ogarniać. Nie było już w niej teraz nic więcej prócz macierzyńskiego instynktu i tej niepoczytalnej trwogi.

Odzyskując nagle przytomność, Janko spieczonymi ustami poprosił o wodę do picia. Amy nie poruszyła się wcale. Nie rozumiała go, a on prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że mówi w swoim języku. Rozpalony gorączką, czekał i patrzył na nią, dziwiąc się jej nieruchomości i milczeniu – wreszcie krzyknął niecierpliwie: „Wody! Daj mi wody!”.

Zerwała się z krzesła, chwyciła dziecko i stanęła bez ruchu. Mówił do niej, a jego namiętne wyrzuty powiększały tylko jej strach przed tym dziwnym człowiekiem. Zdaje się, że długi czas do niej mówił, błagając, dziwiąc się, zaklinając, rozkazując – tak sobie to wyobrażam. Opowiadała mi, że znosiła to tak długo, jak tylko mogła. Wreszcie ogarnęła go wściekłość.

Usiadł na łóżku i krzyknął groźnie jakieś słowo – jedno jedyne. Potem – opowiadała – podniósł się, jakby wcale nie był chory. I gdy w gorączce, w przestrachu, zdumiony i pełen oburzenia usiłował zbliżyć się do niej, obchodząc stół dokoła, otworzyła po prostu drzwi i wybiegła na dwór z dzieckiem na ręku. Słyszała, jak krzyknął za nią dwa razy straszliwym głosem – i uciekła… Ach! Gdyby pan widział zza tępego, zmąconego spojrzenia tych oczu widmo trwogi, które owej nocy ścigało Amy przez trzy i pół kilometra aż do drzwi chaty Fostera! Ja nazajutrz to widmo widziałem.

I właśnie ja znalazłem Janka leżącego twarzą do ziemi – w kałuży – tuż za furtką z wikliny.

Wezwano mnie tej nocy do wsi w jakimś nagłym wypadku; wracając do domu o świcie, przejeżdżałem koło ich chaty. Drzwi stały otworem. Mój furman pomógł mi wnieść Janka do izby. Położyliśmy go na posłaniu. Lampka kopciła, ogień pod blachą wygasał. Smutny żółty papier na ścianach zionął chłodem burzliwej nocy.