Za darmo

Jak ognia szukałem

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– No, to idź – baca mówi.

Wziąłem blaszankę, nakładłem do niej podpałki drobno nastruganej i trochę grubszej też, pół oscypka do kieszeni wepchnąłem. Idę.

Jeszcze popołudniowe słońce błyskało, kiedy przez halę szedłem. A jak już niżej, pod świerki zaszedłem, to się ściemniło. Ale dróżka jeszcze wyraźna, prowadzi mnie dobrze. Idę, blaszanką macham, ale nie za mocno, żeby podpałki nie rozsypać.

Nagle jakiś głaz drogę mi zagrodził, no to go obszedłem. Ale jeszcze jakiś drugi przede mną leży. Obszedłem go znowu zgrabnie, tylko, że ścieżka mi spod nóg znikła. No, myślę sobie, zawracaj, chłopie, boś źle poszedł.

Zawróciłem, głaz wymijam, a tu jakieś drzewo, przez wiatr widać zwalone leży.

O, tu przecie nie byłem, myślę sobie, zbłądziłem, czy co?

Prawdziwie zbłądziłem. Krążę między wantami, niby jakaś ścieżka się odsłania, ale za chwilę znika. Czuję, jakbym w kółko chodził.

Przysiadłem na pniu, oszczypka podgryzłem, żeby myśli zebrać.

Aha, wiem. Na głaz wyleźć trzeba, to wtedy ścieżkę zobaczę.

Tak i zrobiłem, rozglądam się z góry, coś jakby drożynę przede mną widać. Zeskoczyłem z głazu i ścieżką, zadowolony, idę.