Za darmo

Miazga

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Zmarł 19 kwietnia 1969 w Jabłonnie pod Warszawą.

WANERT JULIA (1895–1944) – ur. 14 XII 1895 w Łodzi, jedyna córka Eryka Herynga i Julii z Wanertów, a tym samym jedyna spadkobierczyni ogromnej fortuny ojcowskiej, reprezentującej przemysł włókienniczy. Wcześnie, bo w roku 1906, utraciwszy matkę, zmarłą w Davos na gruźlicę, została przez ojca, lękającego się o jej dość wątłe zdrowie, umieszczona na ekskluzywnej pensji w Szwajcarii, gdzie otrzymała bardzo staranne wykształcenie. Bardzo piękna i inteligentna, rozkochana w muzyce i w poezji, miała wielu starających się o jej rękę (o spadek też), żaden jednak z kandydatów na zięcia nie odpowiadał wymaganiom Eryka Herynga. W roku 1921, spełniając życzenie ojca, wyszła za mąż za swego kuzyna, Karola Wanerta. W roku 1925 urodziła syna, Eryka.

Otoczona luksusem i mając do swojej dyspozycji ogromne ilości pieniędzy, a jednocześnie zaniedbywana przez męża, którego nigdy nie potrafiła pokochać, nie lubiąc zaś życia światowego w potocznym tego słowa znaczeniu, również nie poszukując przelotnych miłostek, urządziła w swojej willi na Żoliborzu salon artystyczny, gromadząc na wieczorach u siebie najznakomitszych ludzi sztuki, przede wszystkim kompozytorów i wirtuozów. Dopomagała wielu młodym artystom, zakupując obrazy i rzeźby, subsydiując wydawanie tomików poezji i urządzając u siebie recitale początkujących muzyków. W latach trzydziestych salon Julii Wanert stał się pewnego rodzaju instytucją, prawie każdy z wybitnych solistów, przebywając w Warszawie na gościnnych wstępach, koncertował w willi na Żoliborzu. Dochodząc do czterdziestki, wciąż jeszcze była pięknością. Ubierała się skromnie, jedyną jej biżuterią był naszyjnik wspaniałych pereł odziedziczony po matce. Z wieloma znakomitościami, m.in. ze Strawińskim, Arturem Rubinsteinem i z młodym Igorem Markiewiczem prowadziła ożywioną korespondencję. Wypadek, jakiemu uległa jesienią roku 1938 i z którego wyszła z ciężkimi obrażeniami kręgosłupa, całkowicie odmienił jej dotychczasowe życie. Powoli powracając do zdrowia, bo prawie pół roku leżąc w klinice z unieruchomionym kręgosłupem, przeżyła przełom religijny. Epoka salonu Julii Wanertowej skończyła się. Wkrótce po wyzdrowieniu Julia za namową zaprzyjaźnionego poety odwiedziła Laski. Ta wizyta zmieniła się w dłuższy pobyt w Domu Rekolekcyjnym i w okresie Wielkanocy została uwieńczona konwersją na katolicyzm. (Heryngowie, podobnie jak Wanertowie, byli protestantami).

Podczas okupacji, gdy firma „Wanert”, podobnie jak wszystkie większe przedsiębiorstwa otrzymała zarząd niemiecki, warunki materialne Julii znacznie się pogorszyły, pozostała jednak dostatecznie zamożna, aby móc dopomagać ludziom potrzebującym. Pozostając w stałym kontakcie z Laskami, szeroko otworzyła swój dom przede wszystkim ludziom z terenów wcielonych do Rzeszy.

Zginęła w czasie powstania, 16 XI 1944, pod gruzami swojej willi, przemienionej w owych dniach na szpital.

WANERT KAROL – ur. 16 IX 1890 w Warszawie, młodszy syn Henryka i Diany z Heryngów, w trzecim pokoleniu właścicieli wielkiej firmy chemicznej. Wobec humanistycznych zainteresowań starszego brata, Henryka, przewidziany przez ojca na przyszłego kierownika przedsiębiorstwa, skończył w roku 1906 gimnazjum Chrzanowskiego w Warszawie, dalsze studia odbywał w Anglii i w Belgii. Po powrocie do kraju w roku 1912 wstąpił do firmy, a po śmierci ojca w roku 1922 prowadził ją samodzielnie. W roku 1921, wbrew swoim naturalnym skłonnościom, ożenił się z kuzynką Julią Heryng, jedyną spadkobierczynią wielkiej fabryki włókienniczej w Pabianicach, stając się dzięki temu, po śmierci teścia, Eryka Herynga w roku 1923, jednym z najzamożniejszych ludzi w Polsce. Ojciec Eryka Wanerta urodzonego w 1925 roku.

Oprócz willi na Żoliborzu posiadał w centrum Warszawy, na Kredytowej, własne luksusowe mieszkanie, w którym prowadził życie całkiem niezależne od rodzinnego. Jednym z rozlicznych kochanków Wanerta, z początkiem lat trzydziestych, był Edward Kubiak, po upływie niedługiego czasu zaufany jego człowiek aż do wybuchu wojny.

We wrześniu roku 1939 Wanert opuścił Warszawę autem i po krótkim pobycie w Paryżu wyjechał do Londynu, gdzie, podobnie jak w bankach szwajcarskich, posiadał znaczne kapitały. Zawsze posiadając pewne skłonności kolekcjonerskie, założył po wojnie w Londynie antykwariat, który spełniając wszystkie warunki, jakich się domaga drogi i atrakcyjny sklep ze starożytnościami, stał się równocześnie lokalem szczególnie znanym w środowisku homoseksualistów. W pierwszych latach po wojnie Karol Wanert dopomagał pozostałemu w kraju synowi, później, gdy Eryk stał się znanym reżyserem filmowym, stosunki ich prawie się urwały. W ostatnich latach Karol Wanert, już bardzo stary i całkowicie zniedołężniały, znajduje się pod całkowitą nieomal kuratelą niejakiego Geralda Marshalla, młodego fotografa, przewidzianego w testamencie Wanerta na jedynego spadkobiercę.

WANERT MAŁGORZATA (1886–1930) – ur. 17 VIII 1886 we Fryburgu, córka wybitnego filozofa niemieckiego, Martina von Beckendorffa i Karoliny z domu hrabianki von Hehenheim. W roku 1910, mimo pewnych oporów ze strony matki, wyszła za mąż za młodego filozofa, asystenta ojca, Henryka Wanerta. W roku 1911 urodziła córkę Alicję. Po nagłej śmierci profesora Beckendorffa w końcu 1911 Wanertowie opuścili Fryburg i osiedlili się w Warszawie.

Wątłego zdrowia, wszechstronnie wykształcona, lecz uparta i apodyktyczna, a także ze skłonnością do melancholii, nigdy się nie mogła przyzwyczaić do życia w Polsce, choć mąż otaczał ją luksusem nieporównanie większym od raczej skromnych warunków, w jakich się wychowywała była w domu rodzicielskim. Do końca życia nie nauczyła się dobrze mówić po polsku, w stosunkach towarzyskich najchętniej posługiwała się francuskim. Około czterdziestki zaczęła chorobliwie tyć.

Zmarła 14 III 1930 na skutek skomplikowanego zapalenia płuc.

WNUK ANDRZEJ – ur. 19 XII 1937 w Krakowie, syn profesora Kazimierza Wnuka i Marty z Piekarskich. Po maturze w 1955 studiował na wydziale reżyserskim w Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. W latach 1960–1963 pracował w teatrach krakowskich i we Wrocławiu, w okresie 1963–1965 w warszawskim Teatrze Stołecznym jako asystent Romana Gorbatego. Zwrócił na siebie uwagę krytyki bardzo interesującym spektaklem sztuki Ionesco Król umiera we własnej scenografii i reżyserii. Od 1966 pracuje również w Telewizji.

W końcu roku 1968 wystawił z wielkim sukcesem w warszawskim Teatrze Ludowym dramat Tennessee Williamsa Orfeusz zstępujący z Maciejem Zarembą w roli Vala Xaviera.

WNUK KAZIMIERZ – ur. 19 III 1910 w Myślenicach pod Krakowem, syn właściciela tartaku, Marcina Wnuka i Zofii z Maciejaków. Do gimnazjum uczęszczał w Krakowie. W latach 1928–1932 studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, uczeń prof. Stefana Kołaczkowskiego. Historyk literatury, krytyk literacki i eseista. Od 1934 asystent Seminarium Historii Literatury Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1938 doktoryzował się na podstawie pracy o polskim modernizmie. Publikował w tygodnikach i w miesięcznikach liczne recenzje literackie oraz eseje, stając się jednym z najwybitniejszych krytyków młodego pokolenia.

W czasie okupacji przebywał w Myślenicach i w Krakowie, współpracował z konspiracyjnymi wydawnictwami literackimi i wykładał na tajnym uniwersytecie. Po wojnie kontynuował pracę naukową, początkowo jako starszy asystent, a następnie zastępca profesora na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od roku 1955 profesor zwyczajny. Wychowawca wielu młodych naukowców i krytyków. Członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk. Od roku 1955 dyrektor Instytutu Badań Literackich w Warszawie.

W latach 1945–1949, podobnie jak przed wojną, dzielił swoje zainteresowania pomiędzy pracę naukową i krytykę, publikując studia o Żeromskim, Leśmianie i Stanisławie Ignacym Witkiewiczu oraz w 1947 zbiór esejów o przedwojennej literaturze młodego pokolenia Dwa oblicza katastrofizmu. (m.in. szkice o Czesławie Miłoszu, Witoldzie Gombrowiczu, Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim i Adamie Nagórskim). Od roku 1949 poświęcił się prawie wyłącznie pracy naukowo-historycznej oraz pedagogicznej. Najważniejsze jego prace z tego okresu: monografia o Aleksandrze Fredro (1952), Zagadnienie pokoleń w literaturze (1957), tom szkiców Z pogranicza literatury i malarstwa (1960, tam m.in. szkic o malarstwie Krzysztofa Woytowicza) oraz dwutomowa Historia literatury polskiej (1966). Ogłosił też studium Krzysztof Czaplicki (1962) i wydał Utwory zebrane Krzysztofa Czaplickiego (1969).

Ożeniony w roku 1936 z córką krakowskiego księgarza, Martą Piekarską (ur. 1908), jest ojcem reżysera teatralnego, Andrzeja Wnuka.

WOYTOWICZ KRZYSZTOF (1882–1913) – ur. 29 XII 1882 w Warszawie, syn właściciela zakładu kamieniarskiego przy cmentarzu na Powązkach, Jana Woytowicza i Janiny z Pawłowskich. Jeden z najwybitniejszych polskich artystów z początku XX wieku, uważany za jednego z prekursorów kubizmu i nadrealizmu, związany początkowo z nurtem symbolizmu i wczesnego ekspresjonizmu. Studiował jako młody chłopak w warszawskiej Szkole Rysunków u Wojciecha Gersona i od roku 1902 w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Latem roku 1906 poznał w Nałęczowie Emilię Nagórską, córkę znanego adwokata i publicysty. Nieszczęśliwy finał tej miłości, zakończonej zerwaniem, skłonił Woytowicza do opuszczenia kraju, przyczynił się jednak pośrednio do rozgłosu, jaki malarstwo młodego artysty zdobyło na Zachodzie. W maju 1907 roku, z inicjatywy André Gide'a, który napisał do katalogu entuzjastyczną przedmowę, odbyła się indywidualna wystawa płócien Woytowicza w Galerie Drouet w Paryżu. W sprezentowanym na tej wystawie cyklu Zabawy dziecięce zarysowały się już bardzo wyraźnie wszystkie najbardziej charakterystyczne cechy malarstwa Woytowicza: jego warstwa literacko-anegdotyczna, łącząca elementy bajkowości z realizmem, groteskę z patosem, delikatny liryzm z dramatycznie zabarwionym niekiedy okrucieństwem, a kolorystycznie niezwykle bogate w skali barwnej i osiągające piękno szczególnie głębokie i wzruszające w świetlistościach i tonacjach mrocznych, intensywnie zagęszczonych. Z kilkunastu obrazów cyklu Dziecięce zabawy (Muzeum Narodowe w Warszawie) największą sławą oraz popularnością wyróżniają się: Kwiat paproci – arcydzieło kolorystyki, wydobywające niezwykłą atmosferę fantastycznego i ciemnego lasu, rozświetlanego tylko ognikami robaczków świętojańskich oraz zgrzebnymi koszulkami pięciorga wiejskich dzieci, które poszukują kwiatu paproci; Zabawa w dorosłych, ukazująca bogato zastawiony stół, przy którym ucztuje siedmioro dzieci, przybranych w kontusze z szabelkami, obsługiwanych przez płowowłose i bose dzieci wiejskie, w płóciennych koszulkach; Wróżby, gdzie znów występuje tak charakterystyczny dla młodzieńczej twórczości Woytowicza motyw biednych, polskich dzieci, tym razem przy poblasku świecy lejących na Andrzejki wosk, który akurat zastyga w kształt trupiej czaszki; wreszcie Zabawa w chowanego – kolorystycznie najradośniejszy, najbardziej świetlisty obraz całego cyklu, choć sens jego daleki jest od tego rozsłonecznionego pejzażu starej krakowskiej uliczki: usiłującym przychwytać któreś z rozbawionych wokół siebie dzieci jest mały, niewidomy chłopczyk.

 

W dalszej twórczości Woytowicza, przerwanej niestety niebawem przedwczesną śmiercią artysty, kontynuacja warstwy znaczeniowej, nasycającej się zresztą z biegiem lat coraz silniejszymi akcentami pesymizmu, wyrażona zostaje przy pomocy coraz to nowych środków artystycznych. I tak w cyklu Prace i dnie z wyraźnie ironiczną intencją nawiązującym w tytule do dzieła Hezjoda, tragiczno-groteskowa atmosfera, ukazująca codzienne prace ludzi różnych zawodów (obrazy: Rzeźnik, Kominiarz, Hycel, Górnicy, Biuraliści, Kasjer – wszystkie w Muzeum Narodowym w Warszawie), w sensie malarskiej konstrukcji należy do okresu wczesnego kubizmu. Natomiast ostatni cykl obrazów Woytowicza Sny, w całości pokazany dopiero na pośmiertnej wystawie w Galerie Drouet w Paryżu, pod koniec roku 1913, w klimacie przypominający grafikę Goyi z cyklu Kaprysy, po I wojnie światowej został przez André Bretona uznany za jedną z najwybitniejszych manifestacji i surrealistycznego prekursorstwa.

Krzysztof Woytowicz zmarł na gruźlicę 19 III 1913 roku w Hyères, na południu Francji. Większość jego obrazów dopiero w latach trzydziestych znalazła się w warszawskim Muzeum Narodowym. Wśród nich znajduje się jedyny portret namalowany przez artystę, tzw. Portret młodej dziewczyny, będący portretem młodej Emilii Nagórskiej. Według świadectw przyjaciół malarza, Woytowicz w ostatnich latach życia pisał Dziennik, zniszczył go jednak prawdopodobnie przed śmiercią, ponieważ śladu podobnych zapisków nie znaleziono w jego papierach.

ZAREMBA MACIEJ – ur. 3 XI 1929 w Wilnie, syn majora Wojska Polskiego, Jerzego Zaremby i Stefanii z Bochwiców. Po zajęciu Wileńszczyzny przez wojska rosyjskie latem 1944 major Zaremba wraz z innymi wyższymi oficerami Armii Krajowej został aresztowany i wywieziony na wschód, po czym wszelki ślad po nim zaginął. Wczesną jesienią 1945 Stefania Zarembina w czasie trwania akcji przesiedleńczej opuściła Wilno i zamieszkała wraz z jedynym synem w Toruniu, gdzie Maciej w 1948 zdał maturę. Szkołę Teatralną ukończył w Krakowie w 1952. Przez dwa sezony grał w teatrach wrocławskich, następnie na Wybrzeżu, w Gdyni, Gdańsku i w Sopocie. Współzałożyciel pierwszego w Polsce kabaretu młodzieżowego „Krokus”. Odkryty przez Eryka Wanerta, w filmie Natchnienie świata (1958), nakręconym według głośnej powieści Adama Nagórskiego, zdobył ogromną sławę i popularność, tworząc z postaci młodego akowca z lat okupacji, Tomka Gaszyckiego, kreację tak sugestywną i osobiście przeżytą, iż stał się od razu bożyszczem młodzieży, która przez dłuższy okres czasu wiernie naśladowała jego wygląd zewnętrzny oraz sposób bycia. Grał w wielu filmach, m.in. w Karolince Wanerta i w jego ostatnim filmie Zagubieni, na skutek osobistej interwencji sekretarza KC, Stefana Raszewskiego niedopuszczonym na ekrany. Występował również w teatrze m.in. w Teatrze Stołecznym w roli Karola Moora w Zbójcach. Ostatnio w Teatrze Ludowym grał Vala Xaviera w dramacie Tennessee Williamsa Orfeusz zstępujący.

W 1966 ożenił się z Grażyną Szmydt, absolwentką wydziału elektroniki Politechniki Warszawskiej.

Ginie tragicznie w wypadku samochodowym, w nocy z 19 na 20 kwietnia 1969 roku, na szosie prowadzącej z Jabłonny do Warszawy.

We Wspomnieniu, opublikowanym w roku 1970 w rocznicę śmierci Zaremby, Adam Nagórski napisze:

„Znałem go ponad piętnaście lat, jakkolwiek »znałem«, to może trochę za wiele, widywałem go w ciągu piętnastu lat od czasu do czasu, niekiedy całymi miesiącami wcale, aż niespodziewanie dzień po dniu, częściej wieczór po wieczorze. Nie byliśmy przyjaciółmi, nie łączyła nas konieczność widywania się – więc pewnie ani on nie potrzebował mnie, ani ja jego, ale cieszyliśmy się sobą, gdy nas przypadek lub wspólna praca zetknęły. Tylko kilka razy, trzy czy cztery, widziałem Zarembę na scenie, trochę więcej w filmie, ale nie za dużo więcej, nie jestem zatem pewien, czy w tych warunkach mam prawo pisać wspomnienie. Może raczej trochę notatek do rozmyślań na jego temat?

Po raz pierwszy spotkałem Zarembę w Sopocie, w końcu roku 1953, dobrze nie pamiętam, czy to był listopad czy grudzień, w każdym razie było to pod koniec roku (a może z początkiem 1954?), było chłodno. Przyjechałem do Sopotu na jakiś zjazd czy konferencję, charakteru tego spędu ludzi filmu też dokładnie nie pamiętam i w ogóle wszystko, co się działo na owym zjeździe czy konferencji wyleciało mi z głowy, pamiętam natomiast, że po zakończeniu obrad zostałem kilka dni w Grandzie i wtedy zobaczyłem Maćka Zarembę po raz pierwszy na scenie sopockiego teatru w jakiejś amerykańskiej sztuce. Był jednym z gromadki krakowskiej młodzieży, którą Lidia Zamkow przywiozła ze sobą na Wybrzeże, na pierwszy teatralny sezon. Pewnego popołudnia czytałem tym młodym Spowiedź brzuchomówcy, wówczas nienadającą się do druku, dużo później powiedział mi Zaremba, że pierwszy pomysł utworzenia „Krokusa” powstał właśnie z wrażeń, jakie on z lektury tego opowiadania był odniósł. Nie jestem pewien, czy tak było naprawdę, interpretowanie faktów z perspektywy lat kilku czy kilkunastu bywa dość zwodnicze, ale mogło być i tak, jak Maciek mówił.

Cóż jeszcze mógłbym dodać do tych kruchych sopockich wspomnień? Może jeszcze jakiś wieczór, a raczej noc w „Grandzie”, wspomnienie nieprawdopodobnego zagęszczenia, tylko zagęszczenia, bo gwaru nie słyszę, i pierwszy świt za rozległymi oknami tej sali, która znajduje się w sąsiedztwie baru, tylko niżej, bliskie morze wyłaniające się z mroku migocącą smugą, jakieś rozmowy, zwierzenia, bełkoty, ale jakie, pojęcia nie mam. Może więc jeszcze wspomnienie głosu Maćka, tego głosu, który zawsze mnie urzekał i w szczególny sposób wzruszał? Nie uważam się za znawcę aktorskiej sztuki, więc może prymitywnie się wyrażę, jeśli wyznam, iż aktorstwo skupia się dla umie przede wszystkim w głosie i w ruchu. Zaremba był głosem i ruchem.

***

Przez następnych lat kilka chyba się w ogóle z Maćkiem nie zetknąłem, a jeśli go i spotkałem, musiało to być widzenie przelotne, nieważne, w każdym razie moja pamięć nic podobnego nie odnotowuje. Tak więc po długiej przerwie ujrzałem Zarembę dopiero wczesną wiosną roku 1957, kiedy Eryk Wanert zaczął we wrocławskim atelier zdjęcia do Natchnienia świata. Nad scenariuszem pracowaliśmy z Wanertem w Oborach w grudniu roku poprzedniego, może jeszcze trochę w styczniu, bo scenopis przygotowywaliśmy Kazimierzu, w lutym. O ile się nie mylę, Eryk Wanert dopiero z gotowym scenopisem począł się rozglądać za aktorami. Nie mieszałem się do tych spraw, rzecz to wyłącznie reżysera, ale doskonale pamiętam, jak bardzo byłem speszony, gdy Wanert, zrezygnowawszy z kilku kandydatur, zadecydował ostatecznie, że Tomka Gaszyckiego zagra Zaremba. Nie dlatego, abym zdolnościom aktorskim Zaremby nie ufał, tylko całkiem inaczej wyobrażałem sobie sylwetkę Gaszyckiego. Gaszycki w ciemnych okularach? Koszmar, nieporozumienie! W latach następnych wiele osób zapytywało mnie niejednokrotnie w związku z filmem, jak ja sobie Gaszyckiego wyobrażałem. Nie umiałem odpowiedzieć, bo już nie pamiętałem, jaki był Gaszycki pomyślany w latach okupacji i pisany prawie zaraz po wojnie. Zaremba przygasił jego sylwetkę i chyba już na zawsze ta stworzona kiedyś przeze mnie postać zachowa w mojej wyobraźni cielesny kształt młodego Maćka, jego głosem prowadząc miłosny dialog i jego ruchami nosząc wbrew modzie okupacyjnej dżinsy, gruby sweter oraz skórzaną kurtkę, poprzez jego ciemne okulary patrzeć będzie mój i nie mój Gaszycki na świat, który w odległych przestrzeniach czasu historycznego gwałtownie i zdradliwie prowadzi go ku tragicznej śmierci.

Nigdy nie zapominam, jak wiele zawdzięczam Erykowi Wanertowi i Maćkowi Zarembie. To sukces filmu zwrócił uwagę zagranicznych wydawców na moją książkę, posypały się tłumaczenia, a te prawie automatycznie doprowadziły do przekładów innych moich utworów. Prawdę mówiąc, oni dwaj też swoje przydziały sukcesu i sławy dzięki Natchnieniu świata otrzymali, a kariera, jaką nagle, nieomal z dnia na dzień, zrobił Zaremba była może najbłyskotliwsza, naprawdę fascynująca i to pod każdym względem: artystycznym, socjologicznym, psychologicznym, wydaje mi się jednak, że była to równocześnie kariera pełna natrętnych niebezpieczeństw i wieloznacznego ryzyka. Stał się gwiazdorem, więc kimś, kogo na Zachodzie nazywają monstre sacre90. Lecz był w powojennej Polsce i jedynym, i w ogóle pierwszym gwiazdorem. Byli od niego aktorzy większych zasług i większego talentu, lecz nikt prócz niego nie stał się gwiazdorem, zatem wzorem do naśladowania, powielania, obiektem czegoś więcej niż podziwu, nawet adoracji, bo obiektem kultu, zrodzonego z najgłębszych poruszeń i drżeń współczesnej rzeczywistości. W kostiumie z końca lat pięćdziesiątych, całym sobą tu i teraz – wskrzeszał jednocześnie bohaterską i tragiczną legendę minionych lat, kusząc pokolenie, wychowane w pokoju, zagubione i wyobcowane, zuchwałymi i desperackimi gestami, lecz jednak gestami, które ludzi dojrzałych wzruszały, a w młodzikach budziły tęsknotę do czegoś, co jest większe, bujniejsze i czystsze od ich życia.

Holoubek, Keller, Hanuszkiewicz czy Łomnicki cieszą się zasłużoną sławą i popularnością, lecz dla swoich widzów i słuchaczy nigdy się nie stali przedmiotem tajemniczych zabiegów. Natomiast po Natchnieniu świata Zarembowie wyroili się w terenie, jak za dotknięciem magicznej pałeczki Prospera. Szedł Zaremba ulicą i już dwóch, trzech innych Zarembów wychodziło mu naprzeciw, czwarty niespokojnym krokiem Zaremby przebiegał jezdnię w niedozwolonym miejscu, piąty Zaremba wychodził ze sklepu albo z najbliższej bramy, szósty dopędzał go i mijał, wszyscy w dżinsach, w grubych swetrach, w przyciemnionych okularach, ruchliwi, taneczni i niespokojni, bruneci, blondyni, rudzielcy, lecz koniecznie z włosami w nieładzie zsuniętymi na czoło, nie dziwię się, że pewnego razu prawdziwy Zaremba, idąc w Paryżu ulicą du Bac w kierunku St. Germain, gdy w jakimś momencie ujrzał przed sobą sobowtóra, nie zwolnił kroku i na pełnym chodzie wpakował się w ogromne lustro, czołem mocno stuknąwszy w odbicie samego siebie.

Sprawiał na mnie wrażenie zadziwiającego zlepka przeciwieństw: był harcerzykiem i bałaganiarzem, bywał zadbany i niechlujny, śmieszny i patetyczny, skrupulatny i rozrzutny, uspołeczniony i zanarchizowany, koleżeński i zawistny, do serca przyłóż i drażliwy, naturalny i cały na aktorskiej zgrywie, długo by można wyliczać te sprzeczne elementy jego natury, nie wiem, ale chyba bardzo często trudno i niewygodnie musiało mu być z samym sobą, a los mu przypadł w udziale niełatwy: stał się gwiazdorem, gwiazda jego poczęła blednąć, pociemniały lustra odbijające sobowtórów, wielkim aktorem stawał się wśród niepowodzeń, goryczy i oporów.

W sposób niewybaczalny w ogóle, a w zawodzie aktorskim w szczególności, nie dbał o siebie, za cenę sobie tylko znanych urzeczeń i złudzeń, przyśpieszał rozstanie z cielesnym kształtem Tomka Gaszyckiego, a równocześnie chyba się i dręczył, że mu rysy twarzy grubieją, a oczy, z natury nieduże, wnikają powoli pod napuchnięte powieki.

 

Myślę, że w tym nowym kształcie cielesnym dużego, tłustego i ciężkiego faceta, prawie zapowiedzi Orsona Wellesa, dojrzewał aktor charakterystyczny miary największej, nie zdążył się jednak Zaremba zagospodarować w tym nowym mieszkaniu, a może nie chciał i nie zawsze się na męską dojrzałość godził? Może jego ruchy przy kierownicy auta, wtedy o najwcześniejszej godzinie przedwiosennego dnia na szosie podwarszawskiej, były ruchami młodości, niestety fałszywymi, bo z cielesności prowadzącego auto młodość już była uleciała? Jakkolwiek było w ten koniec kwietniowej nocy – stworzył ze swego życia fascynującą kreację, tragiczna śmierć znów go uczyniła młodym, przywracając go mitowi, który niegdyś sam stworzył, a równocześnie otwierając wieloznaczne perspektywy dla dojrzałej wielkości”.

90monstre sacre (fr.) – święty potwór. [przypis edytorski]