Za darmo

Miazga

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

ZAREMBA

Eryk? Cześć, to ja. Co robisz, stary?

WANERT

Idę spać.

ZAREMBA

W grobie się wyśpisz. Stary, słyszysz mnie?

WANERT

Słyszę, ale wyspać się muszę dzisiaj.

ZAREMBA

Poczekaj, nie przerywaj, cholernie źle słychać. Słuchaj, stary, ja jestem obok, w Bristolu, koniecznie muszę się z tobą widzieć. Koniecznie, słyszysz? Cholernie ważna sprawa.

WANERT

Co się stało?

ZAREMBA

Wszystko ci powiem, za pięć minut będę. Słyszysz mnie?

WANERT

Wybacz, Maciek, bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mogę cię w tej chwili przyjąć.

ZAREMBA

Przestań, stary, pieprzyć. Nie mogę! Myślisz, że ja mogę? Też nie mogę, ale muszę. Sprawa jest, mówię ci, cholernie, ale to cholernie ważna. Słyszysz mnie?

WANERT

Jaka sprawa?

ZAREMBA

Rany boskie, co z ciebie za uparty facet! ściszając głos, ponieważ dzwoni z szatni Grażyna nie może urodzić, rozumiesz? Słyszysz mnie?

WANERT

Gdzie jest Grażyna? W szpitalu?

ZAREMBA

A gdzie ma być?

WANERT

Zastanów się, Maciek, w czym ja jej mogę pomóc?

ZAREMBA

A czy ja cię proszę, żebyś jej pomógł? Mnie masz pomóc! Jesteś moim przyjacielem czy nie?

WANERT

Jestem, Maciek, wiesz, że jestem, ale zrozum…

ZAREMBA

Nic nie słyszę, mów głośniej.

WANERT

Przykro mi, Maciek, okropnie przykro, ale tak się składa, że w tej chwili nie jestem sam, bardzo cię przepraszam.

ZAREMBA

po chwili milczenia

Rozumiem. Nie wiedziałem. To ja cię, stary, przepraszam. O key! Nie gniewaj się, stary. Cześć! Ale zobaczysz, zapamiętaj sobie, przyjdzie jeszcze taka chwila, że do mnie zatęsknisz. I wtedy mnie nie będzie. Zobaczysz!

wieczorem

Przed i po kolacji przeglądanie oraz uzupełnianie notatek do części III. Trochę rozterki, czy w przedostatniej scenie Maciek Zaremba ma zginąć czy nie. Wydaje mi się, że musi zginąć. Bierze oczywiście udział w „dzikim” przyjęciu w Jabłonnie (wraz z członkami Bractwa Żółwiowego z Andrzejem Wajsem na czele), wciąż, jak przez cały miniony dzień, wydzwaniając klinikę ginekologiczną, ponieważ poród Grażyny niepokojąco się przedłuża. Obowiązki gospodarza, co było od dawna przewidziane, spełnia Łukasz Halicki (ze swoim kaduceuszem?). Zaremba sporo pije. Jest bardzo zmęczony i czuje się stary. Gdzieś u schyłku nocy, gdy jeszcze raz dzwoni, dowiaduje się, że właśnie przed paroma godzinami poród odbył się szczęśliwie, Grażyna urodziła zdrowego chłopca. Zaremba postanawia natychmiast jechać do Warszawy. Biegnie do toalety i zimną wodą przemywa twarz, potem szuka Halickiego, żeby pożyczyć od niego auto. Ponieważ sprawia wrażenie zupełnie trzeźwego, Halicki godzi się. Na dworze już szarawo, popaduje drobny śnieg, szosa jest bardzo śliska W półmroku chłopskie furmanki z warzywami, wolno ciągnące ku miastu. Zaremba nigdy nie był dobrym kierowcą i nie lubił prowadzić auta. Jedzie dość wolno, uważnie wymijając furmanki, czuje jednak, że nie panuje nad wozem, kierownica dąży mu w kurczowo zaciśniętych i spotniałych dłoniach. W pewnym momencie czuje, że dłużej nie da rady. Zjeżdża na bok szosy, zatrzymuje auto i wysiada. Chłodne powietrze trochę go otrzeźwia. Głęboko oddycha, zwilża skronie śniegiem. I wówczas z dość bliska, z półmroku zanikającej szosy, dociera do niego popularna melodia bigbeatowa (może Beatlesów Ob-La-Di-Ob-La-Da), wygrywana na zwykłej fujarce. Słucha. Po chwili słychać skrzypienie kół, wyłania się wiejska furmanka, zaprzężona w jednego konia, powozi stary, półsennie drzemiący chłop, obok niego jasnowłosy chłopiec, nie więcej niż dwunastoletni, to on właśnie wygrywa na prostej fujarce tę bigbeatową melodię. Nie widać ich obu bardzo wyraźnie, lecz gdy furmanka przejeżdża obok stojącego przy aucie Zaremby, wydaje mu się nagle, że tym chłopcem jest on sam z dawnych lat, jakieś mgliste wspomnienie go przenika, nieomal pewność, że kiedyś także jechał o wczesnym świcie na wiejskim wozie i przygrywał na fujarce. Niebawem furmanka ginie w szarości, a melodyjka też powoli zanika. Zaremba czuje, że wróciły mu siły, chce teraz jednego: jak najszybciej znaleźć się w Warszawie i zobaczyć syna. Gdy wraca do auta i rusza, ma absolutną pewność, że bezbłędnie panuje nad oporną maszyną. Mijając furmankę opuszcza szybę i macha jadącym ręką. Ma przed sobą pustą szosę. Przyśpiesza. Czuje, jak go wypełnia i rozpiera młodzieńcza sprawność fizyczna. I wtedy auto wpada w poślizg i roztrzaskuje się o przydrożne drzewo.

Na krótko przed północą Adam Nagórski odprowadza Halinę do jej apartamentu na pierwszym piętrze. Już w przedpokoju ogarnia ich ciężki aromat kwiatów, a gdy Nagórski, wyprzedzając Halinę, przyciska kontakt elektryczny i otwiera drzwi do salonu, zagęszczenie kwiatów wyłania się przed nim tak bujne i obfite, bo do kwiatów poprzednich przybyły kosze oraz bukiety z koncertu dzisiejszego, przede wszystkim róże, tulipany i goździki, trochę cieplarnianych, nazbyt wydelikaconych bzów, wobec tego wielokolorowego i nienaturalnie obfitego gęstowia przeżywa moment wahania, czy wejść do środka. I mówi:

– Jednak nadmiar bywa niekiedy niepokojący.

– Nadmiar czego? – pyta Halina, wchodząc do środka.

Nagórski znów z nie całkiem ukształtowanym w otwartych oczach zarysem twarzy Nike:

– Jeżeli nie jesteś bardzo zmęczona…

– Trochę jestem, ale to przyjemne zmęczenie. Napijesz się?

– Chętnie.

– Koniak? Whisky?

– Raczej whisky. Wiesz, co to jest koniak?

– Już słyszałam, ktoś mi opowiadał, koniak to jest trunek, zapomniałam jak jest dalej…

– Który klasa robotnicza pije ustami swoich najlepszych przedstawicieli.

– Zabawne!

– Myślisz? To jest dowcip, ale dowcip realistyczny.

– Wy tutaj wszyscy opowiadacie dowcipy.

– Czemu się dziwisz? Służba zawsze lubi się nabijać ze swoich panów, ale oni na swój sposób bywają arystokratyczni i lubią się niekiedy pobratać ze służbą, opowiadając kawały o samych sobie.

– Dziwne to wszystko.

– Egzotyczne?

– Nie, właśnie dziwne.

– Cóż? Żyjemy.

– Wciąż patrzę i słucham, i nie mogę się napatrzyć i nasłuchać.

– Polski?

– Wszystkiego. Znów ten ironiczny uśmiech?

– Przepraszam, to odruchowo.

– Wy prawie wszyscy tak się uśmiechacie. A już kiedy zaczynam mówić, co mi się tu podoba…

– A co ci się podoba?

– Wciąż sprawiacie takie wrażenie, jak byście chcieli przybyszowi stamtąd, z Zachodu, dać do zrozumienia, że w porównaniu z wami jest mało doświadczonym, głupiutkim dzieckiem. Czy nie tak?

– Mów dalej, Halinko.

– Cóż mam mówić? Wiem, że nie jestem specjalnie mądra, ale kto wie, czy na wiele spraw nie mam świeższego spojrzenia od was. Mniej przeżyłam, mniej widziałam okropności, nie musiałam walczyć z tyloma trudnościami, ale może dlatego potrafię widzieć i więcej, i ostrzej. Mnie się naprawdę wiele rzeczy tutaj podoba, pamiętam, jak było przed wojną, i też może lepiej pamiętam od was, bo to, co było, stało się dla mnie ostatnim i jedynym obrazem Polski, jaki wywiozłam z kraju. Bardzo się bałam tego przyjazdu.

– Ale nie żałujesz?

– Jeszcze nie wiem, wszystko jest za świeże. Prócz jednego.

– Mianowicie?

– Was!

– Przybyszom z Zachodu na ogół się podobamy.

– Ja nie jestem przybyszem z Zachodu.

– Wiem i wcale nie miałem zamiaru dać ci do zrozumienia, że uważam cię za przybysza z Zachodu. Chciałem tylko powiedzieć, że prawdziwi przybysze z Zachodu nie są w stanie uchwycić wieloznaczności różnych naszych gestów i manifestacji. Nie znają zasad.

– Ja się też w tych zasadach gubię. I w samej grze.

– Bo wyszłaś z wprawy. Ale gdybyś tu posiedziała dłużej, szybko byś doszła do formy. A raczej, żeby być ścisłym, do antyformy, do czegoś, co jest zaprzeczeniem formy klarownej i jednoznacznej.

Odrzuciła głowę do tyłu, jakby stojącego tuż obok, przy stole, chciała lepiej widzieć.

Nagórski uśmiechnął się.

– Boże, jaka ty jesteś w tej chwili podobna do Krzysia!

– Już mi to kiedyś powiedziałeś w Paryżu i teraz, zaraz na lotnisku. Naprawdę jestem podobna?

– Każdy szczegół twojej twarzy wydaje się inny, a w całości, zwłaszcza w tym tak dla ciebie charakterystycznym odrzuceniu głowy trochę do tyłu, Krzyś prawie żywy.

– Mama mi tego ani razu nie powiedziała. Wiesz, trochę tych kwiatów zawiozę przed odjazdem mamie. Twojej także.

– Będzie zachwycona.

– Trochę mi przykro, że mama nie przyszła na koncert. We wtorek też nie była.

– Zlituj się, Halinko, sama widziałaś, jaka jest pogoda, a twoja mama przekroczyła osiemdziesiątkę, w Polsce ludzie szybciej się zużywają niż tam, u was.

– A twoja matka?

– Ba! Moja jest szczególnie przemyślnym kaprysem natury.

– Pięknie dzisiaj wyglądała. Gdybym miała żyć długo, chciałabym się zestarzeć, jak ona. Ale wolałabym nie. Podziwiać można starość drugich, własna jest nieprzyzwoita. Nie uważasz?

– Owszem, uważam.

– Wiesz, Adam, ile my się znamy?

– Długo.

– Pamiętasz, kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy?

– Raczej nie.

– Ja pamiętam. Już mieszkaliśmy w Warszawie, to był dwudziesty trzeci.

– Boże!

– Przyszedłeś do nas, a właściwie do mamy z wizytą. Pamiętam, że w głowie nie mogło mi się pomieścić, w jaki sposób mama może mieć takiego niedorosłego brata. Miałam wtedy sześć lat, a Krzyś był zupełnie malutki i miał złote, kędzierzawe włoski. Ty byłeś bardzo ładnym chłopcem.

– To rzeczywiście była Wielkanoc?

– Na pewno, Wielki Piątek albo Wielka Sobota, bo, jak przyszedłeś, mama zawołała mnie z kuchni, kiedy się piekły babki i mazurki.

– Zabawne!

– Babki i mazurki?

 

– Wydawało mi się do tej pory, że wszystkie świąteczne ferie spędzałem poza domem, przeważnie w gościnie u kolegów. Miałem w Jeleniu sporo kolegów z tzw. sfer ziemiańskich. Ale poczekaj, może nasz rację, to by się zgadzało, w dwudziestym trzecim roku byłem w trzeciej klasie, oczywiście, przyjechałem wtedy na Wielkanoc do domu, bo oni spędzali święta we Włoszech. Strasznie to było dawno.

Chwila milczenia. Wreszcie Halina:

– No widzisz, i zrobiło się prawie smutno.

– Pozwolisz, że wezmę jeszcze trochę whisky?

– To może i mnie kapkę koniaku. Ale dosłownie kapkę. Nie uważasz, że mój polski jest dosyć dobry?

– Bezbłędny! Taką kapkę?

– Może być ciut, ciut podwójna.

I znów po chwili:

– Byłeś o matkę zazdrosny?

– Ależ nie, skąd? Ojczyma ubóstwiałem, pułkownik Abgar-Sołtan był przedmiotem mojej ówczesnej adoracji, choć wkładałem wiele wysiłków, aby i jemu, i matce mogło się zdawać, że go nienawidzę. O, to długa i wówczas piekielnie dla mnie zawiła historia. Pojęcia nie masz, Halinko, jak strasznie się w dzieciństwie wstydziłem, że mam starego ojca. Najpierw myślałem, że wszyscy ojcowie muszą być bardzo starzy. Dopiero kiedy zacząłem chodzić do przedszkola, otworzyły mi się oczy. Ojciec, jadąc rano do Hipoteki, podrzucał mnie po drodze autem na Bracką i już chyba drugiego czy trzeciego dnia spotkałem w bramie przedszkola jedną z koleżanek, kiedy się całowała na pożegnanie z młodym mężczyzną. Spytałem ją, czy to jej braciszek, wtedy ona wybuchnęła śmiechem, strasznie długo chichotała, ten śmiech dopadał mnie później przy różnych okazjach przez wiele lat, jeszcze teraz wydaje mi się, że go słyszę gdzieś tak daleko, tak bardzo daleko, jak pogłos w ciemnym, długim korytarzu. Od razu wtedy poczułem, że palnąłem potężne głupstwo, to był, oczywiście, ojciec, ten gołowąsy szczeniak. I jeszcze, żeby mnie do końca pogrążyć, spytała, zresztą chyba w najniewinniejszej intencji, czy staruszek, który był ze mną w aucie, to mój dziaduś. Z pobłażliwej perspektywy tylu lat uważam, iż okazałem pewne męstwo, poprzestając na potwierdzeniu tej wersji, mogłem się przecież powołać na pradziadka, prawdopodobnie bardzo bym w ten sposób koleżance zaimponował.

– Twój ojczym był, zdaje się, bardzo pięknym mężczyzną?

– Zdaje się, w każdym razie ja go za takiego uważałem. Twoje zdrowie, Halinko, byłaś dzisiaj naprawdę wspaniała, kto wie, czy nawet o ułamek dziesiętny nie lepsza niż w recitalu.

– Naprawdę?

– Sama wiesz.

Znów odrzuciła głowę do tyłu.

– Wiem! Ale zawsze jest przyjemnie słyszeć potwierdzenie.

– Bardzo bym chciał posłyszeć jeszcze kiedyś twego Mahlera, wiesz którego? Die zwei blauen Augen von meinem Schatz, błękitne oczy mojej najdroższej…

– Lubisz to?

– Bardzo! Kiedy przyjedziesz do Polski?

Zawahała się.

– Nie wiem, Adam.

I po chwili:

– Chyba nigdy.

Nagórski dolał whisky na dwa palce.

– Masz Pieśni Wędrowca nagrane?

– Przyślę ci płytę, dyryguje Eduard Beinum. Ale lepiej do mnie przyjedź.

– Ba! To nie takie proste.

Halina po chwili:

– Wybacz, Adam, może nie powinnam stawiać takich pytań…

– Chodzi ci pewnie o to, czy nie za bardzo utrudniłem sobie życie, tak? Cóż ci powiedzieć, miła moja? Oczywiście, w pewnym sensie rzeczywiście życie sobie utrudniłem, ale dobrowolnie i świadomie. Jednak w rozrachunku ostatecznym, kto wie, czy żyć tutaj w sposób trudny nie znaczy żyć lżej i łatwiej, przynajmniej dla pewnego gatunku ludzi.

– Niezależnych?

– Raczej dumnych. Zasady naszych narodowych gier bywają bardzo różne, Halinko. A i gracze różni.

I naraz, wbrew dotychczasowej wstrzemięźliwości, a może właśnie z powodu niej, zbyt długo sobie narzuconej, lub może również dzięki przypływowi ożywienia spowodowanego alkoholem, odczuł potrzebę mówienia:

– Zrozum, Halinko, skoro tak, jak u nas, źle funkcjonuje cała rozległa sfera polityczno-społeczna i zły, z gruntu niemoralny i powodujący najdotkliwsze zniekształcenia ucisk nie omija żadnej dziedziny życia, wówczas wszyscy ponoszą straty, zarówno ci, którzy rządzą lub rządom biernie ulegają, jak i ci, którzy wyrażają sprzeciw. W tych warunkach nikt nie może podjąć żadnej decyzji, którą mógłby uznać za bezwzględnie słuszną lub niesłuszną, zawsze bowiem wokół każdego wyboru mnożyć się poczynają rozliczne zastrzeżenia i wątpliwości, nic nie jest czyste i klarowne, w każdym człowieku, nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy, dokonuje się bezustanne zazębianie racji i nieracji, słuszności i niesłuszności, okruchy dobra odbarwiają zło, a szczypta zła zamąca dobro, zamiast osądu jednoznacznego powstaje w każdym z nas i przy każdym wyborze zlepek, jak przekładaniec, ukręcony z różnych sprzecznych ingrediencji, tak niestety jest i chyba inaczej być nie może, ludzie są ludźmi i ludzie chcą żyć. Gdybyś mnie zatem spytała, co w podobnej sytuacji robić i jakie decyzje podejmować, mógłbym ci odpowiedzieć jedno: postępuj tak, aby to, co zamierzasz lub chcesz uczynić, było w możliwie największej zgodzie z twoją osobowością i chociaż nie całkiem ją wyrażało, przecież było w jakiś sposób zbieżne z twoją naturą, przylegało do niej możliwie ściśle, to wszystko! A gdybyś mnie z kolei spytała, czy ta miara…

W tym momencie telefon. Halina podnosi słuchawkę.

– Słucham?

Nagórski, wciąż ze szklanką whisky, stoi zbyt blisko, aby nie usłyszeć męskiego głosu: here's Aimo, good night, darling76.

Halina:

– Where are you77?

Nie słychać żadnej odpowiedzi, tylko odgłos położonej słuchawki. Po chwili Halina też słuchawkę odkłada.

– Przepraszam cię, Adam – mówi.

A gdy nakręca numer recepcji, Nagórski dyskretnie się cofa, przez co natychmiast ogarnia go gęstowie róż, pnących się wokół w ogromnych koszach.

Halina trochę nazbyt głośno i rozkazująco:

– Poproszę pokój osiemnaście.

Moment ciszy i zaraz potem odgłos pobrzmiewającego natarczywie w odległej głębi sygnału. Nagórski pochyla się, aby powąchać róże i gdy przymyka oczy, jeszcze raz tego wieczoru, poprzez rytmicznie ponawiany sygnał, wyłania się przed nim twarz Nike z rozchylonymi wargami i jej nagie ciało, nie – myśli – to nie jest powrót choroby, to nie jest choroba, już nie jestem chory, to tylko zwykłe wspomnienie choroby, ale wspomnienie, które nic we mnie nie porusza i pozostawia mnie obojętnym, jakbym to nie ja tęsknił do tego zanikającego teraz ciała i nie ja przeżywał – – – – – ponieważ słyszy, jak Halina słuchawkę odkłada, jeszcze raz pochyla się nad różami i odwraca się, odruchowo podnosząc do ust szklankę, aby ukryć w ten sposób nagły popłoch, lecz szklanka jest pusta, więc udając, że pije, myśli: czyste i jasne oczy Krzysia, gdyby żył, byłyby również zmęczone i puste, jak jej, a jego dziecięce wargi ukształtowałyby podobny grymas goryczy.

I mówi:

– Jeżeli chcesz, Halinko, zejdę na dół do baru.

– Myślisz, że tam jest?

– Przyślę ci go.

– Nie! – i znów sprzeciw ciasnych poczwar, piekielnych Furii zagradzających drogę Orfeuszowi, zabrzmi w jej głosie.

I już ciszej:

– Po co?

Zatem Nagórski:

– Więc jutro o dwunastej spotykamy się na rodzinnym ślubie, a potem intymny obiad u mnie.

Halina, jednak mimo ostatecznego znużenia, przechylając głowę do tyłu:

– Dziękuję ci za wszystko, kochany.

– Za co?

– Jestem śmieszna, prawda?

– Ty?

Chce powiedzieć: „miłość nigdy nie jest śmieszna”, myśli: „jeśli się dawno przestało być młodym, zawsze jest śmiesznością podszyta”.

– Miła moja, mogę ci tylko z całego serca życzyć, aby ów stan śmieszności służył ci przyjaźnie jak najdłużej. Gdyby natura istnienia stale nam ukazywała jednolicie ukształtowaną maskę dostojnej powagi, powinna by wówczas swoje duże dzieci, skoro przekroczą pewną granicę wieku, zwalniać wspaniałomyślnie i miłosiernie od wszelkich miłosnych pragnień, sprawiedliwie w sensie humanistycznym rozumując, iż nie należy narażać ludzkiej powagi na próby oraz doświadczenia tak bardzo kompromitujące wstydliwości, wynikające z powolnych, lecz nieuchronnych zmian w strukturze protoplazmy. Skoro jednak szczodrobliwa natura jest wieloznaczna, więc również szydercza, frywolna, groteskowa i błazeńska… każ mi przestać gadać, Halinko, zdaje się, że twoja znakomita whisky cokolwiek nadmiernie pobudziła moje niewyżyte skłonności oratorskie, więc niech cię twój dobry Anioł Stróż wspomoże, żebym nie rozpoczął teraz nocnych zwierzeń i nie sprezentował ci w rytmie „alla polacca” wszystkich własnych kolczastych sfer miłosnych śmieszności. Wyrzuć mnie po prostu za drzwi, a jeśli dobre wychowanie nie pozwala ci tego zrobić, ja siebie sam wyrzucę i to natychmiast. Dobrej nocy, Halinko, bądź śmieszna, błagam cię. Gdybyś nią nie była, twoje „wenn mein Schatz Hochzeit macht” brzmiałoby płasko jak plasterek tektury! Do jutra!

wtorek, 28 kwietnia

Niedopatrzenie: Halina Ferens-Czaplicka nie noże mówić do Nagórskiego, że jego matka wspaniale wyglądała na koncercie, ponieważ nie miała okazji jej widzieć. Błąd z tego wynikający, iż planowałem pierwotnie, że po skończonym koncercie Nagórski wraz z matką odwiedzają Halinę. Osobowość starej Kellerki ukształtowała się później, w trakcie pisania scen rozgrywających się w czasie koncertu, dopiero wtedy stało się oczywiste, że starsza pani popadnie w zły humor i o żadnych z jej strony serdecznościach w stosunku do córki jej pasierbicy (a również i rówieśnicy) nie może być mowy.

Pominięty w maszynopisie fragment rozmowy, kiedy pod koniec Nagórski mówi, że nazajutrz mają się spotkać na rodzinnym ślubie i potem na obiedzie u niego. Zastanowić się, czy tego fragmentu jednak nie wprowadzić do tekstu.

HALINA

On jest naprawdę wielkim aktorem?

NAGÓRSKI

Konrad? Tak, to znakomity aktor.

HALINA

Twarz ma bardzo interesującą. I głos.

NAGÓRSKI

On jest w ogóle interesujący. Choć, prawdę mówiąc, znam go bardzo dobrze i właściwie nie znam, nigdy na przykład nie umiem sobie jednoznacznie odpowiedzieć, czy on jest rzeczywiście inteligentny, czy to tylko błyskotliwe pozory inteligencji. A może dlatego jest fascynujący.

HALINA

A ona?

NAGÓRSKI

z akcentem rozbawionego upomnienia

Halinko!

HALINA

Nie robią wrażenia zakochanych

NAGÓRSKI

Ba!

HALINA

To po co się żenią?

NAGÓRSKI

Myślisz, że ja wiem?

HALINA

A może to należy do gry?

NAGÓRSKI

śmiejąc się

Widzę, że się szybko aklimatyzujesz. Owszem, wcale nie jest wykluczone, że ten związek można traktować jak swoistą grę. Nasze gry narodowe mają niekiedy zabarwienie całkiem prywatne.

Zastanowić się również, czy, a jeśli tak, to w jaki sposób, wykorzystać fragment z „Twórczości”, który jest dalszym ciągiem rozmowy Haliny Ferens z Nagórskim, ale którego nie włączyłem później do tekstu. W tym fragmencie Nagórski po pożegnaniu Haliny schodzi na dół i natychmiast udaje się do nocnego baru, w pierwotnej wersji znakomita śpiewaczka oraz Aimo Immonen mieszkali w „Bristolu”, później przeniosłem ich do „Europejskiego”, znajdującego się dosłownie na przeciw „Bristolu”, po przeciwnej stronie Krakowskiego Przedmieścia, ponieważ w ostatnich latach wybitni goście z Zachodu raczej w „Europejskim” są umieszczani, aniżeli w „Bristolu”, który stał się hotelem przede wszystkim dla obcokrajowców ze Związku Radzieckiego i z Demokracji Ludowych. Te subtelne rozgraniczenia bardzo są przestrzegane w obyczajach hotelowych państw socjalistycznych. Stąd i bankiet zorganizowany dla Haliny Ferens-Czaplickiej przez Związek Kompozytorów Polskich odbywa się nie w „Bristolu” (tam zbiorowe przede wszystkim wycieczki), lecz w „Europejskim”, zatem Nagórski, chcąc się udać do nocnego „Bristolu”, musi najpierw opuścić „Europejski”, może zresztą, powodowany zrozumiałą ciekawością, powinien zajrzeć do „Kamieniołomów” (nocny lokal w hotelu Europejskim) i tam spotkać pijanego Aimo Immonena, podobieństwo miłosnych powikłań, dotykające kogoś drugiego, zawsze bywa pewną pociechą, tylko we wczesnej młodości uważa się własne przeżycia za jedyne i niepowtarzalne, starość dostrzega powinowactwa i poszukuje powinowactw.

 

Więc wspomniany tekst:

Znalazłszy się w hotelowym hallu (przedtem dostrzega Aima schodzącego z wyższego piętra), Nagórski postanawia podążyć za głosem rozważnego rozsądku i natychmiast wrócić do domu. Że jednak ów głos dojrzałej, męskiej rozwagi, szczególnie obowiązujący kogoś, kto i w lata, i w sławę jest zasobny, złożył oficjalną wizytę zaledwie w przedpokoju świadomości znakomitego autora Pragnień oraz Ostatniej godziny – Nagórski, zamiast roztropnie o siebie zadbać i udać się do pobliskiej szatni po odbiór jesiennego impermeabla, przechodzi przez opustoszałą i wygaszoną salę restauracyjną, po czym, wprost z rozległych obszarów pobojowiska, jakim zazwyczaj bywa lokal publiczny już nieczynny i przez gości opuszczony, a jeszcze do nowych, codziennych świadczeń nieprzygotowany, wnika do nocnego baru, gdzie tłok, skłębienie ciał, pijacka wrzawa w dusznym półmroku, jak w łodzi podwodnej unieruchomionej w głębi ciężkich i wiecznie ciemnych wód – – – – – za barem Edward Kubiak.

Wspomnienie prawie stale i od wielu lat towarzyszące Nagórskiemu przy spotkaniach z Edwardem:

Krakowskie Przedmieście (jest rok trzydziesty drugi), szeroki trotuar przy rogu ulicy Traugutta, z kamienicą inną niż obecna, wówczas mieścił się w niej magazyn konfekcji męskiej „Old England”, niespodziewane przy jednej z witryn tego sklepu natknięcie się na młodziutkiego Edka Kubiaka, w owym czasie zaufanego lokajczyka u Karola Wanerta, i jakby się to wszystko rozgrywało według praw snu (wówczas minuta, aby spełnić swoje trwanie, musiała trwać sześćdziesiąt sekund; niczego, co się stało, nie można wiernie, to znaczy w trwaniu czasu odtworzyć) natychmiast, właśnie jak we śnie Elżbieta, jej łamiący się, chropawy cokolwiek głos, i znów, prawie równocześnie, we dwoje z Elżbietą, idący jakimiś ulicami (jakimi? i jaka była wtedy pogoda, padał deszcz, świeciło słońce, był może wiatr albo niebo niskie i pochmurne, czy też ruchliwe, postrzępione szybkimi obłokami?) – więc i teraz, kiedy nie pijany, lecz w stanie przyjaznego ludziom i naturze rozluźnienia, stanął w wejściu do baru (szklista jaskinia ze stalaktytami zamrożonych lamp, wnętrze wieloryba przechowującego w swych mętnych trzewiach tłum znieruchomiałych w różnych pozach Jonaszów), nawiedził go na moment ów odległy strzęp czasu, czary, czarowanie, czarodziejstwo, czarnoksięstwo, czary i czarty – pomyślał, dostrzegając za barem krępą sylwetkę oraz wyłysiałą głowę Edka Kubiaka – pamiętam miejsce, pamiętam rok, pamiętam witrynę „Old England”, ale twarzy nie pamiętam ani jednej, mnie w ogóle jakby nie było, jestem gdzieś obok, a oni oboje, Elżbieta i Edek, nie mają głów, stwierdził to zresztą bez większego przejęcia, także bez zdziwienia, przecież, podobnie jak na koncercie, zaintrygowany mechanizmami pamiętania i zapominania, zamierzał pośród innych rezerw wspomnieniowych poszukać wiadomych głów, aby dokleić je, jak w fotomontażu, gdy tuż obok objawia się naraz Maciek Zaremba: ze zmierzwionymi włosami opadającymi na czoło, w czarnym golfie, przesadnie rozluźnionym i postrzępionym przy szyi, w zszarganej kurtce zamszowej i w spodniach sztruksowych tak wymyślnie pomiętych – – – – —

Z dalszego ciągu (bo został całkowicie przerobiony i wszedł częściowo do sceny, kiedy Zaremba po przedstawieniu dowiaduje się, że Grażyna jest w szpitalu) tylko ten dialog ewentualnie wykorzystać:

ZAREMBA

Cześć, Adam! Słuchaj, stary, ty wszystko wiesz, powiedz, ktoś mi dopiero co klarował, że dzieci najczęściej się rodzą nad ranem, to prawda?

NAGÓRSKI

Maciek, to wspaniale! Czekasz na Tomasza?

ZAREMBA

Czekam! Masz pojęcie, stary? Ta zabawa już trwa dwanaście godzin.

NAGÓRSKI

Nic się nie martw, wszytko będzie dobrze.

ZAREMBA

Stary, tobie też się ręce pocą, jak jesteś zdenerwowany?

NAGÓRSKI

Gorzej, mnie się mózg przestaje pocić.

ZAREMBA

Nie pieprz, chciałbym, żeby mi się mózg tak nie pocił, jak tobie.

Przychodzi mi w tej chwili na myśl, że gdybym te fragmenty wykorzystał, należałoby ulokować Nagórskiego za barem, żeby mógł trochę porozmawiać z Edkiem Kubiakiem, który całkiem w cieniu do tej pory pozostał, przegapiłem odpowiedni moment w części I, wówczas (a właściwie w niespełnionym czasie przyszłym) Kubiak, pełniący na weselnym przyjęciu funkcje barmana w piwnicznym barze, mógłby zamienić kilka słów z Erykiem Wanertem, pamięta go przecież, jako całkiem jeszcze małego chłopca, gdy przyjeżdżał na wakacje z Anglii, mógłby spytać Eryka, kiedy i jakie miał ostatnie wiadomości od ojca. Czy Eryk może sobie zdawać sprawę z charakteru intymnych stosunków, łączących przed wojną jego ojca z Kubiakiem? Tylko wakacje spędzał w kraju, a i wówczas przebywał poza Warszawą, w górach albo nad morzem, wątpliwe, czy w ogóle kiedykolwiek widział Edka, a jeśli nawet tak, to obecny wygląd Kubiaka, zażywnego starszego pana z brzuszkiem i łysiną, z trudem mógłby się kojarzyć z młodzieńczym seksem dwudziestoletniego chłopaka. Całkiem więc swobodnie i z właściwą sobie, mało kosztującą grzecznością mógłby Eryk wypytywać dawnego lokaja swego ojca o jego obecne sprawy rodzinne. Jak mogłem o tym zapomnieć?

Nagórski, rzecz oczywista, musi posiadać wiedzę o Kubiaku o wiele rozleglejszą aniżeli Eryk. Widuje go często i od wielu lat, zna jego sytuację rodzinną, również się orientuje, w jakim charakterze młody Edek mieszkał u Karola Wanerta. Znów dla Kubiaka Adam Nagórski jest trochę jakby członkiem rodziny, bo najpierw mężem siostrzenicy jego kochanka, a potem kochankiem rodzonej siostry. Stąd, wystrzegając się w stosunku do Nagórskiego jakiejkolwiek poufałości, jest bowiem zbyt dobrym barmanem (a przedtem kelnerem), przecież pewien odcień ciepłej i niejako prywatnej intymności można wyczuć, gdy się zdarza, że Nagórski siedząc za barem sam, chętnie rozmawia, bo ze swojej strony Nagórski doskonale wie, co o nim Edward Kubiak wie, i nie chcąc uchodzić za dumnego i nieprzystępnego – sam swojemu współrozmówcy wychodzi naprzeciw.

Coś w tym rodzaju:

NAGÓRSKI

Co słychać w domu, panie Edku?

KUBIAK

Dziękuję, jakoś leci. Żona od paru dni na zwolnieniu.

NAGÓRSKI

Grypa?

KUBIAK

Lumbago. Podać, co zawsze?

NAGÓRSKI

Tylko czystą i mineralną.

KUBIAK

Kawy nie?

NAGÓRSKI

Piłem już. A co syn? Maturę ma za miesiąc?

KUBIAK

A owszem, ma.

NAGÓRSKI

Nie cieszy się pan?

KUBIAK

Cieszę się, owszem, ale tak prawdę mówiąc więcej sercem niż rozumem. Bo, proszę pana, gdyby chłopak nie był udany… Ale udany jest, ładny, zdolny, głowę ma otwartą…

NAGÓRSKI

To czego się pan martwi?

KUBIAK

Ja uważam, proszę pana, że jak młody człowiek jest w dzisiejszych czasach na poziomie, to powinien taki fach wybrać, żeby złapać mocny grunt pod nogami i żeby świat stał otworem. Ekonomia polityczna, proszę pana, a jeszcze lepiej inżynier, to rozumiem, skończy chłopak elektronikę na Politechnice, to jako inżyniera dźwięku wszędzie go wezmą z pocałowaniem ręki, nie tylko u nas, w Ameryce też może zarabiać ciężkie dolary, wszędzie, gdzie tylko zechce!

NAGÓRSKI

A on?

KUBIAK

A, szkoda do niego gadać, proszę pana. W zeszłym roku chciał iść na filozofię…

NAGÓRSKI

Nie ma na razie zapisów na filozofię.

KUBIAK

No właśnie! Ucieszyłem się nawet, myślałem, że chłopak pójdzie po rozum do głowy, a wie pan, co on sobie ubrdał?

NAGÓRSKI

No?

KUBIAK

Leśnictwo! Na SGGW się zapisuje. Żona też się zamartwia. No, bo tylko pomyśleć, proszę pana: jedynak i, jak powiedziałem, żeby nie był udany, ale udany! Chłopak na poziomie i w jakimś lesie zakopie najlepsze lata życia, co on będzie miał z życia? Las na dzień dobry i las na dobranoc – – – – —

Koniecznie umieścić w planie części III scenę, kiedy nazajutrz w południe, z komunikatu radiowego, Edward Kubiak dowiaduje się u siebie w domu o śmierci profesora Henryka Wanerta. Żona, syn i może wnuk pani Jaskólskiej.

76here's Aimo, good night, darling (ang.) – tu Aimo, dobranoc, kochanie. [przypis edytorski]
77where are you (ang.) – gdzie jesteś. [przypis edytorski]