Za darmo

Szkoła żon

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa
 
Grzech, pan mówi? Mój Boże, i z jakiej przyczyny?
 

ARNOLF

 
Z jakiej? Wiedz więc i niech cię na przyszłość wyleczy,
To, że niebo się strasznie gniewa o te rzeczy.
 

ANUSIA

 
Gniewa się? Ale w czemżem ja je obraziła?
Ach, Boże! to rzecz taka słodka, taka miła!
Pojąć trudno, rozkoszy ile się w tem kryje,
I nie znałam wszystkiego tego, póki żyję.
 

ARNOLF

 
Tak, to wielka przyjemność te wszystkie pieszczotki,
Te cackania przymilne i szczebiot ów słodki,
Lecz trzeba ich zażywać w uczciwym zamiarze,
I wtedy, gdy małżeństwo grzech z nich wszelki zmaże.
 

ANUSIA

 
                                      Więc dopiero małżeństwo grzech w dobre odmieni?
 

ARNOLF

 
Tak.
 

ANUSIA

 
Więc proszę, niechże mnie pan prędko ożeni.
 

ARNOLF

 
Bądź pewna, że na równi z tobą marzę o tem,
I właśnie w tym zamiarze widzisz mnie z powrotem.
 

ANUSIA

 
Czy być może?
 

ARNOLF

 
                                     Z pewnością.
 

ANUSIA

 
                                     Och, co pan powiada!
 

ARNOLF

 
Nie wątpię, że małżeństwu szczerze będziesz rada.
 

ANUSIA

 
Pan chce, byśmy oboje…
 

ARNOLF

 
                                     Możesz liczyć na to.
 

ANUSIA

 
O, jakżebym też pana upieściła za to!
 

ARNOLF

 
Bądź pewna, że i ja ci oddam to wzajemnie.
 

ANUSIA

 
Ja nie lubię, jak sobie kto żartuje ze mnie.
Czy pan mówi na serio?
 

ARNOLF

 
                                     Dowody ci złożę.
 

ANUSIA

 
Pobierzem się?
 

ARNOLF

 
                                     Tak.
 

ANUSIA

 
                                     Kiedy?
 

ARNOLF

 
                                     Dziś wieczorem może.
 

ANUSIA

śmiejąc się:

 
Dziś wieczór?
 

ARNOLF

 
                                     Tak, dziś wieczór. Cóż, rozchmurzasz czoło?
 

ANUSIA

 
O, tak.
 

ARNOLF

 
                                     Pragnąłbym zawsze widzieć cię wesołą.
 

ANUSIA

 
Nie ma od pana w świecie lepszego człowieka.
Boże, ileż radości mnie z nim razem czeka.
 

ARNOLF

 
Z kimże to?
 

ANUSIA

 
                                     No… no… z tamtym…
 

ARNOLF

 
                                     Nie o niego chodzi.
W wyborze niechaj panna nieco się ochłodzi.
Kto inny przeznaczony jest dla twojej ręki.
A co do tego pana, to proszę panienki,
Choćby nawet do grobu, o którym ci prawi,
Miało go to zapędzić, proszę najłaskawiej,
By, skoro znów tu przyjdzie wzruszać cię swym losem,
Abyś mu zatrzasnęła pięknie drzwi przed nosem,
A gdyby pukał, kamień wzięła dobrej miary
I wybiła mu z głowy miłosne zamiary.
Rozumie mnie Anusia? Ja, skryty w tym domu,
Postępki wasze będę śledził po kryjomu.
 

ANUSIA

 
Kiedy on taki śliczny! To…
 

ARNOLF

 
                                     Szkoda gadania.
 

ANUSIA

 
Nie będę miała serca.
 

ARNOLF

 
                                     Proszę bez szemrania.
Idź na górę.
 

ANUSIA

 
Czyż mogę… ja…
 

ARNOLF

 
                                     Sprawa ubita.
Ja tu panem, ja każę: masz słuchać i kwita.
 

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

ARNOLF, ANUSIA, GRZELA, AGATKA.

ARNOLF

 
Tak, wszystko było dobrze, cieszę się niezmiernie:
Wszystkie rozkazy moje wykonałaś wiernie,
Dzięki mym światłym radom, zuchwałego gaszka
Z ręki twojej zupełna spotkała porażka.
Brzydkiej zdrady, Anusiu, stałaś się przedmiotem,
Widzisz, dokąd zajść mogłaś, ani wiedząc o tem,
I, bez moich wskazówek, byłabyś, niebogo,
Pomknęła jak najprościej grzeszną piekieł drogą.
Wszystkich owych fircyków zamiary są jasne:
Mają piękne pluderki, pióra, wstążki krasne,
Bujny włos, białe ząbki i słówka pieściwe,
Lecz, pod tem wszystkiem, szpony kryją się zdradliwe;
To prawdziwe szatany, których paszczy głodnej
Cześć kobieca za kąsek stanie niezawodny,
Ale, jak ci powtarzam, tym razem, kochanku,
Dzięki mej pieczy wyszłaś z przygody bez szwanku.
Sposób, w jaki rzuciłaś mu z góry ten kamień,
Co go już chyba z wszelkich wyleczył omamień,
Tem bardziej mnie utwierdza jeszcze w mym zamiarze
Aby cię jak najrychlej zawieść przed ołtarze.
Lecz, zanim to nastąpi, chciej zachować w głowie
Kilka słów, które bardzo wyjdą ci na zdrowie.
Podajcie mi tu krzesło.
 

Do Grzeli i Agatki:

 
                                     Wy, jeśli myślicie…
 

AGATKA

 
Co pan kazał, pamiętać będę całe życie.
Ten łotr, co nas przekupił i, w swej przewrotności,
Chciał…
 

GRZELA

 
                                     Jeśli go tu wpuszczę, niech skonam w trzeźwości.
To hultaj: raz ostatni, wchodząc porą nocną,
Dał nam parę talarów oberżniętych28 mocno.
 

ARNOLF

 
Wieczerzę przygotować mi z przepychem całym;
Zaś, aby spisać kontrakt, jak wam już kazałem,
Niech jedno albo drugie za powrotem rusza,
Sprowadzić z narożnego domu notariusza.
 

SCENA DRUGA

ARNOLF, ANUSIA.

ARNOLF

siedząc:

 
Anusiu, słuchaj teraz; połóż mi to szycie,
Podnieś głowę, uwagę wytęż należycie:
Tu,
 

Kładąc palec na czoło:

 
                                     o, tutaj patrz na mnie w czasie tej rozmowy,
I najmniejsze słóweczko wbij sobie do głowy.
Zaślubiam cię, Anusiu; i co dzień sto razy
Winnaś wysławiać losu tak szczęsne rozkazy,
Wspominać niskość stanu, w którymś jest zrodzoną,
I zarazem mą dobroć wielbić nieskończoną,
Co, z nikczemnej kondycji wieśniaczki ubogiej,
W sławetnego mieszczaństwa podnosi cię progi,
Darzy ciebie zaszczytem łoża i pieszczoty
Człowieka, co strzegł dotąd swej wolności złotej,
I, sto razy w wspanialsze zapraszany stadło,
Odmawiał szczęścia, które tobie dziś przypadło.
Mieć ciągle na pamięci twoim obowiązkiem,
Jak bardzo niczem byłaś przed tym chlubnym związkiem,
A z tem wspomnieniem niechaj twa chęć idzie w parze,
By zasłużyć na zaszczyt, którym cię dziś darzę,
I ciągle mieć na pieczy, bym, w żadnej potrzebie,
Nie pożałował tego, co czynię dla ciebie.
Małżeństwo, to, Anusiu, nie jest puste słowo:
Godność żony nakłada regułę surową,
I nie po to, jak sądzę, stan ten bierzesz na się,
By pędzić dnie w rozrywkach i płochym wywczasie.
Uległość, oto cnota, co przystała żonie,
To jej los: władza wszelka jest po męża stronie.
Choć każde społeczności stanowi połowę,
Nie równe między sobą są połówki owe:
Jedna połową wyższą, a druga poślednią;
Jedna władać, a druga ma się korzyć przed nią;
I posłuszeństwo, jakie okazują radzi,
Żołnierz swemu wodzowi, co go w bój prowadzi,
Pachołek panu, ojcu synaczek pokorny,
Przełożonemu swemu braciszek klasztorny,
Niczem jest jeszcze wobec owej uległości,
Cichego posłuszeństwa, nieśmiałej miłości,
I szacunku, co serce małżonki przenika,
Dla swego męża, pana, władcy i zwierzchnika.
Skoro on na nią wzrokiem surowym potoczy,
Jej świętą powinnością spuścić zaraz oczy,
I nigdy w twarz mężowi spojrzeć się nie waży,
Zanim on ją łaskawem spojrzeniem obdarzy.
Choć dziś kobiety nieraz depcą te zasady,
Niechaj cię nie uwodzą ich zdrożne przykłady;
Strzeż się iść śladem owej płochej zalotnicy,
O której sprawkach krzyczą bodaj na ulicy;
Strzeż się folgę poszeptom dawać złego ducha,
To znaczy, gaszków miłym słówkom chylić ucha.
Pomnij, że gdy imieniem żony cię uświęcę,
Cześć mą, honor, oddaję ci, Anusiu, w ręce;
Że honor, to rzecz tkliwa, zadrasnąć go łacno,
Nie igra z niem kobieta, co duszę ma zacną.
Pomnij też, że są w piekle kotły rozpalone,
W których szatani smażą każdą grzeszną żonę.
To nie żarty, Anusiu, co mówię; prawdziwie
Każde słowo twe serce winno chłonąć chciwie.
Idąc za tą nauką, twa duszyczka mała
Będzie zawsze jak lilia, czyściutka i biała;
Lecz, jeśli ją ku złemu chętka zwabi marna,
Dusza stanie się zaraz niby węgiel czarna;
Wszystkim będziesz przedmiotem wstrętu i obawy,
I pójdziesz kiedyś, jako łup szatana prawy,
Tam, gdzie złe żony smoła roztopiona czeka:
Od czego niech zachowa cię niebios opieka.
Dygnij teraz. Podobnie jak mniszka w klasztorze
Bez reguł znajomości obejść się nie może,
Toż samo i w małżeńskim przygodzi się stanie;
I tu oto w kieszeni mam ważne pisanie,
 

Wstaje.

 
 
Co żony obowiązki kolejno porusza.
Nie wiem, kto jest autorem; zacna jakaś dusza.
Pragnę, by to lekturą twą było jedyną.
Masz. Zobaczym, czy dobrze to czytasz, dziewczyno.
 

ANUSIA

czyta:

 
Maksymy małżeńskie, 29
czyli obowiązki zamężnej niewiasty,
wraz z jej codziennem ćwiczeniem.
     I. Maksyma
Której niebios wola święta
W łożu męża miejsce daje,
Wiecznie o tem niech pamięta,
Choć dziś inne obyczaje,
Że mąż w wszelakiej potrzebie
Chce ją mieć tylko dla siebie.
 

ARNOLF

 
Co to znaczy, dokładniej objaśnię cię potem:
Teraz, wystarczy gdy się zapoznasz z przedmiotem.
 

ANUSIA

czyta dalej:

 
     II. Maksyma
Niech będzie dbała w ubiorze,
Tyle, ile pragnąć może
Mąż: jedyna tu osoba,
Dla niego dobra żona wszystkie wdzięki stroi,
I zgoła o to nie stoi,
Że innym się nie spodoba.
 
 
     III. Maksyma
Precz owe niewieście zdrady,
Wonności, blansze, pomady,
Któremi w świecie piękność kobiety zwycięża;
Dla czci naszej to wszystko trucizny śmiertelne:
Rzadko starania tak dzielne
Podejmuje się dla męża.
 
 
     IV. Maksyma
Pod czepkiem, jak wstyd każe, niech, wychodząc z domu,
Blaski spojrzenia przysłoni:
Tem serce małżonka skłoni,
Że nie będzie żądała wpaść w oczy nikomu.
 
 
     V. Maksyma
Prócz gości, co u siebie ich sam mąż przyjmuje,
Zdrowa rada zakazuje,
Aby ktoś miał istnieć dla niej:
I ludzie płochego stanu,
Co mają sprawy do pani,
Zwykle nie są mili panu.
 
 
     VI. Maksyma
Na żadne gaszków prezenta
Przenigdy niech nie przystaje,
I niechaj zawsze pamięta,
Że nikt dziś darmo nie daje.
 
 
     VII. Maksyma
W jej sprzętach, aby diabłu nie dawać oręża,
Nie potrzeba papieru, pióra, kałamarza;
Cokolwiek w domu napisać się zdarza,
Niechaj to zawsze należy do męża.
 
 
     VIII. Maksyma
Owe przemodne salony,
Gdzie piękny świat zgromadzony
Przewrotnemi nauki30 umysł kobiet psuje,
Wzbronione będą jej równie:
Tam to ród niewieści głównie
Na szkodę mężów spiskuje.
 
 
     IX. Maksyma
Żona, co o swój honor pragnie dbać usilnie,
Kart niech się wystrzega pilnie:
To są zabawy nicwarte;
Nieraz ta igraszka licha
Niebaczną żonę popycha,
By siebie stawić na kartę.
 
 
     X. Maksyma
Na żadne modne spacery,
Podwieczorki we wsi szczerej,
Niech próżno czasu nie traci,
Bo uczy pojęcie zdrowe,
Że za figielki takowe
Później mąż rachunek płaci.
 
 
     XI. Maksyma…
 

ARNOLF

 
Sama sobie doczytasz; później, pomalutku,
Będę ci te maksymy tłumaczył do skutku.
Teraz, muszę do miasta wyjść w maleńkiej sprawie;
Słówko tylko, i zaraz z powrotem się stawię.
Idź do siebie, i książkę tę przechowuj mile.
Jeśli przyjdzie pan rejent, niech zaczeka chwilę.
 

SCENA TRZECIA

ARNOLF sam.

 
Lepszej żony nie mogłem chyba znaleźć sobie,
Z tej uległej duszyczki co zechcę, to zrobię;
Jak miękki kawał wosku tak ją w rękach nagnę,
I mogę dać jej postać, jakiej sam zapragnę.
Niewiele brakło, aby, w mojej niebytności,
Nie wpadła w sidła swojej wielkiej naiwności;
Lecz to pewne, że łatwiej o środek obrony,
Gdy żona grzeszy zbytkiem z tej, nie z innej strony.
Na ten błąd znaleźć leki skuteczne nie sztuka:
Do prostych serc najłatwiej przemawia nauka;
I, choć już z dobrej drogi zejść była gotowa,
By znów ją wrócić na nią, wystarczą dwa słowa.
Za to sprytna niewiasta, to znów inny kwiatek!
W jej główce losów naszych tkwi cały zadatek;
Co sobie tam ułoży, o, to już przepadło,
Chociażby się nie wiedzieć co jej w uszy kładło.
Drwi sobie z naszych nauk jej rozumek luby,
Z najprzewrotniejszych błędów szuka dla się chluby,
I znajdzie, gdy ku złemu skieruje swą wolę,
Podstępy, co najmędrszych wyprowadzą w pole.
Próżno biedzi się nasza myśl, w walce osłabła:
Sprytna baba w swych sztuczkach gorsza jest od diabła,
I, gdy jej kaprys wyrok wyda po cichutku
Na cześć naszą, to możem już być pewni skutku!
Niejeden zacny człowiek sprawdził to na sobie.
Słowem, z mym trzpiotem tutaj wnet porządek zrobię;
Ma słuszną karę za to, że tak wiele gada.
Moich rodaków to jest nazbyt czysta wada:
Gdy który zdoła złowić serduszko na wędkę,
Najtrudniej mu paplania pohamować chętkę,
I tej głupiej próżności tak go korci licho,
Że wolałby powiesić się, niż siedzieć cicho.
Czy diabeł te kobiety judzi w chętce ślepej,
Że im się podobają te puste czerepy!
I że… Lecz oto idzie… Grajmy swoją rolę:
Niech nam znów ten gaduła wyśpiewa swe bole.
 

SCENA CZWARTA

HORACY, ARNOLF.

HORACY

 
Znów pana nie zastałem; snać los nieżyczliwy
Nie chce uczynić zadość mej chęci tak żywej.
Lecz, póty będę wracał, aż kiedyś z pewnością…
 

ARNOLF

 
Ech, Boże! dajmy pokój tym pustym grzecznościom:
Nic mnie nie złości tyle, co te madrygały
I, gdybym mógł, oczyścić chciałbym świat z nich cały.
To przeklęty obyczaj: iluż dzisiaj ludzi,
Tracąc czas, próżno siebie i drugich tem trudzi.
Niechże się pan nakryje.
 

Nakrywa głowę.

 
                                   I cóż twe amory?
Mogęż wiedzieć, daleko zaszły do tej pory?
Wówczas, wyznaję, byłem nieco roztargniony,
Lecz później oceniłem rzecz z właściwej strony;
Podziwiam twych zabiegów początek wspaniały
I biorę żywy udział w tej przygodzie całej.
 

HORACY

 
Cóż, kiedy, odkąd o tem radziliśmy wspólnie,
Sercu memu się wiodło dosyć nieszczególnie.
 

ARNOLF

 
Och, och, jak to?
 

HORACY

 
                                   Tak; losy, w sposób dość niemiły,
Na kark nam opiekuna panny sprowadziły.
 

ARNOLF

 
To fatalność!
 

HORACY

 
                                   Lecz co mnie w tem najwięcej drażni,
Dowiedział się o naszych serc czułej przyjaźni.
 

ARNOLF

 
Któż, u diaska, mógł zdradzić mu twoje przygody?
 

HORACY

 
Nie wiem; lecz że ktoś zdradził, mam na to dowody.
Szedłem właśnie ochoczo, by, w zwykłą godzinę,
Odwiedzić nieco moją anielską dziewczynę,
Kiedy, jakby mnie pierwszy raz w życiu widzieli,
I pachoł, i służąca w drodze mi stanęli,
I „ruszaj, pókiś cały” krzycząc srogim głosem,
Zatrzasnęli po prostu mi bramę przed nosem.
 

ARNOLF

 
Co! przed nosem!
 

HORACY

 
                                   Przed nosem.
 

ARNOLF

 
                                   A, draby przeklęte!
 

HORACY

 
Chciałem z niemi pomówić, choć przez drzwi zamknięte;
Lecz, na wszystkie odezwy, ci, zamiast otwierać,
Krzyczą: „Pan nie pozwolił, proszę się zabierać”.
 

ARNOLF

 
Zatem nie otworzyli?
 

HORACY

 
                                   Nie. Przez okno potem
Ona mnie obznajmiła z tym smutnym powrotem,
I, wypędzając z domu ze srogiem wzburzeniem,
Na drogę obdarzyła mnie jeszcze kamieniem.
 

ARNOLF

 
Jak to! Kamień rzuciła?
 

HORACY

 
                                   Tak, i niezbyt mały,
Własne jej rączki drobne na łeb mi posłały.
 

ARNOLF

 
Tam do licha! jak widzę, to nie bagatele!
Pewnie; po tem nadziei trudno żywić wiele.
 

HORACY

 
Prawda; powrót ten zepsuł mi szyki w tej mierze.
 

ARNOLF

 
Wierzaj mi, że z strapieniem twem współczuję szczerze.
 

HORACY

 
Ten cymbał wszystko wikła.
 

ARNOLF

 
                                   Tak. Lecz cóż to znaczy!
Znajdziesz sposób, by sprawę obrócić inaczej.
 

HORACY

 
Muszę obmyślić, czyby się jakoś nie dało
Pokonać zazdrośnika czujność zbyt wytrwałą.
 

ARNOLF

 
To ci nie będzie trudno. Wszak wiesz, że ta młódka
Kocha cię.
 

HORACY

 
                                   Oczywiście.
 

ARNOLF

 
                                   No, to sprawa krótka.
 

HORACY

 
 
Mam nadzieję.
 

ARNOLF

 
                                   Ten kamień niby rzecz odmienia;
Lecz to cię nie powinno dziwić.
 

HORACY

 
                                   Bez wątpienia;
Że w tem ów ptaszek siedzi, pojąłem od razu,
I że wszystko, co zaszło, to z jego rozkazu.
Ale nie mniej ode mnie chyba pana zdziwi,
Pewna rzecz, która sprawę znów znaczy szczęśliwiej;
Krok, którego przytomność i śmiałość zdradziecka,
Mogą zdumieć ze strony naiwnego dziecka.
Miłość, to mistrz nie lada; ona, w jednej chwili,
Czyni z nas coś, czem przedtem nigdyśmy nie byli;
Nieraz w naturze naszej, w sposób niesłychany,
Nauki jej sprawiają zupełne przemiany;
Jednem tchnieniem potężnem ta wszechmocna władza,
Jakby cudem, na innych ludzi nas przeradza;
Z jej woli, wraz się skąpy staje rozrzutnikiem,
Tchórz rycerzem, gbur prosty czułym zalotnikiem;
Najbardziej tępej duszy ona daje ostrze
I nagłą bystrość wlewa w objęcie najprostsze.
W Anusi cud ten mocą zabłysnął tajemną,
Bo, gdy takiemi oto słowy zrywa ze mną:
„Odejdź pan: już twa noga tutaj nie postanie;
Znam twe chęci, a oto masz odpowiedź na nie”,
Ten kamień, co się panu wydawał tak srogi,
Razem z małym liścikiem upadł mi pod nogi;
I trudno było złączyć roztropniej i milej
Treść tych słów, list i kamień rzucony w tej chwili.
Czyż cię nie wprawia w podziw podobny uczynek?
Nie robiż miłość cudów z naiwnych dziewczynek?
Że w sercach ludzkich działać mogą dziwne rzeczy
Jej potężne płomienie, i któż mi zaprzeczy?
I cóż pan o tej sztuczce mówisz i liściku?
No! czyli nie podziwiasz takiego wyniku?
Czy cię nie śmieszy patrzeć, jaką głupią rolę
Gra ów Argus, przez dziecko wywiedziony w pole?
Powiedz pan?
 

ARNOLF

 
                                   Ależ owszem.
 

HORACY

 
                                   Niechże się pan śmieje.
 

Arnolf śmieje się z przymusem.

 
Ten człowiek, co, chcąc przeciąć wszystkie me nadzieje,
Zapiera bramy domu, gromadzi pociski,
Tak, jak gdybym chciał szturmem brać ten dworek niski;
Który, chcąc mnie odpędzić a sam mając tchórza,
Całą służbę od wewnątrz przeciw mnie podburza,
I w końcu go na dudka, jego własną bronią,
Stroi ta, której umysł dławił ciężką dłonią!
Wyznaję szczerze, chociaż tym swoim powrotem
Pragnienia me powikłał nie lada kłopotem,
Lecz w zamian, jego kosztem, świetnie się ubawię;
Gdy to wspomnę, ze śmiechu pokładam się prawie.
Pan się nie dość tem cieszysz, do kroćset tysięcy!
 

ARNOLF

z wymuszonym śmiechem:

 
Daruj, ale się cieszę jak mogę najwięcej.
 

HORACY

 
Pewno też jesteś ciekaw listu tego treści:
Wszystko, co serce czuje, w tem piśmie się mieści,
Lecz w słowach dziwnie prostych i pełnych tkliwości,
Serdeczności niewinnej, słodkiej naiwności,
Po prostu tak, jak serce dziewczęcia najszczersze
Zdoła wyrazić uczuć swoich drgnienia pierwsze.
 

ARNOLF

po cichu na stronie:

 
Więc na to ci, łotrzyco, kunszt pisania służy,
Którego ci broniłem jak mogłem najdłużej!
 

HORACY

czyta:

„Pragnę do pana pisać, i jestem w wielkim kłopocie, jak wziąć się do tego. Mam różne myśli, które chciałabym, aby pan mógł poznać; ale nie wiem, jak je wyrazić i nie ufam własnym słowom. Zaczynam rozumieć, że mnie dotąd trzymano w zupełnej ciemnocie: lękam się, bym nie napisała czegoś niewłaściwego i nie powiedziała więcej niż przystoi. Doprawdy, nie wiem, co mi pan takiego zadał, ale czuję, że jestem śmiertelnie zmartwiona tem, co mi kazano zrobić, że będzie mi strasznie przykro nie widywać pana i byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym mogła zawsze zostać z panem. Może to niedobrze, że tak mówię; ale cóż, nie mogę się wstrzymać; chciałabym, żeby się to mogło stać, a żeby to nie było nic złego. Mówiono mi, że wszyscy młodzi to zwodziciele, że ich nie trzeba słuchać, i że wszystko, co pan mówi, to tylko po to, aby mnie wywieść w pole; ale zaręczam, że ja nie potrafię o panu tak myśleć; słowa pana tak mi trafiają do serca, że nie mogę uwierzyć, by miały być kłamstwem. Niech mi pan szczerze powie, jak jest naprawdę; ja jestem głupiutka dziewczyna, więc bardzo by pan nieładnie postąpił, gdyby pan mnie zwodził; a ja umarłabym chyba ze zmartwienia”.

ARNOLF

na stronie:

 
A, szelma!
 

HORACY

 
                                   Co to panu?
 

ARNOLF

 
                                   Nic; kalsznąłem trocha.
 

HORACY

 
Możnaż tkliwiej wyrazić, że się kogoś kocha?
Mimo przeklętych starań tyranii tak szpetnej,
Mógłże wyróść31 w ukryciu kwiat bardziej szlachetny?
Czy to nie jest występek, wart najsroższej kary,
Niszczyć złośliwie duszy tak powabnej czary,
Po to, aby, w prostactwie grubem i ciemnocie,
Bronić światła bożego tej cudnej istocie?
Miłości blask rozprószył32 już nieco te mroki;
Lecz, jeśli kiedy w życiu, przez losów wyroki,
Będę mógł, tak jak pragnę, owego gałgana,
Łotra z pod ciemnej gwiazdy, szelmę, rufijana…
 

ARNOLF

 
Bądź zdrów.
 

HORACY

 
                                   Jak to, tak szybko?
 

ARNOLF

 
                                   Przypomniałem sobie,
Żem naznaczył spotkanie gdzieś pewnej osobie.
 

HORACY

 
Czy pan nie wie przypadkiem, kto by po kryjomu
W potrzebie znaleźć przystęp mógł do tego domu?
Wszak, między przyjaciółmi, nieraz sobie wzajem
Takie drobne przysługi w potrzebie oddajem.
W domu tym, wszystkim stałem się przedmiotem wstrętu;
I oboje służący, od tego momentu,
Pomimo najgorętszych starań z mojej strony,
Wszystkim prośbom stawiają opór niezwalczony.
Miałem do takich usług pewną starowinę:
Co inny w tydzień, ona sprawiła w godzinę,
Niemało mi pomogły jej cenne zalety;
Lecz przedwczoraj się klapło babinie niestety.
Nie znasz kogoś, co mógłby, wkradłszy się tajemnie…
 

ARNOLF

 
Doprawdy, nie; lecz znajdziesz pewno i beze mnie.
 

HORACY

 
Żegnaj zatem. Raz jeszcze o milczenie proszę.
 
28Dał nam parę talarów oberżniętych mocno – dawniej fałszowano monety, odcinając trochę złota lub srebra po brzegach. [przypis edytorski]
29Maksymy małżeńskie… – jest to parafraza nauk św. Grzegorza z Nazjansu. [przypis tłumacza]
30nauki – dziś popr. forma N. lm: naukami. [przypis edytorski]
31wyróść (daw.) – wyrosnąć. [przypis edytorski]
32rozprószyć – dziś: rozproszyć. [przypis edytorski]