Za darmo

Król Maciuś Pierwszy

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Co to jest, że wszystko zrobiło się czerwone. I ci ludożercy czerwoni i wszystko czerwone.

Jak to usłyszał doktór, zaraz skoczył i zaczął machać zrozpaczony rękami, bo wiedział z książek o takiej truciźnie, i napisane było, że na wszystkie choroby afrykańskie są lekarstwa, a na tę nie ma. I doktór nie miał lekarstwa w swojej apteczce na tę truciznę.

A Maciuś nic nie wie – taki wesół – i mówi:

– O, teraz wszystko zrobiło się niebieskie. Jak ładnie wszystko wygląda.

– Profesorze – krzyknął doktór – przetłomacz120 pan tym dzikusom, że Maciusia otruli.

Profesor prędko powiedział. Król ludożerców złapał się za głowę, fiknął żałobnego koziołka i wybiegł, jak strzała.

– Masz, pij, biały przyjacielu – krzyknął, podając Maciusiowi jakiś strasznie gorzki i kwaśny płyn w misce z kości słoniowej.

– Fe, nie chcę – krzyknął Maciuś – och, jak mi zielono przed oczami. I złoty stół zielony i doktór zielony.

Bum-Drum chwycił Maciusia wpół, położył go na stole, włożył mu między zęby strzałę z kości słoniowej i przemocą wlał do ust gorzki trunek.

Maciuś wyrywał się, pluł, ale połknął i był uratowany.

Wprawdzie zaczęły mu latać przed oczami już czarne kółka, które się prędko kręciły. Ale tych czarnych kółek było tylko sześć, a reszta wszystko było jeszcze zielone. I Maciuś nie umarł, tylko trzy dni spał.

Starszy kapłan ludożerców bardzo się zawstydził, że tak zrobił, że chciał otruć Maciusia. Ale Maciuś mu przebaczył. I w nagrodę kapłan obiecał pokazać najciekawsze sztuki magiczne, które wolno mu pokazywać tylko trzy razy w życiu.

Wszyscy usiedli przed namiotem, rozłożono tygrysie skóry, i ten czarnoksiężnik zaczął. Było dużo takich sztuk, których Maciuś nie rozumiał. Niektóre mu wytłomaczono121.

Na przykład wyjął z pudełka jakieś małe zwierzątko i położył je na ręce. To zwierzątko – takie jakby mały wąż – owinęło się koło palca, wysunęło języczek taki, jak nitka – wydało dziwny syk i uczepiwszy się pyszczkiem palca – do góry stanęło ogonem. Kapłan oderwał je i pokazał na palcu kroplę krwi. Maciuś widział, że to uważają dzicy za największą sztukę, chociaż były przecież inne ważniejsze. Dopiero mu wytłomaczono, że to jest najstraszniejsze stworzenie, gorsze od lamparta i hieny, bo jego ukłucie w sekundę sprowadza śmierć.

A kapłan wchodził w ogień – i ogień buchał mu ustami i nosem – i nie żalił się.

Potem czterdzieści dziewięć ogromnych wężów tańczyło, kiedy grał na piszczałce. Potem zaczął dmuchać na ogromną palmę, która miała ze sto lat – i ta palma zaczęła się powoli zginać – zginać, aż się złamała. Potem przeprowadził w powietrzu laseczką linię między dwoma drzewami – i przeszedł po niej w powietrzu, jak po desce. Potem rzucił w powietrze kulę z kości słoniowej, a jak spadała, podstawił głowę – i kula wpadła mu do głowy i znikła, a znaku żadnego nie było. Potem zaczął się kręcić w kółko strasznie prędko i długo, a jak stanął, wszyscy widzieli, że ma dwie głowy i dwie twarze, i jedną się śmiał, a drugą płakał. Potem wziął małego chłopca, obciął mu mieczem głowę – włożył do pudła – zatańczył koło pudła dziki taniec, a kiedy kopnął je nogą, ktoś w pudle zaczął grać na piszczałce; otworzyli pudło, a tam leżał sobie ten chłopiec jakby nigdy nic – i wyszedł i zaczął się gimnastykować. To samo zrobił z ptakiem: puścił go wysoko i strzelił z łuku; ptak spadł, przeszyty strzałą, a potem ptak wyrwał tę strzałę dziobem, podfrunął i podał mu ją – i długo jeszcze fruwał.

I Maciuś myślał, że warto być trochę otrutym, żeby tyle sztuk zobaczyć.

Maciuś zwiedzał kraj swego dzikiego przyjaciela. Częste odbywał podróże na wielbłądzie i na słoniu. Widział wiele wsi murzyńskich, które mieściły się w ogromnych i pięknych lasach. Domów murowanych wcale tu nie było, tylko szałasy. Wszędzie było w szałasach bardzo brudno, zwierzęta i ludzie mieszkali razem. Wielu Murzynów było chorych, a tak łatwo można ich było wyleczyć. Doktór dawał lekarstwa i oni bardzo mu byli wdzięczni. W lasach często widywali Murzynów rozszarpanych przez dzikie zwierzęta albo zmarłych od ukąszeń jadowitych wężów.

Maciusiowi bardzo żal było biednych ludzi, którzy tacy byli dla niego dobrzy.

Dlaczego nie zbudują sobie kolei, nie założą elektrycznego światła, dlaczego nie mają kinematografów, dlaczego nie zbudują sobie wygodnych domów, dlaczego nie kupią strzelb, żeby się bronić od strasznych zwierząt? Przecież mają tyle złota i brylantów, że dzieci bawią się nimi, jak szkiełkami.

Biedni Murzyni tak się męczą, bo im biali bracia nie chcą pomóc i boją się ich. I Maciusiowi przyszło na myśl, że jak wróci do domu, zaraz napisze do gazet, że kto nie może znaleźć roboty, żeby pojechał pracować do Murzynów, żeby im budować domy murowane i koleje.

Tak Maciuś myślał, żeby pomóc ludożercom, ale myślał i o tym, żeby na swoje reformy we własnym państwie zdobyć pieniądze.

Właśnie zwiedzali wielką kopalnię złota – i Maciuś prosił króla Bum-Drum, żeby mu trochę pożyczył. Bum-Drum zaczął się strasznie śmiać: jemu złoto niepotrzebne wcale – i może Maciusiowi dać tyle, ile tylko jego wielbłądy będą mogły uradzić.

– Ja swojemu przyjacielowi mam pożyczać? Nie, biały przyjaciel może wszystko brać, co mu się tylko podoba. Bum-Drum kocha małego białego przyjaciela i chce mu służyć do końca życia.

Kiedy już Maciuś szykował się do podróży, król ludożerców urządził wielkie święto przyjaźni. To było tak.

Raz na rok zbierali się wszyscy Murzyni w stolicy, i wybierano tych, którzy mają być w ciągu tego roku zjedzeni przez dwór królewski. Ci, których wybierano, strasznie się cieszyli, a ci, których król nie wybierał, byli bardzo zmartwieni. Wybrani na zjedzenie tańczyli dziki taniec radości, a nie wybrani chodzili na czworakach; to też był taki taniec żałobny, i też śpiewali, ale smutny śpiew, tak że niby płaczą.

A potem król zadrapał ostrą muszlą swój palec, to samo zrobił Maciuś i król ludożerców zlizał kroplę krwi z serdecznego palca Maciusia, i to samo musiał zrobić Maciuś. Maciusiowi nieprzyjemna była ta ceremonia, ale nauczony smutnym doświadczeniem, kiedy mało go nie otruli – nie wzbraniał się i zrobił wszystko, co od niego żądali. Bo po tej wymianie krwi były jeszcze inne ceremonie: wrzucono Maciusia do sadzawki, gdzie było dużo wężów i krokodyli, i król Bum-Drum wskoczył do sadzawki i wydobył Maciusia. Potem nasmarowano Maciusia jakimś tłuszczem i musiał wskoczyć do płonącego ogniska. Ale zaraz za nim wskoczył Bum-Drum i tak szybko go wyciągnął z ognia, że mu się tylko trochę włosy osmaliły, ale się nie poparzył wcale. Potem Maciuś musiał skoczyć na ziemię z bardzo wysokiej palmy, a Bum-Drum go chwycił tak zręcznie, że Maciuś wcale się nie uderzył.

Profesor wytłomaczył122 Maciusiowi, po co były te hece: zlizanie krwi znaczyło, że gdyby Maciuś był na pustyni i gdyby nie było wody, to przyjaciel dałby mu własną krew do picia, byle Maciuś nie umarł z pragnienia; że w wodzie, choćby największe krokodyle tam były, czy w ogniu, czy w powietrzu, gdzie tylko groziłoby Maciusiowi niebezpieczeństwo, brat jego Bum-Drum z narażeniem własnego życia rzuci mu się na ratunek.

– My, biali – mówił profesor, wszystko piszemy na papierze, a oni pisać nie umieją, więc w ten sposób zawierają umowy.

Maciusiowi żal było opuszczać swoich przyjaciół, chciał bardzo przekonać zagranicznych królów, że ludożercy są dzicy co prawda, ale dobrzy ludzie, żeby wszyscy królowie się z nimi zaprzyjaźnili i żeby im pomogli. Ale żeby to zrobić, trzeba było zaprowadzić jedną reformę: żeby oni przestali być ludożercami.

– Bracie Bum-Drum – powiedział Maciuś, kiedy ostatniego wieczora rozmawiali – ja cię bardzo proszę: przestań być ludożercą.

Maciuś tak długo tłomaczył123, że nieładnie jest zjadać ludzi, że zagraniczni królowie nigdy tego nie darują, że zjadają ludzi, że koniecznie musi zaprowadzić taką reformę, żeby tego nie robić, to przyjedzie tu dużo białych, zaprowadzą porządek i będzie Murzynom przyjemniej żyć w ich pięknym kraju.

Bum-Drum smutnie słuchał Maciusia i odpowiedział, że już raz jeden król chciał tak zrobić, ale go za to otruli – że to jest bardzo trudna reforma, ale on jeszcze pomyśli.

Wyszedł Maciuś trochę do lasu po tej rozmowie. Księżyc pięknie świecił. Tak było ładnie i cicho. Ale słyszy Maciuś jakiś szelest. Co to może być? Może jaki wąż się zbliża albo tygrys? Idzie dalej, znów jakiś szmer: ktoś idzie za nim. Wyjął Maciuś rewolwer i czeka.

 

A to szła mała Murzynka, córka króla ludożerców, wesoła Klu-Klu. Poznał ją Maciuś, bo księżyc jasno świecił, ale dziwi się, czego ona chce.

– Czego chcesz, Klu-Klu – pyta się Maciuś po murzyńsku, bo się już trochę nauczył.

– Klu-klu kiki rec – klu-klu kin brum.

Jeszcze coś długo mówiła, ale Maciuś nic nie rozumiał. Spamiętał tylko:

– Ki-ki, rec, brum, buz, kin.

I widział, że Klu-Klu była bardzo smutna i płacze; żal się zrobiło Maciusiowi małej Klu-Klu: pewnie ma jakieś zmartwienie. Więc dał jej swój zegarek, lusterko i ładną flaszeczkę. Ale Klu-Klu nie przestała płakać.

Co to być może?

Dopiero jak wrócił, spytał się profesora, a ten wytłómaczył124, że Klu-Klu bardzo kocha Maciusia i chce razem z nim jechać.

Maciuś prosił profesora, żeby wytłomaczył Klu-Klu, że nie może jechać sama, że pewnie tatusia jej króla Bum-Druma poproszą do Europy i wtedy na pewno będzie mogła z ojcem przyjechać.

I już nie myślał Maciuś więcej o małej Klu-Klu tym bardziej, że przed wyjazdem bardzo dużo było do roboty. Na pięćset wielbłądów ładowano skrzynie ze złotem i drogimi kamieniami, różne owoce smaczne, napoje, różne afrykańskie przysmaki, wina i cygara na prezent dla ministrów. Umówił się, że za trzy miesiące przyśle klatki na dzikie zwierzęta do zoologicznego ogrodu, uprzedził, że może przyśle aeroplanem różne rzeczy, więc żeby się nie przestraszyli, jeżeli przyfrunie biały człowiek na wielkim ptaku z żelaza.

Rano wsiedli i pojechali. Droga była ciężka, ale wszyscy byli zahartowani, więc pustynia ich już bardzo nie zmęczyła.

Tymczasem ministrowie Maciusia opracowali całą konstytucję i czekają.

Czekają, czekają, a Maciuś nie wraca i nie wraca. Gdzie się podział, nie wiadomo. Okrętem dojechał do Afryki, koleją jechał aż do ostatniej osady murzyńskiej koło pustyni. Mieszkali w namiotach i oficer białego garnizonu rozmawiał z nimi. Potem przyjechały wielbłądy od króla ludożerców, ale dalej nikt nic nie wiedział.

Aż tu przychodzi telegram, że król Maciuś żyje, że już wsiadł na okręt i wraca do domu.

– Jak się Maciusiowi wszystko udaje – mówili z zazdrością zagraniczni królowie.

– Szczęśliwy ten Maciuś – mówili ministrowie i ciężko wzdychali, bo myśleli, że jeśli im było trudno poradzić sobie z Maciusiem, kiedy wrócił z wojny, to ile trudniej będzie teraz, kiedy wraca z kraju ludożerców.

– Jak wrócił z wojny, to nas do kozy wsadził, a teraz kto wie, czego się tam nauczył: jeszcze nas pozjada.

Maciuś wracał bardzo wesoły, że mu się podróż tak udała. Opalił się na słońcu, urósł, miał doskonały apetyt i nie wiedząc, co mówili między sobą ministrowie, postanowił sobie zażartować.

Jak się zebrali na królewską naradę, król Maciuś pyta się:

– Czy koleje już naprawione?

– Naprawione – mówi minister.

– To dobrze, bo inaczej byłbym pana kazał ugotować w krokodylowym sosie.

– A nowych fabryk dużo zbudowano?

– Dużo – mówi minister przemysłu.

– To dobrze, bo jak nie, tobym zrobił z pana nadziewaną bananami pieczeń.

Ministrowie takie mieli przestraszone miny, że Maciuś wybuchnął śmiechem.

– Panowie – mówi Maciuś – nie bójcie się mnie wcale. Nie tylko ja sam nie zrobiłem się ludożercą, ale mojego przyjaciela Bum-Druma uda mi się, mam nadzieję, przekonać, żeby rzucił ten swój dziki zwyczaj zjadania ludzi.

I dopiero Maciuś zaczął opowiadać swoje przygody, które ministrowie z pewnością uważaliby za żart, gdyby nie to, że wraz z Maciusiem przyjechał cały pociąg złota, srebra i drogich kamieni. A już zupełnie się ministrowie rozchmurzyli, kiedy Maciuś rozdał im podarki króla Bum-Druma: doskonałe cygara i smaczne afrykańskie wina.

Odczytano prędko manifest, gdzie Maciuś powoływał do rządzenia cały naród. W gazetach będzie zawsze napisane, co ministrowie i król chcą zrobić, potem każdy może napisać albo powiedzieć na sejmie, czy mu się to podoba, czy nie. I cały naród wreszcie powie, czy chce, żeby tak ministrowie zrobili, czy nie.

– No dobrze – mówi Maciuś, a teraz proszę zapisać, co ja chcę zrobić dla dzieci. Więc teraz mam już pieniądze i mogę zająć się dziećmi. Więc każde dziecko dostaje na lato dwie piłki – a na zimę łyżwy. Każde dziecko co dzień po szkole dostaje jeden cukierek i jedno ciastko słodkie z cukrem. Dziewczynki będą co rok dostawały lalki, a chłopcy scyzoryki. Huśtawki i karuzele powinny być we wszystkich szkołach. Prócz tego w sklepach do każdej książki i do każdego kajetu mają być dodawane ładne kolorowe obrazki. To jest dopiero początek, bo ja myślę jeszcze wiele innych reform wprowadzić. Więc proszę obliczyć, ile to będzie kosztowało i ile czasu potrzeba, żeby wszystko zrobić. A za tydzień proszę mi dać odpowiedź.

Można sobie wyobrazić, jaka radość zapanowała w szkołach, jak się o wszystkim dowiedziały dzieci. Już to, co Maciuś dawał, było dużo, a piszą, że to dopiero początek i będzie więcej różnych rzeczy.

Kto umiał pisać, pisał do króla Maciusia list, że prosi jeszcze o to i o to. Całe worki listów przychodziły od dzieci do królewskiej kancelarii. Sekretarz listy otwierał, czytał i wyrzucał. Tak się zawsze robiło na królewskich dworach. Ale Maciuś o tym nie wiedział. Dopiero raz widzi, że lokaj niesie kosz z papierami do królewskiego śmietnika.

– Może tam jest jaka rzadka marka125 – pomyślał Maciuś, bo zbierał marki, miał nawet cały album. – Co to za papiery i koperty? – pyta się Maciuś.

– A bo ja wiem – mówi lokaj.

Patrzy Maciuś, a to są wszystko listy do niego. Zaraz kazał te listy zanieść do swojego pokoju i wezwał sekretarza.

– Co to za papiery, panie sekretarzu? – pyta się Maciuś.

– To są listy nieważne do waszej królewskiej mości.

– A pan każe je wyrzucać?

– Tak się zawsze robiło.

– To źle się robiło – krzyknął porywczo Maciuś. – Jeżeli list jest do mnie pisany, ja jeden tylko mogę wiedzieć, czy ten list jest ważny, czy nie. Proszę moich listów wcale nie czytać, tylko odsyłać do mnie. A ja będę wiedział, co z nimi robić.

– Wasza królewska mości, do królów przychodzi bardzo dużo różnych listów, a jakby się dowiedzieli, że je królowie czytają, toby się nagromadziły takie kupy, że nie można by sobie poradzić. I tak dziesięciu urzędników nic innego nie robi, tylko czyta listy i wybiera te, które są ważne.

– A jakie listy są ważne? – pyta się Maciuś.

– Ważne są listy od zagranicznych królów, od różnych fabrykantów, od różnych wielkich pisarzy.

– A nieważne jakie?

– Do waszej królewskiej mości najwięcej piszą dzieciaki. Co komu przyjdzie do głowy, siada i pisze. A niektóre tak gryzmolą, że nawet przeczytać trudno.

– No dobrze: jak wam trudno czytać listy dzieciaków, to ja będę czytał; a tych urzędników może pan wziąć do innej roboty. Ja też jestem dzieciak, jeśli pan chce wiedzieć, a wygrałem wojnę z trzema dorosłymi królami i odbyłem podróż, na którą się nikt nie mógł odważyć.

Królewski sekretarz nic nie odpowiedział, tylko się nisko ukłonił i wyszedł. A Maciuś zabrał się do czytania.

Król Maciuś miał taką naturę, że jak się wziął do czego, to robił z zapałem. Godzina upływa za godziną, a Maciuś czyta i czyta.

Już kilka razy zaglądał mistrz ceremonii przez dziurkę od klucza do królewskiego gabinetu, co tam Maciuś robi, że nie przychodzi na obiad. Ale widzi króla pochylonego nad papierami, więc boi się wejść.

Rychło się Maciuś przekonał, że nie da rady. Niektóre listy były napisane bardzo niewyraźnie. Te Maciuś prędko zaczął odrzucać. Ale były bardzo ładnie napisane i bardzo ciekawe listy. Jakiś chłopiec napisał do Maciusia list, co zrobi, jak dostanie łyżwy. Drugi opisuje, co mu się śniło. Trzeci pisze, jakie ma ładne gołębie i króliki i chce dwa gołębie i jednego królika podarować królowi Maciusiowi, ale nie wie jak. Jedna dziewczynka napisała wierszyk o królu Maciusiu i przysyła mu ten wierszyk z ładnym rysunkiem. Druga dziewczynka opisuje swoją lalkę, która bardzo się ucieszyła, że niedługo będzie miała siostrzyczkę. Dużo listów było z rysunkami. Jeden chłopiec przysłał Maciusiowi w prezencie cały album pod tytułem: „Król Maciuś w kraju ludożerców”, rysunki nie były bardzo podobne, ale ładne i Maciuś z przyjemnością je obejrzał.

Ale najwięcej listów było z prośbami. Jeden prosi o kuca, drugi o rower, trzeci o aparat fotograficzny, czwarty pyta się, czy zamiast piłki – nie mógłby dostać prawdziwego futbolu126. Dziewczynka jedna pisze, że jej mama jest chora, a są biedni i nie mogą kupić lekarstwa. To znów jakiś uczeń nie ma butów i nie może chodzić do szkoły; on nawet przysyła swoją cenzurę, że dobrze się uczy, tylko nie ma butów.

– Może zamiast lalek i piłek lepiej było buty wydawać dzieciom – pomyślał Maciuś, bo na wojnie nauczył się szanować buty.

Siedzi tak Maciuś i czyta, ale poczuł, że jest strasznie głodny. Więc zadzwonił i kazał sobie przynieść kolację do gabinetu, bo nie ma czasu, bo ma pilną robotę.

I siedział tak Maciuś nad tymi listami aż do późnej nocy. Znów mistrz ceremonii zaglądał przez dziurkę, dlaczego król spać nie idzie. I jemu, i wszystkim lokajom bardzo spać się chciało, a nie mogli się położyć przed królem.

Listy z prośbami odkładał Maciuś osobno na kupkę.

– Przecież nie można zostawić bez lekarstwa matki tej dziewczynki. Nie można butów nie dać pilnemu uczniowi.

Już oczy bolą Maciusia od czytania. Już odrzuca bez czytania wszystkie listy niewyraźnie pisane. Ale i to jest przecież niesłuszne. Niedawno Maciuś też pisał bardzo niewyraźnie, a podpisywał ważne papiery. Jakieś dziecko może mieć do niego ważny interes i pisze tak, jak umie, a nie jest winne, że jeszcze nie umie dobrze pisać.

– Ci urzędnicy – pomyślał Maciuś – mogą mi przepisywać na czysto niewyraźnie pisane listy.

Ale kiedy przeszło jeszcze parę godzin, a na stole leżało może dwieście albo więcej listów, Maciuś zrozumiał, że nie da rady.

– Chyba jutro skończę – pomyślał Maciuś i smutny bardzo udał się do królewskiej sypialni.

Czuł Maciuś, że jest źle. Jeżeli co dzień tyle listów będzie musiał czytać, to już na nic więcej nie będzie miał czasu. A rzucać do śmietnika listy – to przecież straszne świństwo. To są ważne listy i ciekawe listy. Tylko dlaczego jest ich tak dużo?

Na drugi dzień Maciuś wstał bardzo wcześnie, wypił tylko szklankę mleka i udał się do swego gabinetu. Lekcji nie miał i czytał listy do samego obiadu. Był tak zmęczony, jak po ciężkim marszu wojennym, albo po podróży na pustyni. I kiedy głodny bardzo myślał o obiedzie – wszedł do gabinetu sekretarz stanu, a za nim czterech ludzi.

– Dzisiejsza korespondencja do waszej królewskiej mości – powiedział sekretarz.

Maciusiowi się zdawało, że sekretarz stanu się uśmiechnął. I to go tak rozgniewało, że tupnął nogą i krzyknął:

– Co to jest, do stu ludożerców i krokodyli, czy pan chce, żebym oślepł zupełnie? Przecież takiego worka listów żaden król nie może przeczytać. Jak pan śmie żartować z króla? Ja pana do więzienia wsadzę.

Ale im więcej Maciuś krzyczał, tym więcej rozumiał, że nie ma słuszności; tylko nie wypadało mu się przyznać.

– Siedzą tam u pana urzędnicy darmozjady i nic nie robią. Oni tylko umieją listy rzucać do śmietnika albo dawać mnie do czytania.

Na szczęście, wszedł akurat prezes ministrów, kazał zabrać worek z listami, sekretarzowi kazał zaczekać w sąsiednim pokoju, że on się z królem sam rozmówi w sprawie królewskiej korespondencji.

Maciuś zupełnie się uspokoił, kiedy widział, jak czterech lokai zabiera nieszczęsny worek, ale dalej udawał zagniewanego.

– Panie prezesie ministrów, nie mogę na to pozwolić, żeby listy do mnie, nie czytane, szły do śmietnika. Dlaczego nie mam wiedzieć, czego potrzeba dzieciom mojego państwa. Dlaczego chłopiec nie ma z braku butów chodzić do szkoły. To jest niesprawiedliwe i bardzo się dziwię, że minister sprawiedliwości na takie rzeczy pozwala. Prawda, że mój przyjaciel król Bum-Drum chodzi też bez butów, ale u nich jest gorący klimat i oni są jeszcze dzicy.

 

Długo trwała narada króla Maciusia z prezesem ministrów. Wezwano i sekretarza, który od dwudziestu lat przeglądał pisane do króla-ojca i nawet do króla-dziadka jeszcze listy – i duże miał doświadczenie.

– Wasza królewska mości, za życia króla dziadka przychodziło dziennie sto listów. To były dobre czasy. W całym państwie umiało wtedy pisać tylko sto tysięcy mieszkańców. Od czasu, jak król Paweł Rozumny zbudował szkoły, umiało już pisać dwa miliony mieszkańców. I wtedy zaczęło przychodzić dziennie od 600 do 1000 listów. Wtedy sam już nie mogłem nadążyć i wziąłem pięciu urzędników. A od czasu, jak miłościwie nam panujący król Maciuś podarował córce kapitana straży ogniowej lalkę, zaczęły pisać listy dzieci. Przychodzi dziennie 5000–10000 listów. Najwięcej listów przychodzi w poniedziałki, bo w niedzielę dzieci nie mają szkoły, więc mają dużo czasu, a że króla lubią, więc do niego piszą. Właśnie chciałem prosić, żeby wziąć jeszcze pięciu urzędników, bo ci co są, rady sobie dać nie mogą, ale…

– Wiem, wiem – powiedział Maciuś. – Ale co za pożytek z czytania, kiedy potem te listy idą do śmietnika.

– Listy muszą być czytane, bo jest książka, do której każdy list jest pod numerem wpisany – i jeżeli można go przeczytać, zapisuje się, kto i o czym pisze.

Maciuś chciał się przekonać, czy sekretarz mówi prawdę i zapytał:

– A czy między wczorajszymi listami, które lokaj niósł do śmietnika, była prośba o buty?

– Nie pamiętam, ale zobaczymy.

Dwaj urzędnicy wnieśli ogromną księgę i tam rzeczywiście pod numerem 47000000000 zapisane było imię, nazwisko, adres tego chłopca i w linii: treść listu – zapisane było: prośba o buty do szkoły.

– Jestem urzędnikiem od lat dwudziestu i w mojej kancelarii zawsze był porządek.

Maciuś był sprawiedliwy. Podał sekretarzowi rękę i powiedział:

– Serdecznie panu dziękuję.

Więc wymyślili taki sposób:

Listy czytane będą tak, jak dotychczas, przez urzędników. Ciekawsze listy wybierane będą dla Maciusia, ale żeby tych listów nie było więcej, jak sto. Listy z prośbami czytane będą osobno i dwóch urzędników będzie sprawdzało, czy tam napisano prawdę.

– Ten chłopiec pisze, że mu potrzebne buty. A może kłamie. Jak mu król pośle buty, on je może sprzeda i kupi sobie różne głupstwa.

Maciuś musiał przyznać, że to słuszna uwaga. Pamiętał, jak na wojnie w ich oddziale był jeden żołnierz, który sprzedawał buty i kupował wódkę, a potem znów przychodził po buty, że mu się podarły.

To wielka szkoda, że ludziom nie można wierzyć; ale co robić?

– Można jeszcze i tak zrobić, że jak urzędnicy sprawdzą, że to prawda, królewska kancelaria pośle po dziecko, i ono przyjdzie na audiencję, i wasza królewska mość sam będzie dawał, o co ono prosiło.

„Owszem, to dobra myśl – pomyślał Maciuś. – Ja chcę na audjencji przyjmować nie tylko zagranicznych posłów i ministrów, ale i dzieci”.

Więc dobrze. Teraz już Maciuś wiedział, co ma, jako król dzieci, robić. Rano będzie miał lekcje do dwunastej. O dwunastej królewskie śniadanie. Potem godzina audiencji dla posłów i ministrów, potem do obiadu czytanie listów. Po obiedzie audiencja dla dzieci, potem posiedzenie z ministrami aż do kolacji. A potem spać.

Kiedy już plan dnia został ułożony, Maciusiowi się smutno zrobiło. Przecież ani godzinki nie miał na zabawę. Ano trudno: jest królem, chociaż mały jeszcze, a król musi dbać nie o siebie, a o wszystkich.

Może później trochę, jak już wszystkim da to, co im potrzebne, będzie miał Maciuś i dla siebie jakąś godzinę dziennie.

– Zresztą podróżowałem. Byłem na tylu zabawach, byłem miesiąc nad morzem, byłem w kraju ludożerców, teraz mogę się już nie bawić, a wziąć się do pracy królewskiej.

Jak postanowiono, tak i zrobiono.

Rano uczył się Maciuś, potem czytano mu listy. Czytał urzędnik bardzo prędko, a że siedzieć na miejscu tak długo było Maciusiowi trudno, więc słuchał, chodząc po gabinecie z założonymi w tył rękami.

Doktór poradził, że jak jest ciepło i ładna pogoda, żeby czytanie listów odbywało się w królewskim ogrodzie. I tak naprawdę było przyjemniej.

Audiencje były bardzo liczne. Przychodzili zagraniczni posłowie pytać się, kiedy król Maciuś zbierze pierwszy parlament, bo chcą przyjechać i zobaczyć, jak naród zacznie rządzić. Albo przychodzili ministrowie z fabrykantami, którzy mieli zbudować huśtawki i karuzele w całym państwie, żeby zapytać się, jak król chce, żeby to było zrobione. To znów przyjeżdżali z całego świata różni dzicy ludzie, że ich królowie chcą żyć w przyjaźni z królem Maciusiem.

– Jeżeli król Maciuś przyjaźni się z Bum-Drumem, królem ludożerców, to pewnie i nimi nie pogardzi, bo chociaż dzicy, ale już przestali zjadać ludzi.

– U nas już od trzydziestu lat nie zjadają ludzi – mówi jeden.

– U nas ostatniego człowieka zjedzono czterdzieści lat temu. I to nawet był wyjątkowy wypadek. Bo to był wielki leniuch, przy tym hultaj, więc i tak żadnego pożytku z niego nie było. A że był tłusty, więc kiedy miał już w sądzie piątą sprawę, że nic nie chce robić, wszyscy jednogłośnie postanowili, żeby go zjeść.

Król Maciuś był już teraz ostrożniejszy, sam nic nie obiecywał, kazał wszystko zapisywać, co oni mówili, i mówił, żeby przyszli po odpowiedź za tydzień, bo musi się poradzić z ministrem spraw zagranicznych, że w ogóle to wszystko zobaczy się dopiero na posiedzeniu ministrów.

Audiencja dzieci była bardzo przyjemna. Wpuszczano po kolei do sali tronowej chłopców i dziewczynki, i Maciuś dawał im, o co go w listach prosili. Każde dziecko miało swój numer, i paczka, która była przygotowana, miała taki sam numer. Bo nikogo nie wpuszczano na audiencję, dopóki urzędnik nie sprawdził, że to, o co prosi, naprawdę mu jest potrzebne, i dopóki na rozkaz Maciusia nie kupiono tego w sklepie. Więc był porządek i każdy wychodził zadowolony.

Jeden dostał ciepłe palto, drugi książki, które mu były potrzebne do nauki, a nie miał za co kupić; dziewczynki często prosiły o grzebienie i szczoteczki do zębów. Kto ładnie rysował, dostawał farby. Jeden chłopiec bardzo prosił o skrzypce, bo dawno już grał na organkach, ale mu się znudziło. Nawet zagrał Maciusiowi na organkach i bardzo się ucieszył, gdy otrzymał nowe skrzypce w ładnym pudełku.

Czasem ktoś na audiencji prosił o coś nowego, o czym nie pisał w liście, i to bardzo Maciusia gniewało.

Jedna dziewczynka, której Maciuś dał nową sukienkę na wesele cioci, poprosiła o lalkę do samego nieba.

– Jesteś głupia – powiedział Maciuś, a jak będziesz za wiele chciała, to ci sukienki także nie dam.

W ogóle Maciuś był już teraz doświadczonym królem i omanić127 go nie było tak łatwo, jak dawniej.

Raz podczas audiencji poobiedniej usłyszał Maciuś jakiś niezwykły hałas w poczekalni. Z początku nie zdziwił się bardzo, bo dzieci, kiedy się już przyzwyczaiły – nie tak bardzo cicho siedziały, czekając na audiencję. Ale ten hałas był inny: tak jakby się ktoś kłócił. Maciuś posłał lokaja, żeby się dowiedział, co to jest. Lokaj wrócił z odpowiedzią, że jakiś dorosły uparł się i koniecznie chce wejść do króla. Zaciekawiło to Maciusia i kazał go wpuścić.

Wszedł jakiś młody pan z teką pod pachą i długimi włosami, i nawet nie złożywszy ukłonu, zaczął głośno mówić:

– Wasza królewska mości, jestem dziennikarzem, to znaczy, że piszę gazety. Już od miesiąca staram się dostać na audiencję, a oni mnie nie wpuszczają. Ciągle mówią: „jutro, jutro”, a potem mówią, że król jest zmęczony i znów każą przyjść jutro. Aż dziś udawałem, że jestem ojcem jednego dziecka; myślałem, że może prędzej się dostanę. Ale lokaje mnie poznali i znów nie chcieli wpuścić. A ja mam bardzo ważną sprawę, a nawet parę spraw, i jestem pewien, że wasza królewska mość zechce mnie wysłuchać.

– Dobrze – powiedział Maciuś – niech pan zaczeka, aż załatwię dzieci, bo to są ich godziny, a potem rozmówię się z panem.

– A czy wasza królewska mość pozwoli mi zostać w sali tronowej. Będę spokojnie stał i nie będę przeszkadzał. A jutro napiszę do gazet, jak odbywa się audiencja u króla, bo to będzie bardzo ciekawe dla tych, którzy czytają gazety.

Maciuś kazał dać dziennikarzowi krzesło i on przez cały czas coś zapisywał do swego kajetu128.

– No, proszę mówić – powiedział Maciuś, kiedy już ostatni chłopiec wyszedł z sali tronowej.

– Królu – zaczął dziennikarz – nie będę wiele czasu zajmował. Powiem krótko.

Ale pomimo tej zapowiedzi, dziennikarz mówił bardzo długo i ciekawie. Maciuś słuchał uważnie, wreszcie przerwał:

– Widzę, że istotnie sprawa jest ważna. Więc proszę, niech pan zje ze mną kolację, a potem pójdziemy do gabinetu i pan dokończy.

Do godziny jedenastej wieczorem mówił dziennikarz, a Maciuś chodził z założonymi w tył rękami po gabinecie i uważnie słuchał. Maciuś po raz pierwszy widział takiego człowieka, który pisze gazety – i musiał przyznać, że jest mądry człowiek i chociaż dorosły, zupełnie niepodobny do żadnego ministra.

– Czy pan pisze czy rysuje także?

– Nie, w każdej redakcji gazety jest ktoś, który pisze, a inni znowu rysują. Gdyby wasza królewska mość chciał jutro odwiedzić naszą gazetę, bylibyśmy bardzo szczęśliwi.

Maciuś dawno już nie wyjeżdżał z pałacu, więc chętnie skorzystał z zaproszenia i zaraz nazajutrz pojechał samochodem do tej gazety.

Był to duży dom, przystrojony na przyjęcie Maciusia flagami, dywanami i kwiatami. Na parterze były ogromne maszyny, które drukowały gazetę. Wyżej był kantor, skąd gazetę wysyłali na pocztę i sprzedawali. Osobno był jakby sklep, gdzie przyjmowano ogłoszenia i zapłatę. Jeszcze wyżej była redakcja, gdzie przy stołach siedzieli panowie, którzy pisali to, co zaraz na dole drukowali. Tu przynoszą telegramy z całego świata, tu telefon dzwoni, tu biegają zasmoleni chłopcy i niosą zapisany papier do drukarni, tu piszą, tu rysują, tam maszyna dudni. Zupełnie jak na wojnie podczas ataku.

Na srebrnej tacy podano Maciusiowi świeżą gazetę, gdzie była fotografa Maciusia, jak podczas audiencji przyjmuje dzieci – i wszystko było wydrukowane, co dzieci mówiły do Maciusia i co Maciuś im odpowiadał.

Maciuś całe dwie godziny spędził w gazecie i bardzo mu się podobało, że tu tak wszystko prędko idzie. Już teraz wcale się nie dziwił, że w gazecie napisane jest wszystko, co gdzie się stało: jakie były pożary, jakie kradzieże, kogo przejechali i co robią królowie i ministrowie na całym świecie.

120przetłomaczyć – dziś popr.: przetłumaczyć. [przypis edytorski]
121wytłomaczyć – dziś popr.: wytłumaczyć. [przypis edytorski]
122wytłomaczyć – dziś popr.: wytłumaczyć. [przypis edytorski]
123tłomaczyć – dziś popr.: tłumaczyć. [przypis edytorski]
124wytłómaczyć – dziś popr.: wytłumaczyć. [przypis edytorski]
125marka (tu daw.) – znaczek pocztowy. [przypis edytorski]
126futbol (tu daw., z ang. football) – piłka nożna, piłka do gry w futbol. [przypis edytorski]
127omanić (daw.) – oszukać. [przypis edytorski]
128kajet (daw., z fr. cahier) – zeszyt. [przypis edytorski]