Za darmo

Proboszcz z Tours

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– W takim razie to jest nikczemność – rzekł porucznik okrętu. – Ja zaprowadzę księdza do tego adwokata.

– Idźcie tam, kiedy już będzie noc – przerwał mu p. de Bourbonne.

– A to czemu?

– Dowiedziałem się przed chwilą, że ks. Troubert otrzymał miejsce po generalnym wikariuszu, który umarł przedwczoraj.

– Kpię sobie z waszego księdza Troubert!

Nieszczęściem, baron de Listomere, człowiek trzydziestosześcioletni, nie dojrzał znaku jaki mu dał p. de Bourbonne, zalecając mu, aby ważył swoje słowa i wskazując radcę prefektury, przyjaciela Trouberta. Porucznik dodał tedy:

– Jeżeli ksiądz Troubert jest łajdakiem…

– Och! – przerwał p. de Bourbonne – po co mieszać księdza Troubert do sprawy, której jest najzupełniej obcy?…

– Ależ – rzekł baron – czyż nie korzysta z mebli księdza Birotteau? Przypominam sobie, że byłem raz u ks. Chapeloud i widziałem tam dwa cenne obrazy. Przypuśćmy, że warte są dziesięć tysięcy franków… Czy sądzicie, że ks. Birotteau miał zamiar dać za dwu lata mieszkania u panny Gamard dziesięć tysięcy franków, kiedy już biblioteka i meble warte są w przybliżeniu tyleż?

Ksiądz Birotteau zrobił wielkie oczy, dowiadując się, że posiadał tak olbrzymi kapitał; baron zaś, podniecony, dodał:

– Tam do licha! P. Salmon, były ekspert paryskiego Muzeum, przybył tu odwiedzić swoją teściową. Pójdę do niego dziś wieczór jeszcze z księdzem Birotteau, poprosić go aby oszacował obrazy. Stamtąd pójdziemy do adwokata.

W dwa dni po tej rozmowie proces był rzeczą postanowioną. Adwokat liberałów, objąwszy sprawę księdza Birotteau, wiele przyczynił się do zwrotu opinii na niekorzyść wikarego. L udzie przeciwni rządowi oraz ci, którzy znani byli jako niechętni księżom lub religii – dwie rzeczy, które wiele osób miesza – zajęli się tą sprawą, o której mówiło całe miasto.Były ekspert Muzeum oszacował na jedenaście tysięcy franków Madonnę Walentina oraz Chrystusa Lebruna, obrazy pierwszorzędnej piękności. Co się tyczy biblioteki i gotyckich mebli, rosnący z każdym dniem w Paryżu szał do tych rzeczy dawał im chwilowo wartość dwunastu tysięcy.

Słowem, zbadawszy wszystko, ekspert ocenił całe urządzenie na trzydzieści tysięcy franków. Jasnym było, że Birotteau nie miał zamiaru darować pannie Gamard tej ogromnej sumy za tych trochę pieniędzy, jakie mogły jej przypadać.Zachodziła tedy potrzeba zreasumowania87, mówiąc prawniczo, umowy; inaczej stara panna stawała się winną rozmyślnego podejścia. Adwokat liberałów rozpoczął tedy sprawę od skargi przeciw pannie Gamard. Mimo iż bardzo jadowity, akt ten, poparty cytatami orzeczeń najwyższego Trybunału oraz wzmocniony kilkoma paragrafami, był istnym arcydziełem prawniczej logiki i potępiał starą pannę tak niezbicie, iż opozycja rozdała po mieście kilkadziesiąt kopii skargi.

W kilka dni po rozpoczęciu kroków wojennych między starą panną a księdzem Birotteau, baron de Listomere, który miał nadzieję zostać przy najbliższym awansie kapitanem korwety88, otrzymał list, w którym jeden z przyjaciół oznajmiał mu, że jest w ministerium mowa o tym, aby go w ogóle usunąć ze służby. Zdumiony tą wiadomością, pojechał co rychlej89 do Paryża i wybrał się na wieczór do ministra, który sam wydał się mocno zdziwiony, ale roześmiał się z obaw barona. Nazajutrz, mimo zapewnień ministra, baron zasięgnął języka w ministerium. Popełniając niedyskrecję w imię przyjaźni, pewien sekretarz pokazał mu gotowy już referat, którego jedynie wskutek choroby dyrektora nie przedłożono ministrowi; referat ten potwierdzał fatalną wiadomość. Natychmiast baron de Listomere udał się do wuja, który, będąc posłem, miał sposobność widzieć bezzwłocznie ministra w Izbie. Poprosił go, aby wybadał zamiary Ekscelencji, chodzi tu bowiem o całą jego przyszłość. Toteż z najżywszym niepokojem czekał w karecie końca posiedzenia. Poseł wyszedł o wiele przed końcem i w drodze do domu przemówił do siostrzeńca tymi słowami:

– Co u licha! ty się bawisz w jakieś wojny z księżmi? Minister oświadczył mi na wstępie, żeś ty stanął na czele liberałów w Tours! „Masz fatalne zasady, nie trzymasz się linii rządu, etc.” Prawił tak krętymi frazesami, jak gdyby przemawiał jeszcze w Izbie. Wówczas wypaliłem wręcz: „Gadajmyż na rozum!” Jego Ekscelencja wygadał się w końcu, że jesteś źle z konsystorzem90. Krótko mówiąc, zasięgnąwszy języka u paru kolegów, dowiedziałem się, że wyrażałeś się bardzo lekko o niejakim księdzu Troubert, prostym wikariuszu generalnym, ale zarazem najwybitniejszej osobistości na całej prowincji, gdzie jest przedstawicielem Kongregacji. Zaręczyłem za ciebie ministrowi własną głową. Mości bratanku, jeżeli chcesz dojść do czegoś, nie narażaj się księżom. Jedź prędko do Tours i pogódź się z tym diabelskim klechą. Dowiedz się, że generalni wikariusze to ludzie, z którymi zawsze trzeba żyć w zgodzie. Tam do licha! Kiedy my pracujemy wszyscy nad odbudową religii, idiotyczne jest, aby prosty porucznik okrętu, który chce zostać kapitanem, dyskredytował księży! Jeżeli się nie pogodzisz z księdzem Troubert, nie licz na mnie: zaprę się ciebie. Minister Spraw Kościelnych mówił ze mną przed chwilą o tym człowieku jako o przyszłym biskupie. Gdyby Troubert wziął na ząb naszą rodzinę, mógłby ubić moje parostwo przy najbliższych nominacjach.Rozumiesz?

Słowa te oświetliły porucznikowi okrętu tajemne zatrudnienia Trouberta, o którym Birotteau powiadał głupawo: „Nie wiem, nad czym on tak siedzi całe noce”.

Pozycja kanonika w senacie niewieścim, pełniącym tak subtelnie funkcje prowincjonalnej policji, jak również zdolności jego osobiste ściągnęły nań oczy Kongregacji, która wybrała go na swego tajnego prokonsula na całą Turenię. Arcybiskup, generał, prefekt, wielcy i mali, wszyscy byli pod jego tajną władzą. Baron de Listomere szybko powziął decyzję.

– Nie mam ochoty – rzekł do wuja – otrzymać drugiego pasterskiego upomnienia.

W trzy dni po tej familijno-dyplomatycznej konferencji, marynarz, wróciwszy ekstrapocztą91 do Tours, objaśnił ciotce niebezpieczeństwa, jakie grożą najdroższym nadziejom rodziny Listomere, jeżeli będą nadal obstawać za tym ciemięgą92 Birotteau. Baron zatrzymał pana de Bourbonne w chwili, gdy stary szlachcic ukończywszy partyjkę brał laskę i kapelusz. Doświadczenie starego wygi było nieodzowne dla oświecenia raf, wśród których znaleźli się Listomerowie, stary wyga zaś jedynie po to tak wcześnie szukał laski i kapelusza, aby mu szepnięto do ucha:

– Niech pan zostanie, chcielibyśmy pomówić z panem.

Szybki powrót barona, jego zadowolona mina, to znów powaga malująca się chwilami na jego twarzy, pozwoliły panu de Bourbonne domyślić się jakichś klęsk, które baron musiał ponieść w swojej kampanii przeciw spółce Gamard-Troubert. Nie okazał zdumienia słysząc z ust barona tajemnicę potęgi generalnego wikariusza i męża zaufania Kongregacji.

– Wiedziałem o tym – rzekł.

– Jak to! – wykrzyknęła baronowa – czemuż nas pan nie ostrzegł?

– Pani – odparł żywo – zapomnijcie państwo, że ja odgadłem niewidzialny wpływ tego księdza, a ja zapomnę, że wy go znacie również. Gdybyśmy nie dochowali sekretu, uchodzilibyśmy za jego wspólników; lękano by się nas i znienawidzono. Róbcie jak ja: udawajcie, że dajecie się omamić, ale wiedzcie, gdzie stawiacie nogi. Powiedziałem wam dosyć w tej mierze, nie zrozumieliście mnie, a ja nie chciałem się narażać.

– Co teraz czynić? – rzekł baron.

Poniechać93 księdza Birotteau nie było nawet żadną kwestią; był to pierwszy warunek rozumiejący się sam przez się dla trojga deliberujących.

 

– Wykonać odwrót z honorami wojennymi było zawsze arcydziełem najzdolniejszych wodzów – odparł p. de Bourbonne. – Ukorzcie się przed Troubertem, jeżeli próżność jego silniejsza jest od nienawiści, zyskacie w nim sprzymierzeńca; ale jeżeli ukorzycie się zanadto, przejdzie po was, albowiem Złem wszystko raczej, to hasło Kościoła, —powiedział Boileau94. – Pan, panie baronie, udaj, że porzucasz służbę, a wymkniesz mu się z łap. – Pani niech usunie wikarego z domu, dając tym samym wygraną pannie Gamard. Spotkawszy księdza Troubert u arcybiskupa, spyta go pani, czy grywa w wista: odpowie tak. Zaprosi go pani na partyjkę do tego salonu, gdzie tak pragnąłby się dostać; przyjdzie z pewnością. Jest pani kobietą; niech się pani stara pozyskać tego księdza. Kiedy baron będzie kapitanem okrętu, jego wuj Parem Francji, a Troubert biskupem, będziecie mogli zrobić sobie tego Birotteau kanonikiem. Aż do tej pory ustępujcie, ale ustępujcie z wdziękiem i umiejąc grozić. Wasza rodzina może użyczyć Troubertowi tyle poparcia, ile on wam; porozumiecie się doskonale. – Zresztą żegluj pan z sondą w ręku, panie marynarzu!

– Biedny Birotteau! – rzekła baronowa.

– Och! Załatwicie go szybko – odparł szlachcic na odchodnym. – Gdyby jaki zręczny liberał opanował tę pustą głowę, mógłby wam narobić przykrości. Ostatecznie wyrok byłby na jego korzyść; toteż Troubert musi się bać sądu. Może wam jeszcze przebaczyć żeście wszczęli walkę; ale po klęsce byłby nieubłagany. Rzekłem.

Puknął w tabakierkę95, włożył kalosze i ruszył w drogę.

Nazajutrz rano, po śniadaniu, baronowa, zostawszy sama z wikarym, rzekła nie bez zakłopotania:

– Mój drogi księże Birotteau, prośba moja wyda się księdzu bardzo niekonsekwentna i bardzo niesprawiedliwa; ale trzeba dla twego i dla naszego dobra, najpierw umorzyć proces z panną Gamard zrzekając się pretensji, a następnie opuścić mój dom.

Słysząc te słowa, biedny ksiądz zbladł.

– Jestem – rzekła – niewinną przyczyną pańskich nieszczęść. Wiem, że bez mego bratanka nie byłby ksiądz wszczął procesu, który obecnie jest naszym wspólnym strapieniem. Ale niech ksiądz posłucha!

Przedstawiła mu zwięźle olbrzymią doniosłość tej sprawy i wytłumaczyła jej następstwa. Dumając w nocy baronowa odgadła przeszłość księdza Troubert; mogła tedy nieomylnie wskazać wikaremu sieci, w które go omotano, tak zręcznie przygotowawszy zemstę. Przedstawiła mu wysokie zdolności i wpływy jego wroga, wytłumaczyła mu jego nienawiść i jej przyczyny. Ukazała go, jak przez dwanaście lat płaszczył się przed księdzem Chapeloud, a równocześnie podgryzał go, prześladując go jeszcze w osobie jego przyjaciela. Naiwny Birotteau złożył ręce jak do modlitwy i zapłakał ze zgryzoty na widok ohydy ludzkiej, której jego niewinna dusza nigdy nie podejrzewała. Przerażony tak, jak gdyby się znalazł na skraju przepaści, z martwymi i wilgotnymi oczyma, niezdolny wyrzec słowa, słuchał przemowy swojej dobrodziejki, która oświadczyła mu na zakończenie:

– Wiem, jak nieładnie jest opuścić cię, drogi księże; ale cóż, obowiązki rodzinne idą przed obowiązkiem przyjaźni. Ustąp, jak ja czynię, tej burzy, będę ci umiała dowieść mej wdzięczności. Nie mówię księdzu o sprawach materialnych, biorę to na siebie. Będziesz na całe życie bez obawy o swoje potrzeby. Za pośrednictwem pana de Bourbonne, który będzie umiał ocalić pozory, postaram się, aby księdzu nie zbywało na niczym. Drogi przyjacielu, rozgrzesz mnie, pozwól bym cię zdradziła. Zostanę twoją przyjaciółką, naginając się do wymagań świata. Rozstrzygaj.

Biedny ksiądz w zdumieniu wykrzyknął:

– Chapeloud miał tedy słuszność, powiadając, że, gdyby Troubert mógł go wciągnąć za nogi do grobu, zrobiłby to! Sypia w łóżku mego Chapeloud!

– Nie pora na lamenty – rzekła pani de Listomere – mamy niewiele czasu przed sobą. Więc cóż?

Birotteau zbyt był poczciwy, aby nie iść w ważnych momentach za odruchem serca. Zresztą jego życie było już tylko agonią. Spojrzał na swą protektorkę rozpaczliwym wzrokiem, który ją zasmucił, i rzekł:

– Zdaję się na panią. Jestem już kawałkiem śmiecia porzuconym na ulicy! Tylko, pani baronowo, dodał, nie chciałbym zostawić Troubertowi portretu mego Chapeloud; robiony był dla mnie, należy do mnie, niech pani uzyska to aby mi go oddano, zrzekam się reszty.

– A więc – rzekła pani de Listomere – pójdę do panny Gamard.

Ton, jakim wyrzekła te słowa, świadczył o wysiłku, jaki czyniła baronowa de Listomere, zniżając się do paktowań z ambitną starą panną.

– Spróbuję – dodała – wszystko jakoś ułożyć. Zaledwie śmiem mieć nadzieję. Niech ksiądz idzie do pana de Bourbonne, aby sporządził pańskie formalne zrzeczenie, niech mi ksiądz przyniesie ten akt; po czym, z pomocą księdza arcybiskupa, uda się nam może to załatwić.

Birotteau wyszedł przerażony. Troubert urósł w jego oczach do rozmiarów egipskiej piramidy. Ręce tego człowieka były w Paryżu, a łokcie w klasztorze św. Gracjana.

– On – mówił sobie – przeszkodziłby margrabiemu de Listomere zostać parem Francji?… I może, z pomocą księdza arcybiskupa, uda się to załatwić!

W obliczu tak wielkich spraw Birotteau uczuł się robakiem: poddał się losowi.

Nowina o przenosinach księdza Birotteau wywołała zdumienie tym większe, iż nikt nie umiał odgadnąć przyczyny. Pani de Listomere mówiła, że bratanek się żeni i rzuca służbę: musi tedy rozszerzyć swój apartament. Nikt nie wiedział jeszcze o zrzeczeniu się księdza. Toteż instrukcje pana de Bourbonne wykonano skrupulatnie. Te dwie nowiny, które doszły do uszu wielkiego wikariusza, musiały pogłaskać jego miłość własną, dowodząc mu, że, jeżeli rodzina Listomere nie kapituluje, to przynajmniej zostaje neutralna, i uznaje milcząco tajną władzę Kongregacji. Uznać ją, czyż nie znaczy poddać się jej? Ale proces znajdował się sub judice96. Czyż to nie znaczyło równocześnie ugiąć się i grozić?

Listomerowie zajęli tedy w tej walce stanowisko zupełnie podobne jak wielki wikariusz: zostali zewnątrz i mogli wszystkim kierować. Ale zaszło ważne wydarzenie, które utrudniło sukces planu mającego na celu ułagodzenie stronnictwa Gamard Troubert. Poprzedniego dnia panna Gamard zaziębiła się wychodząc z katedry; położyła się do łóżka widocznie ciężko chora. Całe miasto rozbrzmiewało lamentami fałszywego współczucia. „Serce panny Gamard nie mogło wytrzymać tego skandalicznego procesu. Mimo swoich słusznych praw, umrze ze zmartwienia. Birotteau zabił swoją dobrodziejkę…” Taka była treść zdań sączonych włoskowatymi naczyniami wielkiego zboru niewieściego i skwapliwie powtarzanych przez całe Tours.

Panią de Listomere spotkał ten wstyd, iż wybrawszy się do starej panny, nie zebrała żadnego owocu ze swej wizyty. Zapytała bardzo grzecznie o generalnego wikariusza.

Troubert rad był może, iż może przyjąć, w bibliotece księdza Chapeloud, i przy tym kominku ozdobionym dwoma słynnymi obrazami będącymi przedmiotem sporu, kobietę, która nie doceniła go niegdyś. Wytrzymał baronową chwilę, po czym zgodził się użyczyć jej audiencji. Nigdy żaden dworak ani dyplomata prowadzący swoje prywatne sprawy lub też państwowe negocjacje nie rozwinęli w rokowaniach więcej zręczności, obłudy, rozumu niż ich okazali baronowa i ksiądz Troubert w chwili, gdy się znaleźli z sobą oko w oko.

Podobny ojcu chrzestnemu, który w średnich wiekach zbroił zapaśnika i krzepił go pożytecznymi radami w chwili wstąpienia w szranki97, stary wyga powiedział baronowej:

– Niech pani nie zapomni swej roli: jest pani osobą pośredniczącą, a nie stroną. Troubert jest również pośrednikiem. Waż pani swoje słowa! Bacz na każdy odcień jego głosu. Jeżeli się pogłaska po brodzie, znaczy żeś pani dopięła swego.

Czasami rysownicy przedstawiali dla zabawy w karykaturze częsty kontrast między tym, co się mówi, a tym, co się myśli. Tutaj, aby dobrze oświetlić ten pojedynek na słowa między księdzem a wielką damą, koniecznym jest odsłonić myśli, jakie ukrywali wzajemnie pod nieznaczącymi na pozór zdaniami.

Pani de Listomere wyraziła ubolewanie nad procesem, po czym wspomniała, jak bardzo pragnęłaby, aby ta sprawa zakończyła się ku zadowoleniu obu stron.

– Zło się stało, pani – rzekł ksiądz poważnie – cnotliwa panna Gamard umiera. (Tyle mnie obchodzi to głupie dziewczysko, co zeszłoroczny śnieg, myślał, ale chciałbym wam wpakować na grzbiet jej śmierć i zmącić wasze sumienie o ile będziecie tak głupi, aby się tym przejmować).

– Dowiedziawszy się o jej chorobie – odparła baronowa – wymogłam na ks. wikarym zrzeczenie się pretensji, które właśnie przyniosłam tej świątobliwej panience. (Odgaduję cię, szczwany łajdaku! – myślała; – ale to nas ubezpiecza od twoich potwarzy98. Co do ciebie, jeżeli przyjmiesz zrzeczenie, wpakujesz się, przyznasz się tym samym do wspólnictwa).

Nastała chwila milczenia.

– Sprawy doczesne panny Gamard nie obchodzą mnie – rzekł wreszcie ksiądz, opuszczając szerokie powieki na swoje orle oczy, aby ukryć wzruszenie. (Ha! ha! Nie wpakujecie mnie! Ale, Bogu dzięki, przeklęci adwokaci nie będą rozmazywali sprawy, która mogłaby mnie poplamić. Czegóż oni chcą, ci Listomerowie, że się tak płaszczą przede mną?)

– Ojcze wielebny – odparła baronowa – sprawy księdza Birotteau są mi równie dalekie, jak ojcu sprawy panny Gamard; ale, na nieszczęście, religia może ucierpieć w tym sporze. Widzę tu w panu, wielebny ojcze, jedynie mediatora, tak i jak ja sama działam jedynie w duchu jednania…. (Nie oszukamy się nawzajem, księżulku – myślała. – Czy czujesz szpileczkę pod tą odpowiedzią?)

– Religia może ucierpieć? – rzekł wielki wikariusz. – Religia jest zbyt wysoko, aby ludzie mogli jej dosięgnąć. (Religia to ja, myślał). – Bóg nas osądzi bez omyłki, pani – dodał – uznaję tylko jego trybunał.

– Zatem, wielebny ojcze – odparła – starajmy się pogodzić sądy ludzi z sądami Boga. (Tak, religia, to ty).

Ksiądz Troubert odmienił ton:

– Podobno pani bratanek jeździł do Paryża? (Dowiedzieliście się tam o mnie, myślał. Mogę was zmiażdżyć, was, coście mną wzgardzili. Przychodzicie się ugiąć).

– Owszem, proszę ojca; dziękuję, że się ojciec raczy nim interesować. Wraca dziś wieczór do Paryża, wezwał go minister, który ma dla nas wiele życzliwości i chciałby go odwieść od zamiaru porzucania służby. (Nie zmiażdżysz nas, jezuito, myślała, ale zrozumiałam twój żarcik).

Chwila milczenia.

– Nie uważam za właściwe jego postępowania w tej sprawie, ale trzeba wybaczyć marynarzowi, że się nie rozumie na prawie. (Uczyńmy sojusz – myślała. – Nic nie zyskamy na tym aby wojować z sobą.)

 

Lekki uśmiech księdza zginął w fałdach jego twarzy.

– Oddał nam tę usługę, że nam uświadomił wartość tych dwóch malowideł – rzekł ksiądz, spoglądając na obrazy – będą piękną ozdobą kaplicy Najśw. Panny. (Wsunęłaś mi szpileczkę, masz oto dwie; skwitowaliśmy się99, moja pani.)

– Gdyby je ojciec zamierzał darować katedrze, prosiłabym, aby mi wolno było ofiarować ramy godne miejsca i dzieła. (Rada bym wydobyć z ciebie wyznanie, że chciałeś zagarnąć meble księdza Birotteau – myślała.)

– Nie należą do mnie – rzekł ksiądz wciąż mając się na baczności.

– Oto – rzekła pani de Listomere – akt, który przecina wszelką dyskusję i oddaje je pannie Gamard. – Położyła zrzeczenie na stole. – (Widzisz, księże – myślała – jakie ja mam do ciebie zaufanie.) Godnym jest ciebie, ojcze – dodała – godnym twego pięknego charakteru, pojednać dwoje chrześcijan. Mimo że obecnie mało interesuję się księdzem Birotteau…

– Mieszka u pani – przerwał ksiądz Troubert.

– Już nie mieszka. (Parostwo mego szwagra i awans bratanka kosztują mnie wiele nikczemności.)

Ksiądz siedział bez ruchu, ale jego spokój zdradzał najgwałtowniejsze wzruszenia. Jeden pan de Bourbonne odgadł tajemnicę tego pozornego spokoju. Ksiądz tryumfował!

– Czemu tedy podjęła się pani doręczyć jego zrzeczenie? – spytał, party tym samym uczuciem, które każe kobiecie kazać sobie powtarzać komplementy.

– Nie mogłam się obronić odruchowi współczucia. Ksiądz Birotteau, którego słaby charakter musi być ojcu znany, błagał mnie, abym poszła do panny Gamard, i uzyskała, za cenę jego rezygnacji…

Ksiądz zmarszczył brwi.

–…Rezygnacji ze swoich praw, uznanych przez wybitnych adwokatów, portret…

Ksiądz spojrzał na panią de Listomere.

– Portret księdza de Chapeloud – ciągnęła.– Poddaję uznaniu ojca jego żądanie… (Przegrałbyś, gdyby chciał się procesować, myślała.)

Akcent jaki położyła na słowach: wybitnych adwokatów objaśnił księdzu, że baronowa zna silne i słabe strony wroga. W ciągu tej rozmowy, która utrzymała się dłuższy czas w tym tonie, pani de Listomere olśniła starego znawcę takim talentem, iż ksiądz zeszedł do panny Gamard, aby uzyskać jej odpowiedź na ofiarowaną transakcję.

Troubert wrócił niebawem.

– Pani – rzekł – oto słowa biednej umierającej: „Ksiądz Chapeloud okazywał mi zbyt wiele przyjaźni, rzekła, abym się mogła rozstać z jego portretem”. Co do mnie – rzekł – gdyby był moją własnością, nie ustąpiłbym go nikomu. Żywiłem zbyt stałe uczucia dla drogiego zmarłego, abym się nie miał czuć w prawie walczenia o jego portret z całym światem.

– Ojcze, nie poróżnimy się przecież dla lichego portretu. (Kpię sobie z niego tak samo jak i ty – myślała.) Niech go Ojciec zachowa, damy sporządzić kopię. Cieszę się, że umorzyłam ten przykry i opłakany proces; osobiście zyskałam na tym przyjemność poznania ojca. Słyszałam wiele o talentach ojca w grze w wista. Daruje ojciec kobiecie, że jest ciekawa – rzekła z uśmiechem. – Gdyby ojciec zechciał zajść do mnie czasami na partyjkę, nie wątpi ojciec o przyjęciu, z jakim by się spotkał. Troubert pogładził się po brodzie. – (Mam go! Bourbonne miał słuszność – pomyślała; – ma swoją słabą stronę: próżność.)

W istocie, wielki wikariusz doznawał w tej chwili rozkosznego uczucia, któremu Mirabeau100 nie umiał się obronić, kiedy, w dniach swojej potęgi, ujrzał jak się otwiera przed jego powozem brama pałacu niegdyś dla niego zamknięta.

– Pani margrabino – odparł – zbyt ważne ciążą na mnie obowiązki, abym miał czas na wizyty; ale czegóż by się nie zrobiło dla pani? (Stara panna klapnie101, ja się uczepię Listomerów i pójdę im na rękę, jeżeli oni pójdą mnie na rękę! – myślał. – Lepiej jest mieć w nich przyjaciół niż wrogów.)

Pani de Listomere prosiła do siebie, w nadziei, iż arcybiskup dokończy tak szczęśliwie rozpoczętego dzieła pokoju. Ale Birotteau nie miał nawet skorzystać ze swego zrzeczenia. Nazajutrz pani de Listomere dowiedziała się o śmierci panny Gamard. Kiedy otwarto testament starej panny, nikt się nie zdziwił, dowiadując się, że uczyniła księdza Troubert generalnym spadkobiercą. Majątek jej oszacowano na trzysta tysięcy franków. Generalny wikariusz posłał do pani de Listomere dwa zaproszenia na mszę żałobną i na kondukt; jedno dla niej, drugie dla jej bratanka.

– Trzeba iść – rzekła.

– Wyraźnie daje to do zrozumienia! – wykrzyknął p. de Bourbonne. – Jest to próba, wedle której wielebny ksiądz Troubert chce was osądzić. Baronie, idź aż na cmentarz – dodał, zwracając się do porucznika okrętu, który, na swoje nieszczęście, nie wyjechał.

Nabożeństwo odbyło się z pompą godną osoby duchownej. Jeden tylko z uczestników płakał. Był to Birotteau, który, sam w ustronnej kaplicy, nie widziany przez nikogo, poczuł się winnym tej śmierci i modlił się szczerze za duszę zmarłej, żałując gorzko, że nie uzyskał od niej przebaczenia za swoje winy. Ks. Troubert odprowadził swą przyjaciółkę aż do dołu, w którym ją miano pogrzebać. Stanąwszy nad grobem, wygłosił mowę żałobną, w której, dzięki jego talentowi, obraz ciasnego życia, jakie wiodła jego dobrodziejka, nabrał monumentalnych wymiarów.Obecni zauważyli zwłaszcza te słowa:

„To życie pełne dni poświęconych Bogu i religii, to życie strojne w tyle pięknych uczynków spełnianych w ciszy, w tyle pięknych cnót skromnych i nieznanych, złamała boleść, którą nazwalibyśmy niezasłużoną, gdyby, na skraju wieczności, wolno nam było zapomnieć, że wszystkie nasze strapienia zesłane są od Boga. Liczni przyjaciele tej świętej panienki, znając szlachectwo i czystość jej duszy, przewidywali, że zdolna jest wszystko znieść, wyjąwszy podejrzeń rzucających cień102 na całe jej życie. Dlatego też może Opatrzność zabrała ją na łono boże, aby ją zbawić od naszych nędz. Szczęśliwi ci, którzy mogą spoczywać tu na ziemi w pokoju duszy, tak jak Zofia spoczywa teraz w siedzibie błogosławionych w sukience swej niewinności!”

– Kiedy skończył tę pompatyczną mowę – dodał p. de Bourbonne, który opowiedział szczegóły pogrzebu pani de Listomere, w chwili gdy, po skończeniu partyjki i przy zamkniętych drzwiach, znalazł się sam z nią i z baronem – wyobraźcie sobie, jeżeli możliwe, tego Ludwika XI103 w sutannie, zadającego ostatni cios kropidłem zmaczanym w święconej wodzie.

P. de Bourbonne wziął szczypce i powtórzył tak dobrze gest ks. Troubert, że baron i jego ciotka nie mogli się wstrzymać od śmiechu.

– Tu jedynie – ciągnął stary obywatel – zdradził się. Aż dotąd zachowanie jego było wzorowe; ale kiedy grzebał na zawsze tę starą pannicę, którą gardził szczerze i której nienawidził może tyleż, co nieboszczyka Chapeloud, niepodobna mu było nie zdradzić swej radości jakimś gestem.

Nazajutrz rano panna Salomon przyszła na śniadanie do pani de Listomere. Ledwie weszła, rzekła mocno wzruszona:

– – Nasz biedny ksiądz Birotteau otrzymał przed chwilą straszliwy cios, świadczący o najbardziej wyrachowanej i złośliwej nienawiści. Mianowano go proboszczem św. Symforiana.

Św. Symforian jest to przedmieście Tours, położone za mostem. Most ten, jeden z najpiękniejszych pomników francuskiej architektury, ma tysiąc dziewięćset stóp długości, a dwa place, które go zamykają z obu stron, są zupełnie jednakowe.

– Rozumie droga pani? – podjęła po pauzie, wielce zdumiona chłodem, z jakim pani de Listomere przyjęła tę nowinę. – Ksiądz Birotteau będzie tam jakby o sto mil od Tours, od swoich przyjaciół, od wszystkiego. Czyż to nie jest wygnanie, tym okropniejsze, iż wyrywa go z miasta, które oczy jego będą codziennie oglądać i gdzie nie będzie mógł już prawie bywać? On, który, od czasu swoich nieszczęść, zaledwie może chodzić, musiałby robić całą milę, aby nas odwiedzić. W tej chwili biedaczysko leży w łóżku, ma gorączkę. Plebania św. Symforiana jest zimna, wilgotna, a parafia jest zbyt uboga, aby ją odrestaurować. Biedny starzec znajdzie się tedy w prawdziwym grobie. Cóż za okropny pomysł!

A teraz wystarczy nam może, dla dokończenia tej historii, przytoczyć po prostu kilka wydarzeń i naszkicować ostatni obraz.

W pięć miesięcy później generalny wikariusz został biskupem. Pani de Listomere umarła i zapisała księdzu Birotteau tysiąc pięćset franków renty. W dniu, w którym otwarto testament baronowej, Jego Eminencja Hiacynt, biskup Troyes, miał właśnie opuścić Tours, aby się udać do swej diecezji; ale opóźnił wyjazd. Wściekły, że się dał oszukać kobiecie, której on podał rękę, gdy ona podawała tajemnie dłoń jego wrogowi, Troubert na nowo zagroził przyszłości barona oraz parostwu margrabiego de Listomere. W licznym zebraniu, w salonie arcybiskupa, rzucił jedno z owych „duchownych” słówek, brzemiennych zemstą, a pełnych zresztą obleśnej słodyczy. Ambitny marynarz udał się do nieubłaganego księdza, który z pewnością podyktował mu twarde warunki; zachowanie bowiem barona świadczyło o zupełnym poddaniu woli straszliwego kongregacjonisty. Nowy biskup darował prawomocnym aktem dom panny Gamard kapitule; bibliotekę i książki księdza Chapeloud darował seminarium; dwa zakwestionowane obrazy ofiarował do kaplicy Najśw. Panny; zatrzymał jedynie portret ks. Chapeloud. Nikt nie umiał sobie wytłumaczyć tego zupełnego niemal zrzeczenia się sukcesji po pannie Gamard. P. de Bourbonne przypuszczał, że biskup zachował potajemnie gotowiznę104, aby móc żyć na przyzwoitej stopie w Paryżu, w razie gdyby go powołano na ławę biskupów w Senacie. Wreszcie, w wilię105 wyjazdu Jego Eminencji, stary wyga przeniknął ostatnią rachubę, jaka się kryła w tym uczynku, śmiertelny cios zadany przez najwytrwalszą zemstę najsłabszej ze wszystkich ofiar. Baron de Listomere zaczepił zapis uczyniony przez panią de Listomere księdzu Birotteau pod pozorem wyłudzenia! W kilka dni po wniesieniu skargi, barona mianowano kapitanem okrętu. Zarządzeniem dyscyplinarnym proboszcza św. Symforiana zawieszono w jego funkcjach. Przełożeni kościelni osądzili proces z góry. Morderca nieboszczki Zofii Gamard był tedy łotrem! Gdyby Eminencja Troubert zachował spadek po starej pannie, trudno byłoby skazać księdza Birotteau.

87zreasumowanie – streszczenia najważniejszych tez umowy. [przypis edytorski]
88kapitan korwety – stopień oficerski w marynarce francuskiej. [przypis edytorski]
89rychlej (daw.) – szybciej. [przypis edytorski]
90konsystorz – od łac. consistorium, tj. zgromadzenie: sąd przy kurii biskupiej. [przypis edytorski]
91ekstrapoczta (daw.) – specjalna bryczka pocztowa jadąca szybciej niż zwykła. [przypis edytorski]
92ciemięga (daw.) – człowiek niezdarny, niedołęga. [przypis edytorski]
93poniechać (daw.) – porzucić, zostawić. [przypis edytorski]
94Boileau, Nicolas (1636–1711) – francuski poeta i krytyk, autor poematu Sztuka poetycka. [przypis edytorski]
95tabakierka – pojemnik do przechowywania tabaki. [przypis edytorski]
96sub judice (łac.) – w toku, w trakcie rozpatrywania przez sąd. [przypis edytorski]
97szranki – ogrodzenie placu turniejowego, przen. sam turniej. [przypis edytorski]
98potwarz – oszczerstwo. [przypis edytorski]
99skwitować się (daw.) – wyrównać rachunki. [przypis edytorski]
100Mirabeau, Gabriel de (1749–1791) – przywódca szlachty opozycyjnej i wielkiej burżuazji podczas rewolucji 1789 r., przekupiony przez dwór królewski, prowadził dwulicową grę. [przypis edytorski]
101klapnąć – tu: umrzeć. [przypis edytorski]
102wyjąwszy podejrzeń rzucających cień – dziś popr.: wyjąwszy podejrzenia rzucające cień. [przypis edytorski]
103Ludwik XI – król Francji w latach 1461–1482, okrutny i mściwy, zręczny polityk, wzmocnił władzę królewską. [przypis edytorski]
104gotowizna (daw., pot.) – pieniądze w gotówce. [przypis edytorski]
105wilia (daw.) – dzień poprzedzający. [przypis edytorski]