Za darmo

Pierwsze kroki

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

„Zastanówmy się – myślał, podczas gdy Pietrkowa kukułka toczyła się z La Chapelle, aby wjechać w równinę Saint-Denis – czy podam się za Wilhelma Etienne czy za Berangera37?… Nie, te lale gotowe nie znać ani jednego ani drugiego. Karbonariusz38?… Do licha, gotowi by mnie przyskrzynić. Gdybym tak był synem marszałka Ney'a39?… Ba! Cobym im opowiedział? Egzekucję mego ojca: toby nie było wesołe. Gdybym wracał z Champ-d'Asile w Meksyku?… Mogliby mnie wziąć za szpiega, mieliby się na ostrożności. Będę przebranym rosyjskim księciem, nakarmię ich wspaniałymi szczegółami o cesarzu Aleksandrze… A gdybym się podał za pana Cousin40, profesora filozofii?… Dopieroż bym im plótł smalone duby! Nie, ten chłystek z rozczochranymi włosami wygląda mi na mądralę, który liznął wykładów w Sorbonie. Czemu wcześniej nie pomyślałem o tym, aby ich pobujać? Robię tak dobrze Anglika, udałbym lorda Byrona podróżującego incognito… Psiakość! Spudłowałem. Gdyby tak synem kata?… Kapitalny sposób, aby mieć przestronno przy śniadaniu. Och! Wiem już, dowodziłem armią Alego, paszy Janiny41!”…

W czasie tego monologu, powóz toczył się w tumanach kurzu, które wznoszą się nieustannie z tej tak wyjeżdżonej drogi.

– Co za kurz! – rzekł Mistigris.

– Henryk IV umarł – odparł żywo jego towarzysz. – Gdybyś jeszcze powiedział, że pachnie wanilią, wygłosiłbyś nową myśl.

– Pan myśli, że pan żartuje – odparł Mistigris – otóż, doprawdy, że to przypomina chwilami wanilię.

– Na Wschodzie… – rzekł Jerzy, chcąc nawiązać opowiadanie.

– Na wychodzie – mruknął pryncypał Mistigrisa, przerywając Jerzemu.

– Powiadam na Wschodzie, skąd wracam – ciągnął Jerzy – kurz pachnie bardzo ładnie, ale tutaj pachnie czymś tylko wtedy, kiedy się natknąć na skład pudrety42, jak w tej chwili.

– Pan wraca ze Wschodu? – rzekł Mistigris z kpiącą miną.

– Widzisz przecie, że pan jest zmęczony – odpowiedział mu jego pan.

– Coś się pan nie opalił od słońca? – rzekł Mistigris.

– Och, dopiero co wstałem z łóżka po trzymiesięcznej chorobie, której źródłem była, powiadają lekarze, niewysypana dżuma.

– Pan miał dżumę! – wykrzyknął hrabia z gestem przerażenia. – Pietrek, stań no!

– Jedź dalej, Pietrek – rzekł Mistigris. – Powiada pan przecież, że się nie wysypała – rzekł, zwracając się do pana de Sérisy. – To taka niewinna dżumka, drzemka. Dżuma konwersacyjna. Dżuma na burżujów.

– Mistigris – wtrącił pan – wysadzę cię i pójdziesz pieszo, jeżeli będziesz niemądry. Zatem – rzekł, zwracając się do Jerzego – pan był na Wschodzie?

– Tak, panie, najpierw w Egipcie, a potem w Grecji, gdzie służyłem pod Alim, paszą Janiny, z którym miałem diablą przeprawę. Niepodobna strawić tamtejszego klimatu. Toteż wzruszenia wszelakiego rodzaju zniszczyły mi wątrobę.

– A! Pan był w wojsku? – spytał gruby dzierżawca. – Ileż pan ma lat?

– Dwadzieścia dziewięć – odparł Jerzy, na którego spojrzeli wszyscy podróżni. – Mając osiemnaście lat, poszedłem jako prosty żołnierz na sławną kampanię z 1813; ale byłem tylko pod Hanau i zdobyłem tam stopień sierżanta. We Francji pod Montereau zostałem podporucznikiem i otrzymałem krzyż z ręki… (nie ma tu szpiegów?) z ręki cesarza.

– Pan ma krzyż i nie nosi go pan? – rzekł Oskar.

– Krzyż od tych?… ślicznie dziękuję. Któż zresztą nosi ordery w podróży? Na przykład pan – rzekł, wskazując hrabiego de Sérisy – założę się o wszystko co chcecie…

– Założyć się o wszystko co kto chce, to jest we Francji sposób nie założenia się o nic.

– Założę się o wszystko co chcecie – powtórzył Jerzy przesadnie – że ten pan jest cały upstrzony orderami.

– Mam – odparł śmiejąc się hrabia de Sérisy – wielki Krzyż Legii Honorowej, rosyjskiego Świętego Andrzeja, Orła Pruskiego, Sardyńską Anuncjatę i Złote Runo.

– Bagatela! – rzekł Mistigris. – I to wszystko jedzie kukułką?

– Kawalarz ten czerwonoskóry – szepnął Jerzy do Oskara. – A co! Nie mówiłem? – dodał głośno. – Ja się z tym nie kryję, ubóstwiam cesarza…

– Służyłem pod nim – rzekł hrabia.

– Co za człowiek! Nieprawdaż? – wykrzyknął Jerzy.

– Człowiek, któremu wiele zawdzięczam – odparł hrabia z wybornie udaną głupkowatą miną.

– Swoje ordery?… – rzekł Mistigris.

– A ile on zażywał tabaki! – odparł pan de Sérisy.

– Och, miał ją nawet po kieszeniach – rzekł Jerzy.

– Powiadano tak – rzekł ojciec Léger z miną niedowierzającą.

– Ale jeszcze więcej, żuł tytoń i palił. Widziałem go palącego, i to w bardzo zabawny sposób, pod Waterloo, kiedy marszałek Soult wziął go wpół i wrzucił go do powozu, w chwili gdy chwycił fuzję i chciał lecieć na Anglików!…

– Był pan pod Waterloo? – rzekł Oskar, którego oczy się rozszerzyły.

– Tak, młodzieńcze, odbyłem całą kampanię w 1815. Byłem kapitanem pod Mont-Saint-Jean i cofnąłem się za Loarę, kiedy nas rozpuszczono. Na honor, mierziła mnie Francja, nie mogłem tam wytrzymać. Nie byłbym się dał nakryć. Toteż wstąpiłem z paroma chwatami, Selves, Bessonem i innymi jeszcze, którzy są w tej chwili w Egipcie, w służbę paszy Mohameda, ciekawego urwipołcia, możecie mi uwierzyć! Niegdyś był prostym handlarzem tytoniu w Cavalle, a teraz gotuje się zostać monarchą. Widzieliście go na obrazie Horacego Vernet, Rzeź Mameluków. Cóż za piękny mężczyzna! Ja nie chciałem porzucić religii ojców i przyjąć islamu, tym bardziej, że wyrzeczenie to wymaga operacji chirurgicznej, do której nie czuję najmniejszej ochoty. Przy tym, nikt nie szanuje renegata. Ba! Gdyby mi ofiarowano sto tysięcy franków renty, kto wie… choć i wtedy?… Nie. Pasza kazał mi dać tysiąc talari gratyfikacji…

– Ile to jest? – rzekł Oskar, który pożerał każde słowo Jerzego.

 

– Och, niewiele. Talaro, to coś niby nasza pięciofrankówka. I, daję słowo, nie starczy to na koszta nałogów, których nabrałem w tym diabelskim kraju, o ile to w ogóle jest kraj. Nie mogę się teraz obejść bez nargilu43 dwa razy dziennie, a to jest drogie…

– A jaki jest Egipt? – spytał pan de Sérisy.

– Egipt? Same piaski – odparł Jerzy bez chwili wahania. – Zielona jest tylko dolina Nilu. Wykreśl pan zieloną linię na ćwiartce żółtego papieru, a będzie pan miał Egipt. Na przykład Egipcjanie, fellahowie, mają nad nami jedną wyższość: nie ma tam żandarmów. Och, mógłby pan objechać cały Egipt, nie ujrzałby pan ani jednego.

– Przypuszczam, że tam jest dużo Egipcjan – rzekł Mistigris.

– Nie tylu ile pan myśli – odparł Jerzy – jest o wiele więcej Abisyńczyków, Giaurów, Wekabitów, Beduinów, Koftów… Razem wziąwszy, wszystkie te bydlęta są tak niezabawne, że byłem bardzo kontent, kiedym się załadował na statek genueński, który miał zawieźć proch na wyspy jońskie, a amunicję dla Alego z Teleben. Wiecie? Anglicy sprzedają proch i amunicję całemu światu, Turkom, Grekom, diabłu, gdyby diabeł miał pieniądze. Toteż z Zanty mieliśmy jechać brzegami Grecji. Jak mnie tu widzicie, moje imię Jerzy sławne jest w tamtym kraju. Jestem wnukiem owego słynnego Czarnego Jerzego, który wydał wojnę Porcie, i który, na nieszczęście, miast ją pogrążyć, sam się pogrążył. Syn jego schronił się do domu konsula francuskiego w Smyrnie, i przybył do Paryża, aby tam umrzeć w roku 1792, zostawiając moją matkę noszącą mnie, jako siódme dziecko, w łonie. Skarby nasze ukradł jeden z przyjaciół mego dziadka, tak iż zostaliśmy zrujnowani. Matka moja, która żyła z cząstkowej sprzedaży diamentów, wyszła za mąż w r. 1799, za niejakiego pana Yung, dostawcę, mego ojczyma. Ale matka umarła, ja się poróżniłem z ojczymem, który, mówiąc między nami, jest łajdak; żyje jeszcze, ale się nie widujemy. Ten obwieś zostawił nas wszystkich siedmioro, tyle się zatroszczywszy, co o psa z kulawą nogą. I oto jak, w rozpaczy, zaciągnąłem się w 1813 jako prosty rekrut… Nie uwierzylibyście, z jaką radością ten stary Ali z Teleben przyjął wnuka Czarnego Jerzego. Tutaj nazywam się po prostu Jerzy. Pasza darował mi seraj…

– Pan ma seraj? – rzekł Oskar.

– Pan był paszą z iloma ogonkami? – spytał Mistigris.

– Czy panu nie wiadomo – odparł Jerzy – że tylko sułtan może robić paszą, a że mój przyjaciel Teleben (bośmy się zaprzyjaźnili tak jak guzik z pętelką), zbuntował się przeciw Padyszachowi! Wiadomo panu, albo nie wiadomo, że istotne nazwisko monarchy tego kraju jest Padyszach, a nie Chan albo Sułtan. Nie wyobrażajcie sobie, że to coś wielkiego seraj: to to samo co mieć stado kóz. Te kobiety są bardzo głupie, wolę sto razy gryzetki z Montparnasse.

– To bliżej – rzekł hrabia de Sérisy.

– Kobiety w seraju nie umieją ani słowa po francusku, a język jest nieodzowny dla porozumienia się. Ali dał mi pięć prawych żon i dziesięć niewolnic. W Janina, to tak jakbym nic nie miał. Na Wschodzie mieć kobiety to jest w bardzo złym smaku; ma się je, tak jak my tu mamy Woltera i Russa; ale kto kiedy otwiera swojego Woltera czy Russa? Nikt. A mimo to należy do dobrego tonu być zazdrosnym. Zaszywa się kobietę w worek i rzuca się ją do wody na proste podejrzenie, wedle artykułu ich kodeksu.

– Czy pan też wrzucał? – spytał dzierżawca.

– Ależ fe! Ja, Francuz! Ja je kochałem.

Tu Jerzy podkręcił wąsika i przybrał wyraz zadumy. Dyliżans wjeżdżał do Saint-Denis, gdzie Pietrek zatrzymał się przed bramą oberżysty, który sprzedaje słynne placki z serem i gdzie wszyscy podróżni wysiadają. Zaciekawiony pozorami prawdy wplecionymi w koncepty Jerzego, hrabia wrócił szybko do pojazdu, zajrzał pod poduszkę na portfel, który, jak mu powiedział Pietrek, schował tam ten zagadkowy jegomość i wyczytał złoconymi głoskami: Crottat, rejent. Natychmiast hrabia pozwolił sobie otworzyć teczkę, lękając się słusznie, aby ojciec Léger nie uległ podobnej ciekawości; wyjął akt tyczący folwarku Moulineaux, złożył go, wsadził do bocznej kieszeni i wrócił przyglądać się podróżnym.

„Ten Jerzy to po prostu drugi dependent pana Crottat. Podziękuję jego pryncypałowi, który powinien był wysłać pierwszego dependenta” – pomyślał.

Z pełnej szacunku miny ojca Léger i Oskara, Jerzy zrozumiał, że ma w nich gorących wielbicieli; przybrał oczywiście pozę wielkiego pana, postawił im placka i kieliszek wina alikanckiego44, zarówno jak Mistigrisowi i jego panu, korzystając z tej fundy, aby ich zapytać o nazwiska.

– Och, panie – odparł malarz – ja nie mam nazwiska znakomitego jak pańskie, ja nie wracam z Azji.

W tej chwili, hrabia, który, nie chcąc budzić podejrzenia, wrócił do olbrzymiej kuchni w gospodzie, mógł usłyszeć koniec tej odpowiedzi.

– …jestem po prostu biedny malarz, który wraca z Rzymu, gdzie bawiłem na koszt rządu, otrzymawszy przed pięciu laty złoty medal. Nazywam się Schinner.

– Panie starszy, a panu czy można ofiarować szklaneczkę alikantu i placek?

– Dziękuję – rzekł hrabia – nie ruszam się nigdy z domu, nie wypiwszy wprzód filiżanki kawy ze śmietanką.

– I nic pan nie jada potem do obiadu? Och, jak to pachnie szlafmycą! – rzekł Jerzy. – Kiedy nas tak bujał przed chwilą swymi orderami, myślałem, że on jest sprytniejszy – szepnął po cichu do malarza – ale ściągniemy tego mydlarza znowu na ordery. – No, chłopcze – rzekł do Oskara – golnij no tę szklaneczkę nalaną dla mieszczucha, to ci dobrze zrobi na wąsy.

Oskar chciał się okazać mężczyzną, wypił drugą szklankę i zjadł jeszcze trzy placuszki.

– Dobre winko – rzekł ojciec Léger, mlaskając językiem.

– Tym lepsze – rzekł Jerzy – że pochodzi z Bercy. Bywałem w Alicante i, wierzcie mi, to wino tak jest stamtąd, jak moje ramię podobne jest do wiatraka. Nasze sztuczne wina są o wiele lepsze niż naturalne. Hej tam, Pietrek, szklaneczkę?… Szkoda, że twoje szkapy nie mogą golnąć, lepiej by ciągnęły.

– Na co im tego, już się kiwają na nogach – odparł Pietrek. Słysząc ten tani koncept, Oskar spojrzał na Pietrka z uznaniem.

– W drogę! – ten okrzyk Pietrka rozległ się wraz ze strzelaniem z bicza, skoro podróżni znaleźli się w pudle.

Była jedenasta. Pogoda nieco mglista rozjaśniła się, wiatr rozpędził chmury, błękitne niebo pokazało się miejscami; toteż kiedy powóz Pietrkowy puścił się drogą, która jak wąska wstążka dzieli Saint-Denis od Pierrefitte, słońce wypiło właśnie ostatnie delikatne mgły spowijające swym przezroczystym welonem widoki tej słynnej okolicy.

– I cóż, czemu pan się rozstał ze swym przyjacielem paszą? – spytał ojciec Léger Jerzego.

– To był łobuz na gruby kamień – odparł Jerzy z miną, która dawała wiele do myślenia. – Wyobraźcie sobie, powierza mi dowództwo swojej kawalerii!… Doskonale.

„A, to dlatego ma ostrogi” – pomyślał biedny Oskar.

– Za mego czasu, Ali z Teleben miał kłopoty z Kosrefem-paszą: też drugi ananas! Nazywacie go tutaj Szoref, ale nazwisko jego wymawia się po turecku Kosru. Musieliście czytać swego czasu w dziennikach, że stary Ali wygrzmocił porządnie Kosrefa. Otóż gdyby nie ja, Ali z Teleben dostałby wcieranie o wiele wcześniej. Byłem na prawym skrzydle i widzę Kosrefa, starego wygę, jak wali w nasze centrum… Ha, ha! To był atak, nie powstydziłby go się sam Murat! Dobra! Odczekuję i w stosownej chwili walę na nich co sił; przecinam na dwoje kolumnę Kosrefa, który przeleciał za centrum i znalazł się bez osłony. Rozumiecie… A, ba! Po bitwie, Ali uściskał mnie…

– To się robi na Wschodzie? – spytał hrabia de Sérisy z głupia frant.

– Tak, panie – odparł malarz – to się robi wszędzie.

– Pędziliśmy Kosrefa przez trzydzieści mil… jak na polowaniu, het! – ciągnął Jerzy. – To kawalerzyści całą gębą ci Turcy. Ali dał mi jatagany, fuzje, szable! …ilem tylko mógł nabrać. Za powrotem do stolicy, ten wściekły hycel zaczął mi robić propozycje, które mi się wcale nie podobały. Ci ludzie są straszni, kiedy sobie coś wbiją do głowy… Ali chciał, abym był jego faworytem, spadkobiercą. Ja miałem dosyć tego życia, bo ostatecznie Ali był w wojnie z Portą, więc bałem się, że i mnie dobiorą się do portek. Spakowałem manatki. Ale oddaję sprawiedliwość panu Teleben, obdarował mnie wspaniale: diamenty, dziesięć tysięcy talarów, tysiąc sztuk złota, piękna Greczynka dla towarzystwa, mały Arnauta za grooma i koń arabski. Tak, tak, Ali-Janina to człowiek niedoceniony, trzeba by mu historyka. Jedynie na Wschodzie spotyka się te dusze z brązu, które przez dwadzieścia lat czynią wszystko z tą myślą, aby pewnego ranka zemścić się za zniewagę. Przy tym miał najpiękniejszą białą brodę, jaką sobie można wyobrazić, twarz surową, groźną…

– Ale cóż pan zrobił z tymi wszystkimi skarbami? – spytał ojciec Léger.

– A, ba! Ci ludzie nie mają renty państwowej ani banku francuskiego, załadowałem tedy cały kram na grecki statek, który się dostał w ręce samego Kapitana-Paszy. Jak mnie tu widzicie, omal że mnie nie wbito na pal w Smyrnie. Tak, na honor, gdyby nie nasz ambasador, pan de Rivière, który tam się znajdował, wzięto by mnie za wspólnika Alego-Paszy. Ocaliłem głowę, aby się wyrazić przyzwoicie, ale dziesięć tysięcy talari, tysiąc sztuk złota, broń, och! …wszystko wypił spragniony skarbiec Kapitana-Paszy. Położenie moje było tym trudniejsze, że kapitan-pasza był to nie kto inny, tylko ów Kosref. Od czasu swego wcierania hultaj otrzymał to miejsce, które odpowiada posadzie wielkiego admirała we Francji.

– Ale on był w kawalerii, zdaje mi się – rzekł ojciec Léger, który słuchał z uwagą.

– Och, jak to widać, że w departamencie Seine et Oise mają słabe pojęcie o Wschodzie – wykrzyknął Jerzy. – Tak, panie, to są Turcy: jesteś pastuchem, padyszach robi cię marszałkiem; jeżeli nie wywiążesz się ze swych funkcji jak należy, tym gorzej dla pana, ucinają ci głowę, to jest ich sposób składania z urzędu. Ogrodnik zostaje prefektem, a pierwszy minister zostaje z powrotem pucybutem. Ottomani nie znają praw o awansie ani o hierarchii! Z kawalerzysty Kosref został marynarzem. Padyszach Mahmud kazał mu napaść Alego od morza i w istocie dobrał się do niego, wspomagany co prawda przez Anglików, którzy wzięli sobie dobrą cząstkę, hycle! Położyli łapę na skarbach. Ten Kosref, który nie zapomniał lekcji konnej jazdy, jaką mu dałem, poznał mnie. Pojmujecie, że proces mój byłby krótki, och, bardzo! …gdyby mi nie przyszło do głowy reklamować się jako Francuz i trubadur i powołać się na pana de Rivière. Ambasador, uszczęśliwiony, że się może postawić, zażądał mego uwolnienia. Turcy mają to dobrego w charakterze, że równie łatwo cię wypuszczą, jak ci utną głowę; obojętni są na wszystko. Konsul francuski, przemiły człowiek, przyjaciel Kosrefa, uzyskał mi zwrot dwóch tysięcy talarów, toteż nazwisko jego, mogę to powiedzieć, wyryte jest w moim sercu…

– Jak się nazywa? – spytał pan de Sérisy.

Na twarzy pana de Sérisy odbiło się pewne zdziwienie, kiedy Jerzy wymienił w istocie nazwisko jednego z naszych najwybitniejszych generalnych konsulów, który w tej chwili znajdował się w Smyrnie.

– Mimochodem byłem świadkiem egzekucji komendanta Smyrny, którego padyszach kazał Kosrefowi stracić; jedna z najciekawszych rzeczy, jakie widziałem, mimo iż dużo widziałem; opowiem to wam za chwilę przy śniadaniu. Ze Smyrny porżnąłem do Hiszpanii, dowiedziawszy się, że tam jest rewolucja. Och, udałem się prosto do Miny, który mnie mianował adiutantem i dał mi rangę pułkownika. Biłem się za sprawę konstytucji, która padnie, bo nasi wejdą do Hiszpanii lada dzień.

– I pan jesteś francuskim oficerem? – rzekł surowo pan de Sérisy. – Bardzo pan liczy na dyskrecję swoich słuchaczy.

– Nie ma tu przecież szpiegów – odparł Jerzy.

 

– Czy pan nie wie, pułkowniku Jerzy – rzekł hrabia – że w tej chwili Izba Parów sądzi sprzysiężenie, które czyni rząd bardzo surowym dla wojskowych podnoszących oręż przeciw Francji i wdających się w knowania z zagranicą w intencji obalenia naszych prawych władców…

Słysząc tą groźną uwagę, malarz zaczerwienił się po uszy i spojrzał na Mistigrisa, który zdawał się zmieszany.

– No i co – rzekł ojciec Léger – co dalej?

– Gdybym przypadkiem był sędzią – rzekł hrabia – czy nie byłoby moim obowiązkiem kazać uwięzić adiutanta Miny żandarmom z Pierrefitte i wezwać na świadków wszystkich znajdujących się tutaj podróżnych?

Te słowa przycięły Jerzemu język, tym więcej, iż w tej chwili pojazd przejeżdżał koło brygady żandarmerii, której biała chorągiew powiewała, jak się mówi klasycznym stylem, na wolę zefirów.

– Ma pan za wiele orderów, aby sobie pozwolić na taką nikczemność – rzekł Oskar.

– Pociągniemy go znów za język – szepnął Jerzy do Oskara.

– Pułkowniku – wykrzyknął Léger, którego słowa pana de Sérisy spłoszyły i który chciał odmienić rozmowę – w krajach gdzie pan bywał, jak ci ludzie uprawiają ziemię? Jaki mają płodozmian?

– Przede wszystkim, rozumiesz mój zuchu, że ci ludzie za wiele palą, aby się mogli zbytnio palić do rolnictwa…

Hrabia nie mógł się wstrzymać od uśmiechu. Uśmiech ten uspokoił opowiadającego.

– …ale mają osobliwy sposób uprawy, który wyda się panu zabawny. Nie uprawiają wcale, to ich sposób uprawy. Turcy, Grecy, wszystko to jada cebulę albo ryż… Dobywają opium z makówek, co im daje znaczne dochody; następnie mają tytoń, który rośnie sam z siebie, bajeczny Lataki! Potem daktyle! Mnóstwo słodyczy, które rosną bez uprawy. Pełno tam produktów, handlu! W Smyrnie robi się dużo dywanów i niedrogo.

– Ależ – rzekł Léger – jeżeli te dywany są z wełny, wełna pochodzi z baranów; aby zaś mieć barany, trzeba mieć łąki, gospodarstwo, uprawę…

– Zapewne musi być coś podobnego – odparł Jerzy – ale przede wszystkim ryż rodzi się w wodzie, a przy tym ja zawsze jeździłem nad brzegiem i widziałem tylko okolice spustoszone przez wojnę. Zresztą ja mam głęboki wstręt do statystyki.

– A podatki? – rzekł stary Léger.

– A, podatki są ciężkie. Zabierają im wszystko, ale zostawiają resztę. Uderzony korzyścią tego systemu, pasza egipski zamierzał właśnie zorganizować swoją administrację w tym duchu, kiedy się z nim rozstałem.

– Ale jak… – rzekł ojciec Léger, który zaczynał nic nie rozumieć.

– Jak? – rzekł Jerzy. – Po prostu są urzędnicy, którzy zagarniają zbiory, zostawiając fellahom ściśle tyle, aby mogli wyżyć. Toteż, przy tym systemie, nie ma pisaniny ani biurokracji, tej plagi Francji… Ot, co.

– Ale na jakiej zasadzie? – rzekł dzierżawca.

– To kraj despotyzmu i koniec. Czy pan nie zna pięknego określenia despotyzmu u Monteskiusza? „Jak dziki, ścina drzewo u samych korzeni, aby zerwać owoc”…

– I nas chcą doprowadzić do tego – rzekł Mistigris – ale póty dzban wodę kosi…

– I dojdą do tego – wykrzyknął hrabia de Sérisy. – Toteż ci, co mają ziemię, dobrze uczynią, sprzedając ją. Pan Schinner musiał widzieć, w jakim tempie te rzeczy posuwają się we Włoszech.

– Corpo di Bacco! Papież nie robi sobie ceremonii! – odparł Schinner. – Ale przyzwyczaili się Włosi, to taki poczciwy naród! Byleby im pozwolono trochę mordować podróżnych po gościńcach, są zadowoleni.

– Ale – podjął hrabia – i pan także nie nosisz wstążeczki Legii, którą otrzymałeś w roku 1819, więc to powszechna moda?

Mistigris i fałszywy Schinner zaczerwienili się po uszy.

– Ja! To co innego – odparł Schinner – ja nie chciałbym, aby mnie poznano. Niech mnie pan nie zdradzi, proszę pana. Ja się podaję za młodego malarzynę, uchodzę za dekoratora. Jadę do pewnego zamku, gdzie nie powinienem wzbudzać podejrzenia.

– A! – rzekł hrabia. – Jakiś romansik, miłostka?… Szczęśliwa młodość…

Oskar, który był na mękach, że jest niczym i nie ma nic do powiedzenia, patrzał na pułkownika Czarnego-Jerzego, na wielkiego malarza Schinnera, i silił się sam przeobrazić w coś. Ale czym mógł być dziewiętnastoletni chłopak, którego wysyłano na dwa tygodnie na wieś do rządcy Presles? Wino uderzyło mu do głowy, miłość własna kipiała mu w żyłach; toteż kiedy słynny Schinner dał do zrozumienia romansową przygodę, której szczęście musiało być równie wielkie, jak niebezpieczeństwo, wlepił weń oczy iskrzące wściekłością i zawiścią.

– A – rzekł hrabia tonem zazdrości i wiary. – Trzeba bardzo kochać kobietę, aby dla niej czynić takie poświęcenie…

– Co za poświęcenie?… – spytał Mistigris.

– Czyż nie wiesz, młody przyjacielu, że sufit malowany przez takiego mistrza pokrywa się złotem? – odparł hrabia. – Jakże! Jeżeli rząd płaci panu trzydzieści tysięcy franków za dwa sufity w Luwrze – ciągnął, spoglądając na Schinnera – dla burżuja, jak wy mówicie o nas w pracowniach, sufit wart jest dwadzieścia tysięcy, nieznanemu zaś dekoratorowi dadzą ledwie dwa tysiące.

– Thi! Pieniądze to nie jest największa strata – odparł Mistigris. – Pomyśl pan, że to będzie z pewnością arcydzieło i że nie będzie można go podpisać, aby nie narazić jej!

– Och! Oddałbym wszystkie moje ordery władcom Europy, aby być kochanym tak, jak młodzieniec, któremu miłość podsuwa takie ofiary! – wykrzyknął pan de Sérisy.

– A, ba, młody, kochany, zasypany kobietami – rzekł Mistigris – jak to powiadają: od przybytku koniom lżej45.

– A co na to pani Schinnerowa? – odparł hrabia. – Wszak pan ożenił się z miłości z piękną Adelajdą de Rouville, protegowaną starego admirała de Kergarouët, który panu wyrobił sufity w Luwrze przez swego siostrzeńca, hrabiego de Fontaine.

– Czyż wielki malarz jest kiedy żonaty w podróży? – zauważył Mistigris.

– Więc to jest wasza pracowniana moralność!… – wykrzyknął naiwnie hrabia.

– Czy moralność dworów, na których pan otrzymał swoje ordery, jest lepsza? – rzekł Schinner, który odzyskał zimną krew, zmąconą na chwilę tym, iż hrabia tak dokładnie wiedział o zamówieniach Schinnera.

– Nie prosiłem o żaden – odparł hrabia – i sądzę że na wszystkie uczciwie zasłużyłem.

– Uczciwych psy gryzą – bąknął Mistigris.

Pan de Sérisy nie chciał się zdradzić, przybrał dobroduszny wyraz twarzy, spoglądając na dolinę Groslay, która się odsłania, kiedy się jedzie do Patte-d'Oie gościńcem z Saint-Brice, zostawiając po prawej drogę do Chantilly.

– Czy Rzym to takie piękne, jak powiadają? – spytał Jerzy wielkiego malarza.

– Rzym jest piękny jedynie dla tych, którzy kochają, trzeba mieć w sercu miłość, aby się tam dobrze czuć, ale jako miasto wolałem Wenecję, mimo że omal mnie tam nie zamordowano.

– Dalibóg – rzekł Mistigris – gdyby nie ja, byłby pan ładnie wdepnął. To ten przeklęty kawalarz lord Byron narobił całego bigosu. Och, ależ ten diabelski Anglik był wściekły!

– Sza! – rzekł Schinner. – Nie chcę, aby kto wiedział o mojej przeprawie z lordem Byronem.

– Niech pan w każdym razie przyzna – odparł Mistigris – że pan był mi bardzo wdzięczny, iż panu pokazałem, jak się daje nogę.

Od czasu do czasu Pietrek wymieniał z hrabią de Sérisy szczególne spojrzenia, które byłyby zaniepokoiły ludzi wytrawniejszych niż nasi podróżni.

– Lordowie, pasze, sufity po trzydzieści tysięcy franków! Bagatela! – zawołał właściciel wehikułu. – Toż ja dziś wiozę samych monarchów? Co za napiwki!

– Nie licząc, że miejsca są zapłacone – rzekł filozoficznie Mistigris.

– To mi spada w samą porę – odparł Pietrek – bo wiecie, ojcze Léger, o moim nowym pięknym dyliżansie, na który dałem dwa tysiące zadatku… I ot, te kanalie fabrykanci, którym mam wybulić jutro dwa tysiące pięćset franków, nie chcieli się zgodzić na tysiąc pięćset gotówką, a tysiąc dwumiesięcznym wekslem! Hycle chcą wszystko zaraz. W ten sposób postępować z człowiekiem prowadzącym interes od ośmiu lat, z ojcem rodziny, stawiać go w konieczności stracenia wszystkiego, pieniędzy i dyliżansu, jeżeli nie znajdzie nędznego tysiąca franków. Wio! Sarenka. Nie zrobiliby takiego świństwa wielkim przedsiębiorcom; o, ni!

– A, ba, jednemu brzytwa goli, drugiemu i szydło nie chce – rzekł knociarz.

– Brakuje wam już tylko ośmiuset – rzekł hrabia, widząc w tej skardze wylanej na łono ojca Léger apostrofę do swojej sakiewki.

– Prawda – rzekł Pietrek. – Wio! Wio! Kasztan.

– Musiał pan widzieć ładne sufity w Wenecji – rzekł hrabia, zwracając się do Schinnera.

– Byłem nadto zakochany, aby zwracać uwagę na to, co mi się wówczas zdało głupstwem – odparł Schinner. – Ale powinien bym być gruntownie wyleczony z miłości, bo właśnie w Stanach Weneckich, w Dalmacji, dostałem przykrą lekcję.

– Może pan opowiedzieć? – rzekł Jerzy. – Ja znam Dalmację.

– A, jeżeli pan tam był, musi pan wiedzieć, że tam, nad Adriatykiem, to wszystko starzy piraci, rozbójniki, korsarze na emeryturze, o ile ich nie powieszono, słowem…

– Słowem Uskoki46 – rzekł Jerzy.

Słysząc to autentyczne miano, hrabia, który, wysłany przez Napoleona, bywał w Ilirii, obrócił głowę zdziwiony.

– To było w tym mieście, gdzie robią maraskino47 – rzekł Schinner, jakby szukając nazwy.

– Zara! – rzekł Jerzy. – Byłem tam, to na wybrzeżu.

– Właśnie – rzekł malarz. – Ja pojechałem tam, aby zwiedzić kraj, pasjami lubię krajobrazy. Dwadzieścia razy bierze mnie chętka, aby się wziąć do pejzaży, których, wedle mnie, nikt nie rozumie, z wyjątkiem tego malca, który kiedyś będzie nowym Hobbemą, Klaudiuszem Lorrain, Ruysdalem, Poussinem et caetera.

– Ależ – wykrzyknął hrabia – niech będzie choćby jednym z nich, a to już wystarczy.

– Jeżeli pan będzie wciąż przerywał – rzekł Oskar – nigdy nie dojdziemy do końca.

– Zresztą ten pan nie do pana się zwraca – rzekł Jerzy do hrabiego.

– To nie jest grzecznie przerywać – rzekł sentencjonalnie Mistigris – ale wszyscyśmy to robili, i stracilibyśmy wiele, gdybyśmy nie przeplatali rozmowy bystrą i zajmującą wymianą myśli. Wszyscy Francuzi są równi w kukułce, powiedział wnuk wielkiego Jerzego. Mów tedy dalej, sympatyczny starcze, bujaj nas. To się praktykuje w najlepszych towarzystwach; zna pan przysłowie: Kiedyś wlazł między wrony, bujaj jak i one.

– Opowiadano mi cuda o Dalmacji – podjął Schinner – jadę tam zatem, zostawiając mego malca w Wenecji w gospodzie.

– W locanda – rzekł Mistigris – zachowajmy barwę lokalną.

– Zara48 to istne szkaradzieństwo.

– Tak – rzekł Jerzy – ale ufortyfikowane.

– Bagatela! – rzekł Schinner – fortyfikacje odgrywają dużą rolę w mojej przygodzie. W Zara jest zatrzęsienie aptekarzy, staję u jednego z nich. Za granicą wszyscy głównie się trudnią odnajmowaniem pokoi, inne rzemiosła są tylko dodatkiem. Wieczorem, zmieniwszy bieliznę, staję na balkonie. Otóż, na balkonie naprzeciwko, widzę kobietę, och! Co za kobietę, Greczynkę, to wystarczy, najpiękniejszą kobietę w całym mieście: oczy jak migdały, powieki jak firanki, a rzęsy jak pędzle; twarz, której owal przywiódłby Rafaela do szaleństwa, rozkoszna cera, kolor, ton, aksamit… a ręce… och!…

– Nie z masła, jak na bohomazach szkoły Dawida – rzekł Mistigris.

– Ech, pan ciągle z tym malarstwem – wykrzyknął Jerzy.

– A, ba, natura ciągnie wilka za ogon.

– A kostium! Najczystszy strój grecki – ciągnął Schinner. – Rozumiecie, jestem cały w ogniu. Biorę na spytki mego Czyściela, powiada mi, że ta sąsiadka nazywa się Zena. Zmieniam bieliznę. Aby zaślubić Zenę, mąż, stary bezecnik, dał trzysta tysięcy franków rodzicom, tak sławna była piękność tej dziewczyny, w istocie najpiękniejszej w całej Dalmacji, Ilirii, Adriatyku, etc. W tym kraju kupuje się żonę i to na niewidziane…

– Nie pojadę tam – rzekł ojciec Léger.

– Są noce, w których sen mój oświecają oczy Zeny – ciągnął Schinner. – Ten młody żonkoś miał sześćdziesiąt siedem lat. Ładna historia! Ale był zazdrosny nie jak tygrys, bo powiadają o tygrysach, że są zazdrosne jak Dalmatyńcy, a ten człowiek był gorszy niż Dalmatyniec, był jak półczwarta49 Dalmatyńca. To był uskok, wyskok, przyskok, czy ja wiem sam ile skoków.

– Trzy skoki dozwolone – rzekł Mistigris.

– Świetne – rzekł śmiejąc się Jerzy.

– Dla tego hultaja z przeszłością pirata, może korsarza, tyle znaczyło zabić chrześcijanina, co dla mnie splunąć – ciągnął Schinner. – Więc tak. A bogaty przy tym ladaco na miliony, a brzydki jak pirata, któremu pasza obciął uszy i zostawił jedno oko, nie wiem gdzie… Ten Uskok posługiwał się bardzo celnie okiem, które mu zostało, i możecie mi wierzyć, kiedy wam powiem, że miał oko na wszystko. „Nigdy, powiadał mój Czyściel, nie opuszcza swojej żony”. „Gdyby potrzebował kiedy pańskiej pomocy, zastąpiłbym pana w przebraniu; to sztuczka, która ma zawsze powodzenie w naszych teatrach”, odparłem. Za długo byłoby opisywać wam najrozkoszniejszy czas mego życia, to znaczy trzy dni, które spędziłem w oknie, wymieniając spojrzenia z Zeną i zmieniając bieliznę co rano. Było to tym bardziej emocjonujące, że każdy ruch stawał się znaczący i niebezpieczny. Wreszcie Zena uznała widocznie, że jedynie cudzoziemiec, Francuz, artysta, zdolny jest robić do niej słodkie oczy wśród przepaści, które ją otaczają: że zaś nienawidziła swego okropnego pirata, odpowiedziała na moje spojrzenia oczami zdolnymi przenieść człowieka bez skrzydeł do raju. Dochodziłem wyżyn don Kiszota. Płonę, płonę! Wreszcie wykrzyknąłem: „Więc dobrze, ten stary mnie zabije, ale pójdę!”. Skończyły się studia, pejzaże, studiowałem domek Uskoka. W nocy włożyłem najwonniejszą bieliznę, mijam ulicę i wchodzę…

37Béranger, Pierre-Jean de (1780–1857) – fr. poeta, autor piosenek. [przypis edytorski]
38karbonariusz – członek jednego z tajnych stowarzyszeń rewolucyjnych występujących przeciw absolutyzmowi; karbonaryzm jako tajny ruch polityczny rozwinął się w Europie w 1. poł. XIX w. i był bezwzględnie zwalczany przez rządy państw sprzymierzonych w ramach tzw. Świętego Przymierza; karbonariusze (także: węglarze) odegrali dużą rolę w procesie zjednoczenia Włoch. [przypis edytorski]
39Ney, Michel (1769–1815) – syn bednarza, który zrobił błyskotliwą karierę wojskową, walcząc w obronie rewolucji francuskiej oraz w wojnach napoleońskich, m.in. podczas kampanii rosyjskiej 1812 r.; poparł zamach 18 brumaire'a; marszałek Francji, diuk d'Elchingen, książę Moskwy; wspierał cesarza Napoleona w czasie studniowej kampanii w 1815 r., walczył pod Waterloo. Po powrocie Ludwika XVIII na tron, został osądzony przez Izbę Parów i skazany na śmierć przez rozstrzelanie. [przypis edytorski]
40Cousin, Victor (1792–1867) – fr. filozof i historyk filozofii, popularyzator niem. filozofii klasycznej (gł. Schellinga, ale również Hegla); w swoich poglądach łączył empiryzmu ze spirytualistyczną filozofią religii; autor hasła „sztuka dla sztuki”; minister oświecenia publicznego, dyrektor École normale supérieure, członek Institut de France, pełnił ważną rolę we fr. systemie szkolnictwa. [przypis edytorski]
41Ali Pasza Janiny (1741–1822) – także: Ali Pasza z Tepeleny (w Albanii); możnowładca osmański, lennik sułtana, władca Epiru. W 1785 roku został mianowany paszą Janiny, następnie podporządkowywał sobie Peloponez, Epir i terytoria należące do dzisiejszej Albanii, budując niezależne od Turcji grecko-albańskie państwo; w Janinie wzniósł twierdzę, był mecenasem sztuki, przyczyniając się do zachowania staroż. kultury greckiej; zawierał sojusze z Francją (Napoleonem Bonaparte), Wielką Brytanią, wspierał spiskowców greckich dążących do niepodległości. W 1821 r. sułtan wystąpił zbrojnie przeciw Alemu Paszy, który po półtorarocznej wojnie zakończonej wielomiesięcznym oblężeniem Janiny, został pokonany, aresztowany i stracony w 1822 r. na jeziorze Pamvotida; ten finalny akt życia Alego Paszy zyskał artystyczne opracowanie w powieści Hrabia Monte Christo Alexandre'a Dumas. [przypis edytorski]
42pudreta – nawóz wyrabiany ze sproszkowanych odchodów ludzkich, znany w krajach arabskich od starożytności. [przypis edytorski]
43nargil właśc. nargila – fajka wodna; rodzaj fajki, pochodzącej z Indii, a spopularyzowanej w Europie za pośrednictwem krajów arabskich, w której dym przechodzi przez filtr wodny; palono w ten sposób nie tylko tytoń, ale również opium; także: szisza. [przypis edytorski]
44wino alikanckie – wino hiszpańskie z Alicante; regionu w Hiszpanii nad Morzem Śródziemnym ze stolicą o tej samej nazwie, będącej staroż. portem; wina z Alikante, znane w staroż. Rzymie, opiewane są w klasycznej poezji arabskiej. [przypis edytorski]
45od przybytku koniom lżej – kontaminacja dwóch przysłów: „Od przybytku głowa nie boli” i „Baba z wozu, koniom lżej”. [przypis edytorski]
46Uskoki właśc. Uskokowie (serb. i chorw. Uskoci) – chrześcijanie, którzy w XVI/XVII w. uciekli z terenów Bośni i Serbii przed wojskami tureckimi i schronili się blisko wybrzeża Adriatyku w niedostępnych górach Welebitu; Uskokowie pełnili rolę pogranicznej ludności o charakterze wojskowym, która walczyła z Turkami także w trakcie pokoju. [przypis edytorski]
47maraskino – rodzaj likieru z dzikiej wiśni (z różnymi aromatycznymi dodatkami), wyrabiany w Dalmacji nad Adriatykiem. [przypis edytorski]
48Zara – wł. nazwa portowego miasta Zadar nad Morzem Adriatyckim, ważnego centrum w płn. Dalmacji (dziś w Chorwacji), w staroż. osada iliryjskiego plemienia Liburnów. [przypis edytorski]
49półczwarta (daw.) – trzy i pół. [przypis edytorski]