Za darmo

Małe niedole pożycia małżeńskiego

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

XXII. Adonis wieczny tułacz

Pojmiecie łatwo, że zacząłem żuć w ustach gałkę laski, oglądać karnisze, przypatrywać się ogniowi na kominku, obserwować nóżkę Karoliny i doczekałem się wreszcie chwili, w której młoda panienka na wydaniu pożegnała się i wyszła.

– Wybaczy pani – rzekłem – że zasiedziałem się tak długo, może wbrew pani życzeniom; jednakże sądzę, iż byłoby prawdziwą szkodą, gdyby pani miała odkładać na później opowiedzenie swej zemsty i jeżeli mieściła ona istotnie jakąś małą niedolę dla męża pani, w takim razie jest dla mnie rzeczą niezmiernej wagi, aby ją poznać; później się pani dowie, dlaczego…

– Ach! – rzekła Karolina – to powiedzenie: to czysto moralne, rzucone jako usprawiedliwienie, dotknęło mnie do żywego. Ładna pociecha dla mnie dowiedzieć się, że jestem w naszym pożyciu dla niego meblem, rzeczą, że króluję pośród przyborów kuchennych, tualetowych194 i recept lekarskich, że miłość małżeńska upodobniona jest do pigułek trawiennych, kropli żołądkowych lub ulepku; że do pani de Fischtaminel należała dusza mojego męża, jego myśli, jego zachwyty, podczas gdy ja byłam rodzajem konieczności czysto fizycznej! Co sądzisz pan o kobiecie zepchniętej aż do roli czegoś w rodzaju zupki lub rosołu, bez zaprawy oczywiście! Ach, tego wieczoru szalałam doprawdy z wściekłości, nie wiem już sama, co wykrzykiwałam wśród czterech ścian mojej sypialni. Czy sądzisz pan, że to mniemanie, jakie mężowie mają o swoich żonach, ta rola, jaką nam wyznaczają, nie są dla nas prawdziwą niedolą? Nasze małe niedole kryją w sobie zawsze jakąś niedolę wielką, prawdziwą. Słowem, trzeba było Adolfowi dać nauczkę. Zna pan hrabiego de Lustrac, niestrudzonego wielbiciela kobiet, muzyki, smakosza przy tym, jednego z tych pięknisiów z czasów cesarstwa, którzy żyją wspomnieniem tryumfów swojej młodości i którzy pielęgnują z nadzwyczajnym staraniem swe przekwitłe wdzięki, nie chcąc złożyć jeszcze broni?

– Tak – dodałem – jeden z tych mężczyzn wykrygowanych195, wysznurowanych, zakutych w brykle196 w sześćdziesiątym roku życia, i którzy smukłością kibici197 zawstydzają młodych dandysów.

– Pan de Lustrac – ciągnęła Karolina – odznacza się egoizmem iście królewskim, lecz przy tym jest zalotny, mizdrzący się pomimo swojej peruki, czarnej jak smoła.

– Maluje także i faworyty198.

– Co wieczór można go spotkać w dziesięciu salonach. Buja z kwiatka na kwiatek jak prawdziwy motylek.

– Daje doskonałe obiady, koncerty i wprowadza w świat początkujące śpiewaczki, rozwija je z pączków…

– Żadna zabawa nie obędzie się bez niego.

– Tak, ale znika w jednej chwili, gdy tylko gdziekolwiek zawita jakieś zmartwienie lub nieszczęście. Jesteś w żałobie, unika cię. Jesteś chory, czeka zupełnego wyzdrowienia, aby cię odwiedzić: jego światowa otwartość i bezwzględność społeczna są wprost godne podziwu.

– Czyż to nie jest pewną odwagą być tym, czym się jest? – zapytałem.

– A zatem – ciągnęła dalej po tej wymianie naszych drobnych spostrzeżeń – ten młody starzec, ten Adonis wieczny tułacz, którego nazywałyśmy między sobą Starowina-jeszcze-dycha, stał się przedmiotem mego zachwytu.

– Cóż dziwnego! Człowiek, który sobie zawdzięcza wszystko, nawet kolor swoich włosów!

– Podrażniłam go paroma drobnostkami, na które kobieta może sobie bez narażenia się pozwolić, napomknęłam z uznaniem o dobrym guście jego najnowszych kamizelek, jego lasek; to wystarczyło, aby go usposobić dla mnie jak najliryczniej. Ja przyjmowałam jego względy niby od młodego chłopczyka; zachęcałam go do bywania, wdzięczyłam się, udawałam nieszczęśliwą w małżeństwie, natrącałam o mych zawodach. Wie pan, co ma na myśli kobieta, mówiąc o swoich zawodach, podkreślając, iż jest niezrozumianą. Ta stara małpa wywiązywała się ze swojej roli dużo lepiej niż niejeden młody człowiek i musiałam z całych sił panować nad sobą, aby nie parsknąć śmiechem, słuchając jego wynurzeń: „Och, oto są nasi mężowie, postępują jak najgłupiej w świecie, szanują swoje żony, zaś każda kobieta jest prędzej czy później wściekła, że jest szanowaną, w poczuciu swego prawa do zdobycia wyższej, subtelniejszej szkoły. Nie powinna pani żyć, będąc mężatką, jak jaka mała pensjonarka” itd. Krygował się, przechylał, był okropny; robił wrażenie drewnianej lalki norymberskiej, podsuwał swój podbródek, podsuwał krzesło, podsuwał rękę… Wreszcie, po wielu marszach, kontrmarszach, anielskich oświadczynach…

– Ba!

– Tak, Starowina-jeszcze-dycha porzucił klasyczny styl swojej młodości, aby utonąć w modnym romantyzmie; mówił o duszy, o aniołach, o uwielbieniu, o poddaniu, stawał się istotą eteryczno-niebiańską. Odprowadzał mnie do opery i sadzał do powozu. Ten sędziwy młodzieniaszek bywał wszędzie tam, gdzie ja bywałam, podwajał liczbę kamizelek, sznurował sobie żołądek, wypuszczał konia pełnym galopem, aby dopędzić mój powóz i towarzyszyć mi w przejażdżce do lasku, kompromitował mnie z wdziękiem studenta, uchodził za zakochanego we mnie do szaleństwa; ja pozowałam wprawdzie na okrutną, ale przyjmowałam jego ramię i jego bukiety. Zaczęto o nas szeptać. Byłam zachwycona! Niebawem dałam się pochwycić memu mężowi w interesującym momencie: hrabia siedział właśnie na kanapie w moim buduarze199, trzymając mnie za obie ręce, ja zaś słuchałam jego słów z oznakami najwyższego upojenia. To przechodzi pojęcie, czego nie strawi człowiek, który chce się zemścić. Zdawałam się zmieszana wejściem mego męża, który po odejściu hrabiego zrobił mi scenę: „Zapewniam cię, mój drogi – rzekłam, wysłuchawszy jego wymówek – że to jest czysto moralne”. Mój mąż zrozumiał i przestał bywać u pani de Fischtaminel; ja przestałam przyjmować hrabiego de Lustrac.

– Ale trzeba pani wiedzieć – wtrąciłem – że Lustrac, którego pani uważa, jak większość osób, za kawalera, jest bezdzietnym wdowcem.

– Doprawdy!

– Tak, i żaden człowiek chyba nie zagrzebał głębiej swojej żony; sam Bóg jej nie odnajdzie na Sądzie Ostatecznym. Ożenił się podczas rewolucji i pani „czysto moralne” przypomina mi jedno jego powiedzenie, które muszę pani przytoczyć. Napoleon powierzył Lustracowi ważny posterunek w jednym z podbitych krajów: pani de Lustrac, zaniedbana dla zajęć administracyjnych, wzięła, jakkolwiek było to czysto moralne, dla swoich spraw osobistych prywatnego sekretarza; jednakże popełniła ten błąd, iż nie uprzedziła o tym swojego męża. Lustrac zastał owego sekretarza, o godzinie nader porannej i bardzo wzruszonego, gdyż było to w chwili nader ożywionej rozmowy, w pokoju swojej żony. Miasto schwyciło pożądaną sposobność, aby sobie podrwiwać ze swego namiestnika i sprawa stała się tak głośną, że Lustrac sam przedstawił cesarzowi200 swoją dymisję. Napoleon przywiązywał wielką wagę do moralności ludzi, którzy go mieli reprezentować; przy tym śmieszność, jego zdaniem, odbierała człowiekowi powagę. Wiadomo pani, że cesarz, wśród tylu nieszczęśliwych namiętności, miał i tę, że chciał umoralniać swój dwór i swój rząd. Dymisja Lustraca została więc przyjętą lecz bez żadnej kompensaty. Przybywszy do Paryża, zamieszkał w swoim pałacu wraz z żoną; począł z nią bywać w świecie, co jest niewątpliwie zgodne z obyczajami najbardziej arystokratycznymi; jednakże wszędzie znajdą się ciekawscy. Spytano go o przyczyny tego tak rycerskiego postępowania. „Więc pogodziliście się z panią de Lustrac – pytano go w przedsionku Teatru Cesarzowej – przebaczył jej pan wszystko? To bardzo szlachetnie z pana strony”. „Och – odparł z miną zadowoloną z siebie – nabrałem przekonania…” – „O jej niewinności? Zatem wszystko jest w porządku”. „Nie, nabrałem pewności, że to było czysto fizyczne”.

 

Karolina uśmiechnęła się.

– Pogląd wielbiciela pani sprawia, iż ta jego wielka niedola zmieniła się, podobnie jak u pani, w bardzo drobną.

– Drobna niedola! – wykrzyknęła. – A czyż pan za nic liczy nudę znoszenia zalotów pana de Lustrac, w którym w dodatku zyskałam sobie nieprzyjaciela! Niech mi pan wierzy, kobiety drogo nieraz opłacają bukiety, jakie dostają od was, i względy, jakimi je otaczacie. Pan de Lustrac powiedział o mnie panu de Bourgarel201: „Nie radzę ci się ubiegać o tę kobietę, jest za kosztowna…”.

XXIII. Bez zajęcia

Paryż 130…

„Pytasz mnie, droga mamo, czy czuję się szczęśliwą z moim mężem. Bez wątpienia pan de Fischtaminel nie był istotą, o której bym marzyła w snach mojej młodości. Poddałam się jedynie twojej woli, wiesz o tym. Kwestia majątkowa, ta najwyższa racja stanu, przemawiała zresztą dość nakazująco. Nie wypaść ze swojej sfery, zaślubić hrabiego de Fischtaminel wraz z trzydziestoma tysiącami franków rocznej renty i zostać w Paryżu, oto dość silne argumenty, jakie miałaś w ręku przeciw twej biednej córce. Pan de Fischtaminel jest zresztą, jak na człowieka trzydziestosześcioletniego, przystojnym mężczyzną; otrzymał krzyż na polu bitwy z rąk Napoleona, jest byłym pułkownikiem, i gdyby nie Restauracja202, która zmusiła go do wzięcia dymisji, byłby dziś generałem: oto okoliczności łagodzące.

Wiele kobiet znajduje, że zawarłam małżeństwo rzadko szczęśliwe i muszę się zgodzić, że ma ono wszystkie pozory szczęścia… dla świata. Ale przyznaj mamo, że gdybyś była przewidziała powrót mego wuja Cyrusa i jego zamiar przekazania mi swego majątku, byłabyś mi pozwoliła namyślać się nad wyborem.

Nie mam nic do zarzucenia panu de Fischtaminel: nie jest graczem, kobiety są mu obojętne, nie gustuje zbytnio w winie, nie ma rujnujących nałogów; posiada, jak mi tłumaczyłaś, wszystkie te negatywne przymioty, które tworzą znośnego męża; ale co ma przy tym wszystkim? Otóż, moja droga mamo, jest bez żadnego zajęcia! Jesteśmy razem przez cały boży dzień… Czy uwierzysz, że dopiero w nocy, kiedy na pozór jesteśmy najbliżej siebie, czuję się najbardziej swobodną? Jedynie jego spoczynek jest moją ucieczką, wolność moja zaczyna się z chwilą, gdy on zasypia. Nie, ta zmora doprowadzi mnie do jakiej choroby. Nigdy nie jestem sama. Gdyby pan de Fischtaminel był jeszcze zazdrosny, byłaby w tym przynajmniej jakaś rozrywka. Byłaby wtedy walka, jakaś mała komedia; ale w jaki sposób trucizna zazdrości mogłaby wzrosnąć w jego duszy? Nie opuścił mnie ani na chwilę od dnia naszego ślubu. Nie czuje najmniejszego wstydu, aby się kłaść na kanapie i pozostawać tak całymi godzinami.

Dwaj skazańcy przykuci do jednego łańcucha nie nudzą się: mogą do syta układać plany swojej ucieczki; ale my nie mamy najmniejszego tematu do rozmowy, powiedzieliśmy sobie wszystko. Doszło już do tego, iż mąż mój był zmuszony zacząć ze mną rozprawiać o polityce. Lecz i polityka się wyczerpała, wobec tego, iż Napoleon, jak wiadomo, zmarł, na moje nieszczęście, na wyspie św. Heleny.

Pan de Fischtaminel ma głęboką nienawiść do książek. Gdy widzi, że czytam, zbliża się i pyta się dziesięć razy w przeciągu pół godziny: «Nineczko, moje złoto, czy prędko skończysz?».

Chciałam nakłonić tego niewinnego prześladowcę na codzienną jazdę konną, poruszyłam nawet najwyższy wzgląd dla czterdziestoletnich mężczyzn: jego zdrowie! Ale odpowiedział mi, że spędziwszy dwanaście lat na koniu, czuje potrzebę wypoczynku.

Mój mąż, moja droga mamo, jest człowiekiem, który zaprząta sobą drugich, który zużywa siły życiowe swego otoczenia, ma nudę żarłoczną: chce być zabawianym przez osoby, które bywają u nas, i doprowadził do tego, iż po upływie pięciu lat małżeństwa nie mamy nikogo: pojawiają się tylko ludzie, których intencje są wyraźnie sprzeczne z jego honorem i którzy starają się, bez powodzenia, zabawić męża, aby okupić sobie prawo nudzenia jego żony.

Pan de Fischtaminel, moja droga mamo, otwiera pięć lub sześć razy na godzinę drzwi do mojego buduaru203 lub innego pokoju, w którym szukam schronienia, i podchodzi z zaniepokojoną twarzą, pytając: «Cóż porabiasz, moje serce» (pieszczota z epoki Cesarstwa), nie zwracając uwagi, że pytanie to powtórzone po raz dwudziesty staje się dla mnie tą miarką, którą wlewał ongi204 kat w usta nieszczęśliwego skazanego na torturę wodną.

Inna męczarnia! Musiałam wyrzec się spaceru. Przechadzka bez rozmowy, bez jakiegoś ożywienia jest nie do zniesienia. Mój mąż przechadza się ze mną dla ruchu, tak, jak gdyby był sam. Ma się tylko zmęczenie bez żadnej przyjemności.

Od chwili, gdy wstajemy, aż do śniadania, czas wypełniony jest tualetą205, zajęciami gospodarskimi, tak, że ta część dnia jest jeszcze znośna; ale od śniadania do obiadu to prawdziwy step do przeorania, pustynia do przebycia. Bezczynność mego męża nie zostawia mi ani chwili spoczynku. Ten człowiek zabija mnie swoją zbytecznością, bezczynność jego druzgocze mnie po prostu. Jego para oczu wpatrzona ustawicznie w moje zmusza mnie do uciekania ze spojrzeniem. Wreszcie jego monotonne zapytania: «Która godzina, moje serce?» – «Co ty tam robisz?» – «O czym myślisz?» – «Co będziesz teraz robić?» – «Gdzie pojedziemy dziś wieczór?» – «Co tam nowego?» – «Och, cóż za czas!» – «Nie czuję się dziś dobrze» itd., itd., wszystkie te wariacje jednej i tej samej rzeczy (tj. znaku zapytania) doprowadzą mnie kiedy do szaleństwa.

Dodaj do tych strzał z ołowiu wymierzanych we mnie bez ustanku ten ostatni rys, który da ci pojęcie o moim szczęściu, a zrozumiesz moje życie.

Pan de Fischtaminel, który wstąpił do wojska jako podporucznik w r. 1809, mając lat osiemnaście, nie posiadł innego wykształcenia, jak tylko to, które mieści się w dyscyplinie żołnierskiej, w honorze szlacheckim i wojskowym; o ile ma on takt, poczucie uczciwości i subordynacji, o tyle odznacza się zdumiewającą ignorancją, nie ma pojęcia bezwarunkowo o niczym, a ma wstręt do dowiedzenia się czegokolwiek. O, moja droga mamo, jakiż idealny portier byłby z tego pułkownika, gdyby okoliczności wtrąciły go w nędzę! Nie mam dla niego żadnego uznania za jego waleczność, on nie walczył ani przeciw Rosjanom, ani Austriakom, ani Prusakom, on walczył po prostu z nudą. Rzucając się na nieprzyjaciela, kapitan Fischtaminel szedł za swoją potrzebą uciekania samemu przed sobą. Ożenił się z braku zatrudnienia.

Inne małe utrapienie: mój mąż zamęcza do tego stopnia służących, że zmieniamy służbę co pół roku.

Tak bardzo pragnę, droga mamo, pozostać uczciwą kobietą, że spróbuję podróżować przez sześć miesięcy w ciągu roku. W zimie będę chodziła co wieczór na operę, do teatru, na bale; ale czy nasz majątek wystarczy na to, aby podołać takim wydatkom? Mój wuj Cyrus powinien by przybyć do Paryża, pielęgnowałabym go tak, jak się pielęgnuje spodziewaną sukcesję206.

Jeżeli widzisz jakie lekarstwo na moje niedole, wskaż je swojej córce, która cię kocha tyle, ile jest nieszczęśliwą, i która wiele by dała, aby móc nosić inne nazwisko niż

Niny Fischtaminel”.

Oprócz konieczności odmalowania tej drobnej niedoli, która mogła być dobrze oddaną jedynie ręką kobiety (i jakiej kobiety!), potrzebnym było dać wam poznać istotę, którą widzieliście tylko z profilu w pierwszej części tej książki, królową tego małego kółka, w którym żyje Karolina, kobietę, której zazdroszczą, kobietę zręczną, która zawczasu nauczyła się łączyć wymagania świata z pragnieniami serca. Ten list jest jej rozgrzeszeniem.

XXIV. Poufałości i niedyskrecje

Kobieta może być – albo wstydliwa – albo próżna – albo po prostu dumna. – Każda zatem może być narażona na następującą małą niedolę.

Niektórzy mężowie tak są uszczęśliwieni faktem, iż posiadają kobietę na własność (przypadek, jaki mógł się im zdarzyć jedynie drogą legalności), że obawiają się jakby omyłki u publiczności i skwapliwie starają się nacechować swą małżonkę tak, jak handlarze drzewa cechują pnie przeznaczone do spławienia lub hodowcy z Berri swoje barany. Przed całym światem obdarzają na sposób rzymski (columbella207) swoje żony przydomkami zaczerpniętymi z królestwa zwierzęcego i nazywają je: „moja kaczusiu – moja koteczko – moje bydlątko” lub, przechodząc do królestwa roślinnego: „moja figo (tylko w Prowansji208) – moja śliweczko (tylko w Alzacji209) – moje jabłuszko”.

Nigdy zaś: „mój kwiateczku”! Zauważcie ten odcień!

Lub (co jest znacznie groźniejsze!) „moja babulo – mateczko – moja dziewucho – moja stara (gdy kobieta jest bardzo młoda)”.

Zdarzyło się nam słyszeć jednego z naszych mężów politycznych, słynnego ze swojej brzydoty, jak nazywał swoją żonę: moja maciorko!…

 

– Wolałabym – mówiła ta nieszczęśliwa do swojej sąsiadki – żeby mnie bił po twarzy.

– Biedna mała, istotnie jest bardzo nieszczęśliwa – rzekła owa sąsiadka spoglądając na mnie, skoro maciorka już odeszła – gdy jest w towarzystwie ze swoim mężem, stoi jak na rozżarzonych węglach, formalnie ucieka przed nim. Przecież jednego wieczora, wziął ją ręką za kark, mówiąc: „No chodź już, chodź, mój tłumoku!”.

Powiadają, że przyczyną bardzo głośnego zgładzenia męża za pomocą arszeniku były owe nieustanne poufałości, jakimi zamordowywał w towarzystwie swoją żonę. Ów mąż klepał ustawicznie po plecach nieszczęśliwą kobietę zdobytą ostrzem kodeksu, wymierzał jej znienacka hałaśliwe pocałunki, poniewierał ją publicznymi czułościami okraszonymi jeszcze tą rubaszną chełpliwością, do jakiej zdolni są tylko owi dzicy ludzie gnieżdżący się we Francji po zapadłych wsiach, i których obyczaje są jeszcze mało znane pomimo wysiłków naturalistów-powieściopisarzy.

Podobno te dotkliwe upokorzenia, należycie zrozumiane przez przystępnych ludzkim uczuciom przysięgłych, zyskały dla oskarżonej uwzględnienie łagodzących okoliczności w jej wyroku.

Sędziowie powiedzieli sobie:

– Mścić się śmiercią za te przestępstwa małżeńskie, to jest posuwać się nieco zbyt daleko, jednakże wiele można wybaczyć kobiecie tak udręczonej.

Żałujemy nieskończenie w interesie kultury obyczajowej, że te zapatrywania nie przeniknęły do wiadomości ogółu. Toteż, oby Bóg dozwolił, aby ta nasza książka miała olbrzymie powodzenie! Kobiety zyskałyby na tym to, iż by były traktowane tak, jak być nimi210 powinny, tj. jak królowe.

Miłość w tym jest wyższa od małżeństwa, że jest dumna ze swoich poufałości: bywają kobiety, które czyhają na nie, wywołują je i biada mężczyźnie, jeżeli nie pozwoli sobie na nie w danej chwili!

Ileż namiętności w jednym ty, które się wymknie pomimo woli!…

Słyszałem (było to na prowincji) męża, który nazywał swoją żonę „moja baryła…”. Ona była tym uszczęśliwiona, nie widziała w tym nic śmiesznego, nazywała go w zamian – „moja fujaro!…”. Toteż ta szczęśliwa para nie wiedziała nic o istnieniu małych niedoli małżeńskich.

I właśnie obserwując to szczęśliwe małżeństwo, doszedł autor do następnego pewnika:

Pewnik

Aby dwoje ludzi mogło znaleźć szczęście w małżeństwie, musi to być albo człowiek genialny, ożeniony z kobietą kochającą i rozumną, albo musi się dobrać (przypadek mniej częsty, niż by można przypuszczać) para ludzi, oboje bezgranicznie głupich.

Historia, aż nazbyt głośna, leczenia arszenikiem zranionej miłości własnej, dowodzi że, ściśle biorąc, nie istnieją dla kobiety w życiu małżeńskim małe niedole.

Pewnik

Kobieta żyje uczuciem, podczas gdy mężczyzna żyje czynem.

Otóż uczucie może w każdej chwili uczynić z małej niedoli albo dużą katastrofę, albo złamane życie, albo wieczyste nieszczęście.

Gdy Karolina zaczyna, w swojej nieświadomości życia i świata, zadawać swemu mężowi drobne utrapienia swą głupotą (patrz rozdział pt.: Odkrycia), Adolf znajduje, jak wszyscy mężczyźni, pociechę w swojej roli społecznej: działa, rusza się, ma stosunki z ludźmi, prowadzi interesy. Ale dla Karoliny w jakiej bądź rzeczy chodzi zawsze o jedno: kochać albo nie kochać, być kochaną albo nią nie być.

Niedyskrecje zależne są od charakteru, czasu i okoliczności. Dwa przykłady wystarczą.

Oto pierwszy. Mąż, o którego tu chodzi, jest z natury brzydki i niechlujny; źle zbudowany, odpychający. Bywają ludzie, często nawet ludzie bogaci, którzy posiadają jakiś wrodzony talent brudzenia nowego ubrania w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Są nieporządni wprost już z urodzenia. Otóż dla kobiety jest rzeczą tak poniżającą być czym innym, jak tylko oficjalną małżonką Adolfów tego rodzaju, że Karolina wymogła już od dawna zaniechanie nowoczesnego poufałego tykania i wszystkiego, co może wskazywać małżonkę będącą w służbie czynnej. Świat przyzwyczaił się już od pięciu czy sześciu lat do tej formy pożycia i sądził, że pan i pani żyją w zupełnej separacji, tym więcej, iż zauważono zjawienie się na horyzoncie pewnego Ferdynanda II.

Pewnego wieczoru w obecności dziesięciu osób pan mówi do swej żony: Karolino, czy ty brałaś cukier? Na pozór nic – w istocie wszystko. Cała rewolucja domowa.

Pan de Lustrac, ów Adonis wieczny tułacz, pobiegł czym prędzej do pani de Fischtaminel, aby tam opowiedzieć małą scenkę najdowcipniej, jak tylko potrafił, zaś pani de Fischtaminel rzekła, przybierając tonik211 Celimeny212:

– Biedna kobieta! W jakże smutną ostateczność popadła!

– Ba, ujrzymy rozwiązanie tej zagadki za osiem miesięcy – wtrąciła pewna starsza dama, której została jedna już tylko przyjemność, tj. mówienie źle o drugich.

Nie będę wam opisywał pomieszania Karoliny, możecie je sobie sami wyobrazić.

Oto drugi przykład. Oceńcie straszliwą sytuację, w jakiej znalazła się kobieta o naturze wykwintnej i delikatnej, która szczebiotała sobie przyjemnie w kółku dwunastu lub piętnastu osób u siebie na wsi, w pobliżu Paryża, gdy wtem służący jej męża podchodzi i mówi jej do ucha: „Jaśnie pan przyjechał, proszę pani”.

– Dobrze, Benedykcie.

Wszyscy goście słyszeli turkot powozu. Wiadomo było, że gospodarz był w Paryżu od poniedziałku, rzecz zaś miała miejsce w sobotę o czwartej popołudniu.

– Jaśnie pan ma coś pilnego do powiedzenia jaśnie pani – dodaje Benedykt.

Jakkolwiek dialog ten toczył się półgłosem, goście zrozumieli go z łatwością, tym więcej, że pani domu przeszła od koloru róż bengalskich do czerwoności maków polnych. Skinęła głową, prowadząc dalej rozmowę i po chwili znalazła sposób opuszczenia towarzystwa pod pozorem dowiedzenia się, czy mężowi udało się przeprowadzić jakąś ważną sprawę; jednakże widocznym było, iż ten brak względów jej Adolfa na bawiących u niej gości sprawił jej dotkliwą przykrość.

W kwiecie swej młodości kobiety chcą być traktowane jak bóstwa, przepadają za ideałem: nie znoszą myśli, aby miały być tym, czym natura je uczyniła.

Bywają mężowie, którzy wróciwszy z pola, czynią jeszcze gorzej: witają się z towarzystwem, ujmują żonę w pół, zaczynają się z nią przechadzać po ogrodzie pod pozorem poufnej rozmowy, znikają w zaroślach, przepadają gdzieś i odnajdują się po upływie dobrej półgodziny.

Te rzeczy, przyznaję paniom chętnie, stanowią prawdziwe małe niedole dla młodych kobiet, ale dla tych spośród pań, które przekroczyły czterdziesty rok życia, niedyskrecje te są tak miłe, iż pochlebiają nawet najsurowszym spomiędzy nich, albowiem:

Na schyłku swojej młodości, kobiety chcą być traktowane jak zwykłe śmiertelniczki, lubią rzeczy pozytywne: nie znoszą przypuszczenia, aby mogły już nie być tym, czym natura je uczyniła.

194tualetowy – dziś: toaletowy, służący do czynności higienicznych i upiększających, takich jak mycie, czesanie, golenie się, ubieranie. [przypis edytorski]
195wykrygowany – od czas. krygować się, oznaczającego nienaturalne zachowanie, wdzięczenie się, w przesadnym okazywaniu swojej skromności i dobrego wychowania. [przypis edytorski]
196brykla (daw.) – stalowa lub fiszbinowa listewka w gorsecie. [przypis edytorski]
197kibić (daw.) – talia. [przypis edytorski]
198faworyt (daw.) – pasmo zarostu pozostawione na policzku. [przypis edytorski]
199buduar (daw.) – pokój odpoczynkowy pani domu. [przypis edytorski]
200cesarz – tu: Napoleon Bonaparte; Napoleon I (1769–1821). [przypis edytorski]
201pan de Bourgarel – ten sam Ferdynand de Bourgarel, którego opłakuje Polityka, Sztuka i Miłość, według wyrażenia użytego w mowie pogrzebowej, wygłoszonej przez Adolfa nad jego grobem. [przypis autorski]
202Restauracja – tu: przywrócenie do władzy obalonej przez Rewolucją Francuską dynastii Bourbonów (1814 po abdykacji Napoleona). [przypis edytorski]
203buduar (daw.) – pokój odpoczynkowy pani domu. [przypis edytorski]
204ongi (daw.) – kiedyś. [przypis edytorski]
205tualeta – tu: czynności higieniczne i pielęgnacyjne: mycie, czesanie, golenie się, ubieranie. [przypis edytorski]
206sukcesja – spadek, spuścizna. [przypis edytorski]
207columbella (z łac.) – rodzaj małych ślimaków morskich. [przypis edytorski]
208Prowansja – kraina w południowo-wschodniej Francji. [przypis edytorski]
209Alzacja – region administracyjny i kraina hist. we wschodniej Francji. [przypis edytorski]
210nimi – tu w zn.: jako kobiety. [przypis edytorski]
211tonik – tu zdr.: ton. [przypis edytorski]
212Celimena – postać z dramatu Moliera Mizantrop; kobieta pełna kokieterii. [przypis edytorski]